Morze spokoju
- Kategoria:
- literatura młodzieżowa
- Tytuł oryginału:
- The Sea of Tranquility
- Wydawnictwo:
- Jaguar
- Data wydania:
- 2014-03-19
- Data 1. wyd. pol.:
- 2014-03-19
- Liczba stron:
- 456
- Czas czytania
- 7 godz. 36 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 2940015440065
- Tagi:
- miłość tajemnica sekret dziewczyna chłopak śmierć
Żyję w świecie pozbawionym magii i cudów. W miejscu, gdzie nie ma jasnowidzów czy zmiennokształtnych, żadnych aniołów czy supermanów gotowych ocalić Twoje życie. W miejscu, gdzie ludzie umierają, muzyka potrafi ich skłócić, a wiele rzeczy jest do bani. Jestem tak mocno osadzona na ziemi przez ciężar rzeczywistości, że czasami zastanawiam się jak to możliwe, że nadal potrafię unosić moje nogi podczas chodzenia.
Natsya Kashnikov chce tylko dwóch rzeczy: przetrwać liceum bez żadnych osób, które będą pouczać ją na temat jej przeszłości oraz sprawić, aby chłopak, który zabrał jej dosłownie wszystko – tożsamość, duszę i chęć życia – zapłacił za to. Historia Josh’a Bennett’a to nie sekret: każda osoba, którą kochał, opuściła ten świat, aż w końcu, gdy chłopak miał 17 lat, nie został mu już nikt. Teraz, wszystko czego Josh pragnie, to to, aby ludzie pozwolili mu zostać samemu, ponieważ gdy Twoje imię jest synonimem śmierci, każdy ma tendencję do pozostawienia Ci Twojej własnej przestrzeni. Każdy z wyjątkiem Nastyi, tajemniczej, nowej dziewczyny w szkole, która zaczyna się kręcić wokół chłopaka i nie ma zamiaru odejść, dopóki nie zyska wpływu na każdy aspekt jego życia. Ale im bardziej Josh ją poznaje, tym większą jest ona dla niego zagadką. Kiedy intensywność ich relacji się nasila, a pytania bez odpowiedzi zaczynają się piętrzyć, chłopak zaczyna się zastanawiać, czy kiedykolwiek odkryje sekrety ukrywane przez dziewczynę – albo czy w ogóle tego chce.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oceny
Książka na półkach
- 6 556
- 4 455
- 1 101
- 1 056
- 147
- 132
- 94
- 69
- 52
- 47
Opinia
Kocham tę książkę. Kocham stan, w jaki mnie wprawiła. Kocham w niej każde słowo. Każdą myśl, którą Katja Millay tak niesamowicie przelała na papier. Kocham tę powieść za to, że jest jedną wielką zagadką. I za to uczucie, jakie u mnie wywołała, kiedy stopniowo ją rozwiązywałam. Z każdą stroną zakochiwałam się w niej coraz mocniej.
Nie. Moment. To nie było tak. Nie kocham. Nienawidzę. Tak. To chyba odpowiednie słowo. Może i ma beznadziejnie pejoratywny wydźwięk, ale myślę, że dobrze określa mój stosunek do "Morza spokoju".
Nienawidzę autorki za napisanie "cebulowej" książki. Nienawidzę tego, że były momenty, kiedy myślałam, że nagle ujawnił się u mnie astygmatyzm czy coś w tym rodzaju, bo litery stały się jakieś zamazane i krzywe, a to tylko były łzy cicho spływające po moich policzkach. Nienawidzę tego, jak czułam się podczas lektury, bo był to stan naprawdę dziwny, nieokreślony, a ja strasznie się wkurzam, kiedy czegoś nie potrafię nazwać, ubrać w słowa - tak jak w tym przypadku. Nienawidzę tej powieści za to, że mną zawładnęła, że straciłam kontrolę nad swoim ciałem, nie potrafiłam się ruszyć, nie słyszałam niczego wokół, tak mój wzrok i umysł skupione były na treści. Nienawidzę wydawców za to, że reklamują "Morze spokoju" jako opowieść o miłości, bo to wielka ujma. Nienawidzę grafika za tę fatalną okładkę, która mimo wszystko przywodzi na myśl paranormalne kreatury. Nienawidzę bohaterów za to, że są - i że są jacy są. Nienawidzę tej nieprzewidywalności, bo już przywykłam do tego, że wszystko potrafię rozgryźć, ustalić, o co właściwie w książce chodzi, przewidzieć bieg wydarzeń niemal od początku do końca - tylko nie w tej.
Nie opiszę fabuły "Morza spokoju" w kilku zdaniach, bo nie widzę takiej potrzeby. Nie wspomnę o powieściowych wydarzeniach, ponieważ, tak naprawdę, mają one drugorzędne znaczenie, na pierwszy plan wysuwa się zaś emocjonalność, bohaterowie, przemyślenia, bohaterowie i... bohaterowie. A skoro już o nich mowa: ich cudowne osobowości, wszystkie przeżycia i sporo refleksji pozostanie jeszcze przez dłuższy czas w moim umyśle i serduszku. Pozwól, że przedstawię Ci dwie postacie, z którymi przez wiele godzin dzieliłam życie. Josh jest samotnikiem. Niestety, nie z wyboru - wszystkie ukochane osoby go opuszczają, dlatego też ten siedemnastoletni chłopak przeszedł coś w rodzaju przyspieszonego kursu dorosłości, i ze wszystkim zmuszony jest radzić sobie samodzielnie. A z powodu swych przykrych doświadczeń, nikogo już nie dopuszcza do swojego życia w obawie przez zranieniem. Drugiej osoby albo siebie samego. Ale jest Nastya. Nowa uczennica w liceum, do którego uczęszcza. Ubrana zawsze w minispódniczki, bluzki z głębokimi dekoltami, buty na niebotycznie wysokich obcasach. W połączeniu z ostrym makijażem, swym wyglądem budzi raczej jednoznaczne skojarzenia. A do tego wszystkiego, gdyby ta prezencja nie wystarczała do spekulowania na jej temat: Nastya od około dwóch lat nie mówi. Nie jest niema. Po prostu... liczy się ze słowami. Bo nawet jedno, wypowiedziane w niewłaściwej chwili i skierowane do nieodpowiedniej osoby, może pociągnąć za sobą fatalne skutki.
Jeszcze przed lekturą, kiedy ujrzałam tę kiczowatą okładkę, postanowiłam dowiedzieć się, o czym mniej więcej jest powieść Katji Millay. I teraz już wiem, że Terencjusz rzeczywiście miał rację, pisząc, iż "ile ludzi, tyle opinii". Bo mnie, gdy spotykam się z opinią jakoby "Morze spokoju" było książką mówiącą, że pozory mylą, na usta - mimo iż w języku polskim mamy około ćwierć miliona wyrazów - ciśnie się dokładnie jedno: bullshit. Cóż poradzić, bullshit jest jak Raffaello: wyraża więcej niż tysiąc słów. Ktoś napomknął o wątkach pobocznych? A co mnie obchodzą wątki poboczne?! Wątki poboczne mogłyby nie istnieć. Wątki poboczne są, w gruncie rzeczy, do kitu, bo bywa, że koncentrujemy się przez moment właśnie na nich, nie na tym, co jest naprawdę ważne. I, uwaga, uwaga, proszę sobie wziąć moją wypowiedź do serca, zapisać w notatniku, zakodować w szarych komórkach: jeśli jeszcze raz ktoś określi "Morze spokoju" beznadziejnym, obraźliwym mianem "love story", stanę się agresywna. Nie żartuję. Ja. Kwiat lotosu. Ucieleśnienie stoickiego spokoju. Nie pozwolę, by książka, która tak mną wstrząsnęła, została przez kogoś tak płytko nazwana.
Przez niemal połowę powieści szukałam dziury w całym. Miałam jakiś beznadziejny cień nadziei na to, iż nie będzie to książka, którą zapamiętam na długi czas. Sama nie mam pojęcia, z jakiego powodu. Uczepiałam się jak rzep psiego ogona każdego szczególiku, który bym zmieniła, będąc na miejscu Katji Millay, każdego wątku, który mógłby zostać poprowadzony nieco inaczej. Aż w końcu doszłam do wniosku, że moje wysiłki, by znaleźć jakiś element, który mogłabym skrytykować, są zupełnie bezowocne. Dałam się zatem uwieść. Pochłonąć. Ponieść tym falom, których wyobrażenie jakoś od początku lektury chodziło mi po głowie - zapewne z powodu takiego, a nie innego tytułu książki. Obserwowałam, jak to "Morze spokoju" kołysze się w swoim rytmie, czasami ulegając jakimś prądom, będącym ingerencją autorki, która przecież - bo jakżeby inaczej! - nie ułatwiała życia ani powieściowym bohaterom, ani mnie, czytelniczce, która dryfowała wraz z nimi, i której udzielały się wszystkie ich emocje, wszystkie momenty szczęścia, wszystkie troski. A oczyma wyobraźni widziałam nie opisane wydarzenia, lecz morze - bo ten świat, tak cudownie przez Katję Millay przedstawiony, stał się na wiele godzin moją jedyną rzeczywistością, i czułam, że to w nim się znajduję, a nie w swoim kochanym żółtym pokoju. Pewnie brzmi to irracjonalnie, czyli w sumie tak, jak i ja to odbieram, bo nigdy wcześniej moja głowa nie miała wiele wspólnego z akwenem, zatem to dla mnie zupełna nowość. Ale co ja poradzę, że nieustannie miałam wrażenie, jakbym widziała bursztyny - małe kamyki, z których każdy jeden ma własną tajemnicę, a pod wpływem fal i prądów, wszystkie kolejno wyrzucane zostały na brzeg, odkrywane. Trochę jak z Pokemonami - catch them all. Kolekcja wydaje się niepełna, obraz całości jakby niedokończony dopóki nie uzbiera się wszystkich elementów, co do jednego. A każdy kolekcjoner doskonale wie, że nawet kiedy ma się już wszystko, co niezbędne, pojawia się coś w rodzaju tęsknoty. Pustka. Niezaspokojony apetyt. Chciałoby się więcej. I ja też chciałam więcej bursztynów, jednak autorka potraktowała mnie okrutnie, zupełnie jakby przy okazji kończenia powieści zmaterializowała się tuż przede mną i prosto w twarz powiedziała, że nic już więcej nie dostanę, bo kamyczki się skończyły. Najgorsze uczucie na świecie, nie polecam nikomu.
Podczas lektury przez większość czasu nie byłam zachwycona. Raczej osłupiałam, prawdopodobnie z niemocy. Częściej niż podziw, czułam wściekłość. Na autorkę, na świat przez nią przedstawiony, a także ten, w którym żyjemy - za to, że był inspiracją, bo gdyby on nie istniał, Katja Millay nie miałaby absolutnie żadnych podstaw, aby stworzyć taką opowieść. Zarazem kocham te ambiwalentne uczucia oraz fakt, że "Morze spokoju" samo w sobie jest jedną wielką sprzecznością, i ich nienawidzę. Sama już nie wiem, co mam sądzić, nie mam pojęcia, co czuję. Wiem jedynie, że zakończenie było zwyczajnie beznadziejne, całkowicie zepsute i banalne, lecz podobnie jak to jest w przypadku wątków pobocznych: nie bardzo mnie obchodzi. W każdym razie, wobec tej książki nie można pozostać obojętnym.
Mam dla Ciebie dobrą radę: nie czytaj "Morza spokoju", jeżeli chcesz pięknej historii. Ona nie ma w sobie absolutnie nic z piękna, a o przyjemności płynącej z lektury, w obliczu tematyki, jaką obrała autorka, nie wypada nawet myśleć. Ta książka jest nieprzyjemnie prawdziwa. Ona niszczy. Z upływem czasu, przewracając kolejne strony, dokonuje się bolesnej autodestrukcji. Poza tym - ten blurb... Dobra rada numer dwa: nie wierz hasłom reklamowym, one zawsze mijają się z prawdą. "Morze spokoju" nie złamie Twojego serca. Raczej potłucze je na miliard małych kawałków. I wbrew obietnicy na okładce, nie sklei go na nowo. Pozbierać musisz się samodzielnie, czując okropny ból przy okazji każdej myśli, każdego wspomnienia o powieści. Ból tak namacalny, że do jego zniwelowania nie potrzeba terapeuty, lecz dobrego kardiochirurga.
I pamiętaj: przed lekturą zapoznaj się raz jeszcze z tym zupełnie nielogicznym i w gruncie rzeczy pozbawionym sensu tekstem, bądź skonsultuj się ze swoim zdrowym rozsądkiem. Bo autorka swą powieścią zniszczy Cię wewnętrznie, a w dodatku wymiga się od odpowiedzialności. Mam szczerą nadzieję, że nie napisze już nic więcej, bo naprawdę nie zniosę drugiej takiej dawki emocji i natłoku myśli, jakich zapewniło mi "Morze spokoju".
Nie, ja też sama już nie wiem, czy chwalę, czy krytykuję. Jeśli chodzi o tę powieść, niczego nie jestem pewna.
Kocham tę książkę. Kocham stan, w jaki mnie wprawiła. Kocham w niej każde słowo. Każdą myśl, którą Katja Millay tak niesamowicie przelała na papier. Kocham tę powieść za to, że jest jedną wielką zagadką. I za to uczucie, jakie u mnie wywołała, kiedy stopniowo ją rozwiązywałam. Z każdą stroną zakochiwałam się w niej coraz mocniej.
więcej Pokaż mimo toNie. Moment. To nie było tak. Nie kocham....