Dzieci dyktatorów Claude Quétel 6,2
ocenił(a) na 15 lata temu NIE POLECAM.
Po pierwsze - kiepskie tłumaczenie, fatalny język, nagminne gubienie tożsamości podmiotu. Na przykład fragment o Augusto Osvaldo, synu gen.Pinocheta. Kto zezwolił, kto usypiał, a kto pił? Z kontekstu wynika, że kompletnie pijany był syn Pinocheta, niestety z tekstu - że generał był bity, a potem zasypiał kompletnie pijany. (notabene syn Pinocheta dosłużył się tylko stopnia kapitana) Polska język, trudna język.
Albo zdanie: "Falaka jest wyjątkowo bolesna. Stopy puchną i przez kilka dni nie może ona chodzić. (falaka nie może chodzić?). Czasami poważnie zakłóca to równowagę." (czyją? Co czasem poważnie zakłóca równowagę? Ewentualnie, równowagę czego?)
Od tego typu błędów tekst się roi.
Ja rozumiem, że może się tak pomylić zwykły człowiek, nawet wykształcony, nawet polonista może niechcący zrobić taki lapsus. Ale nie w publikacji, którą rzekomo przejrzał jeszcze sztab redaktorów i korektorów!
To nie jedyny mój zarzut dotyczący języka.
Dawno, dawno temu, jeszcze przed transformacją ustrojową, był taki program w radiu, jeśli dobrze zapamiętałam nazwę, bo byłam wtedy dzieckiem, nazywał się "Tu jedynka!"
Czytając "Dzieci dyktatorów" miałam wrażenie, że słucham propagandowych politycznych felietonów Jedynki. Najeżone przymiotnikami zdania, słowa w rodzaju "despota", "Caudillo" i inne o wyraźnie pejoratywnym charakterze, prześmiewcze aluzje, teksty w rodzaju "plotka głosi, że... i wprawdzie nie ma dowodów na prawdziwość tej plotki, ale jednak ją przytaczamy".
Dla mnie tekst dziennikarski powinien być bezstronny. Przemawiać mają fakty.
Tymczasem tu było wyraźnie pokazane, jakie są sympatie i polityczne i personalne autora tekstu - wszystkie te rzekome reportaże to w rzeczywistości były paszkwile mające na celu jak największe ośmieszenie lub zdyskredytowanie opisywanych dyktatorów. (abstrahuję teraz od oceny moralnej dyktatorów, po prostu uważam, że czytelnik sam powinien wyrobić sobie zdanie, zapoznawszy się z faktami. Tu faktów brak, a jeśli pojawiają się jakieś, to przeważnie bez odniesienia do źródła, nie wiadomo więc, co jest faktem, co plotką, a co pomówieniem).
Jeden tylko tekst wypowiadał się z sympatią o pewnej rodzinie (również stronniczość, ale w drugą stronę). Jeśli ktoś zdecyduje się poczytać tę tubę propagandową z czystej naukowej ciekawości - na pewno zauważy, o kim mowa.
Podchodziłam do tej lektury bez osobistych sympatii bądź antypatii skierowanych do konkretnych osób. Chciałam zapoznać się z faktami.
Dostałam nowomowę (teraz już staromowę) trącącą czasami, kiedy pisało się "arcyłotr" czy "zaplute karły reakcji", kiedy używało się kwiecistych przenośni czy metafor a wszystko w celu wzbudzenia określonych emocji u odbiorcy "małżeństwo kabilowskiego karpia z mobutowskim królikiem" itp.
Za dobrze pamiętam ten język, by przejść nad nim obojętnie.
A więc książka - przez swoją stronniczość - okazała się kompletnie niewiarygodna. Dlatego właśnie jej nie polecam.
Nie rozumiem też w jakim celu na okładce znajdują się dwa nazwiska Brisard i Quetel, skoro nie są oni autorami żadnego z rozdziałów. Powinno być napisane co najwyżej "praca zbiorowa pod redakcją..."
A każdy z rozdziałów to najprawdopodobniej przerobione fragmenty jakichś felietonów, czy rozdziałów książek. Autor każdego podany jest na końcu.
Tak stronniczego opracowania zaprzeczającego rzetelności dziennikarskiej i temu wszystkiemu, co powinno charakteryzować dobre dziennikarstwo - nie czytałam już dawno.
Jeśli ktoś chce to osobiście sprawdzić, zalecam zaopatrzenie się w kilka durszlaków do odcedzania treści od propagandy.