Poślub ją i bądź gotów za nią umrzeć Costanza Miriano 7,0
ocenił(a) na 510 lata temu Przeczytają ją i bądź gotów się z nią nie zgodzić
Tę książkę z pewnością warto przeczytać, ale nie można się nią zachłysnąć. Łatwo bowiem przyklasnąć od pierwszych stron, krzyknąć „eureka!”, a potem rozczarować się boleśnie. Ponadto, warto pamiętać, że to bardziej subiektywny obraz, dość skonkretyzowany, niemalże ustereotypizowany i często nawet krzywdzący. Wynika to oczywiście z różnorodności osobowości człowieka, z niejednorodności społeczeństwa, a także jednostkowego pryzmatu autorki. Pisze ona z własnej perspektywy. Nie tylko tej kobiecej, ale też kulturowej i osobowej. Jak świat długi i szeroki istnieją i istnieć będą kobiety, które albo zgodzą się z autorką, albo wręcz przeciwnie - zdecydowanie zaprzeczą (całe szczęście!) Bowiem nie każdego mężczyznę będą charakteryzowały opisy typu: „Mogę sobie bez problemu wyobrazić, że są mężczyźni, którzy zajmują się w domu wszystkim, nieco trudniej mi uwierzyć, że robią to z przyjemnością, z radością przyglądania się błyszczącemu, uporządkowanemu i uroczemu salonowi, upiększonemu kwiatami i zapaloną świecą, chyba że mają jakieś zaburzenia (żebyśmy się zrozumieli: jeśli samotny mężczyzna nie ma w domu psującego się jedzenia, robię się podejrzliwa). Mężczyźni, których znam, zostawieni sami sobie żyliby [sic!] jak zwierzęta. [itd.]” (s. 80),albo „Z tym że [sic!] jeśli mąż uśmiecha się podejrzanie, jeśli patrzy wzrokiem pełnym miłości, małżonka musi upewnić się, czy nie ma słuchawki w uchu i czy nie uśmiecha się tak naprawdę do specjalnej audycji radia Centro Suono Sport, poświęconej siedemsetnemu oficjalnemu meczowi Tottiego. Trzeba też pogodzić się z faktem - udowodnionym naukowo - że wróci on z misji na "zakupy" z pełnym koszem lampek ogrodowych, które akurat były w promocji, ale bez mleka i jajek, ponieważ zgubił listę zakupów zaraz po wyjściu z domu [...]" (s. 100-101).
To przykre uogólnienie, a to jest właśnie złą i słabą stroną tej pozycji. Zbytnia przesada i dwubiegunowość – a na okładce, oczywiście, rycerz na białym koniu, a raczej obok niego. To zrozumiałe, że trzeba nieco polaryzować mężczyzn i kobiety, posługiwać się szablonami (bo inaczej człowiek by zwariował od ciągłego relatywizmu rzeczy),nie można jednak robić tego w tak nachalny i krzywdzący sposób. Choć może jestem przewrażliwionym, zmanierowanym i zniewieściałym chłopcem? W takim razie to nie jest książka dla mnie, pójdę zatem się pobrudzić, poparzyć i popytać, gdzie jest domowa apteczka, bo tego też nie mam prawa wiedzieć.
Nie można jednak tak jednostronnie podchodzić to tej książki. Bowiem obok powyższych „kwiatków” zawiera ona prawdziwe perełki, mądrości, które powinny zapaść w pamięć i towarzyszyć człowiekowi na co dzień. Przykładów jest mnóstwo, ale najlepszą ilustracją może być opis z okładki, który znajduje się również powyżej, czy też następujące słowa: „Jeżeli każdy bierze na siebie swoją odmienną i wyjątkową część ciężaru, przynosi to wspaniałe owoce przy mniejszym wysiłku.” (s. 12).
Dlatego warto podejść do tej książki ostrożnie, ale bez podejrzeń. Z sympatią, ale nie ze ślepym zauroczeniem. I nie jest to, wbrew pozorom, poradnik dla każdego. Nie ze względu na chrześcijański, czy też katolicki, charakter wypowiedzi, bo nawet osoba nie związana z Kościołem, może znaleźć tu wiele dla siebie. Po prostu ton jest subiektywny, jak już napisałem wcześniej, silnie osobowy. Tym bardziej, że kobieta, która twierdzi, że nie rozumie mężczyzn i nie potrafi z nimi rozmawiać, decyduje się pisać o tym, jacy oni są naprawdę. Zastanawiające...
Zatem obok stereotypizacji, dokonanej na drodze uogólnienia pojedynczych przypadków (a więc wyjątek stanowi regułę i na odwrót),słabą stroną tej książki jest tłumaczenie (nierzadko zdania są zbyt zawiłe, niejasne) i redakcja, a ściślej rzecz biorąc, brak korekty. Czasem interpunkcja kuleje. To są jednak sprawy techniczne, do których należy dodać jeszcze istotne przegadanie. Po prostu opowieść ma nierzadko charakter strumienia świadomości, serii bliżej niepowiązanych skojarzeń, zestawienia ciekawszych i śmieszniejszych fragmencików, które mają być obrazowe. Ale często przez to właśnie czytelnik czuje się jak w matni. Plącze się, ale na całe szczęście nie gubi zbytnio, choć dobrze by tej książce zrobiło jakieś uporządkowanie, utematyzowanie, które niby jest, ale jak się czyta, to właściwie w każdym momencie mowa o tym samym. Skoro więc mężczyzna potrafi skupić się tylko na jednej rzeczy, myśli, to dlaczego tworzy się mozaikę i wymusza na potencjalnym czytelniku (mężczyźnie) ogarnięcie tego polifonicznego wywodu? Może dlatego, że mężczyźni czegoś takiego nie czytają, albo wstydzą się przyznać do takich lektur (i tutaj muszę się nad sobą porządnie zastanowić)? A może dlatego, że to rama, w którą każdego się wciska?
Na sam koniec przyznam tylko, że nie na zrozumieniu to wszystko polega, ale raczej na akceptacji i wzajemnym szacunku, upiększonym wzajemną fascynacją i podziwem. A przede wszystkim na próbie zgłębienia istoty, która nie dzieli, ale łączy. To jak z wiarą: poznanie niczego nie daje, poza pewnością, która tak naprawdę wszystko odbiera.