Księga żywych sekretów Madeleine Roux 6,1
Jeden pomysł książki nie czyni
Na początek zróbmy rachunek sumienia. Ile razy żałowaliśmy, że nie dane nam było osobiście poznać bohaterów jakieś książki? Ile razy marzyliśmy, by przenieść się do ulubionej powieści? Może chcieliśmy tylko doświadczyć na własnej skórze akcji, która śniła nam się po nocach. A może nie spodobało nam się autorskie rozwiązanie fabularne i chcielibyśmy je poprawić. Madeleine Roux postanowiła spełnić takie czytelnicze marzenie i napisała książkę o tym, co by było, gdyby ktoś trafił do swojej ulubionej powieści.
Adelle i Connie, najlepsze przyjaciółki, nieoczekiwanie otrzymują propozycję nie do odrzucenia. Ekscentryczny właściciel sklepu z osobliwościami zaprasza je do eksperymentalnego zaklęcia, które miałoby je przenieść na karty ich ulubionej powieści, „Moiry”. Adelle, marzycielka i romantyczka, choć nie do końca wierzy, że coś podobnego jest możliwe, w głębi serca ma nadzieję, że się uda. Connie, ta rozsądniejsza, sceptycznie i dość niechętnie podchodzi do tego przedsięwzięcia. Jednak w chwili, gdy przyjaciółka naprawdę przechodzi na drugą stronę, bez wahania rusza za nią. Dziewczyny trafiają do świata, który okazuje się zupełnie inny niż ten przedstawiony w książce.
„Księga żywych sekretów” to nie jest sielankowa opowieść o niesamowitej wizycie w ulubionej książce. Autorka poszła w zupełnie innym kierunku i opisała konsekwencje towarzyszące próbom przekraczania granic pomiędzy światami, które nigdy nie powinny się ze sobą skrzyżować. Zaczerpnęła z tropów dobrze znanych z tekstów kultury poświęconych podróżom w czasie – Adelle i Connie często zastanawiają się, co mogą zrobić lub powiedzieć bez szkody dla świata, w którym się znalazły. Również wyjaśnienie bohaterom powieści, z którymi się spotykają, skąd nagle wzięły się w mieście od miesięcy odciętym od reszty świata, nastręcza im nie lada kłopotu. Podróż w czasie okazuje się najprostszym wytłumaczeniem.
Roux zastosowała też inny ciekawy chwyt, skupiając akcję wokół postaci drugoplanowych, które w oryginalnej powieści dostały zaledwie kilka zdań, pobieżny opis lub tyko wzmiankę. Całą fabułę zbudowała na kontraście „powieść” kontra „rzeczywistość”. W świecie, do którego trafiają Adelle i Connie, dosłownie wszystko jest na opak: atmosfera, społeczeństwo i oczywiście sami bohaterowie okazują się zupełnie inni niż opisała to ich twórczyni. Przyjaciółki dostają romantyczny horror zamiast romansu historycznego. („Moira” w żadnym razie nie jest powieścią gotycką, ktokolwiek wpadł na pomysł, by tak ją zaklasyfikować, nie zapoznał się wcześniej z definicją; Ann Radcliffe przewróciła się w grobie).
Jakkolwiek pomysł w założeniu (i w blurbie) wydawał się świetny, tak wykonanie zawiodło. Podczas lektury nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czytam szkolne wypracowanie. Wątpię, by była to wina samego tłumaczenia, bo jest prawdą powszechnie znaną, że z pustego nawet Salomon nie naleje. Warsztat Madeleine Roux wymaga jeszcze dopracowania. Jej narracji brakuje iskry rozpalającej zainteresowanie i polotu, który by to zainteresowanie podtrzymywał. Zawiązania akcji praktycznie nie ma. Zanim tak naprawdę poznamy i polubimy główne bohaterki, razem z nimi zostajemy wrzuceni w świat, którego nie rozumiemy, dziewczyny się rozdzielają, a czytelnik jest przerzucany od jednej do drugiej. Dużo się dzieje, jednak akcja nie jest opisana w angażujący sposób. W książce zabrakło przede wszystkim wprowadzenia w fabułę „Moiry” – powieści, od której ta historia się zaczyna. Nie znając pierwowzoru, nie miałam żadnego punktu odniesienia, więc nie mogłam docenić zmian, które zastały Adelle i Connie. Przez ten brak fascynacja przyjaciółek była dla mnie totalnie niezrozumiała. Niewiele również dowiedziałam się o dziewczynach i ich życiu w „realu”, we współczesności. Wiem tylko, że Adelle nie dogaduje się z ojczymem (nie wiadomo dlaczego),a Connie jest sportsmenką. To tyle. Trochę za mało, żeby polubić postacie i zainteresować się ich losem. Zakończenie niestety również jest rozczarowujące. Zajmuje raptem może sześć stron i niczego nie wyjaśnia, a wręcz prowokuje dodatkowe pytania.
„Księga żywych sekretów” miała ogromny potencjał i śliczną okładkę. Widać, że plan powieści był naprawdę interesujący, jednak efekt końcowy nieco zawodzi. Mimo kilku ciekawych elementów – np. sympatycznych postaci drugoplanowych i świetnego potwora składającego się ze zlepionych ludzkich ciał – nie mogę powiedzieć, że była to satysfakcjonująca lektura. Dobrze, że nie jest za długa i szybko się czyta.