Pierwszy tom Spider-man’a runu Straczynskiego to powrót do wspomnień z dzieciństwa i pierwszych historii z pająkiem jakie miałem okazje czytać, dzięki wydaniom zeszytowym z „Dobrego Komiksu”. Dziś, jako dojrzały czytelnik, odbieram te historie jeszcze przyjemniej i cieszę się, że mogłem poznać dalszy ciąg przygód człowieka-pająka.
Pierwsza cześć komiksu to typowy akcyjniak. Antagonista jest wyjątkowo silny. Spider-Man dostaje łomot, musi znaleźć sposób i otrzymać pomoc od jednego ze sprzymierzeńców, żeby go pokonać i finalnie oczywiście wygrywa.
Dosyć klasycznie poprowadzona opowieść superbohaterska.
Najlepsze zaczyna się po tej części. Autor rewelacyjnie wprowadza czytelnika w sfery życia prywatnego Petera Parkera i serwuje angażującą obyczajówkę. Dopiero po tych zeszytach, które fantastycznie zbalansowały heroiczne walki, ze scenami budującymi ładunek emocjonalny i dającymi zrozumienie postaci, zaangażowałem się w stu procentach w lekturę.
W komiksie pojawiają się humorystyczne wstawki, ale na szczęście nie są mocno infantylne czy też męczące, za co duży plus. Dla równowagi dostajemy również sceny łapiące za serce.
Rysunki są charakterystyczne. Genialnie oddają dynamikę w kadrach i poprawnie przekazują informacje. Uważam, że nie są pozbawione wad, ale to nadal bardzo dobra kreska, którą warto docenić.
Ogólnie bawiłem się zaskakująco dobrze.
Wyglada na to, że jest to pozycja obowiązkowa dla fanów Marvelowskich herosów.
IG: https://www.instagram.com/komiksologia_po_mojemu/
Overall, 7/10 w swojej klasie. Po tylu latach od pierwszego wydania przez Fun Media mam nareszcie szansę na przeczytanie kompletnego runu Straczynskiego w klasycznych komiksach o Spider-Manie. Na jego temat krążą różne, sprzeczne opinie, ale trzeba przyznać, że początek, który jest chyba wydawany w Polsce po raz 4, to konkretne uderzenie. Scenarzysta wprowadza nowe postaci, nowych wrogów i pozornie nowy origin postaci, a przynajmniej nowe światło na ten origin. Oczywiście to nadal komiksy w duchu Spider-Mana, ale czyta się to przyjemnie. Historia z Morlunem i Ezekielem jest najdłuższa i najciekawsza z całego tomu (ciekawe, czy Ezekiel kiedykolwiek się jeszcze pojawił?). Bardzo fajnie wyglądają równiez perypetie małżeńskie MJ i Petera, chociaż generyczne "muszę odnaleźć siebie, spróbować żyć" wypowiadane przez MJ nie budzą absolutnie żadnych pozytywnych skojarzeń i można przestać lubić tę bohaterkę. Wiadomo, kto i kiedy tak mówi, lmao. Jedyny minus pierwszego tomu to historia o WTC, której nie dałem radę przeczytać do końca. Skręcało mnie z cringe'u. A teksty narratora brzmiały, jakby żywcem wyciągnięte z przemówienia Justine'a Trudeau.