Dzieci Sancheza. Autobiografia rodziny meksykańskiej Oscar Lewis 7,9
ocenił(a) na 95 lata temu Oscar Lewis w swojej pracy „Dzieci Sancheza. Autobiografia rodziny meksykańskiej” oddaje głos autentycznym przedstawicielom biedoty meksykańskiej, w efekcie czego powstało fascynujące studium tego środowiska. Jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mógł zrobić, aby uchwyć sedno problemu. Bieda nie jest bowiem wyłącznie zjawiskiem polegającym na niedostatku dób materialnych, które są niezbędne do zaspokojenia życiowych potrzeb człowieka, ale ma również głębszy wymiar – jest to również „bieda” intelektualna, która odciska się na całym życiu jednostki. Walka ze zjawiskiem biedy to zatem nie tylko walka o poprawę warunków materialnych, ale także o wiele trudniejsza walka o przezwyciężenie bezsilności mentalnej. Książka Oscara Lewisa jest tak ważna właśnie dlatego, że oddając głos przedstawicielom biedoty, autor pokazał nam sposób myślenia i postrzegania świata, którego w żaden inny sposób byśmy prawdopodobnie nigdy nie poznali. To unikalna możliwość wejrzenia w zupełnie inną umysłowość, poznania odmiennych schematów myślowych i wartości. To po prostu inny świat.
Bohaterami książki jest Jesus Sanchez i czwórka jego dzieci – Manuel, Roberto, Consuelo oraz Marta. Prolog oraz epilog to narracja Jesusa, głowy rodziny. Przemyślenia jego dzieci zajmują pozostałe 12 rozdziałów książki podzielone na 3 części. Autor nagrał na taśmę magnetofonową bogaty materiał z rozmów z poszczególnymi członkami rodziny Sanchezów, a następnie poddał go niezbędnej obróbce, czego efektem jest naprawdę wspaniała lektura, która porywa od pierwszych stron. Sama koncepcja książki, aby poszczególne osoby omawiały swoje życie etapami, które następnie umieszczono obok siebie, pozwala nam poznać, jak różny punkt widzenia na te same wydarzenia miały dzieci Sancheza. Dzięki temu możemy zweryfikować subiektywne przecież odczucia poszczególnych bohaterów i zachować większy obiektywizm. W końcu każda z wypowiadających się postaci mimowolnie umniejsza swoje winy i przewinienia, którymi najczęściej obarcza innych. Aby zrozumieć rzeczywistość, trzeba patrzeć na nią z różnych punktów widzenia.
Autentyczne przemyślenia i wspomnienia Jesusa, Manuela, Roberta, Conuselo oraz Marty odkrywają przed czytelnikiem konstrukcję intelektualną tych osób oraz całego środowiska, w którym żyją. To dla czytelnika ogromna wartość poznawcza. Czytając poszczególne opowieści mimowolnie wciągani jesteśmy w „strumień świadomości” narratora, poznajemy jego lęki, pragnienia, emocje. Jesteśmy niemymi świadkami nadziei, rozczarowań, osobistych klęsk i prób ich usprawiedliwienia. Czy ktoś z nas, widząc kiedyś osoby z tzw. marginesu społecznego, zastanawiał się, dlaczego ci ludzie są właśnie tacy? Nikt przecież nie prosi ich o zrelacjonowanie własnego życia tak, jak poprosił o to Oscar Lewis rodzinę Sanchezów. Prawdopodobnie historie, które moglibyśmy usłyszeć, niewiele odbiegałyby od tego, co możemy przeczytać na kartach książki.
To, co uderza najmocniej, to sposób myślenia tych ludzi ukierunkowany niemal wyłącznie na teraźniejszość. Przyszłość w tym środowisku jest pojęciem obcym. Chyba tylko Jesus i Consuelo zdradzają zdolność do myślenia o dniu jutrzejszym i próbę odpowiedzi na pytanie: „jaki mam cel w życiu, do czego dążę?”. Z pozostałych opowieści wynika wręcz przerażająca pustka. I takie jest też życie, którym żyją – puste, ukierunkowane na teraz, na zaspakajanie aktualnych potrzeb i kaprysów. Czasami wręcz przerażająca (i męcząca) jest irracjonalność decyzji podejmowanych przez bohaterów, którzy wielokrotnie znajdują i porzucają pracę, roztrwaniają ciężko zarobione pieniądze na błahostki itp. Ta irracjonalność w podejmowania życiowych decyzji pozwala nam jednak nieco lepiej zrozumieć, w czym tkwią głębsze przyczyny biedy, i dlaczego ludziom tak trudno z tego stanu wyjść. Racjonalność myślenia jest powiem czymś, czego każdy z nas kiedyś się nauczył, a im wcześniej to zrobił, tym lepiej dla niego. Czy jednak w sytuacji, gdy człowiek nie jest pewny tego, czy dzisiaj cokolwiek zje, można mówić o nauce racjonalności, o planowaniu przyszłości?
Dla przeciętnego czytelnika obraz życia, który wyłania się ze wspomnień Sanchezów, musi być czymś wstrząsającym do głębi. Szczęście rodzinne jest bowiem dla naszego kręgu kulturowego bardzo istotne – pragniemy go i dążymy do niego na miarę naszych możliwości. Tym właśnie różnią się ludzie w zależności od ich statusu materialnego – możliwościami. Bieda ich nie stwarza, przeciwnie – ogranicza je i niszczy. Dlatego właśnie życie ludzi przedstawionych w książce pełne jest przemocy i cierpienia. To, co łączy wszystkie narracje, to rozpaczliwe pragnienie znalezienia sensu życia. Każdy z bohaterów definiuje je inaczej – dla ojca jest to troska o materialne, ale już nie emocjonalne, potrzeby dzieci i wnuków, dla Manuela – niezależność i wolność, dla Roberto – niedopuszczenie do jego poniżania przez innych, dla Consuelo – to chęć wyrwania się z nędzy i wyciągnięcia z niej swojej rodziny, niezależnie czy oni tego chcą, a dla Marty – jej dzieci, dla których tylko żyje. Tragiczne jest jednak to, że w poszukiwaniu tego sensu członkowie tej rodziny nieustannie kłócą się, awanturują, stosują przemoc, opuszczają się i ponownie do siebie wracają. Trwa nieustanna telenowela, tylko że ma ona miejsce w realnym życiu. Dobrym podsumowaniem tej książki byłoby stwierdzenie, że jest to opowieść o ludziach, którzy mimo iż nie wiedzą, czym jest miłość, starają się kochać i dlatego właśnie wyrządzają sobie nawzajem tyle cierpienia. Nie mogą żyć razem, ale nie potrafią też istnieć osobno. Roberto, który miał nieco ciemniejszą karnację od pozostałych członków rodziny, jednego dnia odważa się na płynące z głębi duszy wyznanie: „Tak, tatuśku, ty mnie nie kochasz, bo jestem ciemny, bo mam czarną skórę. Dlatego nikt z was mnie nie kocha, a przecież mam białą dusze”. To nieliczny przebłysk prawdziwie ludzkich uczuć przez skorupę, którą na co dzień otoczeni są bohaterowie. Brak empatii nie pozwala tym ludziom na przełamanie dzielących ich murów, które zdają się cały czas rosnąć.
Dzieło Lewisa pozwala czytelnikowi na poznanie jeszcze jednej kwestii, a mianowicie sytuacji w Meksyku pod koniec pierwszej połowy XX wieku. Kraj ten zmaga się obecnie z ogromną falą przemocy, ale lektura książki udowadnia nam, że tak naprawdę przemoc była tam od zawsze. Stała się ona sposobem na rozwiązywanie wszelkich problemów, a ludzie nasiąknęli nią jak gąbką wodą. Wystarczy poczytać wspomnienia bohaterów dotyczące policji meksykańskiej, ówczesnych warunków więziennych, a od razu nasuwają się najgorsze skojarzenia z katowniami reżimów totalitarnych. Ale to nie wszystko. Ze wspomnień Consuelo wyłania się przerażający obraz powszechnej wręcz przemocy seksualnej i wykorzystywania kobiet, co, przy całkowitym wręcz braku dostępu do antykoncepcji, skutkuje ogromną ilością dzieci, które zasilają to samonapędzające się koło biedy i patologii.
Tak, po przeczytaniu „Dzieci Sancheza. Autobiografia rodziny meksykańskiej” warto na chwilę usiąść i pomyśleć o tym, co właśnie przeczytaliśmy. Poznaliśmy wstrząsającą relację pięciu osób na temat ich codziennego życia. Każda z tych osób ma mniejsze lub większe poczucie klęski. A teraz zastanówmy się, ile rodzin Sanchezów istniało w tym samym okresie w Mexico City? Ile takich rodzin żyło przed nimi? I ile żyje po nich? Kto ośmieli się przemnożyć te liczby przez wszystkie miasta świata? Przez zapadłe wioski? Dzieci Sancheza żyły bowiem w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną. Tym jest bieda w ogólnoludzkim ujęciu – miliardami zmarnowanych szans, zaprzepaszczonych nadziei, bezsensownych istnień, które tylko wystąpiły. Oscar Lewis tego w swoje książce nie mówi, trzeba to odkryć samemu, dopowiedzieć. Tylko co zrobić z tą przytłaczającą świadomością?