MW Osamu Tezuka 7,6
Yuuki ma wszystko – jest przystojny, ma dobrze płatną pracę, wspaniałe widoki na przyszłość, powodzenie wśród kobiet i jest psychopatą. Morduje, kradnie, gwałci – nie ma zbrodni której by się nie dopuścił. Jednak nie zawsze tak było: kiedyś Yuuki był małym, słodkim chłopcem i dopiero zbrodnie jakich był świadkiem, i jakich się na nim dopuszczono, zmieniły go w potwora. Teraz spełniając wszystkie swoje zachcianki i dążąc dosłownie po trupach do celu, nie cofa się przed niczym. A za każdym razem kiedy sytuacja staje się trudna, ucieka do kościoła.
Iwao Garai jest księdzem katolickim o ponurej przeszłości. Jest też złączonym wspólną tajemnicą z Yuukim: to do niego ten zawsze ucieka kiedy grunt zaczyna palić mu się pod nogami. Mężczyzn łączy nie tylko tajemnica spowiedzi, perfidnie przez młodszego z nich wykorzystywana, ale też wspólna przeszłość i łóżko. Tak, tych dwóch łączy romans, i choć Garai próbuje go zakończyć, wyrzuty sumienia nie pozwalają mu na zostawienie Yuukiego. Chcąc nie chcąc, ksiądz staje się wspólnikiem w zbrodniach. Chcąc nie chcąc nie robi nic, by powstrzymać mężczyznę przed kolejnymi przestępstwami i chcąc nie chcąc wikła się w sprawę tajemniczego wymordowania wszystkich mieszkańców małej wyspy. Oraz w wielką politykę między narodową, tajemnicę wojskową oraz sprawę zabójczego gazu MW.
„MW” to mordercza manga – dosłownie i w przenośni. Trup ściele się tu gęsto i nie ma znaczenia kto ginie: całość zaczyna się od zamordowania dziecka, a dalej jest tylko gorzej. Yuuki nie cofa się przed niczym. Sam będąc ofiarą, nie ma litości dla innych. By osiągnąć swój cel popełni każdy podły czyn. To istny diabeł, choć pod postacią niezwykle pięknego anioła. Czytałam wiele mang i książek z psychopatami w rolach głównych, ale dawno nie czułam tak przytłaczającego zła płynącego od postaci. Zawsze, kiedy wydawało mi się, że osiągnął on szczyt podłości, okazywało się, że może zrobić coś jeszcze gorszego. Tak, Yuuki mnie przerażał. I choć szybko okazuje się, że za jego czynami stoi większy plan i że sam przeżył piekło jako dziecko, nie wzbudzało to we mnie nawet cienia sympatii do tej postaci.
Inaczej sprawa ma się z drugim głównym bohaterem. Nie, żebym go polubiła czy mu kibicowała, no to drugie to może troszeczkę. Garai jako młody człowiek był członkiem gangu. To on i jego kumple porwali Yuukiego, co w efekcie doprowadziło do całego dramatu. Można się tylko domyślać, co spowodowało, że Iwao się nawrócił i postanowił, jako ksiądz pomagać ludziom. Ale przeszłość ma długie ręce, podobnie jak wyrzuty sumienia. To one powodują, że czuje się odpowiedzialny za popełnione przez młodego mężczyznę zbrodnie. I nie robi nic, by go powstrzymać. A ten perfidnie wykorzystuje sytuację, zwierzając się podczas spowiedzi ze swoich czynów. Wikła też księdza w romans, nie pozwalając go zakończyć. Nie, żeby Garai jakoś szczególnie się opierał. Mówi on wiele, ale czyni mało. A zaniechanie wobec zła jest jednym z najważniejszych grzechów.
Przepraszam, za to filozofowanie, ale ciężko inaczej podejść do tego tytułu. Bowiem pod pozorem powieści łotrzykowskiej (akurat),jest to moralitet o rodzajach i obliczach zła. Tu nie ma nadziei na szczęśliwe zakończenie. Tu nie ma postaci dobrych. Wszyscy mają coś za uszami – nawet wydawało by się dwie pozytywne postacie kobiece, okazują się w jednym przypadku ambitną suczą, w drugim kobietą słabą i łatwą do manipulacji. Ale te opisy to też są uproszczenia, bowiem w MW postacie są wyjątkowo mocną stroną. To właściwie na nich opiera się cała akcja, a sceny dynamiczne czy intryga kryminalna schodzą na dalszy plan. Można wręcz powiedzieć, że jest to analiza psychologiczna w duchu Dostojewskiego (którego nomen omen Tezuka uwielbiał) pod postacią mangi.
Co mnie uderzyło, to aktualność tematyki komiksu. Choćby problem celibatu był i nadal jest żywo dyskutowany w Kościele Katolickim, a to jedna z pojawiających się tutaj kwestii. Podobnie jak homoseksualizm u księży, czy odpowiedzialność za tajemnicę spowiedzi. Dla mnie są to szalenie ciekawe zagadnienia, i spojrzenie na nie z punktu widzenia kogoś spoza naszego kręgu kulturowego było niewątpliwie fascynujące. Inny problem, pedofilii, dowodzi, że Tezuka był na bieżąco z kwestiami medycznymi i psychologicznymi. Wiele osób nie wie, ale dopiero w latach 70-tych zaczęto poruszać motyw zgubnego wpływu i zbrodniczości tego typu czynów. W „MW”, choć delikatnie i bardzo subtelnie zarysowany, wątek wykorzystywania seksualnego dzieci jest jedną z sił napędowych całej tragedii.
Bardzo mocną stroną prac Osamu Tezuki zawsze była kreska. Oczywiście, współczesnemu zwłaszcza młodemu czytelnikowi może się wydać ramotką, bez wizualnych wodotrysków. Ale po przyjrzeniu się poszczególnym kadrom, nie sposób nie pochylić czoła nad maestrią mistrza. Od mimiki, przez niesamowicie szczegółowe tła (dobra, wiem, że to zasługa asystentów),po cudowne wręcz karty tytułowe rozdziałów – naprawdę można się szczerze zachwycić. Mnie szczególnie ujęły nawiązujące do secesji pojedyncze ilustracje otwierające poszczególne części. Były pomysłowe i niesamowicie wykonane. Jakość techniczną podkreśla polskie wydanie – gruba, szyta oprawa; ciężki, lekko żółtawy chropowaty papier który cudownie oddaje czerń; minimalistyczna obwoluta.
„MW” powstało w „ponurym” okresie twórczości Boga Mangi: pod koniec lat 70-tych, gdy przeważał w nim pesymizm i mroczna wizja świata. To czuć. Zło zawsze zwycięża, dobro nie ma szans. Ludzie są tchórzliwi, zobojętniali, wygrywają w nich negatywne cechy. A nieliczne jasne strony życia, czy chwilowy heroizm w przeciwstawianiu się zbrodniom szybko giną. Nie mniej w tym wszystkim jest minimalna dawka optymizmu. W końcu nawet Garai…
Czy polecam? I tak, i nie. Na pewno, nie jest to tytuł, który można przeczytać do poduszki, czy po między jednym odcinkiem anime, a drugim. „MW”, mimo sensacyjnej otoczki, zmusza do myślenia, skupienia się i choć nie jest to tak doskonały tytuł jak „Ayako”, na pewno pozostanie długo w mojej pamięci. Oceniam na 9/10 i modlę się, by wydano inne tytuły Tezuki, bo zdecydowanie warto.