Hellsing t.1 Kohta Hirano 7,6
ocenił(a) na 814 tyg. temu ,,Krwiopijcy”, ,,Strzygi”, ,,Wampiry”, ,,Ghule”. Tak, każdy z sympatyzujących z dorobkiem kultury masowej, mnogością globalnego dziedzictwa w materii rozrywki, wie czemu służą te określenia i jakie nazwy i własności się za nimi kryją. Brzmią magicznie, złowróżbnie, fantastycznie i iście tajemniczo, czyż nie? Ale z czym wiąże się ich istnienie w świadomości mas ludzi? Po pierwsze człowiek ma zakodowany w swoim genomie strach – to swego rodzaju biologiczny czynnik, który warunkuje nasze przetrwanie jako jednostki i jako gatunku. Bez wykształconych struktur w mózgu odpowiedzialnych za ucieczkę przed zagrożeniem i chowanie się po kątach, aby przeżyć czy sprytnie uniknąć ataku drapieżnika, nie było by niczego co współczesne. Po drugie, w bardzo intensywnym okresie dla cywilizacji, po 1800 roku stopniowo aż do czasów obecnych zaczęła rozwijać się kultura popularna – rozrywka stała się nie tylko pragnieniem i marzeniem dla mas, od biednych do bogatych, ba!, do prawdziwych landlordów i multimilionerów. Wytwarzaliśmy więcej dóbr, a tym samym bogaciliśmy się, a tym samym w pewien sposób napędzał się łańcuch popytu i podaży produktów, które każdy chciał doświadczać, każdy z nas chciał mieć, ba!, każdy chciał wytwarzać aby się na tym wzbogacić. To skrótowe, dość ogólnikowe uwypuklenie tego, jak tworzyła się kultura mas, czyli ,,chcę, mogę, doświadczę tego”.
Zanim horror w ujęciu globalnym rozwinął się do miana tysięcy filmów, seriali, multum książek, komiksów, słuchowisk, przedstawień i całej całej reszty tytułów i mnogości treści, musiał przejść przez, sądzę, pierwociny swoich romantycznych początków. To słynna Mary Shelly w 1818 roku, po skromnych wydawać by się mogło perturbacjach, w tym badaniach tematycznych oraz podróży związanych z przygotowaniem merytorycznym do napisania swojego wiekopomnego jak się okazało później dzieła, nie zdając sobie z tego sprawy wydała prawdziwy kamień węgielny, tak kluczowy pod rozbudowę wszechobecnego w ,,masówce”, w tej naszej globalnej świadomości licznie rozgałęzionego gatunku: groza, makabra, makabreska, groza w stylu gotyckim, horror noir/post-noir. Wtenczas książka Shelly zatytułowana "Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz" ukazała się stety bądź nie – w zależności od naszych gustów i upodobań - dość skromnym nakładem. Jednak w 1831 roku pojawiło się drugiego wydanie dzieła z pierwszymi rycinami, w którym czytelnik jeszcze dokładniej może wejrzeć daleko za umysł, wprost w gąszcz niezliczonych, płodnych wizji pisarki, poznając m.in. ten wizerunek ,,potwora Frankensteina”, który był zamierzeniem i celem Shelley. I tak jej ikoniczny horror – choć w pełnym znaczeniu współczesnego obrazu horroru w beletrystyce ta książka nie przypomina – stał się z biegiem lat, dojrzewając niczym wytrawne wino i poczciwie starzejące się skrzypce wykonane przez prawdziwego rzemieślnika, istną tuzą, rzeczą świętą i ,,nieruszalną oraz niezatapialną”. „Frankenstein” zajął wraz z „Draculą” Stokera najwyższe miejsce, wykute na tę cześć ze złota, wśród Panteonu twórców horroru i licznych jego podgatunków.
I tak romantyczna ucieczka do strachu i lęku przed samotnością, wyobcowaniem i nieznanym; przed łamaniem tego, co święte i ostateczne: wiecznych praw natury, która uwydatniona została w postaci wspominanych wyżej beletrystyk Shelley i częściowo Stokera, który do ,,Draculi” dodał nieco gotyku i wiktoriańskiego mroku, koniec końców doprowadziła nas do powstania ogromnej ilości dóbr kultury masowej w gatunku horroru i pokrewnych. Nie jest do końca jasne, dlaczego tak pokochaliśmy horror, dlaczego beletrystycznym strachem mógł - i wciąż może! - delektować się każdy, bez względu na status, majątek i pochodzenie. Do 2024 roku powstało chyba multum do potęgi entej razy dzylion – na pewno jest to jakaś horrendalna, wywrotowa liczba – wszystkiego, co w ,,masówce” od jej pierwszych pierwocin aż do chwili obecnej, tak szeroko jak się da wiąże się z horrorem. Znamy książki, znamy filmy, seriale i słuchowiska, jak to Orsona Wellesa z końca października 1938 roku, gdy z niebywałą realnością adaptował on na żywo powieść pt. "Wojna Światów" H. G. Wellsa, co poskutkowało niespodziewaną paniką na skalę całych Stanów Zjednoczonych. Ale czy wszyscy z nas znają medium komiksowe i mangowe, które równie świetnie całościowo, pod względem klimatu, nawiązań do pierwowzorów gatunkowych, uwydatniają to, co w nurcie horroru jest najlepsze? Odpowiedź może nie być aż taka prosta. Na rynku mamy dostępnych stosunkowo mało w porównaniu do klasycznych formatów powieści mang i narracji graficznych w tejże pisanej grozą konwencji. Gusta zawsze pozostaną gustami, dlatego być może więcej treści, więcej objętości, lepiej tworzony tym samym świat przedstawiony takiego horrorkowego dzieła powieściowego przeważają nad tym, że niestety o wiele częściej sięgamy po beletrystykę niżeli po jakiś amerykański czy europejski komiks lub mangę w tym gatunku. Horror jest o tyle specyficzny, iż poruszając się w obrębie jego wytycznych gatunku, zawsze będziemy na granicy subiektywno-obiektywnego ,,punktu widzenia" danego zjawiska, rzeczy, książki, filmu etc., jak to zwykle bywa podczas oceniania czy recenzowania czegoś, co nas interesuje, zajmuje nasz czas. Warto jest często zwyczajnie… zaryzykować, dać szansę rozwinąć skrzydła przypadkowi i prawdopodobieństwu. W ten sposób, będąc w miarę na bieżąco z horrorem w materii filmu i serialu oraz z uważnym pochłanianiem treści z licznych mang (tak, dwa tomy DB Super już za mną!),doszedłem do konkretnej decyzji wobec wyboru, co wziąć na czytelniczy warsztat z zalążka świetnie kreowanego przez multum lat horroru. Tym wyborem okazała się lektura pierwszego tomu mangi "Hellsing" autorstwa Kohty Hirano, podobnie jak w przypadku DB Super, zrealizowana na rynek polski przez wydawnictwo J. P. Fantastica. Przypieczętowanie mojej decyzji wobec tak specyficznego wyboru odbyło się na zasadzie: tak, kiedyś widziałem anime pt. "Hellsing" oraz jego wersję Ultimate, dlatego pora jest wrócić do źródła i zobaczyć, co w trawie w tej kwestii piszczy: czy w medium mangowym Świat Hellsinga jest czymś znaczącym, mniej lub bardziej od swoich adaptacji anime, czy raczej drobnym w morzu nieskończoności grozy, makabry i gore ,,odpryskiem" i dowodem subiektywnej natury gustów ludzi, czyli uwypukleniem osądu, że "Hellsing" niekoniecznie może przypaść każdemu pod gust.
"Hellsing" to jedno z najlepszych, najoryginalniejszych anime, jakie widziałem w swoim fanowskim życiu. ,,Bają", tego mroczno-magicznego serialu (styl, technika kreślenia rzeczywistości w tym anime - tak specyficznie krawędzistym, wystrzępionym, ostrym w rysunku i detalu, i mocno się wyróżniającym - wskazują właśnie na ów wysmakowany, odmienny akcent mroku w produkcji),raczej bym nie nazwał. A jak jest z tomem pierwszym mangi? Linia fabuły Hellsinga nie jest wyraźnie skomplikowana - ona jest atrakcyjna, bogata w fantasmagoryczne wątki oraz coś co można nazwać ,,adaptacjami pewnych organizacji kościelnych/religijnych z naszej rzeczywistości". Tytuł Uniwersum odnosi się do Organizacji Hellsing – czy to w anime, czy to w mandze prowadzi ona solidną, wielopokoleniową kampanię przeciwko wampirom, strzygom i temu podobnym marom, które zagrażają światu i samej idei wolnej religii na świecie, Kościołowi Anglikańskiemu, Królowej Brytyjskiej oraz samej Organizacji. Na jej czele stoi Integra Hellsing. To ona ,,na usługach” Alucarda – głównego bohatera mangi oraz wersji anime Świata – walczy z wampirzą zarazą, złymi ludźmi, frakcjami, korupcją oraz zdradą i zwykłymi intrygami, które podeszły by pod interesujące śledztwo. Co istotne, pierwszy tom narracji graficznej spod znaku twórczości japońskiego komiksu, można by rzec ,,pilotowa" manga "Hellsing", szczerze to oznajmę: zrobiła na mnie nader solidne wrażenie, które mogę porównać z tym, jak olbrzymi wpływ wywarła na mnie pierwsza czytana przeze mnie w ogóle jakakolwiek manga, którą było "DB Super, tom 1". W ,,Hellsingu" od samego początku czuć jest tą bardzo specyficzną, wysmakowaną, skradająca uwagę czytającego aurę tajemniczości - w stosunku do adaptacji w formie serii anime, manga jest nie aż tak krwawa w dosłownym i przenośnym znaczeniu tego słowa - jest to bardziej głębokie, wymiarowe, porażające emocjonalnie, niżeli stricte odpychające tak dużą ilością krwi i flaków zakrywających kadr zwykłego komiksu lub ekranu w anime. Same elementy horroru i grozy zdają się być tu bardziej gotyckie, ot klasycznie ,,draculowe", nienazwanie mroczne, antyutopijne, po prostu inne. Klimat zaznacza się przede wszystkim w dużej ilości cieniowania i tuszowania. Niekiedy całe paski, czyli węższe ale dłuższe kadry, potrafią być wypełnione całe czernią z ,,dodatkiem" jakichś dymków rozmieszczonych dowolnie w kadrach, w których przemawia jakiś głos, po prostu ktoś, jakiś byt z ciemności, czy z dodatkiem silnie kontrastującej z czernią bieli, która jest niczym wycięty kształt lub forma, która na jej tle i formie się wybudza, oznaczając m.in. jakąś tajemnicę, którą czytelnik być może zaraz pozna. Trudno jest określić w tej mandze to, jaki gatunek tu dominuje. Dominuje natomiast niniejszym zabieg narracji obrazem ponad samymi dialogami i opowieścią narratora. W szacie graficznej Kohty Hirano istotne są - w tej kwestii trzeba umieć ten aspekt docenić - niezwykle intuicyjnie i z gracją stosowane, o odpowiednich kształtach, wielkości czcionki, będące ,,niby nic nieznaczącym" zlepkiem słów onomatopeje ożywiające i dynamizujące akcję. A genialnym tego przykładu w pierwszym tomie mangi "Hellsing" jest moment przebudzenia Alucarda, co miało miejsce w wątku przeszłym od aktualnej linii czasu tomu 1, gdy młoda dziedziczka Hellsingów była w sytuacji bez wyjścia: Integra uciekała przed wujem, który pożądał wręcz objęcia przywództwa w Organizacji jej kosztem. Nastolatka schowała się w lochu, gdzie przykuty i obwiązany łańcuchami, jako nieżywe skostniałe truchło leżał Alucard... i czekał. ,,To coś" się przebudziło - to był ten momtn, gdy Integra była w niebezpieczeństwie: jej życie zaraz miało się zakończyć z rąk wuja. Alucard ożywając i ruszając do boju uruchamiania zabieg onomatopei - według mnie od tego momentu zaczynają one spełniać swą najważniejszą rolę, co właśnie w tej sekwencji najlepiej się uwydatnia!
Tom 1 Hellsinga podzielony jest na 6 rozdziałów i tak zwane zapiski, na które... powinno się zwrócić bardzo należytą im uwagę, bardzo! Szczególnie jeśli jesteś ,,animeholikiem" i widziało się wiele różnych serii suplementów do głównego anime, czy rozmaitych alternatyw, takich jak tu "Hellsing: Ultimate". Rozmach, moc kreski, szczególnie tuszu i wypełnień - tak, rysunek robi tu ogromne wrażenie! Jest tajemniczy - a tego nie można mu odmówić - jak i niezmiernie dynamiczny. Jednak to, co uderza ,,troszku" negatywnie w tym elemencie w omawianej mandze, to fizyczność i gabaryty rysowanych postaci - wszystkie, bez wyjątki wydają się być mniejsze, szczególnie ich twarze węższe, chudsze, z większymi oczami i bardziej wydatnymi ustami. Ważne jest to, że sprawdza się to w miarę dobrze na takim a nie innym kadrowaniu i układaniu plansz, który pasuje do mangi. Niekiedy mogło być bardziej poważniej - karykaturalne lub ,,humorzaste" wersje oddania emocji przez naszych bohaterów infantylizowały mangę jak i tym samym Świat Hellsinga. Po prostu, nic by się nie stało, gdy takich form było by mniej.
Przyznam bez bicia... najważniejszymi - i tu trąci nieco subiektywizmem - postaciami tomu 1, tym samym całego pierwszego sezonu anime, stają się będący dla siebie nawzajem pisanymi przez los nemezis: ,,jedyny acz potężny przejaw fizycznej siły", jak to powiedziała Integra Hellsing. Tym samym odnosi się do Paladyna Ojca Aleksandra Andersena i Alucarda zarazem. To potężne i najbardziej charakterystyczne i charyzmatyczne sylwetki Hellsing tom 1 oraz cyklu odcinków adaptacji anime. Ich pojedynki rozpisane, rozplanowane z pietyzmem twórczym, jakby to sam autor był przy tej dwójce, przypatrywał się ich rozgrywce o życie, śmierć, o dominację, o własne wartości, które mimo iż skrajne, to oni i tak wściekle się ich trzymają, bo w nie wierzą, to najlepiej oddane i nakreślone, wypełnione i pocieniowane sekwencje tego tomu. Zagrał tu obraz! Tak, bo on wręcz nadrzędnie do narracji dialogu, w prosty i sprytny sposób ukazał to, iż rysunek często potrafi powiedzieć więcej niż tysiąc słów.