Zielone światła. Wspomnienia Matthew McConaughey 6,9
ocenił(a) na 235 tyg. temu Jakoś po kilkudziesięciu stronach, a dokładnie po tym, jak Matthew opisał, że jako 9 latek przez miesiąc co noc wykradał się z domu na kilka godzin, po to by z jakiegoś tartaku kraść drewno, a potem zbudować z niego dom na drzewie, który jak opisał miał kilka pięter, a najwyższe sięgało wysokością 13 piętra (czy jakoś tak),to zaczęłam tę pozycję traktować jak fikcję literacką.
A potem sobie wyobraziłam, że na podstawie tej fikcji mógłby powstać film, o typku, który idzie przez życie opowiadając właśnie takie historie, wszyscy w nie wierzą, on dzięki temu osiąga jakieś tam sukcesy, wszystko mu się udaje i przychodzi z łatwością... Coś pomiędzy "złap mnie jeśli potrafisz", a "utalentowanym panem Ripley". No i McConaughey świetnie by pasował do tej roli. I jak tak sobie wyobraziłam ten film, to czytało się to o wiele lepiej.
Ale tak serio, to jest to Matthew Coello ze wstawkami rodem z książek z lat 80 tych, o tym, jak zostać szczęśliwym milionerem, którego wszyscy szanują.
No więc, ja chyba po prostu nie byłam w stanie znieść tej ilości krindżowych złotych myśli i taniego kołczingu płynącego z tej książki. Czasem nawet bełkotu (serio, nie wiem czy autor tak dziwacznie te swoje niektóre myśli sformułował, czy tak źle zostały przetłumaczone).
Poza tym, jakiś taki śliski typ się z niego w tej książce wyłania, trochę cwaniaczek, trochę kłamczuszek, a trochę wujek z rubasznym żartem.
Ale były też w tej książce takie fragmenty, w które nie mogłam uwierzyć, ale nie dlatego, że brzmiały niewiarygodnie, ale dlatego, że nie wierzę, że można jako normę traktować przemoc w rodzinie, a nawet być dumnym z "rytuałów przejścia" pełnych psychicznej i fizycznej agresji. A Matthew tak właśnie widzi całe swoje popaprane dzieciństwo.