Enrico Fermi. Ostatni człowiek, który wiedział wszystko. Życie i czasy ojca ery atomowej David N. Schwartz 7,8
Biografię Enrica Fermiego – Ostatniego człowieka, który wiedział wszystko, autorstwa Davida N. Schwartza, polubią laicy, którzy pierwszy raz mierzą się z naukową biografią. Z pewnością dostrzegą w książce uproszczenia, brak fizycznych zawiłości i przystępny, popularny styl pisania. Naprawdę można nie zauważyć, że czyta się o abstrakcyjnych procesach fizycznych. Z kolei zaawansowani w temacie czytelnicy poczują niedosyt, że biografia nie jest na miarę Abrahama Paisa, Infelda, czy choćby Grahama Farmello. No właśnie, czego brakuje tej pogrubianej na siłę przez duże akapity i przypisy publikacji?
Schwartz często streszcza książkę autorstwa Laury Fermi, dotyczącą życia ze słynnym fizykiem. Nie ma się co dziwić, nie znajdzie lepszego źródła, lecz gdy co trzeci przypis w biografii odnosi się do "Atomów w naszym domu", to mamy z początku wrażenie, że czytamy biografię żony Fermiego. Schwartz całkowicie i bezrefleksyjnie przyjął punkt widzenia nakreślony w „Atomach w naszym domu” i powiela wiele spostrzeżeń Laury. O sile biografii stanowią źródła do jakich dotarł. Jednak już na początku zdradził, że nie zna włoskiego i korzystał z Google translatora, także możemy sobie wyobrazić, do jakich źródeł dotarł, skoro zapiski Fermiego są przecież po włosku, pisane w jego ojczystym języku.
1/3 biografii i całe życie osobiste Fermiego są oparte na tym jednym źródle, sylwetka Fermiego została nakreślona bardzo jednostronnie, co jest ogromną szkodą. Nieznajomość języka nie jest przeszkodą do napisania biografii, ale znacznie ją utrudnia. Schwartz wspomina, że odtajniono jakieś notatki Fermiego, które są już dostępne, ale wydaje się, że z nich nie skorzystał. To, że biograf nie wykorzystuje wszystkich nowych źródeł, też nie świadczy jeszcze na niekorzyść, ale niestety w przypadku „Ostatniego człowieka, który wiedział wszystko” widać, że brakuje researchu. I zdecydowanie mało mamy fragmentów, w których Fermi dochodzi do głosu, chociaż jest głównym bohaterem opowieści, to w pewien sposób został zakrzyczany.
Głównym powodem, dla którego ta biografia jest inna od pozostałych tego typu, należy upatrywać w fakcie, że napisał ją politolog. Biografie naukowe fizyków pochodziły przynajmniej w większości z ich własnego środowiska, Pais czy Infeld byli współpracownikami Einsteina, również naukowcami, a Farmello, autor niedawnej biografii Diraca jest zawodowym fizykiem i popularyzatorem nauki.
Widać wyraźnie, że Schwartzowi brakuje wiedzy z zakresu nauk ścisłych, aby podołać tematowi, nie posiada dobrej orientacji w środowisku XX. wiecznych fizyków, nie dokopał się do fajnych źródeł i uprawia wodolejstwo. Niestety, to że jest synem noblisty, czym chwali się na okładce, naprawdę o niczym nie świadczy. Nie dorównuje poprzednikom, choć bardzo się stara. Trzeba docenić każdą publikację o pionierach kwantowych ukazującą się w Polsce, lecz niestety ta biografia nie jest najlepsza. Napisana troszkę na kolanie, trochę w niej banalności i sztampowości, zapchajdziur, osobistych rozważań autora i dywagacji nie mających nic wspólnego z życiem Fermiego, a jedynie pozostających przypuszczeniami. W wielu miejscach widać brak profesjonalnego podejścia do tematu. Biografie naukowe są specyficzne i różnią się od biografii powiedzmy literatów, artystów, polityków czy celebrytów. Nie twierdzę, że tylko fizyk jest w stanie coś takiego napisać, tylko, że autor jakby zerwał z zasadami pisania obiektywnych biografii i snuje własne przypuszczenia.
Kolejnym dziwnym posunięciem jest porównywanie fizyków pod względem tego, który jest bardziej sławny. Wtf? W ten nowatorski sposób wyjaśnia, dlaczego do tej pory nikt nie napisał biografii Fermiego. A jego zdaniem nie napisał, gdyż Fermi nie występował w telewizji i nie był popularny! Hahaha! Schwartz tworzy ranking sławnych jego zdaniem fizyków, do których zalicza Einsteina i Hawkinga. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z podobną wyliczanką, jest to na poziomie gimnazjum i trochę niepoważne. Jak w takim razie wyjaśnić, że Newton jest dość sławną postacią, choć urodził się przed erą telewizji?
Myślę, że autor dorabia wiele rzeczy, które mu się uroiły w głowie, ale to tylko jego przypuszczenia i powinien rozdzielić je od faktów i źródeł. Interesuje się meandrami awansów na włoskich uniwersytetach. Lubi opisywać sytuacje towarzyskie i plotki, a mało skupia się na tle historycznym. Wydaje się również ignorować specyfikę włoskiego pochodzenia Fermiego i posiada mało zrozumienia dla interkulturalności. Na przykład zupełnie nie bierze pod uwagę tego, że w Getyndze Fermi był jedynym Włochem w środowisku Niemców. Może dlatego czuł się wyobcowany i źle zrozumiany, szczególnie, że działo się to na początku jego kariery, kiedy był jeszcze bardzo młody i nie miał doświadczenia. Ale i tak bardzo ciekawe, co miał na myśli mówiąc, że Maria Curie potraktowała go w najgorszy możliwy sposób. Chyba już się nigdy nie dowiemy, co zaszło.
Praca Fermiego na rzecz faszyzmu i związki z Mussolinim zostały słabo wyjaśnione, z biografii nie dowiemy się niczego więcej. Jak na politologa, to autor mało wnikliwie przedstawił historię, zadowalając się jej szkolną wersją. Poszedł drogą na skróty, to znaczy poprawności politycznej i dyplomacji. Nie rozprawił się z tym niewygodnym tematem, tylko troszkę ładnie przypudrował wrażliwe miejsca.
Przyłączenie się Fermiego do partii faszystowskiej autor określił zadziwiającym zwrotem: „wziął udział w grze”. Spodziewalibyśmy się czegoś więcej od doktora nauk politycznych. Biograf wymyślił sobie, że Fermi świadomie wziął udział w grze Mussoliniego. No pięknie. Cudownie.
Rozumiem, że niezręcznie może się pisać o takich rzeczach, gdyż biografia miała być próbą zbudowania legendy fizyka i oddania mu hołdu, ale zachachmęcenie jest uciekaniem od faktów historycznych. Jak niby czytelnicy mają zrozumieć co się działo, że faszyzm był rodzajem gry? To naprawdę słabe. A dalej jest jeszcze lepiej; Schwartz pisze o relacji z partią jak o pakcie z diabłem. Fermi niczym Faust, nie chciał ale musiał podpisać pakt, żeby reżim wspierał jego prace bez ingerowania w nie.
Podsumowując, jest to biografia popularna, ale niezbyt wnikliwa czy skomplikowana, nie trzyma się również przyjętych standardów. Trudniejsze momenty są traktowane z nonszalancją. Żeby nie pozostać gołosłownym, posłużmy się na koniec przykładem. W książce znajdziemy aż dwa zaskakujące zdjęcia, na których sam autor David N. Schwartz pozuje na tle pulpitu reaktora jądrowego. Zdjęcia nie zostały zamieszczone na końcu, przy nocie o autorze, ani nawet w podziękowaniach. Własne selfie zamieścił w środku książki, jakby miały stanowić jej istotną część. Pierwszy raz spotkałam się z podobną praktyką, może jest to nowa moda, nie mi oceniać. Lecz ktoś tu zapomniał, że nie pisze o sobie i nie on jest tutaj najważniejszy. Może wypadało raczej zadbać o ładne zdjęcia nie siebie, ale E. Fermiego, których w książce jest jak na lekarstwo. Bo w końcu o kim jest ta historia?
Cała recenzja na stronie Kujonka.pl
https://kujonka.pl/enrico-fermi-biografia-dla-fizyka-czy-moze-dla-laika/