Marie Benedict urodziła się 24 listopada 1968 roku. Ukończyła Upper St. Clair High School, Boston College i Boston University of Law. Po studiach pracowała jako prawniczka w Nowym Jorku. Po sukcesie pierwszej powieści, zdecydowała się porzucić pracę w kancelariach prawnych i zająć się pisaniem książek. Obecnie mieszka w Pittsburghu razem z mężem i dwójką synów.http://www.authormariebenedict.com/
Nie mogę się do niczego przyczepić. Autorka opisuje perypetie Milevy w sposób ciekawy, bez zbędnych przesadni. Akcja rozwija się naturalnie. Nie mogę się doczekać kolejnych pozycji autorki.
W odniesieniu do niniejszej lektury, to co szczególnie zwraca moja uwagę , to obraz Alberta przedstawiony w wyjątkowo nieprzyjemnej odsłonie. Nie bronie typa, ale wiadomym jest że wina niepowodzenia relacji zwykle leży po obu stronach.
Bynajmniej, ostatnie strony chłonęłam, kibicując Milevie całym sercem.
Nigdy nie byłam szczególną fanką Einsteina, ale po tej pozycji już tymbardziej nie będę.
Żal jedynie , że Mileva nie odnalazła wcześniej wystarczającej siły aby zawalczyć o siebie.
Z bólem serca przyznaję, że ta książka mnie rozczarowała, a pokładałam w niej wielkie nadzieje.
Gdy natrafiłam na Hedy Lamarr, chciałam dowiedzieć się o niej więcej – w końcu kto nie lubi inspirujących kobiet? I tak trafiłam na tę książkę, której zamysł bardzo mi się spodobał.
Przedstawienie innej strony aktorki i piękności z czasów II wojny światowej. Pokazanie, że była kimś więcej. A jednak tego moim zdaniem zabrakło.
Dużo tu o wojnie, dużo jakichś informacji ogólnie o świecie, ludziach współczesnych bohaterce, a jednak mało samej Hedwig. Tak naprawdę nie ma pokazanej sceny, w której faktycznie czujemy tę pasję do wynalazków i początków jej zamiłowania do nich, za mało czegoś, co sprawiłoby, że bliżej poznalibyśmy Hedy, a to w końcu narracja pierwszoosobowa.
Autorka chciała ukazać Hedy Lamarr jako kogoś więcej niż piękną kobietą, a mam wrażenie, że ta książka niewiele zmieniła i niestety nie poruszyła mnie w ogóle, choć jak czytam ogólnie o Hedy Lamarr jest wprost odwrotnie.
Zdecydowanie nie polubiłam się ze stylem pisania autorki. A szkoda, bo pomysł na pisanie o istniejących, inspirujących kobietach naprawdę świetny.