Klub szczęśliwych żon Fawn Weaver 6,3
ocenił(a) na 18 lata temu Opinia pochodzi z mojego blogu:
http://jatuczytam.blox.pl/2016/01/Klub-szczesliwych-zon-Fawn-Weaver.html
Z reguły nie przepadam za poradnikami. Sięgam po nie bardzo rzadko i tylko wtedy, gdy czymś mnie zaintrygują. Zdecydowałam się na przeczytanie „Klubu szczęśliwych żon”, ponieważ ciekawiło mnie, ile prawdy jest w stwierdzeniu, że aby poznać sekret szczęśliwego małżeństwa wystarczy przestrzegać kilku uniwersalnych zasad. Próbę udowodnienia, iż istnieje sprawdzony przepis na udany związek podjęła w swej książce Fawn Weaver.
Fawn Weaver od trzynastu lat jest mężatką. W czasach, gdy rozpad nawet długoletniego małżeństwa nikogo już nie dziwi, a imprezy rozwodowe cieszą się ogromną popularnością, Fawn postanowiła zebrać grupę kobiet, które są szczęśliwymi żonami i założyć wspólnie z nimi klub. Początkowo Fawn zapraszała do stowarzyszenia swoje znajome, te zaś „wciągały” w jego szeregi kolejne osoby. Tak oto klub rozrastał się stopniowo. Obecnie należy do niego ponad sto tysięcy członkiń.
Autorka odbyła podróż poprzez sześć kontynentów w poszukiwaniu recepty na udane małżeństwo. Fawn rozmawiała z parami, które od wielu lat żyją w związku. Szkoda, że na swych rozmówców wybrała grono bardzo homogeniczne. W większości są to ludzie, którzy nie napotkali na swej drodze poważniejszych przeszkód. Bardziej przemawiałoby do mnie, gdyby Weaver umieściła w swej książce jako wzór osoby, które musiały pokonać liczne przeciwności, aby być dalej razem (chorobę ukochanego, długą rozłąkę, problemy z dziećmi…przykłady można mnożyć). Pomimo tego, że wywiady dotyczą ludzi z różnych zakątków globu, nie widać u nich różnic kulturowych, czy nawet różnic temperamentów! Wygląda to tak, jakby Weaver przeszła się po najbliższym osiedlu i przeprowadziła rozmowę z co drugą parą. A wszystko przedstawione jest w tak telegraficznym skrócie, że w zasadzie nie wiedziałam, czy dani małżonkowie już zdradzili ów sekret autorce, czy zaprosili ją na niezobowiązującą pogadankę przy obiedzie.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem Weaver, że postrzeganie związku w kategoriach pracy z założenia jest czymś złym. Uważam, że relacja pomiędzy dwojgiem ludzi wymaga nieustannie, aby nad nią pracować. W innym wypadku nie będzie się ona rozwijać, a stać w miejscu. Gdyby ludzie dobierali się w pary tylko na zasadzie tego, jak perfekcyjnie do siebie pasują – czyli według autorki tak że wręcz mogą czytać sobie w myślach i uzupełniać nawzajem swe wypowiedzi – to instytucja małżeństwa lub jakiegokolwiek związku partnerskiego już dawno by upadła. Człowiek to istota niedoskonała, która całe życie kształtuje swój charakter. Patrząc przez pryzmat właśnie tej człowieczej niedoskonałości, gdy tworzymy relację z drugą osobą, z góry będzie ona „skazana” na ustawiczną pracę i polepszanie. Ocenianie czyjegoś związku na podstawie tego, ile wysiłku w niego wkłada jest z gruntu niedojrzałe. A jeśli ktoś mówi mi, że małżeństwo powinno składać się jedynie z samych wzlotów i wzajemnego wyjadania sobie z dziubków (a dokładnie to przez ponad trzysta stron książki próbowała udowodnić mi autorka),to ogarnia mnie pusty śmiech.
Małżeństwo to także potknięcia i upadki. Ważne, aby po takiej wywrotce zawsze podnieść się silniejszym i co najważniejsze, mądrzejszym. Większą wartość prezentuje dla mnie ten związek, który pomimo perturbacji wychodzi z wszelkich zawirowań wzmocniony, niż ten, który w ustawicznym trzymaniu się za ręce upatruje swojej wyższości nad innymi. A to niestety Weaver podkreślała na każdym kroku, za przykład podając własne małżeństwo. Jedyny wniosek, jaki udało mi się wyciągnąć z lektury (a poparty jest kilkunastoma wymienionymi w niej przykładami) jest nieco przykry: droga do bycia szczęśliwa żoną prowadzi poprzez ustawiczne zadowalanie męża, i sprawianie, aby był w dobrym humorze. Brzmi trywialnie? Oto przykład z książki: Pewna kobieta, Faye cierpiała na depresję z powodu pięciu poronień. Przy ostatniej ciąży komplikacje nastąpiły w piątym miesiącu. Faye musiała przez tydzień nosić w brzuchu martwe dziecko, a ponieważ nie mogło urodzić się naturalnie poród wymagał interwencji lekarzy. Mąż nawet nie wybrał się z nią do specjalisty. Z powodu osobistej traumy i braku wsparcia ze strony małżonka kobieta zgorzkniała i wpadła w depresję. W końcu wdała się w romans z kimś, kto poświęcił jej odrobinę uwagi. Mąż miłosiernie jej wybacza i znów są idealną parą. Jednak to, co wprawiło mnie w osłupienie, to reakcja autorki na tę opowieść. Waever podkreśla, że wina leży wyłącznie po stronie kobiety, pisząc: „Jak ktoś może mieć w sobie tak wielkie pokłady wybaczenia? W jaki sposób zdradzony małżonek może okazać się tak wyrozumiały?”.* Posiadanie przez nią własnego zdania to także przepis na porażkę, gdyż to mąż powinien mieć zawsze ostatnie słowo. Chcecie przykładu? W przypadku tej książki nie mogę powstrzymać się od cytowania, gdyż ciężko oddać to własnymi słowami. Proszę, taki oto kwiatek: „Bonnie szybko zorientowała się, że to ona ma dominującą osobowość i że bez problemu może wykorzystać swój autorytet i wziąć Jerry’ego pod pantofel. Ale zdecydowała się, że to on będzie podejmował ostateczne decyzje. Przyznała, że czasem się z tym nie zgadza, i wypowiada głośno swoje zdanie, ale to do niego należy ostatnie słowo.”** A teraz bezcenny komentarz autorki kwitujący te słowa: „Rozpogodziłam się, gdy to powiedziała, bo jej słowa przypomniały mi jedną z moich ulubionych książek o małżeństwie, ‘Żonę uległą’.”*** Czy naprawdę o to właśnie chodzi w udanym małżeństwie? Chyba nie.
Zróbmy mały test. Zamknijcie oczy i pomyślcie o kilku czynnikach, które mają wpływ na to, że związek jest naprawdę udany. Gratulacje! Prawdopodobnie udało Wam się wymienić połowę, o ile nie wszystkie wyszczególnione tutaj. Cóż by tu rzec… Prawdę powiedziawszy poradnik Fawn Weaver nie dotarł do mnie zupełnie. Bardziej nadawałby się na ortodoksyjną książkę z XIX wieku pod jakimś fantazyjnym tytułem typu „Żona dobra i spolegliwa” niż vademecum dla nowoczesnej kobiety. Chyba, że gdzieś po drodze zgubiłam jego przesłanie.
„Kobiety stworzone są do ulegania i posłuszeństwa, sztuki panowania nie znają
i dlatego, kiedy im się przypadkiem pora rządzenia nadarzy, zawsze jej źle używają.” (Klementyna Hoffman, Pamiątka po dobrej matce czyli ostatnie jej rady dla córki, 1819 rok – Brzmi podobnie, prawda?)
*Fawn Weaver, Klub szczęśliwych żon, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2015, s.49
** Ibidem, s.57-58.
*** Ibidem, s.58.