Człowiek, który zna ich wszystkich Michael Lindsay-Hogg 5,6
ocenił(a) na 47 lata temu „Człowiek, który zna ich wszystkich”. Kto to taki? Czy ktoś zna jego? Nazywa się Michael Lindsay-Hogg. I co, to jakaś podpowiedź, jesteśmy bliżej? No dobrze, uchylę rąbka. Wszyscy chyba znają Bitelsów, nieeeee, to nie jest jeden z nich ale on wyreżyserowała ich ostatni koncert, na dachu. I zrobił im kilka teledysków a także kolegom po fachu, Rolling Stonesom (np. „Angie”). Wyreżyserował także wiele filmów telewizyjnych i kinowych. Nie jest wcale jaśniej, no dobrze, idę dalej. Jest synem aktorki Geraldine Fizgerald. Nadal nic? To ja już nie wiem… o, coś mi przyszło do głowy. A Orson Welles, czy to znana postać? No wreszcie, ufff. No właśnie, to nasz bohater jest jego domniemanym synem (zresztą jest nawet do niego podobny).
I mniej więcej w tym kierunku idzie ta biografia. Przyznam się zupełnie szczerze, ze ja nie za bardzo rozumiem kto jest jej bohaterem. Czy autor, jego matka, Orson? Michael Lindsay-Hogg skacze na oślep, próbuje czymś zainteresować czytelnika ale brak mu konsekwencji aby kontynuować temat, albo też opisywane przez niego wydarzenia są tak miałkie, że aż niedorzeczne. Rzuca jakieś mgliste historie o swojej matce, są one jednak tak infantylnie podane, że zastanawiam się czy autor już skończył siedem lat, czy nadal nie.
Historia z Wellesem. Tu również brak konsekwencji, jakby próbował przez to rzekome pokrewieństwo nadać sobie więcej splendoru, jednocześnie temu zaprzeczając. To naprawdę kokieteria na bardzo niskim poziomie.
Ludzi, których znał. Rzeczywiście wymienia ich całe tabuny, co nie jest wcale dziwne biorąc pod uwagę zawód jego matki jak i ten przez niego wykonywany. Ale te osoby wymienione są tylko z nazwiska, niewiele jest na temat łączących ich zażyłości. Tak to opisywać może pierwszy lepszy łowca autografów. I on „poznał” tego i owego.
Jedynie co mnie naprawdę zainteresowało, to jego relacje ze współpracy ze Stonesami i Bitlesami. One są bardziej treściwe, nie ograniczają się do jednego „cześć - cześć” ale jest „cześć, cześć!, cześć? I cześć. Cześć, co słychać…” To taki żarcik, bo na powitaniach się nie skończyło:)
Przeczytałam tę książkę ale czy jestem choć odrobine bardziej zorientowana? Czy zapamiętam historie Michaela Lindsaya-Hogga na dłużej? Szczerze wątpię.