Kot i mysz Günter Grass 6,5
ocenił(a) na 91 tydz. temu Według mnie kolejne arcydzieło Grassa. A także ponowny hołd i dla „Wiecznego Gdańska”, i dla wszelkiej odmienności. To moja 4. książka Noblisty, po „Blaszanym bębenku”, „Idąc rakiem” i „Moim stuleciu”. I kolejny zachwyt.
Porywająca to rzecz, będąca niby-prequelem „Blaszanego bębenka” (choć o niebo od niego łatwiejsza językowo i formalnie) rzecz o dojrzewaniu w tuż przed- oraz wojennym Gdańsku. Zresztą nienazwany Oskar Matzerath filuternie wyłania się kilka razy z jej stronic („u stóp troskliwie pochylonych dorosłych, mniej więcej trzyletni bachor uderzał monotonnie drewnianą pałeczką w dziecięcy blaszany bębenek, zamieniając popołudnie w piekielną kuźnię”).
Główny bohater to fascynujący wszystkich, w tym mnie, Joachim Mahlke. Jest katolikiem, nie przepada za nazizmem, czci Czarną Madonnę i szczyci się wydobytą z wraku plakietka z Piłsudskim.
I to on skradnie Żelazny Krzyż niemieckiemu gierojowi, podczas szkolnego z nim spotkania. A co z nim zrobi? Ano to: „Zdjął sobie cacko z szyi, ceremonialnym gestem przyłożył końce wstążki z obu stron ponad biodrami i zabawnie naśladując pozycję nóg, ramion i przekrzywionej głowy dziewczyny, ale nie jakiejś określonej, tylko tak w ogóle, zawiesił wielki metalowy lizak na członku i jądrach: ale order zdołał zakryć zaledwie jedną trzecią jego narządów płciowych”.
Ale w końcu Mahlke trafi do Wehrmachtu, a wtedy…………
To mocno antywojenna, czyli antyfaszystowska książka. Nie pomija tego, co nazizm zgotował własnym obywatelom.
Taki np. cytat: „Zajęto Krym, a w północnej Afryce Rommel posuwał się znowu naprzód. Esch i Hotten Sonntag zgłosili się na ochotnika, obaj do lotnictwa, ale potem, tak samo jak ja, który wahałem się i wahałem, chciałem pójść do marynarki, to znów nie chciałem, dostali się do grenadierów pancernych, rodzaju lepszej piechoty. Mahlke nie zgłosił się, jak zawsze był wyjątkiem, i powiedział: - Chyba macie kręćka!”.
Po tej lekturze wydaje się, że wiem, na co zapatrzył się nieodżałowany Paweł Huelle w niezapomnianym „Weiserze Dawidku”, jednej z moich ulubionych książek. Bo i tu jest tajemniczy młodzieniec o nadzwyczajnych umiejętnościach - choć katolik, nie Żyd, ale w hitlerowskim Gdańsku to znak niemal podobnego wykluczenia - i też są przesłuchania uczniów, i jest magiczne miejsce – chyba nie przypadkiem jest to wrak polskiego minowca „Rybitwa”, i jest jedna dziewczyna w chłopackiej grupie, i opresyjny system, i ta sama magia niewyjaśnionej tajemnicy.
Język powieści jest dokładnie taki, za jakim przepadam – gesty od opisów, przymiotników, znaczeń.
Wspaniałe, złożone zdania. Takie książki są sednem literatury….
I tylko zadziwiają mnie krytyczne opinie obwiniające Autora za to, że nie pomija przejawów seksualności bohaterów, czyli wyrostków i podlotków – dość niezbornej i na pewno niepięknej, gdy hormony szaleją. Tak, w literaturze nie było tego 100 czy 200 lat temu, ale mamy 21. wiek. I aż chce się przywołać stare powiedzenie: ”Zapomniał wół, jak cielęciem był….”
Cytatów można przytaczać aż za wiele…..
Nawet gdybyśmy obaj byli wymyślonymi postaciami, musiałbym pisać. Ten, kto nas z racji swego zawodu wymyślił, zmusza mnie, abym wciąż dotykał ręką twego jabłka Adama, prowadził je wszędzie, gdzie zwyciężało lub ponosiło klęskę.
Napis obiegający plakietkę objaśnił nas, że Mahlke wydobył na światło dzienne podobiznę marszałka Piłsudskiego.
Mahlke powiesił sczerniałą srebrną Matkę Boską pomiędzy brązowym profilem Piłsudskiego a pocztówkowym zdjęciem komandora Bontego, bohatera spod Narviku.
Był w naszych oczach owym niezwykłym Mahlkem, który zbierał oklaski to w wyszukany, to w ekstrawagancki sposób.
Nie był przystojny. Powinien był dać sobie zoperować jabłko Adama. Być może ta chrząstka była powodem wszystkiego.
Nie był łasy na dziewczęta, nie wyłączając siostry Schillinga. Na moje kuzynki z Berlina patrzył jak ryba. Jeżeli w ogóle się kimś interesował, to raczej chłopcami; przez co nie chcę bynajmniej powiedzieć, że Mahlke był na opak; w owych latach, kiedy stale kursowaliśmy pomiędzy kąpieliskiem a spoczywającą na dnie krypą, sami nie wiedzieliśmy dokładnie, czy jesteśmy samcami czy samiczkami.
Jeżeli dla Mahlkego istniała jakaś kobieta, to tylko Maria Panna.
Kto szedł w tym kierunku przez Osterzeile, widział ponad dachami po prawej ręce przednią i wschodnią stronę tej samej dzwonnicy; kościół Serca Jezusowego znajdował się bowiem dokładnie pomiędzy Osterzeile a Westerzeile, po przeciwległej stronie Bärenweg, i czterema tarczami zegarowymi pod zieloną cebulastą kopułą wskazywał czas całej dzielnicy, od placu Maxa Halbego po katolicką kaplicę Marii Panny, która nie miała zegara, od Magdeburger Strasse po Posadowskiweg, w pobliżu Schellmuhl, i dzięki niemu zarówno ewangeliccy jak katoliccy robotnicy, urzędnicy, sprzedawczynie, uczniowie szkół podstawowych i gimnazjaliści, niezależnie od wyznania, mogli stawiać się punktualnie do pracy czy w szkole.
Ze swego pokoju Mahlke widział tarczę zegara po wschodniej stronie wieży. Urządził sobie izdebkę na poddaszu, między lekko pochylonymi ścianami, z deszczem i gradem tuż nad swoją czupryną z przedziałkiem pośrodku głowy; była to mansarda pełna chłopięcych rupieci, od zbioru motyli po fotosy ulubionych aktorów, lotników z wysokimi odznaczeniami i generałów wojsk pancernych; pomiędzy nimi zaś nie oprawiona reprodukcja Madonny Sykstyńskiej z dwoma pyzatymi aniołkami na samym dole obrazu, wspomniany już medal Piłsudskiego i pobożny, poświęcony amulet z Częstochowy obok fotografii komodora zespołu niszczycieli spod Narviku.
Ale największy aplauz zdobył Mahlke podczas wakacji letnich na zatopionym okręcie, chociaż nie mogliśmy sobie wyobrazić jego zapamiętałego nurkowania jako przebojowego numeru cyrkowego. Nie śmieliśmy się też nigdy, kiedy siny i trzęsący się zanurzał się raz po raz w głąb wraku i wydobywał z niego coś, żeby nam to pokazać.
Polska flota nie była wielka, ale ambitna. Znaliśmy na pamięć jej nowoczesne, przeważnie w Anglii lub we Francji spuszczone na wodę jednostki i potrafiliśmy wymienić ich uzbrojenie, tonaż, prędkość w węzłach równie bezbłędnie, jak umieliśmy na przykład wyrecytować jednym tchem nazwy wszystkich lekkich krążowników włoskich czy wszystkich przestarzałych brazylijskich pancerników i monitorów.
W każdym razie „Rybitwa” z tych czy innych powodów zatonęła obok toru wodnego i boi kierunkowej w Nowym Porcie, i nie podniesiono jej, chociaż leżała dogodnie na jednej z wielu ławic; tylko jej mostek, resztki relingu, pogięte wentylatory i oszalowania wymontowanego działa dziobowego sterczały z wody przez dalsze lata wojny, początkowo jak coś obcego, potem zaś swojskiego, i dostarczyły tobie, Joachimie Mahlke, celu; podobnie jak pancernik „Gneisenau”, który w lutym czterdziestego piątego roku został zatopiony przed wejściem do portu w Gdyni, stał się celem wypraw dla polskich uczniów; ale nie da się stwierdzić, czy pomiędzy nurkującymi i patroszącymi wnętrze pancernika chłopakami był choć jeden, który by zanurzał się w wodę z taką zawziętością jak Mahlke.
Serce tłukło mi gwałtownie w piersi, jak obcas, którym ktoś dobija się do drzwi.
Siedmiu ludzi mówiło we mnie, ale żaden nie zapisywał słów.
Ale ty nie chciałeś się wynurzyć…..