rozwiń zwiń

„Marsjanin”: książka vs. film

Marcin Zwierzchowski Marcin Zwierzchowski
26.09.2015

Jasno i stanowczo: Marsjanin Andy’ego Weira to jedna z najlepszych książek fantastycznych ostatnich lat. Nie, nie jest to arcydzieło, daleko mu do Neala Stephensona, Petera Wattsa czy Jacka Dukaja, ale to też inna dyscyplina: Weir oferuje rozrywkę, świetnie skrojoną opowieść, pełną humoru i napięcia, ciągle rosnącego napięcia. Choć jednocześnie jego dbałość o naukowe podstawy dla fabuły budzi podziw.

„Marsjanin”: książka vs. film

Głównym bohaterem jest Mark. Mark jest marsonautą, jednym z sześciorga członków załogi Aresa III, która ląduje na Czerwonej planecie, by ją badać. Bardzo szybko w ich habitat uderza jednak potężna burza piaskowa, o sile wyższej, niż wszelkie przewidziane wcześniej graniczne wartości. Pada rozkaz ewakuacji. W trakcie przejścia z habitatu do MAV (rakieta, którą załoga miała odlecieć) Mark zostaje uderzony fragmentem anteny i znika reszcie z oczy. Odczyty skafandra mówią, że nie żyje. Załoga odlatuje.

Mark, jak się domyślacie, przeżył jednak – ten sam fragment anteny, który go trafił i przebił jego skafander uszczelnił go, z niemałą pomocą krwi samego poszkodowanego. Pechowo trafił jednak w biomonitor, co zmyliło kolegów i koleżanki marsonauty. Przez to wszystko książka zaczyna się od słów:

Mam całkowicie przesrane.

Trudno się nie zgodzić. Został sam, ranny, na innej planecie, bez możliwości kontaktu z Ziemią czy swoją załogą (pamiętacie, że uderzył go fragment anteny?), w habitacie, który został zaprojektowany do wytrwania miesiąca, z jedzeniem dla 6 osób, co pozwoli mu przetrwać około roku, czyli mniej więcej 3 lata mniej, niż będzie musiał czekać na przylot następnej misji na Marsa, a więc i na ratunek. Prawda, że ma przesrane?

Na szczęście Mark to botanik, a także niezwykle tęgi umysł, taki kosmiczny McGywer, który co chwilę zaskakuje czytelników swoją zaradnością i pomysłowością, jeżeli chodzi o wykorzystywanie tego, co ma pod ręką, by zbudować coś innego, czego potrzebuje. Tu właśnie imponuje Weir – wszystko to opiera się na dogłębnym studiowaniu procedur NASA, znajomości ich sprzętów, przez co autor mógł symulować najbardziej prawdopodobne środowisko i sytuacje, i w nich umieszczać swojego bohatera. Czapki z głów! (W zasadzie „Marsjanin” to przez to niemalże nie SF, bo wprawdzie ludzie lecą na Marsa, ale wszystko opiera się na autentycznych planach NASA, Weir nie używał też żadnej technologii, która dzisiaj nie istnieje.)

To wszystko to wstęp. Reszta powieści to zapis walki niestrudzonego i pomysłowego Marka o przetrwanie, jego kolejnych kłopotów, niezwykłych pomysłów, a także świadectwo niesamowitego poczucia humoru marsonauty. To trzeba podkreślić: Weir wykreował bohatera, którego trzeba pokochać, z którym chce się spędzać czas, bo to po prostu niesamowicie zabawny gość, potrafiący żartować ze wszystkiego, do tego wspaniale operujący popkulturą (spoiler: w pewnym momencie lata jak Iron Man, zostaje też kosmicznym piratem). Próbkę tego znajdziecie w przygotowanych w ramach promocji filmu materiałach wideo na kanale Ares: live. Warto się im przyjrzeć – to pomysłowe, bardzo dobrze zrealizowane filmiki. Ten zatytułowany „Our Greatest Adventure”, z Neilem deGrasse Tysononem, nagrali zresztą Polacy ze studia Juice.

Właśnie, film. „Marsjanin” to ekranizacja wyjątkowo wierna, trzymająca się książki we wszystkich kluczowych momentach (przynajmniej na gorąco, po jednym seansie, nie byłem w stanie wyłapać żadnej zmiany). Cięcia były, jasne, tego nie da się uniknąć – powieść to zapis majsterkowania, co w filmie nie mogłoby się sprawdzić, bo zabijałoby tempo. Wiele z niezwykłych pomysłów Marka zostaje więc albo wyciętych albo ich rola zredukowana (grzejnik-reaktor), wycięto też niektóre z poważniejszych problemów, jakie miał bohater – pewnie dlatego, że gdyby chcieć pokazać je wszystkie, film byłby pod tym względem zbyt gęsty, wyglądałby jak jakiś odcinek serialu Benny’ego Hilla. W książce jest na to miejsce, tu nie.

Zostało jednak miejsce na najlepsze żarty, na pokazanie zarówno Marka, jak i wcale nie tak ograniczonego wątku ziemskiego, na ujęcia przepięknie zaprojektowanego Aresa III. I wreszcie na żart z Seanem Beanem: ten aktor został zatrudniony dla jednego gagu, to pewne – na pewno rozpoznacie, którego. Trochę też umniejszałem rolę Ridleya Scotta, bo prawdą jest, że Weir dał mu bardzo dobry materiał, ale też prawda jest taka, że to od reżysera zależało, jak go przenieść na ekran i jak – przy tylu cięciach – zachować idealne proporcje między komedią a akcją i skokami napięcia, których nie brakuje. Scott zadbał też o to, by „Marsjanin” był jednym z piękniejszych wizualnie filmów tego roku.

Chyba więc wszyscy wygrywają. Scott bo wreszcie nakręcił film, na który wszyscy nie będą kręcić nosem, może wręcz odrobinę wybaczymy mu „Prometeusza” (chyba jednak mało prawdopodobne). Fani książki, bo dostali wierną ekranizację, nakręconą tak dobrze, jak to było możliwe. I wreszcie ci, którzy oryginału nie znają – film pomija tyle wątków, że śmiało możecie sięgać po seansie po powieść i wciąż będziecie odkrywać coś nowego. Warto więc poznać „Marsjanina”, w obu odsłonach.

Książka Marsjanin ukazała się nakładem wydawnictwa Muza, pod patronatem serwisu lubimyczytać.pl.

 


komentarze [13]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
jacqueline 10.01.2017 13:04
Bibliotekarka

Dla mnie książka to jedno z większych rozczarowań minionego roku - kompletnie nie rozumiem zachwytów. Film już mi się bardziej podobał, ale jakiś genialny również nie był. Matt Damon ma zdecydowanie o niebo lepsze role w swoim aktorskim dorobku.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
konto usunięte
23.12.2015 10:20
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Leeloo_Dallas 28.09.2015 11:01
Czytelniczka

Wybieram się na film razem z córką. Obie czytałyśmy książkę i obu nam się podobała (no, może córce bardziej).
Obejrzę film tym chętniej, że już w trakcie lektury nie wiedząc nic o ekranizacji miałam wrażenie, że to idealny matariał na film.

Dobrze, że scenariusz wiernie odda materiał z książki. Szczególnie liczę na poczucie humoru Marka:-)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Meszuge 28.09.2015 00:01
Czytelnik

"...Weir nie używał też żadnej technologii, która dzisiaj nie istnieje" - taaaa... Zwłaszcza palny tlen. :-)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Miasmatique 27.09.2015 21:02
Czytelniczka

Książkę czytałam i bardzo mi się podobała.
Film też już widziałam. Bardzo przyjemnie się go oglądało i nie zawsze wiernie się trzymał książki, a w paru momentach odrobinę przyśpieszył akcję, ale ogólnie polecam. Szczególnie fanom książki ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Dominika 27.09.2015 14:40
Czytelniczka

Książka niesamowita, ale oglądanie filmu chce odkładać do jak najpóźniejszej chwili by czerpać z niego jeszcze większą radość! (tak, dziwne, ale działa)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Dworczak 27.09.2015 15:31
Czytelniczka

Ja akurat na "Marsjanina" chcę iść jak najszybciej, bo nie mogę się doczekać. Jednak potwierdzam, że u mnie późniejsze oglądanie się sprawdza - im dalej w czasie od czytania, tym mniej szczegółów z książki pamiętam i mniej zrzędzę na niezgodności. ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
26.09.2015 23:40
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Wadowski80 26.09.2015 23:29
Czytelnik

Ekranizacja jest dobra, ale bez książki ogląda się go jak film podróżniczy :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Jola 26.09.2015 14:18
Czytelniczka

Tak, książka była całkiem fajna, napisana tak, jak scenariusz do hollywoodzkiego filmu. Trochę recenzenci przesadzają z tą dbałością o naukowe podstawy, bo czasem nie do końca Weirowi się udało. Jestem chemikiem, więc niektóre chemiczne szczegóły rozbawiły mnie do łez (np. palny tlen). Ale film z chęcią obejrzę, bo lubię bardzo takie bajki:)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
housecat87 26.09.2015 11:58
Czytelniczka

Książka jest świetna i rzeczywiście czapki z głów dla autora za te wszystkie szczegóły. Nawet jeśli kogoś nie interesuje budowa łazika czy hodowla ziemniaków, to podczas czytania zacznie. Weir się postarał.
Przenieść to wszystko na ekran to wyzwanie. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak im wyszło. Po tej recenzji jestem spokojniejsza.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post