-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać362
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2024-03-01
2024-04-04
2024-03-05
Nie ma drugiej takiej autorki, która tworzy historie tak dobre i tak wciągające, że te sześćset-siedemset stron istnego slow burnu leci mi jak za mrugnięciem oka. Po prostu nie ma. A "Luna i pewne kłamstwo" to nie tylko kolejna jej książka, która kompletnie skradła moje serce, ale też wyjątkowa historia z tego względu, że tym razem mam największą przyjemność wspierać ją medialnie i nadal nie mogę w to uwierzyć. Zapata po raz kolejny stworzyła historię pełną serca, emocji, z wielowarstwowymi bohaterami, którzy stają się przez kilka godzin jak twoja rodzina. I po raz kolejny zabawiła się moim sercem, wywołała salwy śmiechu, motylki w brzuchu, a nawet łzy spowodowane wieloma przeróżnymi emocjami.
Odkąd lata temu Luna opuściła swoje rodzinne miasteczko i zupełnie odcięła się od swojej rodziny, która raz po raz łamała jej serce w młodości, to warsztat samochodowy, w którym pracuje, oraz jej współpracownicy i młodsza siostra stali się jej nową rodziną i domem. I jej szef, pan Cooper, starszy człowiek, który otworzył na nią dom i stał się dla niej przyszywanym ojcem, gdy tego najbardziej potrzebowała. W całym warsztacie jest tylko jedna osoba, której nie potrafi do siebie przekonać - jej drugiego szefa, Ripley'a. Rip trzyma wszystkich na dystans, jest surowy i bardzo wymagający, nie cieszy się więc największą sympatią wśród swoich pracowników, odkąd kilka lat temu pojawił się niespodziewanie w warsztacie. Tym bardziej, że stosunki między nim, a panem Cooperem są wyraźnie napięte i często tworzą niekomfortową atmosferę. To nie oznacza jednak, że Luna nie może się w nim lekko i niewinnie podkochiwać, w końcu mimo swojej niedostępności, Rip jest niczego sobie. I łączy ją z nim pewien sekret, o którym nikt poza nimi nie wie. Kiedy przeszłość Luny powraca w najmniej spodziewanym momencie i kobieta zwraca się do Ripa o pomoc, wykorzystując swoją przysługę sprzed lat, nie spodziewa się, że to da początek zmianom w jej życiu, o których nigdy by nawet nie pomyślała.
Nie wiem jak mam określić co wyczyniała z moim sercem ta historia, ale gdy zaczniecie ją czytać, z pewnością zrozumiecie co mam na myśli. Naprzemiennie łamała mi serce i składała je do kupy. Nie wiem czy ktokolwiek potrafi tak świetnie ująć różne emocje i doświadczenia człowieka w najmniejszych momentach, jak Mariana Zapata. Luna i Ripley to bohaterowie, o których czyta się tak, jakby byli prawdziwymi ludźmi. Zresztą nic dziwnego - na przestrzeni tych niemalże siedmiuset stron naprawdę mamy szansę poznać ich z każdej strony, zagłębić się w ich historię. Rip może nie robić na początku najlepszego wrażenia i zdecydowanie po drodze bywają momenty, kiedy trzeba mieć do niego cierpliwość, ale to postać, która ma do zaoferowania o wiele więcej, niż nam się na początku wydaje. Jest surowy dla swoich pracowników, potrafi być naprawdę okrutny i niemiły, ale im bliżej go poznajemy, tym łatwiej jest go zrozumieć. Można go nie lubić na początku, ale po poznaniu jego historii i zobaczeniu na własne oczy jego starań, by stać się lepszym człowiekiem, naprawdę ciężko go nie pokochać.
Natomiast historia Luny mnie absolutnie zdruzgotała. Nie wiem jak wyrazić słowami, jak bardzo płakałam, czytając niektóre jej myśli i to towarzyszące jej przez większość czasu poczucie, że nie jest warta miłości innych ludzi. Luna to postać, która zawsze daje innym osobom sto procent siebie, nawet jeśli na to nie zasługują. Obdarowuje ich uśmiechem nawet w swój zły dzień, pomaga tym, którzy biorą jej pomoc za pewnik i nawet jej własne starsze siostry nie doceniają tego, jak wiele dla nich w życiu poświęciła. Czasami chciałam nią potrząsnąć, aby przestała w końcu stawiać wszystkich innych poza sobą na pierwszym miejscu, ale przede wszystkim chciałam ją mocno przytulić, bo nikt nie powinien żyć w poczuciu, że zawsze musi dawać innym sto procent siebie, bo inaczej ją porzucą.
Historia jej trudnego dzieciństwa przeplata się z wieloma wątkami w teraźniejszości, nadając tej historii pewną nutkę tajemniczości i budując napięcie, ale przede wszystkim pozwala nam dostrzec złożoność tej bohaterki, która jedyne czego w życiu pragnie, to swojego domu, w którym będzie czuła się bezpieczna i ludzi, którzy nie opuszczą jej, gdy nastaną trudniejsze dni. Czułam jej zmęczenie poczuciem, że zawsze musi walczyć o innych, ale nikt nie walczy o nią. A Zapata tak rewelacyjnie opisała jej poczucie żalu, jej rezygnację i urazę, że niejednokrotnie z oczu płynął mi cały potok łez. Szczerze mówiąc, chyba na żadnej książce Zapaty jeszcze tak bardzo nie płakałam. Czułam te wszystkie emocje razem z Luną.
Czułam też jej rozterki i nieśmiałe pragnienie, aby Rip zobaczył w niej coś więcej, niż tylko swoją lekko irytującą pracownicę. Na ogół nie przepadam za wątkiem różnicy wieku, który pojawił się między nimi, ale tym razem zupełnie go nie odczuwałam, bo ta dwójka w jakiś pokrętny sposób idealnie do siebie pasuje. Rip może i nie być lubiany za swoje surowe podejście do pracy, ale od początku widać, że ma pewną słabość do Luny. A jeśli jest coś, co Zapata potrafi robić najlepiej w swoim fachu, to ukazać miłość i troskę bohaterów w nawet tych najmniejszych, z pozoru nic nieznaczących momentach, które z perspektywy całości mają ogromne znaczenie. Czasami nawet jeden uśmiech wyraża więcej, niż mogłoby się zdawać. A Rip, chociaż tak zamknięty w sobie, znajduje milion różnych sposobów, aby okazać swoją troskę i miłość, nawet jeśli nie robi tego w oczywisty sposób.
Ta książka jest dla tych, którzy poza oczywistość i wielkie gesty wybierają nieśmiałe uśmiechy i przelotny dotyk. Gdzie jeden uścisk okazujący troskę w trudnej chwili może uśmierzyć łamiącą serce samotność. Gdzie nie potrzeba wielkich słów, ale wystarczy świadomość, że gdy oddamy komuś swoje serce, ta osoba się nim zaopiekuje. I chociaż to historia, która rozwija się bardzo powoli, a bohaterów czeka długa droga, aby się odnaleźć i nauczyć, to warto spędzić z nimi każdą tę chwilę. Jeśli więc kochacie slow burny tak bardzo jak ja, to całym sercem polecam wam już kolejną książkę Mariany Zapaty.
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2024/03/mariana-zapata-luna-i-pewne-kamstwo.html
IG: @swiatromansow
Nie ma drugiej takiej autorki, która tworzy historie tak dobre i tak wciągające, że te sześćset-siedemset stron istnego slow burnu leci mi jak za mrugnięciem oka. Po prostu nie ma. A "Luna i pewne kłamstwo" to nie tylko kolejna jej książka, która kompletnie skradła moje serce, ale też wyjątkowa historia z tego względu, że tym razem mam największą przyjemność wspierać ją...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-10
Są takie książki, które niemalże natychmiastowo kradną kawałek serduszka i dla mnie właśnie tak było z Desire or Defense. To lekka, bardzo szybka historia, którą można pochłonąć nawet w jeden wieczór, ale skrywa w sobie tyle serca, tak prawdziwych bohaterów, że podczas lektury zostawiłam w niej kawałek siebie, którego prawdopodobnie już nigdy nie odzyskam. I dzisiaj w końcu możecie ją oficjalnie przeczytać i - mam nadzieję - pokochać równie mocno, jak ja.
Andie nigdy nie spodziewała się, że w tak młodym wieku spadnie na nią odpowiedzialność opieki nad drugim człowiekiem, ale gdy w tragiczny sposób giną jej rodzice, musi nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości, w której odpowiada za wychowanie swojego młodszego brata. Wliczając w to połączenie długich godzin pracy oraz zadbanie o to, aby Noah miał jak najszczęśliwsze dzieciństwo, które pomoże mu poradzić sobie ze stratą. Chociaż ich stosunki są dalekie do idealnych, obiecuje sobie, że pomoże mu spełnić jego marzenia o zostaniu w przyszłości zawodowym hokeistą. Jednak gdy poznaje jego nowego trenera, całe jej życie staje nagle na głowie.
Mitch znany jest ze swojej reputacji porywczego i gburowatego gracza, który często wpada na lodzie w agresję i wywołuje bójki. Kiedy czara goryczy się przelewa i zostaje zawieszony na kilka najbliższych gier, musi za karę zostać tymczasowym trenerem młodzieżowej drużyny hokejowej, która już w pierwszej chwili testuje jego cierpliwość. Nie spodziewa się też porywczej blondynki, która wparuje prosto na lodowisko i wygarnie mu nieprzyjemne zachowanie wobec jednego z dzieciaków. Nagle jeden chłopiec, w którym widzi tak wiele z młodszego siebie, i jego starsza siostra, zaczynają topić lód w jego sercu i wszelkie mury obronne, które od lat tak skrupulatnie budował wokół siebie...
Czasami wystarczy ta jedna, odpowiednia osoba, która otworzy nam oczy na zupełnie inny, piękniejszy świat, przed którym broniliśmy się całe życie, co tak pięknie ukazuje ta historia. Gdy poznajemy Mitcha, widzimy przede wszystkim, jak wiele negatywnych emocji w sobie nosi. Nie angażuje się w bliższe relacje ze swoimi kolegami z drużyny, nie widzi sensu w otwieraniu się przed innymi i wszystko to, co w sobie skrywa, często wylewa się z niego na lodzie. Dopiero z czasem zaczynamy dostrzegać, jak bardzo potrzebował kogoś takiego, jak Noah i Andie. To w Noah zauważa młodszego (a nawet obecnego) siebie, pełnego smutku i buzujących emocji, i to od niego zaczyna się uczyć, że nie ma nic złego w poproszeniu o pomoc. To przy Andie uczy się prawdziwie uśmiechać i dostrzegać szczęście w momentach, które niegdyś nie miały dla niego znaczenia.
To niesamowite, jak wiele może zmienić obecność drugiej osoby w naszym życiu, wyciągnięcie pomocnej ręki, jeden uśmiech, jedno przytulenie. Cała ta trójka bohaterów zmieniła swoje życia, otwierając na siebie serce, gdy najbardziej było im potrzeba wsparcia kogoś innego. Jednym z najważniejszych tematów poruszanych w tej książce jest zdrowie psychiczne i radzenie sobie ze stratą oraz porzuceniem, co tak naprawdę w ten czy inny sposób tyczy się każdej głównej postaci w tej historii. Uwielbiam to, że ci bohaterowie tak otwarcie mówią o tym, że nie ma nic złego w sięgnięciu po profesjonalną pomoc. A szczególnie Noah, który musiał tak przedwcześnie dorosnąć, że czasami to on wydaje się być najdojrzalszy i wiele uczy nawet samego Mitcha.
Te wszystkie ważniejsze wątki ubrane są w jedną z najcieplejszych, najsłodszych historii, jakie miałam okazję w tym roku czytać. Nie zliczę ile razy przyłapywałam się na tym, że mam na twarzy szeroki uśmiech, który nie chciał zniknąć. Moje serce puchło zarówno ze szczęścia, jak i po prostu ciepełka, bo chociaż to nie jest historia, która jakoś porywa fabularnie, to ma w sobie tak wiele dobrego. Sama relacja Andie i Mitcha totalnie mnie rozczuliła, bo ta dwójka staje się dla siebie oparciem i prawdziwą bezpieczną przystanią, o której nawet nie śmieli marzyć. Rodziną, którą sami sobie wybrali i którą otoczyli troską, zaufaniem i miłością, nawet wtedy, gdy nie było łatwo. Pokochałam ich tak bardzo, że moja jedyna krytyka w tej książce tyczy się tego, że jest ona stanowczo za krótka. Z wielką przyjemnością spędziłabym z tymi postaciami jeszcze więcej czasu.
Otwórzcie swoje serce na Mitcha, zranionego mężczyznę, który od zawsze nosi w sobie ból porzuconego chłopca i boi się ponownie otworzyć na bezwarunkową miłość. Na Noaha, który w tak młodym wieku utracił rodziców i grunt pod nogami, trochę się pogubił, ale swoim silnym sercem każdego dnia walczy. I Andie, na którą niespodziewanie spadła tak wielka odpowiedzialność, że czasami samotność ją wręcz przytłacza, dopóki nie odnajduje swojego prawdziwego domu. Na tę posklejaną z różnych doświadczeń i cierpienia małą, szaloną rodzinę, której nie sposób nie pokochać. Gwarantuję wam, pokochacie tę książkę.
Recenzja patronacka @swiatromansow
https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2024/03/leah-brunner-desire-or-defense-recenzja.html
Są takie książki, które niemalże natychmiastowo kradną kawałek serduszka i dla mnie właśnie tak było z Desire or Defense. To lekka, bardzo szybka historia, którą można pochłonąć nawet w jeden wieczór, ale skrywa w sobie tyle serca, tak prawdziwych bohaterów, że podczas lektury zostawiłam w niej kawałek siebie, którego prawdopodobnie już nigdy nie odzyskam. I dzisiaj w końcu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-26
Nie umiem ująć słowami, jak przepiękna, poruszająca i zapadająca w serce jest ta książka. O Divine Rivals słyszałam wiele, zapewne jak my wszyscy, ale nigdy bym się nie spodziewała historii tak cudownej, że po jej skończeniu czułam się tak, jakbym już na zawsze zostawiła razem z nią cząstkę mojej duszy. Historii pełnej emocji, poruszającej bolesną tematykę wojny, śmierci i rozstań, ale zawierającej w sobie też odrobinę magii, która nadaje jej tym bardziej specjalnego znaczenia. Historii o dwóch duszach, które odnalazły się pomimo przeciwności, dzielących ich kilometrów i uprzedzeń.
Dwie osoby z dwóch zupełnie różnych światów i jedno magiczne połączenie, które zmieni wszystko. Iris to uboga dziewczyna, która pracuje w lokalnej gazecie, aby mieć za co jeść i wesprzeć swoją matkę, która topi smutki w alkoholu. Na swojej starej maszynie do pisania pisze listy do brata, który od miesięcy przebywa na wojnie, i chowa je w szafie z nadzieją, że któregoś dnia dostanie odpowiedź. Listy znikają bez śladu do czasu... aż któregoś dnia otrzymuje pierwszą tajemniczą wiadomość. Dziewczyna nie jest świadoma, że listy trafiają prosto w ręce jej przystojnego, aczkolwiek irytującego rywala z pracy. Roman od miesięcy walczy z nią o najlepszą posadę oraz najlepsze tematy artykułów. Odpisując na listy dziewczyny tęskniącej za bratem, nie spodziewa się tego magicznego połączenia, które ich do siebie zbliży. Wtedy jednak w życiu Iris przydarza się tragedia i dziewczyna nie mając już nic do stracenia, postanawia stawić czoło wojnie i wyjeżdża z miasta, zabierając ze sobą jedynie swoją maszynę...
Łatwo byłoby określić tę książkę jedynie wymienieniem paru głównych motywów, ale uwierzcie mi, ta historia to zbiorowisko przepięknych momentów, cytatów zapadających w serce i przemyśleń na temat życia, których nie sposób ująć słowami. Co chwilę coś zaznaczałam, coś pisałam, a niektóre słowa trafiły do najczulszych strun mojej duszy, przytłaczając mnie ich intymnością, wrażliwością i prawdziwością. Pomiędzy stronicami historii o miłości, która rozwija się pomimo tragizmu wojny i straty, autorka przytacza prawdziwe mądrości na temat odwagi, smutku, żałoby, własnego miejsca na świecie, naszych najskrytszych pragnień i obaw. Jej słowa uzależniają, bo w tak piękny sposób ujmują myśli, na które najczęściej nam po prostu brakuje słów.
Iris i Roman to bohaterowie, którzy zostaną ze mną na długo. Iris, ze swoją samotnością i bólem straty, której nikt poza nią nie rozumie. I Roman, który na pierwszy rzut oka ma wszystko, ale tak naprawdę tonie w echu oczekiwań jego rodziny, od której nie może się odwrócić. Motyw listów pozwala nam poznać tych bohaterów na zupełnie innym, głębszym poziomie. Bez barier w postaci uprzedzeń, dumy, oczekiwań. Są tylko ich słowa na papierze, ich wyznania, marzenia, najgłębsze obawy, pragnienia. Odkrywają w sobie bezpieczną przystań i zrozumienie, jakiego nie okazał im jeszcze nikt w całym ich życiu, nawet pomimo dzielących ich kilometrów i różnic.
Dziejąca się w tle wszystkiego wojna nie jest tylko dodatkowym fantastycznym elementem tej historii, ale przede wszystkim surowym i ciężkim do przełknięcia spojrzeniem na prawdę. Wylałam wiele łez, czytając o otaczających bohaterów chwilach grozy, nieuchronnej śmierci i ciągłego strachu o to, że niewinne życia zostaną stracone. Ale też byłam wdzięczna za każdy moment piękna, który pozwalał nam odetchnąć i przypomnieć sobie, że życie jest pełne wzlotów i upadków, szczęścia i smutku, bo tak naprawdę jedno nie może istnieć bez drugiego. I że nie ma nic złego w szukaniu radości w cięższych chwilach.
Ta historia pochłania bez reszty od pierwszej strony, a potem tylko coraz mocniej zakorzenia się w sercu czytelnika. I chociażbym próbowała, nie dam rady opisać, jak wiele emocji czułam, gdy ją czytałam. Tę historię trzeba po prostu przeżyć. Poczuć ją, doświadczyć, zjednoczyć się z bohaterami. Bo myślę, że to tego typu powieść, która pochłonie bez reszty nawet tych czytelników, którzy na ogół nie sięgają po fantastykę - tym bardziej, że ma do zaoferowania o wiele więcej. Nie pozostaje mi więc nic innego, niż napisać wam, że koniecznie ją musicie przeczytać.
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2024/01/rebecca-ross-divine-rivals-recenzja.html
Nie umiem ująć słowami, jak przepiękna, poruszająca i zapadająca w serce jest ta książka. O Divine Rivals słyszałam wiele, zapewne jak my wszyscy, ale nigdy bym się nie spodziewała historii tak cudownej, że po jej skończeniu czułam się tak, jakbym już na zawsze zostawiła razem z nią cząstkę mojej duszy. Historii pełnej emocji, poruszającej bolesną tematykę wojny, śmierci i...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-19
W pierwszej części "Keeping 13" ponownie powracamy do Shannon i Johnny'ego, którzy pozostawili nas w momencie, który kompletnie roztrzaskał moje serce na kawałki. I mogę wam napisać jedynie tyle, że ten tom koniecznie czytajcie z zapasem chusteczek pod ręką, bo wylew łez gwarantowany. Przez połowę tej książki niekontrolowanie płakałam i musiałam robić sobie przerwy, bo nic nie widziałam. Brakuje mi słów, by opisać ogrom emocji, jaki towarzyszy podczas czytania tej serii - tego po prostu trzeba doświadczyć.
Bez przeczytania "Binding 13" ani rusz, bo "Keeping 13" rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, w którym kończy się poprzednia książka i jest wierną kontynuacją historii wszystkich bohaterów, których poznajemy wcześniej. Johnny zostaje uziemiony po tym, jak doprowadził swoje ciało do tragicznego stanu i jego sportowa kariera wisi na włosku. Czekają go miesiące rekonwalescencji i rehabilitacji po ciężkiej operacji, co jest ostatnim, na co ma ochotę, przy zbliżających się klasyfikacjach do drużyny profesjonalnej. No i jest też Shannon, dla której koszmarna sytuacja w domu sprawia, że dziewczyna tonie. Wydaje się, że ona i jej bracia już nigdy nie zaznają spokoju - nie, gdy nawet ich własna matka nie potrafi ich ochronić przed ojcem, który jest potworem. Gdy sekrety ich rodziny w końcu zaczynają wychodzić na jaw i sytuacja zaczyna się stabilizować, rodzeństwo Lynchów może chwilowo ochłonąć, ale widmo rzeczywistości ciągle nad nimi wisi. Johnny dostrzega cierpienie Shannon i bardzo stara się jej pomagać, ale jak zdjąć z kogoś tak wielki ciężar, jeśli samemu nie ma się pojęcia na temat cierpienia, z jakim zmagał się od lat?
Wiem, że długość tej serii może przerażać, w końcu cztery książki na jedną parę to dość niecodzienne zjawisko, ale ta historia po prostu bezpowrotnie pochłania i trafia prosto w serce. To nie jest kolejna typowa historia o licealnej miłości, chociaż oczywiście jest ona jej ważnym elementem. To o wiele więcej. Nie zliczę, ile wylałam na niej łez, jak często wybuchałam tak głośnym śmiechem, że musiałam się powstrzymywać, jak wiele razy miałam ochotę zwinąć się kocykiem w kokon bezpieczeństwa i uchronić tych bohaterów przed ich bólem. To nie jest seria ukierunkowana jedynie na jeden konkretny wątek i właśnie dlatego uważam, że jest wyjątkowa i niesamowita - autorka przybliża nam tych bohaterów pod każdym możliwym względem i tworzy niezapomniane doświadczenie.
Początek "Keeping 13" zmiażdżył mnie tak mocno, że długo nie mogłam się pozbierać. Wątek przemocy domowej nigdy nie jest łatwy, ani do przedstawienia, ani do czytania, ale sposób, w jaki Chloe Walsh ukazuje najmniejsze niuanse, jak tak pełne przemocy życie potrafi zniszczyć całą rodzinę, to była jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie przyszło mi czytać. To poczucie beznadziei, rosnąca obojętność na przyszłość i codzienny strach o własne życie. To, jak całe rodzeństwo Lynchów musiało tak wcześnie dorosnąć, aby się sobą wzajemnie zaopiekować. I jak obydwie osoby, które powinny kochać ich i chronić bezwarunkowo, całkowicie zniszczyły ich ducha na dwa zupełnie różne sposoby. To łamie serce na kawałeczki.
Historia Johnny'ego i Shannon to prawdopodobnie najpowolniejszy slow burn, jaki czytałam w swoim życiu (a przypominam, jestem największą fanką twórczości Mariany Zapaty), ale było warto pod każdym względem, Obydwoje mierzą się z tak traumatycznymi doświadczeniami, ale w tym momencie chronienie swoich serc przed uczuciem już nie ma sensu. Gdy na jaw wychodzą sekrety Shannon, Johnny pragnie jedynie jej pomóc i o nią zadbać, a ona - zdaje się - ma już tak dość mierzenia się ze wszystkim w pojedynkę, że opiera na nim swój ciężar. Jego wsparcie i miłość w tym tomie tak bardzo mnie wzruszyły. On naprawdę chciał zrobić wszystko, aby zapewnić jej bezpieczeństwo i sprawić, aby już nigdy nie czuła takiego strachu i bólu, jak w jej własnym domu. Jednocześnie bardzo podoba mi się to, że autorka nie zapomina o tym, że oni są nadal jedynie nastolatkami, którzy nie mają pojęcia, jak radzić sobie z takimi sytuacjami. Zresztą, jeśli większość dorosłych w tych książkach sobie nie radzi, to jak mają zrobić to oni sami?
Sytuacja Lynchów jest jednak daleka od ideału i to widać nie tylko na Shannon, ale przede wszystkim na Joey'u, który zawsze był dla swojego rodzeństwa ojcem, jakiego nigdy nie mieli. To on trzymał ich w kupie, gdy matka znikała w swoim własnym cierpieniu. Jest ich spoiwem, bez którego nie potrafią oddychać i to chyba przez jego postać wylałam najwięcej łez - bo mimo wszystko nawet on jest tylko nastoletnim chłopakiem, którzy przejął na siebie obowiązki dorosłych i widać, jak bardzo go to wyniszcza. Nawet nie chcę myśleć, co czeka nas w kolejnych tomach poświęconych jemu i Aoife, bo nie wiem czy moje serce to wytrzyma. Nie po niektórych wydarzeniach, o których czytamy w tej części.
To, co mnie w tej serii urzeka najbardziej, to kreacja całego tego świata i wszystkich bohaterów. Naprawdę czuję się tak, jakbym była częścią jakiejś grupy przyjaciół i wcale nie mam wrażenia, że czytam o licealistach - być może dlatego, że każdy zmaga się z czymś, przez co musieli o wiele szybciej dorosnąć. Można powiedzieć, że to są jedne z tych książek, które nie musiały być aż tak długie, bo rzeczywiście przewijają się tu sceny, które nie wnoszą nic do fabuły, ale ja osobiście nie mogłabym żadnej z nich usunąć. To właśnie dzięki tym przyziemnym, często głupiutkim i zabawnym momentom, ta historia jest po prostu tak naturalna i prawdziwa. I nawet pomimo wielu trudnych i bolesnych wątków, autorka świetnie wplata w fabułę też te lżejsze. Moimi ulubionymi są wszystkie te, w których pojawia się Gibsie - ten chłopak to moja ikona. Coraz bardziej nie mogę doczekać się historii jego i Claire.
Jestem zachwycona tą serią i z każdą kolejną częścią tylko przekonuję się o tym, jaka jest wspaniała. Ale chociaż ją tak gorąco polecam, to proszę, dbajcie o siebie i podejmijcie świadomą decyzję o lekturze tej książki, bo chociaż to historia o nastolatkach, to nie powiedziałabym, że jest odpowiednia dla młodzieży (a na pewno nie dla osób poniżej 16 roku życia). Porusza wiele naprawdę trudnych wątków, o których nie czyta się łatwo.
Recenzja patronacka z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2024/01/chloe-walsh-keeping-13-czesc-1-recenzja.html
W pierwszej części "Keeping 13" ponownie powracamy do Shannon i Johnny'ego, którzy pozostawili nas w momencie, który kompletnie roztrzaskał moje serce na kawałki. I mogę wam napisać jedynie tyle, że ten tom koniecznie czytajcie z zapasem chusteczek pod ręką, bo wylew łez gwarantowany. Przez połowę tej książki niekontrolowanie płakałam i musiałam robić sobie przerwy, bo nic...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-06
Co powiecie na miłość w chmurach między hokeistą o wątpliwej reputacji i stewardesą o ciętym języku? Ta dzisiejsza premiera to jedna z moich ulubionych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie i na dodatek mam przyjemność wspierać ją medialnie. A z pewnością zdążyliście się już zorientować, że ja obok hokejowych romansów, na dodatek takich grubasków, nie potrafię przejść obojętnie. Pierwsza część otwierająca jedną z najgłośniejszych serii ostatnich lat to zlepek wszystkiego, co tak bardzo kocham w romansach - humoru, złożonych bohaterów, a przede wszystkim historii, która oferuje o wiele więcej, niż sam romans.
Stevie Shay rozpoczyna właśnie nową pracę jako stewardesa dla hokejowej drużyny grającej w lidze NHL. Czeka ją cały następny sezon latania z tymi przystojnymi sportowcami i chociaż byłoby to zapewne spełnieniem marzeń większości kobiet, Stevie już pierwszego dnia poznaje swój największy wrzód na tyłku w postaci Evana Zandersa. Ten hokeista o reputacji niegrzecznego chłopca i kobieciarza uwziął się na nią, odkąd pierwszy raz go zbyła, i za swój cel na następny rok obiera sobie uprzykrzanie jej życia. Jednak to, co zaczyna się irytującymi zagrywkami, szybko zaczyna się przeradzać w prawdziwe zainteresowanie, a nawet przyjaźń, gdy coraz częściej wpadają na siebie poza godzinami pracy. Stevie przekonuje się, ile z fasady Zandersa znanej całemu światu to tak naprawdę jedynie gra, a ile ukrywa przed innymi z prawdziwego siebie. Stevie obiecała sobie jednak, że już więcej nie wpakuje się w żaden związek ze sportowcem, a Zanders to facet, który zdecydowanie mógłby namieszać w jej życiu.
Kocham romanse, kocham świetnie się na nich bawić, ale najbardziej kocham właśnie te historie, które mogą mi zaoferować coś o wiele więcej, niż kilkugodzinną rozrywkę. A Mile High zawiera w sobie obydwa te elementy - dużo zabawy i chwytające za serce wątki, o których powinno się o wiele więcej mówić. Sercem tej historii są jej bohaterowie, którzy są prawdopodobnie jednymi z najbardziej prawdziwych, wielowarstwowych postaci, o jakich czytałam. Począwszy od Zandersa, który z początku wypada na dupka, któremu na niczym nie zależy, ale krok po kroku zrzuca z siebie tę maskę kobieciarza, po niepewną siebie Stevie, której poczucie wartości było przez lata podkopywane przez najbliższych.
Zanim przejdę do romansu, który zresztą również uwielbiam, chciałam tu poruszyć moim zdaniem najważniejszą część tej książki - to, jak autorka nie boi się poruszać trudniejszych tematów i kładzie nacisk na zdrowie psychiczne, samoakceptację, a także ukazuje jakie długoterminowe skutki może mieć życie w toksycznym środowisku, szczególnie gdy chodzi o rodzinę. Widzimy to zarówno w Zandersie, jak i Stevie, którzy przechodzą naprawdę ogromną przemianę od momentu, gdy ich poznajemy. Ja na początku miałam bardzo mieszane uczucia, jeśli chodzi o Zandersa. W pierwszej chwili zachowuje się jak dupek, irytuje tą arogancką postawą i robi wrażenie takiego typowego samca alfa z różnych romansideł, ale ta maska szybko opada i ukazuje przed nami człowieka poranionego, miękkiego w samym środku jego serduszka i po prostu bardzo bojącego się pozwolić komukolwiek go pokochać.
Ta historia naprawdę rewelacyjnie ukazuje chyba najprawdziwszą prawdę o życiu - to, że każdy z nas, niezależnie od pochodzenia, bogactwa, sławy, w ciszy własnego domu może zmagać się z problemami, o których ciężko nam mówić. Najbardziej rozchwytywany sportowiec w kraju może walczyć z myślami, że nie jest tak naprawdę wart miłości. A a pozoru pewna siebie i arogancka kobieta może mieć poczucie, że nigdy nie będzie dla nikogo pierwszym wyborem. Nawet przemyślenia Stevie na temat jej własnego ciała oraz ogólnego braku pewności siebie chwytały mnie za serce, bo z pewnością każdy z nas, nawet najbardziej pewni swojego ciała, ma chwile zwątpienia. A najwspanialszym lekarstwem na takie chwile jest otaczanie się bliskimi, którzy okażą nam wtedy bardzo potrzebną miłość.
Mam wrażenie, że w momencie, gdy bohaterowie sami w sobie są tak realistycznymi i interesującymi postaciami, o wiele łatwiej jest mi książkę pokochać, bo naprawdę czuję wtedy, że ich rozumiem. I tak też było teraz, bo szybko pokochałam Stevie i Zandersa. Ta dwójka to jednocześnie wybuchowe połączenie, co z pewnością wyczujecie w ich licznych, pełnych chemii i seksualnego napięcia chwilach, ale to też po prostu dwójka osób, która zmaga się z wieloma demonami i pragnie jedynie prawdziwego poczucia bezpieczeństwa i bycia dla kogoś pierwszym wyborem. Ofiarują sobie właśnie to, czego zawsze pragnęli, ale o czym nie śmieli marzyć, a to czyni ich historię tym piękniejszą. Szykujcie się na dużo humoru i pikanterii, ale też chwil pełnych wrażliwości i szczerości.
Myślę, że Mile High to będzie powieść idealna dla czytelników takich jak ja, którzy lubią po prostu czytać o życiu bohaterów, nawet jeśli fabularnie nie dzieje się nic nadzwyczajnie interesującego. Porusza wiele ważnych tematów, rzuca światło na rozmowy o zdrowiu psychicznym mężczyzn, mówi o toksycznych relacjach rodzinnych, a przy tym jest po prostu świetnie napisanym, cudownym romansem (i to na dodatek z motywem hokeja!). Stevie i Zanders są postaciami jak my wszyscy - pragnącymi jedynie wsparcia i miłości innych osób. Bycia czyimś pierwszym wyborem. Jestem zachwycona tą książką i już nie mogę się doczekać kolejnych części. Polecam wam ją całym serduszkiem!
Recenzja patronacka z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2024/02/liz-tomforde-mile-high-recenzja.html
Co powiecie na miłość w chmurach między hokeistą o wątpliwej reputacji i stewardesą o ciętym języku? Ta dzisiejsza premiera to jedna z moich ulubionych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie i na dodatek mam przyjemność wspierać ją medialnie. A z pewnością zdążyliście się już zorientować, że ja obok hokejowych romansów, na dodatek takich grubasków, nie potrafię przejść...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-18
2023-11-04
"Feeling Close to You" to drugi tom najnowszej serii Bianki Iosivoni. Kto miał okazję czytać "Finding Back to Us", z pewnością rozpozna Parkera - głównego bohatera tej powieści i zarazem najlepszego przyjaciela Callie. Gdy dostałam propozycję przedpremierowego przeczytania tej książki, od razu zafascynował mnie pomysł na historię. Mam wrażenie, że przeczytałam już każdą możliwą modyfikację przeróżnych motywów, ale nigdy dotąd nie miałam do czynienia z wątkiem internetowej znajomości między dwójką streamerów. Przepłynęłam przez tę historię błyskawicznie i ekscytowałam się każdą interakcją między bohaterami i tyle mi wystarczyło, abym się w niej totalnie zakochała.
Taegan marzy o ukończeniu szkoły i wyjeździe na swoją wymarzoną uczelnię, gdzie w końcu będzie mogła się kształcić w kierunku projektowania gier. Jej tata jednak nie rozumie jej zainteresowań i na każdym kroku daje jej do zrozumienia, że nie wesprze jej wyboru, dlatego dziewczyna w każdej wolnej chwili dorabia w lokalnej kawiarni, a wieczorami streamuje swoje rozgrywki w starsze gry, aby móc opłacić sobie studia. Gdy pewnego razu pokonuje przed wielotysięczną widownią innego gracza, nawet nie zdaje sobie sprawy, że właśnie pokonała najpopularniejszego streamera i youtubera, Parkera, i zwróciła tym samym jego uwagę. Jedna żartobliwa wiadomość prowadzi do drugiej, aż w końcu Parker i Taegan przyłapują się na tym, że spędzają godziny na rozmowach i wspólnych rozgrywkach. Obydwoje pozwalają sobie jedynie na niewinny flirt, nie wykraczając poza granicę nowej przyjaźni... do czasu, gdy dochodzi do ich pierwszego spotkania na konwencie. Ich zainteresowanie na żywo staje się jeszcze intensywniejsze, aż w końcu udawanie, że nie chcą od siebie czegoś więcej, staje się niemożliwe.
Wiecie, jak się czułam, czytając tę historię? Jak zakochana, rozchichotana nastolatka. Śledziłam rozwój relacji bohaterów z zapartym tchem, jakbym rzeczywiście obserwowała ich rosnące uczucie w roli widza. Może i nie jest to jakaś niesamowicie głęboka historia, która odmieniła moje życie i zostanie ze mną do końca, ale pokochałam ją za lekkość. Niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy w swoim życiu nie kibicował jakiejś parze w Internecie - czy to jakimś celebrytom, influencerom, muzykom. Ja dokładnie do tych czasów wracałam myślami, gdy czytałam tę książkę. Z tym że miałam tym razem wgląd w myśli postaci, więc było jeszcze lepiej.
Taegan i Parker z łatwością łapią ze sobą kontakt, nawet jeśli dzieli ich wiele kilometrów i nigdy nie widzieli się na żywo. Ich relacja podszyta jest różnego typu słownymi potyczkami i niewinnym flirtem. Najbardziej doceniałam ich rozmowy, gdy wszystko inne - gry, streamy, praca, życie - przestawało mieć znaczenie, a oni po prostu potrafili rozmawiać ze sobą godzinami. Najbardziej chyba polubiłam wstawki w formie smsów, które wymieniają między sobą w przeróżnych momentach dnia, jakby nie potrafili się powstrzymać przed pisaniem ze sobą - są nie tylko zabawne i urocze, ale rzeczywiście czytało się je tak, jakby to były wiadomości pisane przez dwójkę lubiących się ludzi. Czasami jedno rzuciło jakiś głupi komentarz, drugie sobie stroiło żarty, a czasami stawało się poważniej. Wręcz czułam się tak, jakbym miała wgląd w realną korespondencję prawdziwych ludzi, aż uśmiech mi nie chciał zejść z twarzy.
Aby jednak nie było zbyt słodko i łatwo, autorka w typowym dla siebie stylu wplątuje w historię poważniejsze wątki, które pozwalają nam bardziej poznać bohaterów. Obydwoje mają problem, by przyznać się przed innymi, gdy potrzebują wsparcia. Parker tak naprawdę przed większością swoich bliskich ukrywa problemy, z jakimi zmaga się jego rodzina i jak bardzo to wpływa na jego samopoczucie. Nikt nie wie o tym, w jakim stresie żyje i jak dużą presję na siebie nakłada, by pomóc rodzicom. Natomiast Taegan ma dość wszystkiego i wszystkich wokół, a jej największe marzenie jest potępiane przez jedyną osobę, która powinna ją wspierać - przed jej ojca.
Wątek rodziny, zarówno tej z krwi i kości, jak i przyszywanej - chociażby w formie przyjaciół Parkera i jego współlokatorów, których mamy okazję poznać - jest w tej historii jednym z najważniejszych wątków. I szczerze mówiąc, chyba moim ulubionym, bo ukazuje, jak skomplikowane są relacje międzyludzkie i jak trudno jest czasami komunikować innym swoje potrzeby i zmagania. Z tego samego powodu relacja głównych bohaterów, chociaż rozpoczyna się lekko i niewinnie, także musi swoje przejść, aby w końcu udało im się zbudować zaufanie - szczególnie, że muszą brać pod uwagę także odległość, jaka ich dzieli. Nawet się tego nie spodziewałam, ale w pewnym momencie stanęły mi w łzy w oczach i bardzo chciałam tych bohaterów przytulić. Chyba w tym autorka radzi sobie najlepiej - w ukazywaniu przeróżnych emocji każdego z bohaterów.
Jeśli macie ochotę na coś odrobinę innego, wciągającego, ale też nie do końca wymagającego emocjonalnego zaangażowania, to myślę, że "Feeling Close to You" wam się spodoba. Ja jeszcze nie czytałam historii o tego typu internetowej znajomości, ale ogromnie mi się to spodobało i bohaterowie mnie absolutnie zauroczyli. Objęcie matronatem kolejnej książki Bianki Iosivoni, która na przestrzeni lat stała się jedną z moich ulubionych niemieckich autorek, to czysta przyjemność. Mam nadzieję, że pokochacie jej kolejną książkę!
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/11/bianca-iosivoni-feeling-close-to-you.html
"Feeling Close to You" to drugi tom najnowszej serii Bianki Iosivoni. Kto miał okazję czytać "Finding Back to Us", z pewnością rozpozna Parkera - głównego bohatera tej powieści i zarazem najlepszego przyjaciela Callie. Gdy dostałam propozycję przedpremierowego przeczytania tej książki, od razu zafascynował mnie pomysł na historię. Mam wrażenie, że przeczytałam już każdą...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-05
Elle Kennedy to dla mnie autorka, po książki której sięgam w ciemno - przynoszą komfort, wiem, czego się mogę spodziewać, a na dodatek to dzięki chociażby jej sportowym romansom sama zakochałam się w czytaniu, gdy miałam naście lat. "Kompleks grzecznej dziewczynki", tom rozpoczynający jej najnowszą serię "Avalon Bay", to pod wieloma względami było dla mnie zupełne zaskoczenie. Gdy wybieram książki do objęcia patronatem, jestem bardzo ostrożna i wybredna - a zupełnie szczerze, normalnie nie przepadam za tego typu historiami. To coś kompletnie innego od znanego nam i uwielbianego uniwersum "Off-Campus". Elle Kennedy w tym wydaniu rezygnuje ze swoich typowo romantycznych, lekkich historii studenckich, a zamiast tego kieruje się bardziej w stronę dramatów w stylu "One Tree Hill" (który jest jednym z moich ulubionych seriali, więc może trafiłam idealnie). A jednak, pomimo tego, że czytając ją wyszłam spoza swojej książkowej strefy komfortu, zupełnie nie mogłam się oderwać. Ta historia uzależnia. Przekracza granice przyzwoitości, jest pełna konfliktów i nieidealnych bohaterów, ale spróbujcie się od niej oderwać, a wam się nie uda.
Okładki tej serii są mylące, bo nawet ja, sięgając po "Kompleks grzecznej dziewczynki", szykowałam się na lekki, wakacyjny romans. Nic bardziej mylnego. Chociaż rzeczywiście przenosimy się do klimatycznego, nadmorskiego miasteczka, cała historia opiera się między innymi na konflikcie zbudowanym na wieloletniej historii i niechęci pomiędzy bogatą częścią miasta, którą bohaterowie nazywają "klonami", a tą biedniejszą. To świat, którym rządzą konflikty, imprezy, seks i walka z uprzywilejowanymi osobami z kompleksem wyższości, którzy przyczyniają się do napiętej atmosfery w mieście. Już sam początek zapowiada historię, w której nie obędzie się bez emocjonalnych turbulencji i zawirowań, a to uczucie trzyma w napięciu aż do samego końca.
Lokalni mieszkańcy Avalon Bay od wielu lat mają na pieńku z bogaczami z pobliskiego college'u, którzy próbują się panoszyć po ich miejscówkach i wszędzie szukają kłopotów. Główny bohater, Cooper, razem ze swoim bratem ledwo wiążą koniec z końcem, mieszkając samotnie w domu i chwytając się różnych robót, aby zapewnić sobie przetrwanie. Kiedy więc podczas jednej ze zmian w barze Cooper zostaje sprowokowany do bójki przez Prestona, bogatego dupka, oraz jego kumpli, i w rezultacie zostaje zwolniony, postanawia za wszelką cenę się na nim zemścić. A jak najlepiej zniszczyć człowieka? Uderzyć tam, gdzie go najbardziej zaboli. Gdy przyjaciele rzucają pomysłem, by odbił mu jego dziewczynę, a potem utarł mu tym faktem nosa i ją porzucił, pomysł wydaje mu się słaby, ale chęć zemsty prowadzi do tego, że się zgadza. W końcu piękna i niedostępna Mackenzie niczym się nie różni od swojego chłopaka - reprezentuje sobą wszystko, czego Cooper nienawidzi. A jednak, gdy zaczyna się wokół niej kręcić, chłopak szybko przekonuje się o tym, że być może zupełnie się na jej temat pomylił i pod powłoką tej grzecznej, bogatej dziewczynki, ukrywa się zabawna i seksowna kobieta, na punkcie której mógłby oszaleć. Jednakże czy związek, który rozpoczyna się od kłamstwa, ma jakiekolwiek szanse na przetrwanie?
Jestem tak przyzwyczajona do tego, że zazwyczaj błyskawicznie zakochuję się w postaciach Kennedy, że zajęło mi to trochę czasu, by przyzwyczaić się do skomplikowanych charakterów postaci w tej książce. Cooper, jego brat Evan, oraz ich paczka przyjaciół - na czele z Heidi, Steph i Alaną - są tak niejednoznaczni, jak tylko można. Z pewnością nie pomaga fakt, że cała historia rozpoczyna się od szczeniackiego zakładu, w którym Cooper miałby odbić dziewczynę Prestonowi, a potem ją porzucić. Zagranie godne podstawówki, nieprawdaż? Napędzani nienawiścią i chęcią zemsty bohaterowie nie widzą problemu w zabawianiu się emocjami Mac, jeśli tylko uda im się utrzeć nosa bogaczom. Nie będę nawet ukrywać, że wzbudzili we mnie niesmak, ale bardzo podobało mi się to, że dało to początek wielu wątkom i pozwoliło ukazać wielowarstwowość postaci, w tym także tych drugoplanowych. Cooper, Evan, ich znajomi - oni wszyscy mają swoje gorsze i lepsze momenty, czasami miałam ochotę nimi potrząsnąć, ale krok po kroku odkrywają kolejne warstwy, dzięki którym rozumiemy ich odrobinę bardziej.
Historia Mac i Coopera nie jest typowo romantyczną historią, do której przyzwyczaiła mnie Kennedy, ale jest w nich coś takiego uzależniającego, że nie mogłam się oderwać. Już od samego początku można zauważyć, że nie jest to relacja, w której będzie zawsze radośnie, wspaniale i bezkonfliktowo - obydwoje są upartymi osobami z ciętymi osobowościami, lubią się sprzeczać na przeróżne tematy i być może dlatego od razu nawiązuje się między nimi ta dziwna przyjaźń, od której nie potrafią odejść. Nawet pomimo tego, że Mac ma chłopaka i rodziców, którzy nigdy w życiu nie pochwaliliby tej relacji. Dawno nie czytałam o bohaterach tak różnych od siebie, a jednocześnie tak idealnie do siebie wpasowanych. Są jak mieszanka wybuchowa, czasami wystarczy im chwila, aby wybuchnąć. Szczerze mówiąc, ich dynamika jest bardzo ciekawa, bo jest inna - potrafią jednocześnie okazywać sobie miłość na przeróżne sposoby, kłócić się o głupoty i uprawiać najlepszy seks pod słońcem. Z pewnością nie ma z nimi nawet chwili nudy.
Zawsze uwielbiałam twórczość autorki za to, że jej książki to było coś więcej, niż tylko romans, i tym razem też się nie zawiodłam. Poza świetnym i pochłaniającym wątkiem miłosnym, Kennedy rozwija w tle całą masę innych postaci i wątków, a wszystko to w pięknym, klimatycznym nadmorskim miasteczku, który przywodzi na myśl gorące wieczory powoli kończącego się lata. Bohaterowie tej serii mają wiele za uszami, są skomplikowani, czasami robią głupoty, kierują się emocjami, a nie rozumem, ale jest to na pewien sposób uzależniające. I chociaż na początku może się wydawać inaczej, podoba mi się to, że mamy też szansę dostrzec jak długą historię ma paczka tych przyjaciół i jak bardzo dobrze się znają - na tyle dobrze, że zawsze są gotowi zrobić dla siebie wszystko. Jestem bardzo ciekawa, jak te wątki rozwiną się w kolejnych tomach serii.
Wyraźnie widać, że Elle Kennedy chciała spróbować czegoś innego po latach pisania w uniwersum Briar i nie będę ukrywać - na początku było mi z tym dziwnie. Może po prostu jestem już tak przyzwyczajona do hokeistów i studenckich klimatów (chociaż te przewijają się także w tej książce), że czasami czytając "Kompleks grzecznej dziewczynki" miałam wrażenie, że czytam książkę kogoś zupełnie innego. Ale jednocześnie ogromnie mi się to podobało - to był taki restart i nowy początek, który zapewnił mi parę godzin naprawdę świetnej rozgrywki. Uzależniłam się od Mac i Coopera, nawet jeśli ich historia nie jest idealna. Może dlatego, że wszyscy bohaterowie tej powieści mieli po prostu świetną chemię i dynamikę, która popychała fabułę do przodu i nie pozwalała się oderwać. Były emocje i humor, konflikty i zdrady, przyjaźń i miłość. Mogę mieć tylko nadzieję, że kolejne części będą równie uzależniające.
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/09/elle-kennedy-kompleks-grzecznej.html
Elle Kennedy to dla mnie autorka, po książki której sięgam w ciemno - przynoszą komfort, wiem, czego się mogę spodziewać, a na dodatek to dzięki chociażby jej sportowym romansom sama zakochałam się w czytaniu, gdy miałam naście lat. "Kompleks grzecznej dziewczynki", tom rozpoczynający jej najnowszą serię "Avalon Bay", to pod wieloma względami było dla mnie zupełne...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-23
2023-01-04
2021-09-19
Podejmiecie się wyzwania przeczytania książki Elle Kennedy i nie zakochania się w niej? Ja spróbowałam... i przegrałam! Myślę, że każda fanka twórczości Elle Kennedy właśnie tego wyczekiwała przez ostatnie miesiące i chociaż premiera ostatniej już (przynajmniej na ten moment) części uwielbianej przez czytelniczki serii Briar U. Historia Taylor i Conora skradła moje serce i już na zawsze zajmie w nim szczególne miejsce. I jestem pewna, że wy pokochacie ich równie mocno.
Elle Kennedy posiada tę umiejętność stworzenia lekkiego, pikantnego i uroczego romansu, jednocześnie poruszając w nim przeróżne ważne tematy, dzięki czemu jej historie zapadają w pamięć i poruszają serce. Tym razem nie mogłoby być inaczej. Taylor całe życie zmagała się z kompleksami na punkcie własnego ciała, porównując się do szczuplejszych dziewczyn, czy licząc sobie kalorie. Studia miały być szansą na nowy początek i nowe znajomości, zamiast tego stały się tylko kolejnym miejscem, w którym stała się ofiarą drwin. Pomyśleć, że dorośli ludzie nie mają czasu na znęcanie się nad innymi, prawda? Nic bardziej mylnego. Podobało mi się jednak to, że autorka wcale nie przedstawiła tego problemu jednowymiarowo, zamiast tego zagłębiamy się w niego z kilku perspektyw. Chociaż łatwo byłoby znienawidzić te dziewczyny, które z jakiegoś powodu za Taylor nie przepadają, z każdym kolejnym rozdziałem okazuje się, że nawet niektóre "czarne charaktery" skrywają pewne uczucia (co, oczywiście, niczego nie usprawiedliwia!). A już szczególnie cieszę się, że autorka nie poszła tutaj w kierunku takim typowym dla wielu romansów, w którym to dziewczyna staje się ofiarą szykanowań, bo wyrwała popularnego chłopaka. Co więcej, kiedy sytuacja tego wymaga, jej bohaterki zawsze stają w gotowości, aby sobie pomóc. Elle Kennedy zawsze stara się ukazać poważne problemy w różnym, realistycznym świetle i właśnie za to tak uwielbiam jej książki.
Kompleksy na punkcie własnego ciała potrafią człowiekowi tak wiele odebrać, z czym zapewne zmaga się wielu z nas. Dla Taylor są one źródłem braku pewności siebie, dlatego kiedy Conor nie tylko jej nie wyśmiewa, ale ofiaruje jej pomoc, a potem wykazuje nią zainteresowanie, dziewczyna kompletnie mu nie wierzy. Zwłaszcza będąc świadomą jego reputacji kobieciarza i wyglądu dziewczyn, które wybiera. Jej postać bardzo przypomina mi June z "Madly" Avy Reed, bo obydwie mają ze sobą bardzo dużo wspólnego. Conor natomiast, znany już nam bardzo dobrze z poprzednich tomów serii, kradnie serca równie szybko, jak każdy bohater stworzony przez Kennedy. Myślałam, że nikogo nie pokocham tak mocno jak Jake'a i Huntera, ale poznając jego historię, której nigdy po sobie nie zdradzał, pokochałam go całym sercem. Ten chłopak ma nie tylko serce ze złota, okazując to Taylor na każdym kroku poprzez wspieranie jej, udawanie jej chłopaka, bo nie mógł znieść, że ktoś się nad nią znęcał i zawsze udowadnianie jej, że jest najpiękniejszą kobietą na świecie, ale jest też bardzo złożonym bohaterem. W przeciwieństwie do swoich kumpli z drużyny, codziennie czuje się jak oszust, świadomy tego, że pochodzi z biednej rodziny i nie może pochwalić się milionami na swoim koncie. Ścigają go również demony przeszłości i wstyd z powodu tego, kim był kiedyś i co zrobił, przez co czuje, że nie zasługuje na kogokolwiek. Jego historia łamie serce i pokazuje, że chociaż każdy z nas popełnia błędy, nasza przeszłość nie musi nas definiować, jeśli tylko wykażemy chęć uczenia się na nich i zadośćuczynienia. Mam wrażenie, że pod względem fabularnym to właśnie w tej części autorka najbardziej skupiła się na rozwinięciu bohaterów poza wątkiem miłosnym, ale może się mylę.
Jako wieloletnia wielbicielka "Off-Campus" i "Briar U" mogę tylko powiedzieć, że ze łzami w oczach czytałam ostatnie strony tej książki, mając świadomość, że prawdopodobnie czytamy o tych bohaterach po raz ostatni. Jednocześnie nie wyobrażam sobie lepszej historii na pożegnanie tych bohaterów, którzy stali się dla mnie przez ostatnie lata taką fikcyjną rodziną, do której wracam, gdy potrzebuję komfortu. Co prawda żałuję, że nie dostaliśmy dłuższego epilogu, w którym możemy zobaczyć gdzie mają się wszystkie pary z poprzednich tomów, ale nie martwcie się - niektórzy z nich i tak się tutaj pojawiają, z czego jedna z bohaterek w bardzo zabawny, dość niespodziewany sposób staje się ważną częścią historii Taylor. Ja z niecierpliwością będę wyczekiwać teraz polskiego wydania "The Legacy", w którym po latach powracamy do ukochanych bohaterów z serii "Off-Campus" i mam nadzieję, że doczekamy się tego samego z bohaterami "Briar U". Tymczasem czytajcie koniecznie "Wyzwanie", bo ta książka zawładnie waszymi sercami, wywoła śmiech, łzy i rumieńce.
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2021/10/elle-kennedy-wyzwanie-patronat-recenzja.html
Podejmiecie się wyzwania przeczytania książki Elle Kennedy i nie zakochania się w niej? Ja spróbowałam... i przegrałam! Myślę, że każda fanka twórczości Elle Kennedy właśnie tego wyczekiwała przez ostatnie miesiące i chociaż premiera ostatniej już (przynajmniej na ten moment) części uwielbianej przez czytelniczki serii Briar U. Historia Taylor i Conora skradła moje serce i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-14
Pomimo upływu wielu lat, Callie nadal cierpi z powodu wspomnień tragicznego wypadku i utraty ukochanego ojca. Powrót Keitha, jej przybranego brata odpowiedzialnego za te wydarzenia, budzi w niej emocje, których nie chce już czuć i ból, z którym nadal nie potrafi sobie poradzić. Wydarzenie to nawiedza bohaterów przez całą książkę i możemy zaobserwować, jak radzą sobie z żalem i stratą. To nie jest słodka historia miłosna, w której wystarczy przegadać sytuację i wszystko się pięknie ułoży. Callie i Keith nie tylko muszą zmierzyć się z niezrozumiałymi uczuciami, które rozwijają się między nimi, ale i z poczuciem winy oraz poczuciem straty, które od lat tkwią w nich samych.
Autorka bardzo dobrze ukazała, jak bardzo rozdarta czuje się Callie. Z jednej strony chciałaby móc ruszyć dalej, jak wszyscy wokół niej, a z drugiej nadal cierpi i tęskni za ojcem, bo tak naprawdę nigdy tej traumy nie przepracowała. Jej uczucia do Keitha tylko bardziej wszystko komplikują, bo gdy nienawiść zaczyna zanikać, zaczyna się zastanawiać, czy wybaczając mu, zdradzi własnego ojca. I chociaż jej niezdecydowanie może zdawać się frustrujące, to były to uczucia zrozumiałe - gdyby wybaczyła mu z łatwością, jej podróż do akceptacji i zdrowienia nie byłaby taka realistyczna. Z drugiej strony brakowało mi tutaj trochę perspektywy Keitha, co jest chyba moją jedyną krytyką wobec tej książki. Historia skupia się głównie na przeżyciach Callie, a dopiero pod koniec Keith zdradza swoje własne uczucia, które ukrywał przed lata. Chciałabym móc spojrzeć na tę sytuację jego oczami, bo jak to w życiu bywa, zazwyczaj każda sytuacja ma dwie strony.
Chyba właśnie dlatego tak mnie ta historia poruszyła - bo to realistyczna powieść o dwójce osób, których rozdzieliła niefortunna tragedia i każdy z nich poradził sobie z nią na swój sposób, aby jakoś przetrwać. A kiedy dodamy do tego wszystkiego to niesamowicie napięcie i chemię, jaką autorka buduje między tą dwójką od samego początku, naprawdę ciężko jest się oderwać. Callie i Keith przyciągają się i odpychają, walczą z uczuciami i im ulegają - obserwowanie ich spojrzeń, przypadkowych dotyków, niewypowiedzianych słów, to była słodka tortura. A najlepsze w tym wszystkim było to, że naprawdę można było zauważyć, jak krok po kroku ich relacja się przemienia, jak pomimo tak wielkiej tragedii, która stoi między nimi, znajdują w sobie zrozumienie i poczucie bezpieczeństwa, jakiego jeszcze nikt im nie zapewnił.
Jestem też świadoma, jaką reakcję może wywołać przeczytanie opisu tej książki i wiadomość, że Callie i Keith mają być przybranym rodzeństwem. I całkowicie to rozumiem, bo ja sama nie byłam pewna, czy ten motyw mi nie będzie przeszkadzać. W swoim życiu przeczytałam może dwie tego typu historie, ale normalnie raczej po nie nie sięgam. Uważam jednak, że w tej historii autorka naprawdę świetnie sobie z nim poradziła i ani razu nie miałam poczucia, że to niewłaściwe i dziwne. Być może dlatego, że ich relacja od samego początku była daleka od relacji brata i siostry, bo już nawet jako dzieci coś do siebie czuli, a ich uczucie stało się tylko dojrzalsze i silniejsze, gdy spotkali się ponownie w dorosłym życiu. Ważne jest też to, że tak naprawdę nie mają nawet wspólnych rodziców, a w dzieciństwie żyli w jednym domu jedynie przez trzy lata, po czym w ogóle utracili ze sobą kontakt. Zrozumiałe, że ten element zakazanej miłości nie będzie dla każdego, uważam jednak, że autorka świetnie go rozwinęła.
"Finding Back to Us" to bardzo melancholijna, skupiona na traumie i emocjach bohaterów historia. Czyta się ją spokojnie, nie spodziewajcie się więc szokujących zwrotów akcji, czy wyssanych z palca dramatów. Mnie urzekła właśnie tą prostotą i powolnością - bohaterowie potrzebowali tego czasu, aby nauczyć się rozumieć ból tej drugiej osoby i odbudować wzajemnie zaufanie. I chociaż wiem, że nie będzie to książka dla każdego, chociażby właśnie ze względu na ten element przybranego rodzeństwa, to i tak uważam, że warto ją przeczytać. Dla mnie to była bardzo emocjonalna historia, która skradła kawałek mojego serca. I już nie mogę się doczekać kolejnych tomów, tym bardziej, że druga część ma być o Parkerze, najlepszym przyjacielu Callie!
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/04/bianca-iosivoni-finding-back-to-us.html
Ig: @swiatromansow
Pomimo upływu wielu lat, Callie nadal cierpi z powodu wspomnień tragicznego wypadku i utraty ukochanego ojca. Powrót Keitha, jej przybranego brata odpowiedzialnego za te wydarzenia, budzi w niej emocje, których nie chce już czuć i ból, z którym nadal nie potrafi sobie poradzić. Wydarzenie to nawiedza bohaterów przez całą książkę i możemy zaobserwować, jak radzą sobie z...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-25
Są pewne książki, które zostają z nami na zawsze i dla mnie jedną z nich jest dylogia Scarlet Luck. Twórczość Mony Kasten ogólnie uwielbiam i podziwiam od lat, bo to jedna z tych autorek, które potrafią wywołać w czytelniku ogrom emocji samymi słowami, ale to historia Rosie i Adama ma szczególne miejsce w moim sercu. Niech was nie zwiodą te przepiękne okładki, to nie jest słodka historia miłosna. To powieść o tym, jak bolesna potrafi być samotność w tak ogromnym świecie i jak jedna sytuacja potrafi na zawsze zmienić nasze życie. O tym, jak trudno odzyskać beztroskę, niewinność i zaufanie, gdy odebrano nam je w okrutny sposób. Czytając tę historię, poznając tych bohaterów, ich traumę, cierpienie, poczucie samotności, fizycznie odczuwałam ból. Zalewałam się łzami, błagając o spokój ich ducha i szczęście. Ale jednocześnie jest to jedna z najpiękniejszych książek, w której w tak wielu momentach ukazana jest nadzieja i potęga miłości drugiego człowieka.
Uczucie, jakie towarzyszyło mi podczas końcówki czytania Lonely Heart chyba zostanie ze mną do końca życia. Nie tylko mną wstrząsnęło, ale też złamało mi serce, chociaż nie wyobrażam sobie, by ta książka miałaby się skończyć inaczej. To był ogromnie ważny katalizator, który pozwolił zrobić bohaterom krok do przodu, nawet jeśli niesamowicie bolało i było trudno o tym czytać. Gdy ponownie spotykamy się z Rosie i Adamem w Fragile Heart, wszystko jest inne, chociaż jednocześnie wiele rzeczy pozostało takich samych. Adam nie jest już tym samym człowiekiem, jakiego zostawiliśmy w poprzedniej książce, Rosie zresztą też nie. Minęły miesiące, podczas których wiele się wydarzyło. Dla Adama był to okres, w którym wreszcie otwarcie poprosił o profesjonalną pomoc, ale kosztowało go to relacje z najważniejszymi osobami w jego życiu. A dla Rosie miesiące te stały się koszmarem, w którym nie tylko leczyła złamane serce po rozstaniu z Adamem, ale zbierała cząstki siebie i swojego programu, które zostały roztrzaskane przez jej byłą przyjaciółkę oraz współpracowniczkę, a także przez publikę, której nienawiść do niej nie ustaje nawet pomimo upływu czasu.
Czytałam wiele książek, które poruszają ważne tematy, ale mało kto robi to w tak otwarty sposób, jak Mona. Przedstawienie zmagań Adama z uzależnieniem oraz jego traumy z przeszłości to nie był tylko wątek poboczny, a ogromnie ważna część historii jego, jak i jego i Rosie. I bardzo jestem autorce za to wdzięczna, bo uważam, że właśnie na to zasłużyli bohaterowie tej książki, jak i każda osoba na świecie, która być może zmagała się z podobnymi problemami. Autorka tak realistycznie przedstawia zmagania bohaterów z uzależnieniem, depresją, atakami paniki, hejtem. Płakałam razem z nimi nad tym, co im odebrano i jak ich potraktowano. I czułam tak ogromną dumę, obserwując proces ich zdrowienia podczas tych dwóch części, bo właśnie to jest najpiękniejsze - to, że możemy zobaczyć, jak bardzo się zmieniają i otwierają na pomoc.
Liczne trudności, z jakimi przyszło się zmierzyć bohaterom, ukazują jedynie, jak wielka siła jest w człowieku i że nawet te kruche, podatne na pęknięcia serca, nigdy się nie złamią do końca. Zanim Rosie i Adam w ogóle mogą pomyśleć o wejściu w związek, muszą zmierzyć się z wieloma demonami, ze swoją traumą, cierpieniem, ale każdy kolejny krok pozwala im na nowo otworzyć swoje serca. I gdzie pierwsza część łamie czytelnika na kawałki, ta stopniowo składa nas do kupy. Gdzieś pomiędzy bólem przeszłości jest w tej historii tak wiele miłości. Ciepła. Spokoju. Zaufania. Zdrowienia. Akceptacji. A w tym wszystkim najpiękniejsza jest miłość Adama i Rosie, która budowana jest na wsparciu, wzajemnym zrozumieniu i poczuciu, że nieważne co by się stało, zawsze znajdą w swoich ramionach bezpieczną przystań.
Związek tych bohaterów musiał znieść tak wiele, ale ze łzami (szczęścia!) w oczach obserwowałam, jak ponownie odnajdują drogę dla siebie i wzajemnie wspierają się w ciężkich momentach. Zawsze najbardziej kochałam w ich relacji to, że nigdy niczego przed sobą nie ukrywali i mogli na sobie polegać w każdym momencie, a w tej części widać to tylko wyraźniej - w każdej chwili, gdy rozumieli się bez słów, w każdym pocałunku, który był dla Adama ogromnym krokiem do przodu i uścisku, który zapewnił im ochronę w swoich ramionach. Szczerze mówiąc, to jedna z najzdrowszych książkowych relacji, o jakich kiedykolwiek czytałam, nawet jeśli ich droga była długa i wyboista.
Pisząc tę recenzję mam łzy w oczach, bo jest to dla mnie jedna z tych ważniejszych, wartościowych historii, które dogłębnie poruszyły moje serce. Wylałam na niej morze łez, fizycznie cierpiałam razem z bohaterami, ale jestem im wdzięczna za tę drogę, którą razem przybyliśmy. A fakt, że miałam okazję objąć obie części tej pięknej historii patronatem, to dla mnie największa duma. To historia o samotności, traumie, niszczycielskiej sile uzależnień, ale też o naszej wewnętrznej sile, powstawaniu nawet wtedy, gdy nie mamy już nadziei i mocy, jaką może mieć wsparcie i miłość drugiej osoby, gdy tego najbardziej potrzebujemy. Mogę mieć tylko nadzieję, że każdy, kto pozna Rosie i Adama, pokocha ich równie mocno, jak ja.
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/03/mona-kasten-fragile-heart-recenzja.html
Są pewne książki, które zostają z nami na zawsze i dla mnie jedną z nich jest dylogia Scarlet Luck. Twórczość Mony Kasten ogólnie uwielbiam i podziwiam od lat, bo to jedna z tych autorek, które potrafią wywołać w czytelniku ogrom emocji samymi słowami, ale to historia Rosie i Adama ma szczególne miejsce w moim sercu. Niech was nie zwiodą te przepiękne okładki, to nie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-08
Kiedy kilka miesięcy temu dostałam rękopis "Bez przyszłości", od razu wiedziałam, że to będzie coś wyjątkowego. Historia w niczym nie przypomina poprzednich książek Julii i chociaż dylogia "Niedostępny prawnik" zawsze będzie dla mnie ważna ze względu na to, że to od niej zaczęła się cała moja przygoda z twórczością Julki, ta powieść znalazła szczególne miejsce w moim sercu w zupełnie inny sposób. Autorka wskakuje tutaj na zupełnie inny poziom swojej twórczości - przedstawia nam historię piękną, emocjonalną, momentami bolesną i wielowarstwową, która porusza serce i zostaje w nim na długi, długi czas. A objęcie jej patronatem medialnym to nie tylko czysta przyjemność, ale ogromny zaszczyt.
Kiedy poznajemy główną bohaterkę tej historii, Marianne Coleman, właśnie przyjeżdża do małego miasteczka Swansea w Karolinie Południowej, aby zająć się domem po zmarłej babci, który kobieta zostawiła jej w spadku. Do niedawna nawet nie wiedziała o jej istnieniu, planuje więc spędzić kilka tygodniu na sprzątaniu i remontowaniu, aby móc go sprzedać, a potem wyjechać do pracy i na studia i nigdy się za sobą nie oglądać. Jej plany zostają jednak zachwiane, gdy okazuje się, że jej nowym sąsiadem jest przystojny, aczkolwiek z niewiadomych powodów irytująco nieprzystępny, Ashton Wood, który nie boi się pokazać, że nie jest zadowolony z jej obecności. Kiedy jednak ich kolejne spotkania nasycone zainteresowaniem i frustracją w końcu prowadzą do konfrontacji, a Marianne dowiaduje się prawdy, dlaczego mężczyzna zdaje się spędzać każdą chwilę w swoim domu w samotności, ich relacja drastycznie się zmienia. Ashton proponuje Marianne układ nie do odrzucenia: miałby połączyć ich romans bez większych zobowiązań i bez przyszłości, a po upływie czasu, który Marianne ma spędzić w Swansea, obydwoje o sobie zapomną i każde rozejdzie się na własne strony. Tylko czy po wszystkich wspólnych nocach i spokojnych chwilach, szczerych rozmowach i otworzeniu dla siebie serc uda im się tak po prostu od siebie odejść?
Kiedy książka zaczyna się jednym z najsmutniejszych cytatów, z jednej z najsmutniejszych książek, jaką miałam okazję czytać w moim życiu, a na dodatek także na nim oparta jest cała struktura książki... to wiadomo, że trzeba się zaopatrzyć w mocne wino i całą paczkę chusteczek, aby przetrwać. Rozpoczynający książkę fragment z "Reminders of Him" Colleen Hoover idealnie nadaje klimat całej historii Marianne i Ashtona. W końcu tytuł tej powieści nie wziął się bez powodu. Gdyby spojrzeć na definicję wątku "odpowiednia osoba, nieodpowiedni czas", znaleźlibyśmy tam właśnie Marianne i Ashtona. Z każdą ich kolejną interakcją, z każdym pocałunkiem, z każdym wyznaniem, którego nie zdradzili nikomu innemu, tylko sobie, wiadome było, że ta dwójka to bratnie dusze, które miały się odnaleźć. Ale czas nie sprzyjał im od samego początku i właśnie o tym jest ich historia - o czerpaniu radości z najmniejszych chwil, o korzystaniu z czasu, który jest nam dany i nie martwieniu się o przyszłość, której może nie być.
Pokochałam Ashtona i Marianne w pierwszej sekundzie. Ją za wrażliwość, wewnętrzne piękno i to ciepło oraz dobroć, którymi tak przyciągnęła do siebie głównego bohatera. A jego za złote serce, które przez tak długi czas żyło w samotności i po prostu pragnęło miłości drugiego człowieka. Obydwoje zakradli się w zakątki mojego serca, zagnieździli się w nim i już tak zostali. To jest bardzo słodko-gorzka historia, ale wrażliwość uczuć tych bohaterów sprawia, że każda wylana łza jest warta poznania zakończenia. Ta powieść sprawiła, że czułam tak wiele emocji. Śmiałam się. Wkurzałam się. Walczyłam z rumieńcami na twarzy. Miałam szaleńcze motylki w brzuchu. I płakałam, dużo płakałam. Ze smutku, ze wzruszenia, ze szczęścia. Doceniam ją za to, że pomimo wiszącej nad bohaterami chmury nieuchronnego rozstania, w ich historii znalazło się tak wiele spokoju, radości i miłości.
Klimatu książce nadaje urok małego miasteczka i muszę przyznać, że lokalizacja tej powieści od razu przeniosła mnie do przeszłości, do małomiasteczkowych powieści w stylu "Bez Słów" Mii Sheridan, czy "Zawsze i wszędzie" Brittainy C. Cherry, które lata temu pokochałam i do których nadal powracam z nostalgią. Dokładnie do takiej przegródki dodałabym "Bez przyszłości" - do listy książek napisanych z sercem, z pewną wrażliwością, o ludziach, którzy trafiają na siebie niespodziewanie, ale już na zawsze zmieniają swoje życia. Przeganiają wzajemnie swój smutek, obdarzają się najpiękniejszą formą miłości, wnoszą do swoich żyć odrobinę spokoju, zrozumienia i szczęścia, nawet jeśli tylko na chwilę.
"Bez przyszłości" to książka przepiękna, zapadająca w serce. Namiętna, pełna wrażliwości, zabawna. Chociaż momentami także bolesna, niesie w sobie też nadzieję, że na każdego z nas czeka ta jedna, odpowiednia osoba i prawdziwe uczucia przetrwają pomimo upływu czasu i kolejnych przeszkód stawianych na drodze. Mam nadzieję, że Marianne i Ashton znajdą szczególne miejsce w waszych sercach, tak jak znaleźli je w moim.
Recenzja z bloga http://weronikarecenzuje.blogspot.com/2023/02/julia-popiel-bez-przyszosci-recenzja.html
Kiedy kilka miesięcy temu dostałam rękopis "Bez przyszłości", od razu wiedziałam, że to będzie coś wyjątkowego. Historia w niczym nie przypomina poprzednich książek Julii i chociaż dylogia "Niedostępny prawnik" zawsze będzie dla mnie ważna ze względu na to, że to od niej zaczęła się cała moja przygoda z twórczością Julki, ta powieść znalazła szczególne miejsce w moim sercu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zawsze, gdy przysiadam do napisania recenzji kolejnego tomu serii Boys of Tommen, nie potrafię ubrać w słowa wszystkich moich uczuć, które towarzyszą mi podczas czytania. Nie wiem, jak przekazać wam, jak bardzo emocjonalne jest doświadczenie tych historii. Z pewnością osoby, które je czytały, rozumieją, o czym mówię. Czytanie tych książek jest jak przeżywanie życia razem z fikcyjnymi bohaterami, zupełnie jakbyśmy byli częścią ich świata. Nie potrafię wyrazić, jak wiele łez razem z nimi wylałam. Jak bardzo przytłaczał mnie ból, gdy działo im się coś złego. Jak bardzo puchło mi serce, obserwując, jak zmieniają się ich relacje, jak rozwijają się przyjaźnie i jak obdarzają się miłością. I teraz nadszedł czas oficjalnie zakończyć przygodę z Johnny'm i Shannon, a ja nie wiem jak to zrobić.
Każdy, kto zna pierwszą część Keeping 13 z pewnością dobrze pamięta, gdzie pożegnaliśmy bohaterów. Informacja o możliwym powrocie ojca wstrząsa Shannon i jej braćmi, ale Johnny nie zamierza pozwolić, aby ponownie coś jej się stało. Każdego dnia się o nią martwi i pilnuje jej bezpieczeństwa, jednocześnie zmagając się z wątpliwościami związanymi z jego niepewną sportową przyszłością. I chociaż nie jest im łatwo, to jedno pozostaje pewne - zawsze zamierzają być dla siebie wsparciem, nieważne co się stanie. To niesamowite, jak ogromną przemianę przeszli razem i osobno. To właśnie dzięki temu, że ta seria jest tak długa, mamy szansę dostrzec tak wiele rzeczy, które sprawiają, że Johnny i Shannon są właśnie takimi osobami, jakimi są. Uwielbiam ich tak bardzo, bo ich miłość ma w sobie jednocześnie pewną niewinność pierwszej, młodzieńczej miłości, ale jednocześnie w każdej ich interakcji widać, że są po prostu swoimi osobami. Swoim zawsze, swoim bezpiecznym schronieniem, które nigdy nie zawodzi, nawet gdy świat wokół nich się rozpada.
W tej części w końcu docieramy do punktu, w którym wszystkie ważniejsze wątki związane z tą dwójką zostają zakończone, a przynajmniej poprowadzone tak, że z satysfakcją możemy przejść dalej, do innych bohaterów. Ale to wcale nie oznacza, że będzie bohaterom łatwiej, nic z tego - szykujcie chusteczki, bo ja chyba na tej części wylałam najwięcej łez. Chloe Walsh po mistrzowsku przeplata humor z łamiącymi serce momentami. Chociaż nie czyta się łatwo o wszystkim, przez co przechodzą bohaterowie, zwłaszcza rodzina Lynchów, to wynagradza to momentami, które otulają serce. Czasami bolało tak bardzo, że czułam się, jakby ciężar przygniatał mnie do łóżka. A czasami płakałam ze śmiechu i z radości, bo ta grupka bohaterów tak wiele dla mnie znaczy i z każdym kolejnym tomem przywiązuję się do nich tylko mocniej.
Chociaż w pewien sposób żegnamy się z Johnny'm i Shannon (oczywiście nie na zawsze, bo ta dwójka nigdzie nie odchodzi i spotkamy ich ponownie czytając książki o reszcie bohaterów), bo ich historia została już opowiedziana, to wcale nie oznacza to, że jest to już koniec, co autorka wyraźnie zaznacza, dając nam wgląd w inne postacie. Właśnie za to tak uwielbiam tę serię - nie sposób powiedzieć o niej, że to jedynie romans, bo to o wiele, wiele więcej. Widzimy tu zmagania Joey'a, starszego brata Shannon, którego los roztrzaskuje serce na miliony kawałków i o którym przeczytamy w następnej kolejności. Obserwujemy, jak reszta rodziny Lynchów zmaga się z kolejnymi ciosami od losu, ale jednocześnie dorasta na jeszcze silniejszych ludzi. Czytamy, jak bardzo kochają się Claire i Gibsie, jednocześnie starając się nie przekroczyć magicznej granicy przyjaźni. Ta seria jest tak pełna życia, bo ci bohaterowie są pełni życia - i to jest w niej najbardziej wyjątkowe.
Ostatni rok spędziłam z Johnny'm i Shannon, żyjąc ich historią i doświadczając wszystkiego razem z nimi, że teraz ciężko jest pójść dalej. I to wyjątkowe uczucie, móc być częścią ich historii i patronować już kolejnemu tomowi. Specjalnie przedłużam moją przygodę z tą serią, zmuszając się, aby nie przysiąść do niej i nie przeczytać wszystkiego na raz. Chcę sobie ją dawkować, cieszyć się każdą chwilą, aby nigdy się nie kończyła, bo takie historie nie trafiają się często. A ja mogę was tylko zachęcić, abyście dali jej szansę, bo uwierzcie mi - nie znajdziecie niczego tak wyjątkowego, jak ta seria. Jednocześnie przypominam, że to seria dość szczegółowo poruszająca tematykę przemocy domowej i uzależnień, przeznaczona dla osób powyżej osiemnastego roku życia, więc bądźcie tego świadomi, gdy podejmiecie decyzję o jej przeczytaniu.
Recenzja z bloga https://weronikarecenzuje.blogspot.com/2024/04/chloe-walsh-keeping-13-czesc-2-recenzja.html
Zawsze, gdy przysiadam do napisania recenzji kolejnego tomu serii Boys of Tommen, nie potrafię ubrać w słowa wszystkich moich uczuć, które towarzyszą mi podczas czytania. Nie wiem, jak przekazać wam, jak bardzo emocjonalne jest doświadczenie tych historii. Z pewnością osoby, które je czytały, rozumieją, o czym mówię. Czytanie tych książek jest jak przeżywanie życia razem z...
więcej Pokaż mimo to