-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2017-11-05
"Wymazane" to moje pierwsze spotkanie z Witkowskim i z przekonaniem mogę powiedzieć - lepiej późno niż wcale. Z jednej strony słyszy się, że to enfant terrible polskiej literatury, z drugiej - że wariat zaliczający ścianki. Joanna Bator powiedziała, że Witkowski to jeden z niewielu pisarzy, których twórczość jest idealnym odzwierciedleniem osobowości i tak właśnie jest - szalony Witkowski, szalona proza.
W kolejnej powieści Witkowski powraca na polską prowincję, by stworzyć tu groteskowe miasteczko i zaludnić je mieszkańcami - kliszami z okresu polskiej transformacji i przełomu wieków. Początkowo wydaje się, że opowieść Witkowskiego to tylko błazenada, popisywanie się pisarską sprawnością, ale im dalej w tę historię, tym więcej znajdujemy w niej gorzkich diagnoz. Z prowincji nie można się wyrwać, można się do niej tylko przystosować, jak królowa Wymazanego - Alexis. Jest też współczesna gwiazda, Damian Piękny (piękny dosłownie), skazany na bycie królem Instagrama. Konstrukcja bohaterów i Wymazanego to z pewnością najmocniejsza część powieści - akcja nie nudzi, ale jej potencjał chyba nie jest do końca wykorzystany.
"Wymazane" to moje pierwsze spotkanie z Witkowskim i z przekonaniem mogę powiedzieć - lepiej późno niż wcale. Z jednej strony słyszy się, że to enfant terrible polskiej literatury, z drugiej - że wariat zaliczający ścianki. Joanna Bator powiedziała, że Witkowski to jeden z niewielu pisarzy, których twórczość jest idealnym odzwierciedleniem osobowości i tak właśnie jest -...
więcej mniej Pokaż mimo toPowrót syna marnotrawnego do małego miasteczka to we współczesnej literaturze żadna nowość, ale o sukcesie "Wzgórza Psów" decyduje kilka czynników. Po pierwsze, ciekawi bohaterowie - niejednoznaczni, pogmatwani, a przy tym wzbudzający sympatię (nawet ci "źli"; cudzysłów, bo w sumie nie wiadomo, czym w tej książce jest dobro, a czym zło). Bohater główny - Mikołaj - to współczesny trzydziestolatek, z kredytem, problemami z żoną i, ogólnie rzecz biorąc, pogubiony; może trochę na wyrost, ale to bohater naszych czasów. Po drugie, żulczykowski styl wwierca się w głowę czytelnika, o kluczowych scenach nie można zapomnieć jeszcze długo po lekturze. Po trzecie, bardzo udane retrospekcje budują napięcie do ostatnich stron. Jest ich osiemset, ale zdecydowanie warto.
Powrót syna marnotrawnego do małego miasteczka to we współczesnej literaturze żadna nowość, ale o sukcesie "Wzgórza Psów" decyduje kilka czynników. Po pierwsze, ciekawi bohaterowie - niejednoznaczni, pogmatwani, a przy tym wzbudzający sympatię (nawet ci "źli"; cudzysłów, bo w sumie nie wiadomo, czym w tej książce jest dobro, a czym zło). Bohater główny - Mikołaj - to...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-11
Po książkę„Wchodzi koń do baru” sięgnęłam z okazji przyznania jej autorowi, Dawidowi Grosmanowi Man International Booker Prize za rok 2017. Powieść ukazała się w zeszłym roku także w Polsce nakładem Świata Książki w tłumaczeniu Reginy Gromackiej. Sama tłumaczka opisuje pod koniec książki pracę nad tekstem; przyznaje, że za przyzwoleniem autora polski przekład odbiega gdzieniegdzie od oryginału. Jest to oczywiście konieczne, bo powieść to przedstawiony w galopującym tempie obraz współczesnego Izraela; język ledwo nadąża za autorem, momentami nagięty do granic możliwości.
Akcja rozgrywa się w klubie w małym miasteczku, Netanji. Kilkadziesiąt osób pojawiło się tam, by obejrzeć stand-up, jednak w zamian dostaje coś więcej - dezintegrację osobowości, prawdziwą psychodramę. Wydaje się, że podstarzały komik jest po prostu cynikiem, bezczelną kreaturą, dla której nie ma tabu i świętości - swoim widzom serwuje prawdziwą jazdę bez trzymanki. Obraża wszystkich i wszystko, sprawdzając granice ludzkiej wytrzymałości. Reakcje publiczności są fascynujące - od oburzenia po uwielbienie. Co tak naprawdę trzyma ich w tej małej salce? Tu cytat - „śledzi uważnie, zafascynowana toczącym się na jej oczach procesem przerabiania życiowego materiału w żart”. Za maską cynizmu komika kryje się bowiem osobisty dramat, wciąż nie zagojona rana. Świadkiem jej naruszenia jest przyjaciel z dzieciństwa, były sędzia, który stara się zrozumieć, dlaczego właściwie się tam znalazł i do czego tym razem potrzebny jest jego osąd.
„Wchodzi koń do baru” - tymi słowami rozpoczynają się w Izraelu popularne dowcipy. W książce Grosmana konwencja błazenady dosłownie stawia świat na głowie. Bohater chodzi na rękach, oglądając rzeczywistość na opak; wartości znaczą tyle co śmiech wywołany ich wyśmianiem, zaś komik okazuje się nie błaznem, a głęboko złamanym człowiekiem. Gdy wydaje się, że czytelnik otrzymał dwieście stron karnawalizacji, autor zaskakuje - każe się zatrzymać i postawić kilka ważnych pytań. Zdradzać ich nie będę, chodzi przecież o element zaskoczenia, a o taki możecie być spokojni.
Dawid Grosman to jeden z najwybitniejszych pisarzy izraelskich. Po książkę „Wchodzi koń do baru” warto sięgnąć choćby dlatego; nagroda Bookera to oczywiście dodatkowa rekomendacja. A ostatecznie może przekona was fakt, że to prawdziwy emocjonalny rollercoaster.
Po książkę„Wchodzi koń do baru” sięgnęłam z okazji przyznania jej autorowi, Dawidowi Grosmanowi Man International Booker Prize za rok 2017. Powieść ukazała się w zeszłym roku także w Polsce nakładem Świata Książki w tłumaczeniu Reginy Gromackiej. Sama tłumaczka opisuje pod koniec książki pracę nad tekstem; przyznaje, że za przyzwoleniem autora polski przekład odbiega...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-10
Sylwia Chutnik w rekomendacji na okładce książki „Całe życie” Roberta Seethalera pisze, że ta krótka historia nie stara się być tym, czym nie jest i tym stwierdzeniem trafia w dziesiątkę. Powieść Seethalera wpisuje się w coraz powszechniejszy literacki trend syntetyzowania życia - mieliśmy „Małe życie” Hanyi Yanagihary, „Życie pasterza” Jamesa Rebanksa, a teraz przyszedł czas na „Całe życie”. Te książki łączy nie tylko tytuł - każda z nich jest manifestacją oddania hołdu życiu codziennemu, intymnemu, prywatnemu; kontemplowanie osobistej historii staje się celem samym w sobie.
Bohater książki Roberta Seethalera to prosty człowiek, który wiedzie spokojne, wypełnione fizyczną pracą życie w sercu austriackich Alp. Poznajemy go w latach 30. XX wieku, jednak jego, wydawałoby się, prozaiczna historia to wydestylowany cały wiek XX; w losach Andreasa Eggera widzimy skok cywilizacyjny, grozę wojny i samotność człowieka wobec tak wielkich wyzwań. Egger jest cichy i pokorny; z powściągliwością godną stoika znosi najgorsze przeciwności losu. Jego cichą towarzyszką przez całe życie jest natura - zarazem piękna i groźna. Największe wrażenie zrobili na mnie jednak bohaterowie drugoplanowi - zarysowani zaledwie w kilku scenach, jednak wyraziści i uosabiający prawdziwe ludzkie dramaty, takie jak samotność czy bezsensowna śmierć.
Robert Seethaler podaje nam całe życie Andreasa Eggera na zaledwie stu pięćdziesięciu stronach, co absolutnie wystarcza, by zachwycić czytelnika ascetycznym wręcz stylem. Losy bohaterów rozgrywają się w zimowej, surowej scenerii, na której tle jeszcze bardziej zapadają w pamięć okruchy, pojedyncze sceny-perełki i motywy, takie jak rzucanie kawałkiem lodu czy opadanie kropli rosy. Uwagę na to zwróciło jury Międzynarodowej Nagrody Bookera w uzasadnieniu nominacji, pisząc, że „autor jak pod lupą ukazuje najdrobniejsze chwile i historyczne wydarzenia, które nas kształtują”. W powieści nie brakuje przy tym ciepłego humoru, przełamującego dystans, z jakim kreślone są postaci.
Nie można przy tym pominąć zjawiskowej okładki, która lśni w słońcu, podobnie jak wszechobecny w powieści w śnieg. To zdecydowanie jedna z najpiękniejszych okładek, jakie widziałam; z pewnością przyciągnie niejednego czytelnika w księgarni. I bez pięknej szaty graficznej treść jednak broni się sama. Jeśli macie ochotę na chwilę przystanąć i poznać zwykłą-niezwykłą historię prostego człowieka - sięgnijcie po tę pozycję.
Sylwia Chutnik w rekomendacji na okładce książki „Całe życie” Roberta Seethalera pisze, że ta krótka historia nie stara się być tym, czym nie jest i tym stwierdzeniem trafia w dziesiątkę. Powieść Seethalera wpisuje się w coraz powszechniejszy literacki trend syntetyzowania życia - mieliśmy „Małe życie” Hanyi Yanagihary, „Życie pasterza” Jamesa Rebanksa, a teraz przyszedł...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05
Największym atutem "Drogi" jest język - lakoniczny, a jednocześnie sugestywny. To dzięki niemu książka ma przewagę nad filmem - to oszczędne, wyważone słowo najlepiej buduje obrazy zapadające w pamięć. Na postapokaliptycznym pustkowiu ważne jest tylko jedno pytanie: czy warto - przeżyć, a co za tym idzie - "nieść ogień"? Książka nie daje łatwiej odpowiedzi.
Największym atutem "Drogi" jest język - lakoniczny, a jednocześnie sugestywny. To dzięki niemu książka ma przewagę nad filmem - to oszczędne, wyważone słowo najlepiej buduje obrazy zapadające w pamięć. Na postapokaliptycznym pustkowiu ważne jest tylko jedno pytanie: czy warto - przeżyć, a co za tym idzie - "nieść ogień"? Książka nie daje łatwiej odpowiedzi.
Pokaż mimo to2016-09
Przebrnięcie przez setki stron "Shantaram" utrudnia manieryczność narratora, jego natchnione frazy trącące dojrzałym P. Coelho. Nie znaczy to, że w książce nie ma fragmentów trafnych - te zdarzają się przede wszystkim przy opisach ulic czy zachodów słońca. Fabuła wciąga i przyciąga wielością różnorodnych, wręcz kontrastujących postaci, a akcja prowadzi po zatłoczonych uliczkach Bombaju i wśród gór Afganistanu, przekonująco przybliżając tę część świata. Właśnie z tego względu polecam "Shantaram" - a pseudofilozoficzne bajania narratora można włożyć... między bajki.
Przebrnięcie przez setki stron "Shantaram" utrudnia manieryczność narratora, jego natchnione frazy trącące dojrzałym P. Coelho. Nie znaczy to, że w książce nie ma fragmentów trafnych - te zdarzają się przede wszystkim przy opisach ulic czy zachodów słońca. Fabuła wciąga i przyciąga wielością różnorodnych, wręcz kontrastujących postaci, a akcja prowadzi po zatłoczonych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Powieść tajemnicza, japońska, w duchu zen - tak reklamowane jest „Purezento” Joanny Bator. O ile z tym, że jest japońska, trzeba się zgodzić, o tyle czy tajemnicza - można polemizować.
Akcja rozgrywa się w Tokio i Kamakurze. Bezimienna bohaterka przyjeżdża do Japonii, by - dosłownie - posklejać swoje życie po stracie chłopaka. Jej oczami obserwujemy życie codzienność Japończyków, poznajemy świetne postaci epizodyczne, takie jak sąsiadka codziennie wynosząca na balkon wielkiego pluszowego misia czy nauczycielka amerykańskiego angielskiego. Bohaterka uczy się sztuki kintsugi, czyli sklejania złotem, która staje się metaforą naprawiania samej siebie. I ta metafora - wyjątkowo obrazowa i nośna - staje się w pewnym momencie zbyt oczywista. Podobnie jest niestety z mężczyzną, który ma być brakującym elementem układanki - od pierwszego spotkania wiemy, jak zakończy się ta historia.
Akcja nie jest najmocniejszym elementem tej książki, ale nie musi być. Malowane słowem krajobrazy, czułość wobec szczegółów, wreszcie - subtelna melancholia - sprawiają, że „Purezento” zostaje w pamięci na dłużej. Dodatkowym smaczkiem są poukrywane w tekście haiku, czyli japońskie miniatury poetyckie.
Powieść tajemnicza, japońska, w duchu zen - tak reklamowane jest „Purezento” Joanny Bator. O ile z tym, że jest japońska, trzeba się zgodzić, o tyle czy tajemnicza - można polemizować.
więcej Pokaż mimo toAkcja rozgrywa się w Tokio i Kamakurze. Bezimienna bohaterka przyjeżdża do Japonii, by - dosłownie - posklejać swoje życie po stracie chłopaka. Jej oczami obserwujemy życie codzienność...