Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Na wstępie chciałabym zaznaczyć jedną kwestię. Moja negatywna opinia nie ma na celu urazić nikogo, komu ta książka się podobała. Wręcz cieszę się, że miło spędziliście czas z tą lekturą i nie żałujecie poświęconych jej parunastu godzin ze swojego życia. Zazdroszczę wam, że, w przeciwieństwie do mnie, wam udała się ta książka.

Przechodząc już do treści utworu, pierwsze, co chciałabym powiedzieć to, że nie wiem, naprawdę nie wiem, w którym momencie "Dwór cierni i róż" można nazwać idealną lekturą dla fanów Martina (a tak twierdzi opis książki). Nie. Po prostu nie. Jakbym nie przeczytała tego opisu, nigdy w życiu nie wpadłabym, żeby porównać tę powieść do "Pieśni lodu i ognia" Martina. Szybciej nazwałabym ją idealną dla fanów, nie wiem, jakiś "Darów Anioła" czy książek tego typu. "Dwór cierni i róż" to utwór, powiedziałabym, przez większość stron bardzo młodzieżowy. Głównym wątkiem jest tu nienawiść z biegiem czasu ewoluująca w miłość w otoczeniu bajkowego, ale zarazem skrywającego tajemnice świata. Nie ma tu jakiegoś dużego spektrum ciekawych bohaterów, narracja jest pierwszoosobowa, wszelkie intrygi są przewidywalne oraz niewymyślne, nie umierają nagle postacie, które wydają się być ważne, brutalizm i okrucieństwo pojawiają się okazjonalnie, a nie są na porządku dziennym. Martina to chyba najbardziej przypomina tutaj grubość tej książki i dosyć barwnie opisana scena łóżkowa.

Jednak gdyby to niezbyt trafione zestawienie było jedynym, o co mogłabym się czepiać...

Czytając książki już przez wiele lat, zauważyłam, że jestem w stanie przebrnąć przez naprawdę słabą fabułę, gdy postacie da się lubić. W "Dworze cierni i róż" niestety 19-letnia Feyra, główna bohaterka jest po prostu nie do zniesienia. Fakt, nie ma łatwego życia, mieszka w ubóstwie z ojcem i dwiema starszymi siostrami, którzy są nierobami i to na nią spada brzemię polowania w celu zdobycia pożywienia, jednakże to nie usprawiedliwia jej niektórych zachowań w dalszych częściach książki, w których wykazuje się bezmyślnością, zarozumialstwem, zupełnym brakiem wdzięczności. Uważa, że wszystko jej się należy i że wszystko wie najlepiej (choć nie wie praktycznie nic). Czasem jak coś powiedziała czy też uczyniła, np. zignorowała czyjąś przestrogę i potem przez to wpadła w tarapaty, miałam ochotę wskoczyć pomiędzy kartki książki i nią potrząsnąć. Nie dość tego, utwór ma narrację pierwszoosobową, więc przez całe 524 strony musimy męczyć się z jej jakże irytującymi myślami i patrzyć jej oczyma.

Jeśli chodzi o innych bohaterów "Dworu cierni i róż" większość z nich jest nijaka oraz dość stereotypowa. Rodzina Feyry jest tak przez nią opisana, żeby zwyczajnie jej nie polubić i nie mieć żalu, że Feyra ich zostawia (chociaż ona niby go odczuwa). Poza tym jest sobie nieziemsko przystojny, bogaty, cudowny mężczyzna (oczywiście musi być Fae Wysokiego Rodu, a nie jakimś tam zwykłym chłopem!) - Tamlin, którego Feyra z początku kreuje na okrutną bestię, nie rozumiejąc zupełnie, dlaczego ją ze sobą wziął i traktuje jak normalnego mieszkańca swojej rezydencji, zamiast ją zabić, albo też wtrącić do lochu, a który okazuje się być takim pełnym litości ziemniaczkiem, który chce dla wszystkich dobrze. Drapieżny jest głównie w stosunku do kobiet, a nie swoich przeciwników. Druga postać, którą poznajemy na początku to Lucien, poseł Tamlina. On już jest lepiej ukształtowaną postacią. Generalnie jego charakter, czyli kąśliwe uwagi, ciągła pewność siebie, kreowanie się na odpychającego (taka postać zawsze musi być w książce młodzieżowej), jest w miarę sensownie uzasadniony przeszłością Luciena, tak samo jak jego oszpecona twarz. Wszystko w tym bohaterze całkiem się ze sobą klei oraz dostarcza on miejscami udane elementy komizmu, zatem uważam, że wypada jako jeden z lepszych w całej powieści. Drugim (i chyba ostatnim) udanym bohaterem jest poznawany trochę później Rhysand, który na początku jest trochę wkurzajacą, ale zarazem tajemniczą i ciekawą postacią. Wprowadza do książki jakiś element zaczepienia pośród tej straszliwie nudnej pary - Tamlina i Feyry, wspomaga Luciena, który samodzielnie ma za małą siłę przebicia, by tę nudę odgonić oraz płynącej w tempie 1 km/h akcji. Czytelnik od pierwszych stron pojawienia się Rhysanda wie, że on jeszcze będzie miał swoją rolę do odegrania w tym całym, jakże komicznym przedstawieniu, więc czyta, aby się przekonać, na czym będzie ona polegała.
Watro jest też wspomnieć o czarnych charakterze "Dworu cierni i róż", który jest KOSZMARNY. Od samego początku przypominał mi rozgoryczonego złoczyńcę, pragnącego władzy nad światem, rodem wyrywanego z filmów Marvela. Myślę, że ten opis mówi o nim wszystko. Jak przeczytacie, to zrozumiecie, o co mi chodzi.

Co do fabuły również mam sporo zastrzeżeń. Czytając tę książkę, miejscami miałam wrażenie, że autorka sama się gubi w wykreowanym przez siebie świecie przedstawionym. Ja do końca nie ogarnęłam, na jakich zasadach funkcjonuje ten świat ludzi i elfów, jak wiele potrafią te moce książąt, jak do końca działała ta plaga/klątwa, ciążąca na Tamlinie i jego kumplach. Poza tym nie potrafiłam też zrozumieć, dlaczego tak wielką wagę Feyra przywiązuje to złożonej zmarłej matce przysięgi, żeby chronić rodzinę, skoro ciągle zaznacza, że nie miała z nią dobrych relacji. Matka była dla niej zimna i mało się nią interesowała. Poza tym też narzeka ciągle na to, że reszta jej rodziny, nie dość, że sama praktycznie nic nie robi dla domu, to jeszcze ani jej nie pomaga, ani nie czuje wdzięczności za to, że Feyra o nią dba. Zatem dlaczego Feyra czuje taki obowiązek pomagania im, skoro oni nawet nie czują potrzeby, żeby jej jakoś za tę pomoc podziękować? Mam wrażenie, że ta cała kreacja świata i problemu z jakim się świat boryka została wymyślona na siłę, tylko dlatego, że było to potrzebne dla rozwoju wątku romantycznego, aby książka jakoś funkcjonowała, a nie żeby to miało ręce i nogi.

Przechodząc do wspomnianego przeze mnie przed chwilą wątku romantycznego, muszę z przykrością przyznać, że i on nie zachwyca. Jest płaski i kompletnie bezbarwny. Zacznijmy od tego, że Feyra długo nie może się przekonać do Tamlina, co przez to, że każdy doskonale wie, iż będą razem, ciągnie się w nieskończoność. Kiedy w końcu przekonuje się do niego, ich relacja polega na tym, że a) Feyra zachwyca się jakiż on jest przystojny, podziwia jego piękne oczy i wzdycha na widok jego umięśnionej klaty, b) Tamlin pokazuje jej jakieś piękne, zaczarowane miejsca, którymi ona jest oczarowana, c) żalą się i współczują sobie nawzajem, jakie to przykrości spotkały ich w życiu, d) Tamlin ratuje ją, gdy ona robi głupstwa i wpakowuje się w tarapaty. Z tak zbudowanej relacji, mimo iż naprawdę się starałam, nie umiałam poczuć więzi, która rzekomo utworzyła się między nimi i stała się wielką miłością.

Tak więc przechodząc już to podsumowania, chciałam tylko powiedzieć, żebyście na ślepo nie dali się zwieść zarówno wysokiej ocenie o książce, jak i jej opisowi. Przeczytajcie sporo opinii - i tych pozytywnych i tych negatywnych, może one wam podpowiedzą, czy ta książka jest odpowiednia dla was. Co do mnie, nie poleciłabym jej starszym nastolatkom i 20-latkom, którzy w swoim życiu przeczytali sporo dobrych jakościowo powieści fantastycznych i wciąż bardzo lubią fantastykę młodzieżową. Mam też problem z poleceniem "Dworu cierni i róż" młodszej grupie wiekowej. Chętnie bym to zrobiła, gdyż duża część książki jest cukierkowa i idealna dla nastoletnich marzycielek o cudownym księciu. Niestety jednak momentami książka wyłamuje się z tego schematu, sprawiając, że ja bym nie dała jej do czytania mojej 13-14 letniej córce. Mam tu na myśli, np. pokazanie czerpania radości z przemocy czy barwny opis seksu.
Co do tego, czy sięgnę po drugą część. Tak, zrobię to, bo podobno jest lepsza oraz dlatego, że jestem niezmiernie ciekawa, co jeszcze pani Maas w tym uniwersum wymyśliła. Ja naprawdę nie byłabym w stanie dużo tam wymyślić, ale skoro kolejny tom jest grubszy od pierwszego, to najwyraźniej pani Maas się udało. Ale nie martwcie się, włączę sobie audiobooka z przyspieszoną prędkością, żeby przebrnąć z przez to z jak najmniejszymi stratami.

Na sam koniec chciałabym tylko wylać swój żal, który jest SPOJLEREM, więc, jak nie chcesz sobie spojerować, to proszę nie czytaj. Mój mózg nie potrafi zrozumieć sposobów, za pomocą jakich myśli Feyra. Nie umiem często znaleźć uzasadnienia, na jakiej podstawie tak myśli albo dlaczego robi aż takie głupoty. Naprawdę, każda inteligenta osoba nie postąpiłaby jak ona. Np. nie rozumiem kompletnie, dlaczego tak się focha na Rhysanda, skoro ten uratował jej tyłek. Nie jest istotne jak mu się udało to zrobić. Ważne jest to, że gdyby nie on, dawno już zgniłaby w lochach Amarathy, umazana błotem i odchodami, z zakażeniem w ranie. Albo potem rozpaćkana na ziemi, przez to, że nie umiała czytać. Powinna mu całować stopy z wdzięczności do końca życia. Tak samo z resztą jej Tamlin, który nie był lepszy i sam prawie doprowadził do porażki swojej oraz Feyry. Wtedy jak ona poszła z nim na bok na szybkie obściskiwanie, będąc umalowana farbą, przez służki Rhysanda, miałam ochotę wstać i zacząć jej bić brawo. Pierwsze, o czym pomyślałam, gdy tylko Tamlin jej dotknął, to HALO, ŚLADY JEGO RĄK BĘDĄ WIDOCZNE NA TWOIM CIELE FEYRA, WŁAŚNIE ZROBIŁAŚ NAJGŁUPSZĄ RZECZ NA ŚWIECIE. Poza tym w ogóle ta scena to moim zdaniem było jakieś nieporozumienie. Wiem, że potrzeby cielesne są ważne, ale jak dla mnie przez tę chwilę nie powinni raczej porozmawiać o możliwych rozwiązaniach tej beznadziejnej sytuacji, w jakiej oboje się znajdowali? A Zachowanie Feyry niezwykle mnie też bawiło, jak poszła świętować Noc Ognia, mimo że Tamlin wyraźnie jej tego zakazał i gdyby nie Rhysand CÓŻ ZA ZBIEG OKOLICZNOŚCI, ŻE TO AKURAT ON, zostałaby zgwałcona i kto wie co jeszcze.
Moim zdaniem po prostu tej książki nie da się czytać przez to, co wyprawia Feyra. Gdyby ona była w miarę do wytrzymania, od razu całość ogromnie zyskałaby na tym.

Na wstępie chciałabym zaznaczyć jedną kwestię. Moja negatywna opinia nie ma na celu urazić nikogo, komu ta książka się podobała. Wręcz cieszę się, że miło spędziliście czas z tą lekturą i nie żałujecie poświęconych jej parunastu godzin ze swojego życia. Zazdroszczę wam, że, w przeciwieństwie do mnie, wam udała się ta książka.

Przechodząc już do treści utworu, pierwsze, co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka dość specyficzna, ale mi się bardzo podobała. Autor swobodnie pisze o tematach, które często, przynajmniej u nas w Polsce, uważane są za tabu i przy ich poruszaniu pojawia się rodzaj skrępowania. Cała historia krótkiego romansu jest emocjonująca i piękna.

Jednym z elementów, który najbardziej mi się w tej książce spodobał była analiza psychologiczna głównego bohatera, nastolatka odkrywającego siebie, wpadającego w wir miłości, pożądania, który zupełnie traci głowę do starszego od siebie mężczyzny, studenta, przyjeżdżającego na parę tygodni do jego ojca, profesora. Niby taki powszechny oraz wałkowany przez wielu twórców temat, jednak Aciman napisał o nim w taki sposób, z jakim jeszcze nie miałam wcześniej do czynienia.

Drugim zaś jest zakończenie, które okazało się być zupełnie inne niż się spodziewałam. Nie będę tu nic mówić, żeby nie spojlerować, ale naprawdę autor zaskoczył mnie tym, jak poprowadził i zakończył tę historię. Naraz go za to kocham i nienawidzę, gdyż końcówka była okrutna i wzruszająca, moje serduszko pękło, gdy ją czytałam, ale dzięki temu również genialna. Myślę, że gdyby książka zakończyła się w tym momencie, w którym myślimy od początku, że się zakończy, dałabym niższą ocenę tej powieści.

Uważam, że fajnego klimatu dodaje również miejsce i czas akcji, jakim jest włoskie miasteczko latem podczas lat 80. oraz jego mieszkańcy, między innymi członkowie rodziny głównego bohatera, którzy mimo iż stanowią drugi plan powieści, są warci uwagi i odgrywają ważną rolę w kreowaniu książkowego świata. Bez nich na pewno utwór stałby się mniej charakterystyczny.

Ja osobiście - polecam, jednak nie mówię, że jest to pozycja, która przypadnie każdemu do gustu. Trzeba po prostu samemu spróbować i się przekonać.

Książka dość specyficzna, ale mi się bardzo podobała. Autor swobodnie pisze o tematach, które często, przynajmniej u nas w Polsce, uważane są za tabu i przy ich poruszaniu pojawia się rodzaj skrępowania. Cała historia krótkiego romansu jest emocjonująca i piękna.

Jednym z elementów, który najbardziej mi się w tej książce spodobał była analiza psychologiczna głównego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z tą książką jestem w takiej relacji, można by powiedzieć love-hate. Kupiłam ją, bo była polecana na booktubie i przy okazji przeceniona w Świecie Książki i pierwsze, czym mnie oczarowała to swoją oprawą. Ciemna okładka, czarne brzegi stron plus materiałowa zakładka i wewnętrzne strony okładki w kolorze czerwieni... no po protu nic, tylko wpatrywać się z zachwytem w tę książkę. Ale przecież, jak to nie jeden powiedział: "nie oceniaj książki po okładce", zatem przejdźmy już do treści.

Generalnie wcześniej nie zetknęłam się z twórczością pani Bardugo, ale sięgając po "Szóstkę wron" miałam świadomość, że pani Bardugo napisała wcześniej trylogię z tego samego uniwersum. I jest to uniwersum, w którym występują Grisze, czyli ludzie posiadający pewne nadprzyrodzone zdolności. W takim razie, czy da się bez problemu czytać Wrony bez zapoznania się z tamtą trylogią? Tak, ale myślę, że wszystko jest łatwiejsze do ogarnięcia dla tych, którzy już wcześniej mieli do czynienia z tym uniwersum. Wydaje mi się, że ci, co czytali wcześniejszą serię mogą także czerpać więcej frajdy z czytania Wron.

Co do samej treści książki, straszliwie raził mnie nastoletni wiek bohaterów. Mój mózg po prostu nie potrafił ogarnąć tego, jak można być najlepszymi przestępcami, wojownikami, siejącymi grozę i trzęsącymi całą okolicą w wieku 16-18 lat. Oni nawet zachowywali się jakby mieli to parę lat więcej., więc myślę, że utwór by tylko zyskał na realizmie (mi przynajmniej łatwiej by było sobie wyobrazić, to co się działo fabularnie) gdyby bohaterowie byli to parę lat starsi. Można by było tutaj wysunąć argument, że wiek postaci jest odpowiedni dla głównego targetu - nastolatków, ale ja, czytając tę książkę miałam lat 18, więc do grupy docelowej jak najbardziej się zaliczałam i nie uważam dostosowania w tym przypadku wieku bohaterów do mojego za atut.

Poza tą jedną wadą same postacie mi się podobały. Każdy z tytułowej "szóstki" (bo właśnie tylu głównych bohaterów w powieści mamy) posiada swój własny charakter i historię. Różnią się od siebie na tyle, że każdy powinien znaleźć swojego ulubieńca. Podobały mi się również rozdziały pisane z perspektyw pięciu z nich (trochę szkoda, że nie sześciu, mam nadzieję, że w kolejnym tomie będzie i ten szósty, bo bardzo go polubiłam), dzięki czemu też poznajemy głębiej każdą z postaci. Relacje między bohaterami również są zdecydowanie na plus, trudno mi było im nie kibicować oraz nie czekać na to, co wydarzy się pomiędzy postaciami dalej. Czasem, gdy powiedzieli sobie coś głupiego, miałam ochotę wskoczyć w kartki książki i nimi potrząsnąć, żeby się ogarnęli, bo właśnie zepsuli swoje stosunki do siebie nawzajem, na których rozwój tak czekałam.

Jeśli chodzi o fabułę, to jakoś bardzo mnie nie pochłonęła. Od początku snułam domysły co do finału książki i w sumie po części zgadłam. Cała ta akcja w stylu "mission impossible" była szybka, ze sporą ilością zwrotów akcji, z których uważam jeden za naprawdę udany. Jednak czasem trochę się gubiłam z tym co, gdzie i jak robią bohaterowie. W sumie nawet trudno mi jest do końca wyjaśnić, co z tą fabułą było nie tak, ale będąc dość świeżo po przeczytaniu książki (minął chyba z miesiąc, od kiedy skończyłam), nie pamiętam już dokładnie co się działo i o co w tym wszystkim chodziło. Muszę przyznać, że czytając bardziej niż to, co zaraz się wydarzy czy jak bohaterowie poradzą sobie z daną przeszkodą, interesowało mnie, jak ułożą się ich relacje. Potwierdza to fakt, iż w przeciwieństwie do rozmywającej się w moim umyśle fabuły, na obecny moment doskonale pamiętam wszystkie postacie, ich charaktery i to, co się między nimi działo.

Gdybym miała szybko podsumować - fajna młodzieżowa książka. Nic, od czego spadają czapki z głów, ale też nic, co miałoby się ochotę wrzucić do kominka w irytacji, że miało być dobre, a jest wręcz przeciwne. Polecam tym, którzy potrzebują odpocząć i przeczytać coś lekkiego i szybkiego (bo czyta się bardzo sprawie, szczególnie w takim miłym dla oka wydaniu). Mimo braku jakiegoś szczególnego zachwytu, kiedyś, przy dłużej chwili wolnego, sięgnę po drugą część, ponieważ jestem ciekawa, w jakich stosunkach skończą ze sobą bohaterowie, no i uniwersum stworzone przez panią Bardugo ma sporą ilość fanów, więc myślę, że fajnie jest co nie co wiedzieć o popularnym obecnie temacie.

Z tą książką jestem w takiej relacji, można by powiedzieć love-hate. Kupiłam ją, bo była polecana na booktubie i przy okazji przeceniona w Świecie Książki i pierwsze, czym mnie oczarowała to swoją oprawą. Ciemna okładka, czarne brzegi stron plus materiałowa zakładka i wewnętrzne strony okładki w kolorze czerwieni... no po protu nic, tylko wpatrywać się z zachwytem w tę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Porządna młodzieżówka z ciekawym pomysłem.
Po "Oddam ci słońce" sięgnęłam przypadkowo. Kiedyś zamówiłam moondrive boxa i w środku otrzymałam kod na pobranie za darmo jednego z dwóch e-booków. Nie pamiętam jaka była druga opcja, w każdym razie wybrałam "Oddam ci słońce".
Bardzo lubię narrację pierwszoosobową i właśnie taka występuje w powieści Nelson. Co więcej prowadzona jest z punktu widzenia dwóch osób, bliźniąt - Jude i Noah. Książka zaczyna się rozdziałem z perspektywy 13-sto letniego Noaha, a w kolejnym przenosimy się do 16-sto letniej Jude, która okazuje się być zupełnie inną osobą niż trzy lata wcześniej, kiedy opisywał ją jej brat bliźniak. Również on zmienił się od momentu, gdy poznajemy go jako 13-sto latka.
Co jest bardzo ciekawe, gdy kończy się rozdział Jude, przenosimy się ponownie do 13-sto letniego Noaha, a potem znowu do 16-sto letniej Jude.
Moim zdaniem najlepszym puntem książki jest ta konstrukcja narracji. Co rozdział przeskakujemy trzy lata w przód bądź w tył, dzięki czemu poznajemy historię powieści jakby z dwóch stron. Z tym również wiąże się fakt, że czasem zdajemy sobie sprawę z czegoś wcześniej niż bohaterowie, przez co mamy ochotę wskoczyć w kartki książki i powiedzieć im wszystko, czego jeszcze do tej pory nie odkryli.
Co do samej kreacji postaci i fabuły to powiedziałabym, że jest przyzwoicie. Bohaterowie są dobrze nakreśleni, każdy ma swój własny charakter i jest na swój sposób interesujący. Bez problemu każdy znajdzie kogoś, kogo polubi. Z kolei fabuła "Oddam ci słońce" kręci się wokół rozwiązywania...powiedziałabym "zagadki rodzinnej" i odkrywania samego siebie.
Generalnie polecam tę książkę. Czyta się lekko, przyjemnie i szybko. Taka fajna lektura na dwie noce.

Porządna młodzieżówka z ciekawym pomysłem.
Po "Oddam ci słońce" sięgnęłam przypadkowo. Kiedyś zamówiłam moondrive boxa i w środku otrzymałam kod na pobranie za darmo jednego z dwóch e-booków. Nie pamiętam jaka była druga opcja, w każdym razie wybrałam "Oddam ci słońce".
Bardzo lubię narrację pierwszoosobową i właśnie taka występuje w powieści Nelson. Co więcej prowadzona...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dobra książka w dobrym miejscu.
Po przeczytaniu ostatniej książki J. Greena "Żółwie aż do końca" i "Oddam ci słońce" J. Nelson miałam ochotę na więcej książek typu young adult. Z powieściami tego gatunku mam taki problem, że większość z nich kompletnie do mnie nie przemawia. Historie opisywane na ich kartkach są tak nierealne, że śmiem wątpić, czy kiedykolwiek mogłyby się zdarzyć w prawdziwym życiu. Nie cierpię, jak autorzy wciskują czytelnikom takie wyssane z palca opowieści, szczególnie, gdy targetem są młode osoby, które biorą sobie przeczytane historie głęboko do serca i potem wierzą w takie bzdury, jak miłość od pierwszego ujrzenia przystojnego sąsiada w oknie.
Na szczęście udało mi się znaleźć "Wszystkie jasne miejsca", które okazały się być bardzo dobrą książką. Nie jest to może nie wiadomo jak oryginalna i odkrywcza historia, ale wszystko znajduje się w niej na swoim miejscu. Mamy tu pierwszoosobową narrację z punktu widzenia dwóch bohaterów - Theodora Fincha oraz Violet, każdy z nich ma ciekawą kreację, a ich zachowanie jest uzasadnione wydarzeniami z przeszłości. Sama historia miłości jest bardzo naturalna i śledząc jej przebieg jestem w stanie uwierzyć, że taka relacja między taką dwójką ludzi miałaby rację bytu w realnym świecie. Co do wad: mogłabym się trochę przyczepić do postaci Theodora, gdyż przyznam, że miejscami miałam problem ze znalezieniem podstaw do tego, dlaczego akurat tak się zachowuje.
Muszę przyznać, że tak do połowy książki nie byłam jakoś specjalnie zadowolona, ale koniec mi to wynagrodził. Jako osoba, która bardzo łatwo daje się ponieść emocjom, miejscami nie byłam w stanie powstrzymać potoku łez.
Jeżeli poszukujecie poprawnej książki z gatunku young adult, to mogę z czystym sumieniem polecić "Wszystkie jasne miejsca"
Duży plus dla autorki, która na koniec tłumaczy się z podjętego przez siebie tematu. Cieszę się, że miała jakieś pojęcie o problemie, który poruszyła w książce, przez co cała historia zyskuje na wiarygodności i silniej oddziałuje na czytelnika.

Dobra książka w dobrym miejscu.
Po przeczytaniu ostatniej książki J. Greena "Żółwie aż do końca" i "Oddam ci słońce" J. Nelson miałam ochotę na więcej książek typu young adult. Z powieściami tego gatunku mam taki problem, że większość z nich kompletnie do mnie nie przemawia. Historie opisywane na ich kartkach są tak nierealne, że śmiem wątpić, czy kiedykolwiek mogłyby się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Sięgając po "Mitologię nordycką" nie czytałam żadnych recenzji i opisów oraz nie miałam nigdy wcześniej styczności twórczością Gaimana. Interesuję się kulturą krajów skandynawskich, dlatego też ta książka przykuła moją uwagę. Nie wiem w sumie dlaczego, spodziewałam się, że mity będą tutaj podniosłymi opowieściami, utrzymanymi w poważnym, groźnym wręcz nastroju. Jednakże okazało się, iż treść książki jest bardzo lekka. Autor krótko i zwięźle opisuje (powiedziałabym na oko) kilkanaście mitów. Muszę przyznać, że klimatem i stylem książka Gaimana przypomina mi trochę te opracowania mitologii greckiej kierowane do młodszych czytelników, co jest dla mnie lekkim rozczarowaniem, bo jak już wcześniej wspominałam, miałam nadzieję na coś poważniejszego, dłuższego i bardziej szczegółowego.
Mimo tego małego zawodu książkę czytało mi się miło i sprawnie, polecam dotrzeć do końca, gdyż mit o Ragnaroku jest zdecydowanie najlepszy ze wszystkich. Dostałam to, czego zabrakło mi w pozostałych opowieściach, czyli odrobina powagi oraz grozy.
Moim zdaniem, jeżeli kogoś ciekawi mitologia właśnie nordycka, a nie wie jak zacząć się w nią zgłębiać, książka Gaimana będzie najlepszym wyborem, gdyż są w niej zawarte najważniejsze mity (takie jak stworzenie świata, czy powstanie młota Thora) i ponadto są napisane w bardzo przystępnej, zrozumiałej dla każdego formie.

Sięgając po "Mitologię nordycką" nie czytałam żadnych recenzji i opisów oraz nie miałam nigdy wcześniej styczności twórczością Gaimana. Interesuję się kulturą krajów skandynawskich, dlatego też ta książka przykuła moją uwagę. Nie wiem w sumie dlaczego, spodziewałam się, że mity będą tutaj podniosłymi opowieściami, utrzymanymi w poważnym, groźnym wręcz nastroju. Jednakże...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

America Singer, nastoletnia dziewczyna, żyjąca w średniej klasie artystów, ma chłopaka z niższej klasy, którego ukrywa przed rodziną, gdyż nie wybiera się drugiej połówki z niższych klas. Dziewczyna jest jednak zdeterminowana, dla niej od lepszego życia bardziej liczy się miłość...
Jednak los chce inaczej. Zostaje wybrana jako jedna z 35 kandydatek na żonę przystojnego księcia Maxona. Na początku dziewczyna nie chce jechać, ale za namową rodziny i zdradą chłopaka wyrusza na w podróż do zamku. Trochę jak w bajce. Oczywiście od razu nie daje sobie szans na wygraną, nie ma dobrej opinii o księciu, w telewizji wydawał jej się taki...sztywny, sztuczny. Postanawia złożyć mu ofertę, chce żeby byli tylko przyjaciółmi. Oczywiście wbrew wszystkiemu książę okazuje się być miły i przyjacielski, a na dodatek zakochuje się w Americe.
Ogółem książka jest bardzo przewidywalna. Wiadomo, że dziewczyna wygra, szczególnie przez tytuły kolejnych części (Elita, Jedyna). Jedyne do czego mogę się jeszcze przyczepić to te niezidentyfikowane ataki rebeliantów, nie wiadomo skąd oni się wzięli i do czego dążą.
Mi osobiście nie przypadła do gustu ta książka, wolę powieści pełne akcji i fabuły, a ta okazała się w 100% romansem. Dzieło nie jest zbyt oryginalne i pozostawia sobie wiele do życzenia

America Singer, nastoletnia dziewczyna, żyjąca w średniej klasie artystów, ma chłopaka z niższej klasy, którego ukrywa przed rodziną, gdyż nie wybiera się drugiej połówki z niższych klas. Dziewczyna jest jednak zdeterminowana, dla niej od lepszego życia bardziej liczy się miłość...
Jednak los chce inaczej. Zostaje wybrana jako jedna z 35 kandydatek na żonę przystojnego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jonathan (Sebastian) umiera, Valentine umiera, anioł ożywia Jace'a, nocni łowcy odnoszą zwycięstwo i wreszcie współpracują z podziemnymi. Podsumowując dobro zwycięża, zło zostaje pokonane.
Ale to wcale nie koniec opowieści o nocnych łowcach. Okazuje się, że pani Clare napisała dla nas kolejne trzy tomy.
Clary Fray, nasza główna bohaterka pod okiem swojego chłopaka Jace'a podejmuje szkolenie nocnego łowcy, Simon staje się uwielbieniem dwóch pięknych na swój sposób dziewczyn: Isabelle oraz Mai, a Alec i Magnus szczęśliwie spędzają razem czas nie musząc ukrywać przed nikim swojej miłości.
A więc jeśli wszystkim układa się życie to jaki problem kryje się w tych trzech tomach Darów Anioła?
Jak zwykle wszystko obraca się w około wielkiej, aż przesłodzonej miłości Clary i Jace'a. Jace nie wiedzie spokojnego życia, śnią mu się koszmary, zachowuje się dziwnie. Niby kocha Clary, ale z niewiadomych przyczyn próbuje jej unikać. Hmm...jak dla mnie to trochę zmodyfikowana wersja wydarzeń w tomach 1-3. W między czasie pojawiają się też wątki Simona ze niezidentyfikowanymi prześladowcami na karku, z którymi radzi sobie za pomocą znaku Kaina oraz jego rozterki na temat dwóch dziewczyn. No i oczywiście w między czasie trochę problemów w związku Magnusa z Alekiem.
To teraz przejdźmy do konkretów. w późniejszych stronach książki okazuje się, że Jace jest opętany, służy jako marionetka w rękach matki demonów, która chce ożywić Sebastiana, wyrównując równowagę, gdyż Jace został ożywiony, bla, bla, bla. Potrzeba do tego Simona, bo jest chodzącym za dnia, dzięki czemu jest najlepszym wampirem. Ale przez to, że ma znak Kaina nie można go do niczego zmusić, więc oczywiście wplątana jest w to wszystko Clary jako zakładnik.
Dobra, STOP spojlerom.
.
.
.
Podsumowując książka niby ma fabułę, ale tak naprawdę przeważa wątek wielkiej, wszechmogącej miłości, z którą w życiu spotykamy się bardzo rzadko szczególnie będąc w wieku bohaterów DA. Dla mnie ta powieść jest praktycznie o niczym, wydaje mi się, że pani Clare napisałam ją i dwie kolejne ze względu na powodzenie trzech pierwszych tomów. Osobiście nie polecam tej książki i jestem nią negatywnie zaskoczona, choć czyta się szybko. Sięgnę po V i VI część cyklu tylko dlatego, że chcę poznać zakończenie całej serii i również dlatego, że ten cały dramat bohaterów mnie zwyczajnie bawi.
PS: Naprawdę nie rozumiem jak ludzie mogą woleć twórczość pani Clare od pana Tolkiena.
PS2: Naprawdę nie chciałam urazić fanów serii DA, każdy ma iiny gust.

Jonathan (Sebastian) umiera, Valentine umiera, anioł ożywia Jace'a, nocni łowcy odnoszą zwycięstwo i wreszcie współpracują z podziemnymi. Podsumowując dobro zwycięża, zło zostaje pokonane.
Ale to wcale nie koniec opowieści o nocnych łowcach. Okazuje się, że pani Clare napisała dla nas kolejne trzy tomy.
Clary Fray, nasza główna bohaterka pod okiem swojego chłopaka Jace'a...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to