-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-05-31
2023-04-02
Jeżeli ktoś z Was zdążył już dostać zawału po zobaczeniu, na ile gwiazdek oceniłam tę książkę, proszony jest o natychmiastowe odżycie i doczytanie tej recenzji do końca.
„Król wojny i krwi” to nic innego, jak kolejna sztampowa powieść fantasy z licznymi wątkami erotycznymi dedykowana starszej młodzieży i szeroko pojętej grupie młodych dorosłych. Główną bohaterką, z perspektywy której poznajemy całą historię, jest Isolde. Dziewczyna, a zasadniczo młoda kobieta, bo w momencie, gdy zaczyna się ta opowieść, ma ona już 26 lat, jest księżniczką jednego z królestw pewnej fantastycznej krainy, które to właśnie poddaje się mrożącemu krew w żyłach Krwawemu Królowi, wampirowi Adrianowi.
W następstwie pewnych wydarzeń Isolde i Adrian zostają małżeństwem. Nie jest to żaden spoiler, bo dowiadujemy się tego już z opisu na okładce, do pierwszego spotkania bohaterów (połączonego z lizaniem biustu Isolde) dochodzi na pierwszych stronach książki, a tak w ogóle to mówimy o serii, która nazywa się ADRIAN X ISOLDE, wiec wiecie…
Jeśli teraz macie w głowie jakikolwiek wątek poruszany w tego typu książkach, to mogę Was zapewnić, że w tej najprawdopodobniej też on się znalazł. Harda bohaterka (bez oleju w głowie), niebezpieczny mężczyzna, która okazuje się mieć miękkie wnętrze i być troskliwym i dobrym królem, przepowiednia, zdrady na dworze, lizanie się bohaterów po różnych częściach ciała, w różnych tychże ciał konfiguracjach, w różnych miejscach, jęki, krzyki, malinki, sterczące brodawki… Luz, wszystko, o czym Sarah J. Maas nam pisała w Dworach… tu również jest, więc jeśli macie jakiś syndrom odstawienia związany z tamtymi książkami, to „Król wojny i krwi” jest absolutnie dla Was.
Jeśli ktoś z Was trochę moich recenzji przeczytał, to pewnie wiecie, że książki tak bardzo schematyczne, z tak głupią fabułą i bohaterami hejtuję z góry na dół. A tu bang – tyle gwiazdek. Już się tłumaczę. Otóż –
Sięgając po tę książkę, życzyłam sobie odmóżdżenia, leciutkiego jak wata fantasy, przystojnych mężczyzn i nieskomplikowanej fabuły. Słowem, chciałam dobrej zabawy. Rozrywki, która pozwoli mi się zrelaksować i odpocząć od innych lektur. Poza tym, czytanie ostatnio niemrawo mi idzie, wiec to, co zaczęłam w „dobrym momencie” teraz nie wchodzi mi kompletnie. Książka Scarlett St. Clair wbiła się natomiast w mój zastój czytelniczy jak w mięciutkie masełko. Dobrze się bawiłam, irytowałam na główną bohaterkę (serio, faktycznie jest tak irytująca, głupia i słabo napisana jak inni mówią), czasem przewróciłam oczami… Ale zadanie książka spełniła, więc – choć obiektywnie jest naprawdę słaba – nie będę wylewać na nią hejtu.
Natomiast dla wydawnictwa MAG bura! Korekty to to chyba żadnej nie przeszło. Powtórzenia, brak logiki w szyku zdania, literówki i tym podobne i tak dalej. Też tłumaczeniowo czasem gryzły mi się w tym rzeczy. No trochę wstyd!
Jeżeli ktoś z Was zdążył już dostać zawału po zobaczeniu, na ile gwiazdek oceniłam tę książkę, proszony jest o natychmiastowe odżycie i doczytanie tej recenzji do końca.
„Król wojny i krwi” to nic innego, jak kolejna sztampowa powieść fantasy z licznymi wątkami erotycznymi dedykowana starszej młodzieży i szeroko pojętej grupie młodych dorosłych. Główną bohaterką, z...
2023-04-23
Konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi, w jakim celu po trzech tomach „Dworów…” dostaliśmy nic nie wnoszącą do fabuły nowelkę oraz…oraz to coś, co rozbite na dwie części, właśnie skończyłam czytać.
Ja lubię „Dwory…”. Dwa pierwsze tomy przeczytałam dwukrotnie i naprawdę bardzo je lubię. Zakończenie tej – pierwotnie – trylogii było trochę meh, ale to głównie dlatego, że wybory fabularne, których dokonała autorka, dla mnie były mocno naciągane, a całość trzymała się trochę na ślinie. I nie jestem fanką samego zakończenia całej historii. Nowelka – której teraz nie lubię, ale o tym za chwilę – była fajna, bo opowiadała sporo o Neście. A musicie wiedzieć, że Nesta z trójki sióstr była chyba moją ulubioną. Zadziorna, charakterna, totalnie nie kryształowa, a dzięki temu dająca się lubić i z nią utożsamiać. Nowelka ukazywała, że Nesta przechodzi bardzo ciężki chwile i tonie w swoich toksycznych emocjach, a rodzina nie wie, co z nią zrobić. Zapowiadało się okej. I nawet świadomość, że dostaniemy love story Nesty i Kasjana (sorry ludzie, ale to nie jest żaden spoiler dla kogokolwiek, kto przeczytałam pozostałe książki z tego cyklu) nie odstraszało, bo miałam nadzieję, że to będzie mięsista historia dwojga dojrzałych ludzi, choć mocno poharatanych przez los. No ale przyszedł „Dwór srebrnych płomieni”.
Pierwsza część to był jeden wielki cringe. Ale ten drugi…to już jest cringe cringu. Sceny seksu i w ogóle poziom mówienia o seksie w tej książce to jest żenada, która przeszłaby może tylko w porno powieściach o napalonych gangsterach. Fabuła schodzi tu na dalszy plan. Jedyne rozbudowane sceny, jakie tu dostajemy, to są opisy łóżkowych (czy tam stołowych) igraszek Nesty i Kasjana. Walki, spiski, śmierci…temu autorka poświęca ułamek uwagi. Ja lubię leciutkie fantasy z romansowo-łóżkowymi wątkami, serio. To jest coś, co mnie bardzo dobrze odmóżdża i relaksuje. Nie dalej jak trzy tygodnie temu czytałam „Króla wojny i krwi”, który jakościowo też był gdzieś na poziomie podłogi, ale dobrze się bawiłam, wiec książka dostała ode mnie ocenę w środku skali. A tu, panowie i panie, mamy muł i błoto.
To jest książka o seksie i o spiłowanych zębach Nesty. O bohaterce, która z silnej, choć pokiereszowanej życiem kobiety, spada do poziomu Belli ze Zmierzchu, dla której najważniejszą wartością jest niezrozumiałe jeszcze przez nią do końca uczucie i chęć przespania się ze swoim chłopem. I gdzieś tam w tle dalsze szukanie eee…strasznych skarbów? Wiecznych skarbów? Już nawet nie pamiętam, jak tam się one nazywały, tak mało istotny wątek to tutaj jest.
No nie. Sorry, ale nie. Choć zakończenie sugeruje, że można by dopisać do tego jeszcze z kilka części i sporo wątków pozostaje niewyjaśnionych, to kurde. Kończ waść, wstydu oszczędź. I ja się nie łudzę, ja wiem, że jeśli Maas coś do „Dworów…” dopisze, to ja to pewnie przeczytam. Ale niech to będzie choć trochę lepsze. Proszę.
Przygody z Maas nie kończę. Chcę w końcu zabrać się za „Szklany tron” (podobno całościowo lepsze!) i za „Księżycowe miasto”, więc jest jeszcze nadzieja dla tej autorki w moim czytelniczym życiu.
Konia z rzędem temu, kto wyjaśni mi, w jakim celu po trzech tomach „Dworów…” dostaliśmy nic nie wnoszącą do fabuły nowelkę oraz…oraz to coś, co rozbite na dwie części, właśnie skończyłam czytać.
Ja lubię „Dwory…”. Dwa pierwsze tomy przeczytałam dwukrotnie i naprawdę bardzo je lubię. Zakończenie tej – pierwotnie – trylogii było trochę meh, ale to głównie dlatego, że wybory...
2023-10-21
Prozę Marcela Mossa całkiem lubię, choć jest ona dosyć nierówna. Dwa ostatnie tomy serii o liceum Freuda podobały mi się bardzo, ale już „Trylogia Hejterska” była średnia, podobnie jak „Furia”. Co się tyczy jego książek, które nie są kryminałami, to ich nie czytałam i nie będę raczej tego robić. Oceny na Lubimy Czytać pozwalają jednak przypuszczać, że zdecydowana większość czytelników jednak jego powieści lubi bardzo, więc jestem raczej w mniejszym obozie wyjątków, które uznają jego twórczość za dobrą, a może nawet przeciętną, choć bardzo rozrywkową…choć to chyba bardzo nietrafione stwierdzenie, jeśli weźmiemy pod uwagę krwawe, brutalne kryminały.
„Już nikt mnie nie skrzywdzi” to już piąty tom cyklu o liceum, choć tutaj szkoła i jej uczniowie pojawiają się jako wzmianka w paru, może parunastu momentach. Głównym bohaterem i jednym z narratorów powieści jest Maks Hajder, licealista, który został oskarżony o zamordowanie z zimną krwią swoich rodziców oraz o próbę zabicia swojego młodszego brata. Przesłuchaniem chłopaka zajmuje się policjantka stołecznej policji, która jest drugą narratorką. Zdradzę Wam, że historię poznajemy na sam koniec jeszcze z perspektywy jednej osoby, ale nie ma co tu jej zdradzać, bo może byłby to już lekki spoiler dla kogoś.
Maks opowiada kobiecie przejmująca historię swojego życia, które naznaczone były okrutnym bólem i cierpieniem. Wydaje się, że obecna w domu chłopaka skrajna przemoc doprowadziła go w końcu do ostateczności, ale czy aby na pewno tak było? Co więcej, okazuje się, że w ostatnich tygodniach przed tragedią, Maks był szantażowany przez innego ucznia swojej szkoły, który groził, że wypuści w Internecie upokarzające Maksa filmiki. Może to też przyczyniło się do masakry?
W książce Marcela Mossa wiele się dzieje. Sprawa zabójstwa rodziny chłopaka wydaje się być jednak na dalszym planie, a sam autor pokazuje nam raczej destrukcyjny wpływ przemocy domowej na rodzinę, ale i też jej otoczenie. Moss rzuca czytelnikowi w twarz sceny, które mrożą krew w żyłach, a czytelnika jeszcze bardziej uderza to, że takie rzeczy pewnie dzieją się w wielu domach dotkniętych tak skrajną przemocą. Powieść wypełniona jest też pomiędzy rozdziałami statystykami, które pozwalają uzmysłowić sobie, jak sporym problemem jest nie tylko zło, które dzieje się w domu, ale i to w szkole oraz w Internecie. Jest tu dużo ważnych tematów, ale sama książka jest…słaba.
Samo poruszanie naprawdę mocnego kalibru spraw nie może sprawić, że automatycznie uznam tę książkę za świetną, czy choćby bardzo dobrą. Jest mocno chaotyczna, a bohaterowie skrajni. Od początku wiemy, kto jest dobry, a kto zły i postawy poszczególnych postaci w żadnym momencie nie ewoluują. I jasne, możemy to zrzucić na karb tego, że mamy do czynienia z historią opowiadaną w zasadzie tylko z jednej strony, ale za tą opowieścią kryje się jednak fabuła wymyślona przez autora, przez co całość powinna być bardziej dopracowana.
Gwoździem do trumny są tu jednak dialogi, szczególnie te, które mają miejsce pomiędzy nastolatkami. Są tak mocno nienaturalne, że aż oko gnije (albo ucho puchnie, jeśli poznajecie tę opowieść przez audiobooka jak ja) czytając je. Najgorsza jest chyba scena w szatni szkolnej, gdzie rozmowa pomiędzy dwoma chłopcami wypada najbardziej sztucznie.
Zakończenie i rozwiązanie zagadki są przewidywalne, niestety.
Słabiznę książki podbija jeszcze bardziej to, że czytałam ją zaraz po „Ranie” Wojciecha Chmielarza, która podobała mi się niesamowicie, a do której „Już nikt mnie nie skrzywdzi” jest naprawdę bardzo daleko.
Daję tej książce pięć gwiazdek i mocno liczę na to, że kolejne powieści Marcela Mossa będą lepsze. Jeśli jednak dalej będę obserwować tendencję spadkową i jego książki będą dla mnie tylko i wyłącznie meh, to chyba przyjdzie pora nam się pożegnać. Podobno jednak cykl „Echo” jest bardzo dobry, więc to sprawdzę na pewno!
Prozę Marcela Mossa całkiem lubię, choć jest ona dosyć nierówna. Dwa ostatnie tomy serii o liceum Freuda podobały mi się bardzo, ale już „Trylogia Hejterska” była średnia, podobnie jak „Furia”. Co się tyczy jego książek, które nie są kryminałami, to ich nie czytałam i nie będę raczej tego robić. Oceny na Lubimy Czytać pozwalają jednak przypuszczać, że zdecydowana większość...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-16
Maraton z cyklem „Ślady Leszego” za mną i – ojej – co to była za przygoda! Wielce ubolewam nad faktem, że na kolejne części przyjdzie nam pewnie jeszcze trochę poczekać, ale kiedy tylko wyjdą, sięgnę po nie natychmiast.
„Martwy świt” to w sumie zapis jednego dnia i nocy z życia mieszkańców Krukowca. Wydarzenia obserwujemy z perspektywy kilkorga osób – Libuszy, Czajki, Czaruchy i Jarusia. To postacie dobrze nam znane z poprzednich części, choć tam pełniły raczej role poboczne, a tutaj wychodzą oni na pierwszy plan. Śmierć żercy okazuje się zaczątkiem ogromnych przemian, które czekają osadę, przyjdzie jej też pożegnać się na zawsze z niektórymi mieszkańcami.
Wiem, że sporo czytelników ocenia tę część niżej, głównie ze względu na nieobecność tak uwielbianej przez nas Gniewichy. Rozumiem te zarzuty, choć ich nie podzielam. Dla mnie ten tom był świetny, jak i wszystkie pozostałe. Wreszcie dowiadujemy się więcej o Wiedzącej, choć niektóre odpowiedzi co do niej rodzą kolejne pytania. Jaruś odnajduje nowe powołanie, podobnie jak Libusza, a Czajka coraz mocniej popada w żałość po ukochanym mężczyźnie.
Gorąco nadal polecam Wam całą serię, która trzyma wciąż wysoki poziom. Przed nami zaplanowanych jeszcze sporo tomów, więc możemy być pewnie, że historia jeszcze bardziej będzie się zagęszczać, a sporo tajemnic wyjdzie na jaw. Czytajcie, bo warto!
Maraton z cyklem „Ślady Leszego” za mną i – ojej – co to była za przygoda! Wielce ubolewam nad faktem, że na kolejne części przyjdzie nam pewnie jeszcze trochę poczekać, ale kiedy tylko wyjdą, sięgnę po nie natychmiast.
„Martwy świt” to w sumie zapis jednego dnia i nocy z życia mieszkańców Krukowca. Wydarzenia obserwujemy z perspektywy kilkorga osób – Libuszy, Czajki,...
2024-01-25
pełna recenzja: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/01/recenzja-3-mszczuj-katarzyna-berenika.html
Udana kontynuacja przyjemnego, lekkiego cyklu. Domyka kilka wątków, jednocześnie otwierając nowe. Jaga jest zdecydowanie lepiej napisaną bohaterką aniżeli była Gosia. Ciapkowaty Mszczuj irytuje nadal, ale wyczuć już można, że zbliżamy się do momentu kulminacyjnego dla tej postaci, co zdaje się potwierdzać krótka nowelka ”Czterej bracia” zamieszczona w książce.
Warto na pewno kontynuować swoją przygodę z tą serią. Moim zdaniem prequelowe do głównej serii tomy są skonstruowane lepiej, a sama fabuła poszczególnych części jest ciekawsza.
pełna recenzja: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/01/recenzja-3-mszczuj-katarzyna-berenika.html
Udana kontynuacja przyjemnego, lekkiego cyklu. Domyka kilka wątków, jednocześnie otwierając nowe. Jaga jest zdecydowanie lepiej napisaną bohaterką aniżeli była Gosia. Ciapkowaty Mszczuj irytuje nadal, ale wyczuć już można, że zbliżamy się do momentu kulminacyjnego dla tej...
2024-02-22
Okej, chyba możemy już powoli oficjalnie ogłaszać renesans wampirów w światowej beletrystyce. Po kilku dłuższych latach przerwy znów zaczynają pojawiać się książki, w których grają one pierwszoplanowe role. Od czasów ”Zmierzchu” dostaliśmy już nowy podgatunek, jakim jest r o m a n t a s y, dzięki czemu romantyczne wampiry doczekały się w końcu swojego poczesnego miejsca w literaturze.
Carissa Broadbent proponuje nam opowieść o Królestwie Nyaxii, gdzie rywalizujące ze sobą klany wampirów mieszkają w obłędnych zamkach, a wokół ich eleganckich miast znajdują się slumsy zamieszkiwane przez ludzi, którzy to notorycznie muszą mieć baczenie na wszelkie niebezpieczeństwo, które czeka na nich po zmroku.
W takim świecie przyszło żyć dwudziestokilkuletniej dziewczynie o imieniu Oraya. Jest człowiekiem, ale od dzieciństwa mieszka na zamku. Jej rodzina prawdopodobnie nie przeżyła straszliwego ataku na miasto, gdy Oraya była malutka, a jej wychowaniem nieoczekiwanie zajął się….Vincent, król wampirów Zrodzonych z Nocy. Dziewczyna stale musi jednak walczyć o swoją pozycję i bezpieczeństwo na dworze, a teraz wreszcie ma okazję na poprawę swojego statusu. Bogini Nyaxiia zaprasza bowiem ponownie do turnieju Kejari, który ma stanowić upamiętnienie jej własnej historii. Wygrany może być tylko jeden, a Nyaxiia zobowiązuje się do spełnienia życzenia zwycięzcy, jakie by ono nie było.
Oraya wie, że nie będzie jej łatwo, ale zgłasza swoją kandydaturę. Wśród jej przeciwników najgroźniejszy zdaje się niejaki (obłędnie przystojny i z ciałem jak z okładki) Raihn…
Autorka ogrywa w tej historii dobrze poznane już schematy, ale – w porównaniu choćby do fatalnego ”Czwartego skrzydła” – robi to dobrze i przemyca do opowieści parę pomysłów. Przede wszystkim jednak tak powieść jest doskonale świadoma tego, czym jest i nie aspiruje do bycia czymś więcej. To lekka opowieść fantasy o ludzkiej dziewczynie i wampirzym chłopaku, którzy czują wobec siebie pożądanie i przyjaźń, może miłość, ale sposób, w jaki zostało to przedstawione, nie jest ckliwy. Ba! W pewnym momencie główna bohaterka, dowiadując się, że czeka ją współpraca z rzeczonym Raihnem, mówi pod nosem coś w stylu „no ba, któż inny miał to być, jak nie on”.
Zakończenie książki przypominało mi motyw z innej młodzieżówki fantasy (specjalnie nie wymieniam tytułu, bo myślę, że szybko domyślilibyście się, co mam na myśli i groziłby Wam poważny spoiler) i jestem bardzo ciekawa, w którym kierunku autorka zdecyduje się dalej poprowadzić ten wątek.
Bardzo podobała mi się relacja, która łączy Orayę i jej przybranego ojca. Jest tam bardzo wyraźnie zarysowana miłość, ale jednocześnie w żadnym momencie nie spuszczamy z tonu, król jest królem zawsze, również dla swojej córki. Pod koniec dowiadujemy się mniej więcej, co stało za decyzją tego, że zdecydował się on uratować dziewczynę, co jest super, bo dobrze racjonalizuje nam to tę relację i Oraya przestaje być klasycznym przykładem IT GIRL z książki, która – biedna i krucha – miała (nie)szczęście być w określonym miejscu i czasie.
Podsumowując, dla mnie to świetna rozrywka. Spodziewałam się bubla, a dostałam naprawdę porządną opowieść, której autorka była doskonale świadoma tego, co tworzy i nie próbuje ona wmówić czytelnikom, że ” Żmija i skrzydła nocy” są czymś więcej niż okej powieścią romantasy. Ode mnie polecajka. I jak drugi tom wyjdzie na rynku polskim, to na bank się za niego zabiorę.
Okej, chyba możemy już powoli oficjalnie ogłaszać renesans wampirów w światowej beletrystyce. Po kilku dłuższych latach przerwy znów zaczynają pojawiać się książki, w których grają one pierwszoplanowe role. Od czasów ”Zmierzchu” dostaliśmy już nowy podgatunek, jakim jest r o m a n t a s y, dzięki czemu romantyczne wampiry doczekały się w końcu swojego poczesnego miejsca w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-09
pełna recenzja tutaj: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/04/recenzja-11-tajemnica-domu-uklejow.html
Aneta Jadowska w akcji! Komedia kryminalna bazująca na innej popularnej serii autorki, niewymagająca jednak jej znajomości.
Jest śmiesznie, absurdalnie i z pazurem, ale jednocześnie nie mamy tu cringowych żartów rodem ze stand upu. Ukazanie w krzywym zwierciadle życia małego miasteczka, pracy policji, a nawet zbrodniczych zapędów naprawdę jest w stanie wywołać uśmiech, a nawet śmiech i jeżeli tylko pasuje Wam dowcip autorki, to będziecie pysznie się bawić.
Powieść z gatunku łatwych, prostych i przyjemnych, ale dała mi mnóstwa frajdy i odprężenia wtedy, kiedy potrzebowałam ich najbardziej. Audiobook świetnie przeczytany przez Julię Kamińską, która do całości dodaje jeszcze z +5 do zabawności.
Polecam i czekam na kontynuację.
pełna recenzja tutaj: https://rysava-czyta.blogspot.com/2024/04/recenzja-11-tajemnica-domu-uklejow.html
Aneta Jadowska w akcji! Komedia kryminalna bazująca na innej popularnej serii autorki, niewymagająca jednak jej znajomości.
Jest śmiesznie, absurdalnie i z pazurem, ale jednocześnie nie mamy tu cringowych żartów rodem ze stand upu. Ukazanie w krzywym zwierciadle życia...
WRESZCIE! W KOŃCU! NARESZCIE!
Na drugi tom "Wampirzego cesarstwa" czekałam jak na zbawienie. Pierwsza część to był cud, miód, orzeszki, karmel, czekolada, ciastka, wszystko. Miałam tak ogromne oczekiwania wobec kontynuacji i tak strasznie bałam się słynnego „syndromu drugiego tomu”… Ale Jay Kristoff chyba nie potrafi mnie zawieść. Muszę zacząć bardziej wgłębiać się w jego twórczość, bo gość jest niesamowity.
Gabriel de León wciąż pozostaje zamknięty w château cesarzowej Margot, gdzie jej kronikarz i historyk w jednym Jean-François skrupulatnie zapisuje historię ostatniego Srebroświętego oraz Graala. Zakończenie pierwszego tomu zostawiło nas jednak w pewnym mocno newralgicznym momencie relacji obu panów. Gabriel nie ma jednak zbyt wielkiego wyboru, jak nie kontynuować swojej relacji, zatem on i wampir spotykają się ponownie w wieży i kontynuują swoją rozmowę. Ta jednak jest tym razem krótsza. Okazuje się bowiem, że Jean-François ma jeszcze jednego rozmówcę w château i teraz przyjdzie mu dzielić swój czas pomiędzy dwojga g o ś c i.
A historia robi się coraz ciekawsza, ale i brutalniejsza. Oto bowiem Srebroświęty dochodzi do momentu, gdzie Graal na chwilę umyka spod jego bacznego spojrzenia, choć mężczyzna nie pozostaje sam. Relacja jego oraz Dior – czyli Graala – wchodzi tutaj w ogóle na inny poziom i jest absolutnie doskonała. Nie wspominam o szczegółach, bo ciekawie jest obserwować to, jak stopniowo się ona rodzi, bez poznania wcześniej tego, co ostatecznie dzieje się z ich znajomością.
Druga część cyklu dalej trzyma ten fenomenalnie wysoki poziom co tom pierwszy. Fabularnie jest doskonale, tempo powieści jest świetne, bohaterowie wykreowani wyśmienicie, a zakończenie…o losie, zakończenie to robi Wam tak, że kontynuacji potrzebujecie na wczoraj. Jest super, super, super przemyślane i otwiera nam tyle furtek na przyszłość, że ach!
No dla mnie arcydzieło gatunku. Kochom, kochom, kochom.
Minusy? Trochę kuleje polska redakcja. Jest w książce bowiem więcej błędów i literówek niż ustawa przewiduje, zdarzają się też błędy logiczne, ewidentnie nie wyłapane podczas redagowania książki. Ale to zarzut techniczny.
Historia jest GENIALNA.
WRESZCIE! W KOŃCU! NARESZCIE!
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNa drugi tom "Wampirzego cesarstwa" czekałam jak na zbawienie. Pierwsza część to był cud, miód, orzeszki, karmel, czekolada, ciastka, wszystko. Miałam tak ogromne oczekiwania wobec kontynuacji i tak strasznie bałam się słynnego „syndromu drugiego tomu”… Ale Jay Kristoff chyba nie potrafi mnie zawieść. Muszę zacząć bardziej wgłębiać się w jego...