rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Tytułowe ruiny stanowią pomnik pewnej przyjaźni sprzed lat. To jej Pałac, z którym związane są najlepsze i najgorsze wydarzenia z życia siódemki młodych ludzi śniących o pieniądzach, sławie, samorealizacji. Ludzi wierzących w to, że wraz z upadkiem muru berlińskiego zniknęły wszystkie przeszkody stojące na drodze ku realizacji ich marzeń. Ruiny na wybrzeżu to opowieść o ich losach. Choć nie tylko.

To także historia sióstr, które po zerwaniu kontaktu po śmierci rodziców wiele lat później powracają w rodzinne strony. To historia cierpiącej na amnezję powypadkową dziewczyny, która postanawia walczyć o odzyskanie utraconych wspomnień sprzed wypadku. To też historia rozwiązania zagadki tajemniczego zniknięcia chłopaka marzącego o podróży dookoła świata.

Kilka lat temu tematem mojej matury ustnej z języka polskiego był wpływ zbrodni na psychikę człowieka. Ruiny dostarczają pod tym względem tyle materiału, że wspominając o nich nie musiałbym chyba szukać dodatkowych przykładów z literatury. Czy wyrządzonym krzywdom można zadośćuczynić? Czy najlepszą karą za popełnione zbrodnie jest zdemaskowanie i wysłanie kogoś do więzienia? Może dużo gorszym losem dla osoby zamieszanej w zbrodnię jest usiłowanie prowadzenia normalnego życia, ze wszystkimi swymi tajemnicami i zagłuszanymi wyrzutami sumienia, na których ujawnienie nie można sobie pozwolić? To jedne z pytań, które stawia sam autor. Wykonał on kawał dobrej roboty. Portrety psychologiczne bohaterów są kompletne, a ich działania - logiczne. Zdecydowanie polecam!

Tytułowe ruiny stanowią pomnik pewnej przyjaźni sprzed lat. To jej Pałac, z którym związane są najlepsze i najgorsze wydarzenia z życia siódemki młodych ludzi śniących o pieniądzach, sławie, samorealizacji. Ludzi wierzących w to, że wraz z upadkiem muru berlińskiego zniknęły wszystkie przeszkody stojące na drodze ku realizacji ich marzeń. Ruiny na wybrzeżu to opowieść o ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ile w człowieku może zmienić weekend spędzony z Bogiem? I to w miejscu, które wyzwala w nim wyłącznie złe emocje i przypomina o życiowej tragedii, na którą ten sam Bóg - rzekomo kochający wszystkie swe dzieci - wydał ciche przyzwolenie? Czy takie spotkanie może pomóc w pozbyciu się wyrzutów sumienia? W przebaczeniu samemu sobie, Bogu, a nawet zabójcy najmłodszej córki? Przekonuje się o tym na własnej skórze Mack, główny bohater Chaty, i przekona się o tym każdy, kto zdecyduje się sięgnąć po tę książkę.

Na tylnej okładce znaleźć można blurba głoszącego, że Chatę czyta się jak modlitwę. Nie chcę, żeby wizja streszczonego Pisma Świętego zniechęciła kogoś do lektury, ale słowa z okładki właściwie są prawdą. Należy tylko pamiętać, że modlitwą oprócz żelaznych formułek jest także samo skierowanie myśli ku istocie boskiej. A raczej trudno tego uniknąć, czytając książkę o spotkaniu pogrążonego w Wielkim Smutku mężczyzny z ukazującą mu się Trójcą Świętą. Jej wcielenia odbiegają jednak od standardowych wyobrażeń, są dziwnie zwyczajne i... ludzkie. Bóg występuje tu jako potężna Murzynka spędzająca większość czasu w kuchni, Jezus chodzi w kraciastych koszulach i sprząta po wspólnych posiłkach, a Duch Święty - będący drobną, promienistą Azjatką, której wszędzie pełno - opiekuje się ogródkiem.

Chata to oryginalne spojrzenie na kwestie duchowe, które powinny docenić zarówno osoby głęboko wierzące, jak i te, które nie uznają istnienia sił boskich. Bo historia w niej opisana jest osobliwa, wartościowa, pełna emocji (zarówno tych dobrych, jak i złych) i ciekawych przemyśleń na temat ludzkiego życia. I właściwie bardziej niż o samego Boga chodzi w niej o miłość, którą każdy powinien mieć w sercu.

Ile w człowieku może zmienić weekend spędzony z Bogiem? I to w miejscu, które wyzwala w nim wyłącznie złe emocje i przypomina o życiowej tragedii, na którą ten sam Bóg - rzekomo kochający wszystkie swe dzieci - wydał ciche przyzwolenie? Czy takie spotkanie może pomóc w pozbyciu się wyrzutów sumienia? W przebaczeniu samemu sobie, Bogu, a nawet zabójcy najmłodszej córki?...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po drugi tom serii Kendare Blake sięgnąłem od razu po skończeniu pierwszej części. Po tym, jak wypadły 'Trzy mroczne korony', nie oczekiwałem już od kontynuacji wiele więcej niż sensownego uzasadnienia końcówki pierwszego tomu. Kto wie, może to właśnie ten obniżony poziom oczekiwań jest bezpośrednim powodem przyznania tej książce o jedną gwiazdkę więcej od jej poprzedniczki? Sami oceńcie, czy to dobrze świadczy o samej serii.

Na pierwsze i jednocześnie chyba największe rozczarowanie nie czekałem niestety zbyt długo. Mimo że akcja drugiego tomu ma miejsce bezpośrednio po wydarzeniach z Mrocznych Koron, uczucia i nastawienie wszystkich sióstr zdają się wywrócić do góry nogami. Zupełnie jakby to były nowe bohaterki lub - co wydaje się jeszcze gorsze - jakby autorce zwyczajnie pomyliły się imiona opisywanych postaci. Według mnie wiele w tej książce było momentów, gdy czyjeś zachowanie nie pasowało do danej osoby. Przynajmniej w pierwszej połowie Mrocznego Tronu. Później postanowiłem nie zwracać uwagi na ten aspekt i przyjmować wszystko jak leci.

Wydawałoby się, że położenie tak kluczowego aspektu książki, jakim jest wiarygodność bohaterów, powinna raczej skazać ją na porażkę. Tymczasem radośnie daję tej części serii dodatkową - w stosunku do pierwszego tomu - gwiazdkę. Wynika to w jakimś stopniu z tego, że choć czasem nielogiczni, to bohaterowie Mrocznych Koron naprawdę dają się lubić. Poza tym autorce udało się coś poprawić przez tych kilkaset kolejnych stron historii. Po pierwsze Kendare Blake w końcu przestała się bać stworzonego przez siebie świata. W drugim tomie mamy więcej podróżowania, bohaterowie opuszczają swoje bezpieczne przystanie nie wiedząc, co czeka ich na zewnątrz. Zyskuje na tym cała wyspa będąca sercem całej historii, która swoją drogą rzeczywiście zdaje się być boginią mającą realny wpływ na życie swoich mieszkańców. Dodatkowo autorce szczęśliwie udało się uzasadnić końcówkę poprzedniego tomu, choć czuć na kilometr, że wciąż powstrzymuje się od wyłożenia wszystkich kart. Spodobało mi się również rozwinięcie wątku Jules - może nie jest to żadna innowacja, ale i tak dobrze to wpływa na całą historię. A na dokładkę w Mrocznym Tronie jest o wiele więcej śmierci, a wiadomo nie od dziś, że trup się zawsze dobrze sprzeda.

Nie do końca to rozumiem, ale chętnie sięgnąłbym po kolejne tomy - jeśli nie doczekamy się polskiego wydania, to może nawet po oryginał. Naprawdę chcę wiedzieć co będzie dalej i potowarzyszyć jeszcze trochę niektórym bohaterom. Czyżby nowe guilty pleasure?

Po drugi tom serii Kendare Blake sięgnąłem od razu po skończeniu pierwszej części. Po tym, jak wypadły 'Trzy mroczne korony', nie oczekiwałem już od kontynuacji wiele więcej niż sensownego uzasadnienia końcówki pierwszego tomu. Kto wie, może to właśnie ten obniżony poziom oczekiwań jest bezpośrednim powodem przyznania tej książce o jedną gwiazdkę więcej od jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jestem w stanie wskazać elementów tej książki, które mi się w niej nie podobały. Choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że od kilku lat nie należę już do grupy docelowej 'Ruin Gorlanu', to i tak świetnie się przy tym tytule bawiłem i z wielką chęcią sięgnę po kolejne tomy. Myślę, że gdybym zaczął tę serię w wieku 13-15 lat, z miejsca zostałaby ona moją ulubioną. Z punktu widzenia takiego nastolatka z pewnością największy wpływ miałaby na to sama historia. Mamy tu w końcu średniowiecze, zamki, rycerzy i oczywiście tajemniczych zwiadowców, kryjących się w cieniu, a jednocześnie odgrywających kluczową rolę w utrzymywaniu pokoju w całym królestwie. Do tego dochodzi bystry główny bohater, któremu nie sposób nie kibicować w jego kolejnych przygodach. No i rzecz jasna humor, który przejawia się zarówno w mających miejsce na zamku sytuacjach, jak również w samych bohaterach.

Jest jednak coś, o czym zapewne nie wspomniałbym jako 13-latek, zbyt zauroczony światem, do którego zaprosił mnie autor, a co dziś każe mi cenić 'Ruiny Gorlanu' znacznie bardziej niż zwykłą książkę dla młodszych nastolatków. To mądrość życiowa, która zawarta jest w tej historii. Ta książka nie tylko bawi, ale i uczy. Wychowuje i pokazuje, co w życiu jest tak naprawdę ważne. Autor stawia swoich nastoletnich bohaterów w sytuacjach, które - pomimo różnicy kilkuset lat - nie będą wcale obce współczesnym nastolatkom. I tak np. mamy tu do czynienia z problemem wyboru własnej ścieżki życiowej i bolesnego zderzenia marzeń z naszymi ograniczeniami, odkrywaniem swoich predyspozycjami i własnej tożsamości, znęcaniem się nad słabszymi, a także nauką odpowiedzialności za swoje czyny.

Wysoki poziom 'Zwiadowców' cieszy mnie tym bardziej, że sięgając po nich nie spodziewałem się wcale czegoś tak dobrego - mimo że wiedziałem, że seria zbiera wysokie oceny, obstawiałem, że to w głównej mierze zasługa samej tematyki i być może ciekawej historii, która spodobała się spragnionym przygód i ciekawym świata dzieciakom. Jak dobrze, że się myliłem!

Książkę ZDECYDOWANIE POLECAM. Zarówno młodszym, jak i starszym. 'Ruiny Gorlanu' porywają czytelnika do innego świata i dają szansę obcowania z tak pozytywnymi bohaterami, że na koniec chciałoby się ich ukraść do czasów współczesnych.

Nie jestem w stanie wskazać elementów tej książki, które mi się w niej nie podobały. Choć doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że od kilku lat nie należę już do grupy docelowej 'Ruin Gorlanu', to i tak świetnie się przy tym tytule bawiłem i z wielką chęcią sięgnę po kolejne tomy. Myślę, że gdybym zaczął tę serię w wieku 13-15 lat, z miejsca zostałaby ona moją ulubioną. Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"...Trzy mroczne siostry słynące urodą, dwie będą zgubione, a jedna królową."

Pamiętam, jak podziałał na mnie ten wierszyk oraz sam pomysł na osobne wychowywanie trojaczek obdarzonych wyjątkowymi mocami, które po latach zmuszone będą stanąć do walki o władzę. Razem stanowiły one obietnicę historii tragicznych królowych, którym przyjdzie dopełnić pisanego im przeznaczenia, posmakować gorzkich łez, zaznać cierpienia. Historii sióstr, które zmuszone będą przeżyć (lub nie) to, z czym przed laty musiały się zmierzyć ich przodkinie. Oto co spodziewałem się otrzymać, sięgając po 'Trzy mroczne korony'. I gdyby wszystko sprowadzało się jedynie do odznaczenia kolejnych punktów z powyższej listy, książka dostałaby zapewne 10/10, bo choć nieudolnie, to autorce udało się to wszystko zrealizować. Czyli w 'pudełku' znajdował się towar zgodny z opisem. Tylko co z tego? Ta książka miała bardzo duży potencjał. Niestety nie został on wykorzystany w zadowalającym stopniu.

Tak, od książki oczekiwałem czegoś więcej. Może to moja wina, że przez wzgląd na akcję, która rozgrywa się w świecie w pełni wykreowanym przez autorkę, w domach trzech rodzin, posiadających różne umiejętności i zwyczaje, na przestrzeni całej książki spodziewałem się otrzymać jakieś soczyste szczegóły dotyczące zarówno samej krainy, jak i życia, jakie się w niej wiedzie. Czegoś więcej niż jedynie ciągłego przypominania o tym, że królowe już niedługo staną do walki, że już niedługo wygra jedna z nich i to ona zostanie tą prawdziwą władczynią, bo dowiedziałem się o tym już przed rozpoczęciem czytania książki. Tymczasem autorka postanawia zdradzać nam absolutne minimum. A chyba nie o to chodzi w fantastyce...
W przypadku samej krainy wiemy, że składają się na nią bliżej nieopisany kontynent i wyspa, na której mają miejsce wszystkie wydarzenia. Nie ma jednak co liczyć na szczegóły dotyczące terenów znajdujących się poza miastami, w których przebywają królowe. Choć autorka dostarcza sobie pretekst do przedstawienia wymyślonego świata (bohaterki próbują uciekać przed przeznaczeniem, usiłując zbiec ze swoich złotych klatek), chwilę później sama się go pozbawia, zupełnie jakby do końca nie wiedziała jak ten jej świat wygląda i wcale nie chciała się nad tym zastanawiać.
Co się zaś tyczy odmienności rodzin, u których wychowują się królowe, dowiemy się o nich przede wszystkim tego, że mają one różne nazwiska (wow) i rzeczywiście dysponują odmiennymi mocami (wow wow). Niestety wielu bohaterów jest do siebie tak podobnych, że przy podaniu ich imion, bez dodania chociażby imienia królowej, z którą ma dana postać związek, nie umiałbym powiedzieć, o kogo tak naprawdę chodzi.

Widać, że autorka najchętniej czas poświęcała na wymyślanie przebiegu samego procesu wyboru prawdziwej władczyni wyspy. Gdzieniegdzie powplatała też wzmianki o królowych z poprzednich pokoleń, co rozbudza w czytelniku ciekawość i sprawia, że chce się o nich dowiedzieć czegoś więcej. Niestety, jak już wspominałem, Kendare Blake niechętnie dzieli się szczegółami dotyczącymi jej świata.

Końcówka zaskakuje i zachęca do szybkiego poznania dalszych losów bohaterów, choć z drugiej strony sprawia, że czytelnik może się czuć oszukany. Zasady świata przedstawionego zdają się przeczyć temu, co wydarza się dosłownie na ostatnich ośmiu stronach, ale oczywiście dam autorce szansę na wyjaśnienie tego w drugim tomie. Z całą świadomością mogę jednak już teraz powiedzieć, że jeżeli zachwycaliście się 'Grą o tron' i sięgając po 'Trzy mroczne korony' liczycie na podobną jakość, nie wyruszajcie w tą przygodę. Lepiej w tym czasie wrócić do Westeros.

"...Trzy mroczne siostry słynące urodą, dwie będą zgubione, a jedna królową."

Pamiętam, jak podziałał na mnie ten wierszyk oraz sam pomysł na osobne wychowywanie trojaczek obdarzonych wyjątkowymi mocami, które po latach zmuszone będą stanąć do walki o władzę. Razem stanowiły one obietnicę historii tragicznych królowych, którym przyjdzie dopełnić pisanego im przeznaczenia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Katastrofę" przeczytałem od razu po pierwszym tomie serii 'Dolina'. Wydarzenia w niej przedstawione stanowią bezpośrednie następstwo odkrycia poczynionego przez grupę bohaterów pod koniec "Gry".

W latach siedemdziesiątych grupa ośmiorga studentów z college'u w Grace wyruszyła na podbój mrocznego szczytu górskiego ulokowanego dokładnie naprzeciwko uczelni, po drugiej stronie zdającego się skrywać niejedną tajemnicę jeziora Lake Mirror. Według krążących opowieści nigdy stamtąd nie wrócili. Jednak są osoby, które wiedzą, że to nieprawda. Które znają członków dawnej wyprawy. Które są z nimi spokrewnione.

W drugim tomie serii autorka decyduje się na dokładniejsze przedstawienie postaci Katie i to z niej czyni główną bohaterkę. Jako uzależniona od adrenaliny maniaczka wspinaczek górskich chce zrealizować swój plan - zdobyć szczyt Ghost. Cel nie jest jednak łatwy do osiągnięcia i szybko okazuje się, że wymagać będzie ponownej współpracy dobrze znanej czytelnikom z poprzedniej części grupy studentów. Czy historia sprzed lat się powtórzy?

"Katastrofa" robi na mnie lepsze wrażenie od swojej poprzedniczki, w dużej mierze dlatego, że główny motyw i pomysł na fabułę ciekawi mnie o wiele bardziej od wydarzeń przedstawionych w pierwszym tomie 'Doliny'. Mamy tu górską wyprawę, nikomu nieznane tereny, zdradliwą pogodę oraz nowe twarze w zespole, którego członkowie muszą sobie zaufać, jeśli chcą cało wrócić do college'u. Podoba mi się także samo wykorzystanie motywu historii zataczającej koło.

To, co od razu rzuca się w oczy w trakcie lektury, to konstrukcja książki i jej niezaprzeczalne podobieństwo do poprzedniczki. Główna bohaterka, podobnie jak Julia w "Grze", skrywa przed światem pewien sekret, który stopniowo jest odkrywany przez czytelnika wraz z rozwojem wydarzeń, i który w całości wychodzi na jaw na samym końcu książki. Autorka zdaje się iść na łatwiznę i trzymać sprawdzonego w pierwszym tomie sposobu prowadzenia historii. Wiem, że istnieją kolejne tomy, choć nie doczekały się one wydania w Polsce, jednak spodziewałbym się po nich ponownej zmiany głównego bohatera i nawiązań do jego przeszłości, do pewnej sytuacji, która odcisnęła na życiu bohatera piętno. Jestem też niemal pewny, że na drodze nowego głównego bohatera prędzej czy później pojawi się ktoś, kto w pewnym momencie wypowie kwestię identyczną do słów wypowiadanych przez kogoś bliskiego jego sercu. Do tego oczywiście drobny krok postawiony w sprawie rzekomo zaginionych przed laty studentów. Ten zabieg naprawdę rzuca się w oczy i już w drugim tomie jestem nim znudzony. Choć muszę to podkreślić: nie jestem znudzony samą treścią książki (w niej nie ma powtarzalności, z kolei stopniowo odkrywane fakty związana z zaginionymi studentami zaskakują), a jedynie sposobem, w jaki została ona napisana.

Ogólnie "Katastrofa" jest dla mnie lepszą książką od "Gry". Prawdopodobnie nie bez znaczenia pozostaje fakt, że w tym tomie akcja niemal w całości skupia się na rozpoczętym już w poprzedniej części 'Doliny' wątku grupy zaginionych studentów, który ZDECYDOWANIE stanowi największą zaletę całej serii. I choć w pewnym momencie akcja "Katastrofy" zdaje się zbaczać na rozczarowujący czytelnika tor, ostatecznie dostarcza powodów do zadowolenia. Mimo schematyczności książek Krystyny Kuhn chętnie sięgnąłbym po kolejne tomy serii z uwagi na wciąż nierozwiązaną zagadkę ośmiorga studentów.

"Katastrofę" przeczytałem od razu po pierwszym tomie serii 'Dolina'. Wydarzenia w niej przedstawione stanowią bezpośrednie następstwo odkrycia poczynionego przez grupę bohaterów pod koniec "Gry".

W latach siedemdziesiątych grupa ośmiorga studentów z college'u w Grace wyruszyła na podbój mrocznego szczytu górskiego ulokowanego dokładnie naprzeciwko uczelni, po drugiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Gra" Krystyny Kuhn to dla mnie książka mająca dobre, ale i kilka słabych stron. Fabuła pierwszego tomu serii Dolina skupia się na rodzeństwie - Julii i Robercie, którzy tydzień po rozpoczęciu roku akademickiego przyjeżdżają do elitarnego college'u położonego właśnie w dolinie Gór Skalistych, gdzie mają rozpocząć nowe życie.

Od początku widać, że nastolatkowie skrywają jakąś tajemnicę. Mimo że nie ma tu narracji pierwszoosobowej, autorka zapewnia nam wgląd w przemyślenia bohaterów. Rodzeństwo nie powinno nikomu ufać. Rodzeństwo nie powinno się czuć bezpiecznie. Julia cały czas ogląda się przez ramię. Można wręcz pomyśleć, że ma obsesję. A może to nie obsesja? Studenci szepczą za jej plecami. Ich opóźnione przybycie do college'u to nie jedyny temat do plotek. A gdy podczas imprezy integracyjnej Robert staje się jedynym świadkiem rzekomego skoku ze skały nikomu nieznanej niebieskowłosej dziewczyny, nawet siostra zaczyna wątpić w jego słowa.

Nawiązania do tajemnicy bohaterów, choć nie stanowi ona głównego tematu książki, przewijają się przez cały tekst, co początkowo bywa kłopotliwe i wybija czytelnika z rytmu. Trzeba być uważnym, bo czasem kolejne zdanie niespodziewanie odwołuje się do przeszłości bohaterów. Takie fragmenty pojawiają się nagle i równie szybko znikają, jednak z czasem można się do tego przyzwyczaić.

To, co najbardziej przeszkadzało mi w tej książce, to chyba jej nieokreśloność. Ok, jest jezioro zdające się być istną anomalią. Jednak mając na uwadze pewne wydarzenia z college'u czytelnik właściwie do samego końca nie wie, jakiego rodzaju rozwiązania zagadki ma się spodziewać. Autorka podsuwa czytelnikom na tyle dziwne tropy i wprowadza tak tajemniczy klimat, że nie sposób przewidzieć, czy za przedstawionymi wydarzeniami stoją siły paranormalne, czy może wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć.

Choć zakończenie trochę mnie rozczarowało, ostatecznie miło spędziłem przy tej książce czas. Z łatwością odnalazłem się w towarzystwie wykreowanych przez autorkę bohaterów. Nie zabrakło też odpowiedniego dla thrillera młodzieżowego klimatu, zagadki do rozwiązania, a nawet podejrzeń padających na wszystkich wokół. Dodatkowo nieoczekiwanie pojawił się nowy - i jeśli się nie mylę, główny dla całej serii - wątek, który intryguje bardziej od głównej zagadki z "Gry" i stanowi doskonały punkt wyjścia dla kolejnych tomów. To dobra książka, którą według mnie najbardziej docenią osoby niemające zbyt dużego porównania.

"Gra" Krystyny Kuhn to dla mnie książka mająca dobre, ale i kilka słabych stron. Fabuła pierwszego tomu serii Dolina skupia się na rodzeństwie - Julii i Robercie, którzy tydzień po rozpoczęciu roku akademickiego przyjeżdżają do elitarnego college'u położonego właśnie w dolinie Gór Skalistych, gdzie mają rozpocząć nowe życie.

Od początku widać, że nastolatkowie skrywają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Wszystko zaczęło się o w pół do drugiej w zimną czwartkową noc w styczniu , kiedy to Martin Turner, uliczny artysta i - wedle własnych słów - początkujący żigolak, potknął się o ciało przed zachodnim portykiem kościoła św. Pawła w Covent Garden."

Tak rozpoczyna się pierwszy tom serii o posterunkowym Peterze Grancie - przyszłym adepcie magii i pierwszym od wielu lat podwładnym nadinspektora Nightingale'a, ostatniego angielskiego czarodzieja.

Główny wątek pierwszego tomu skupia się na morderstwach, do jakich dochodzi na skutek nagłych napadów gniewu na co dzień spokojnych obywateli. Peter Grant jest jednym z posterunkowych, którzy zostają przydzieleni do śledztwa związanego z pierwszym takim morderstwem. W wyniku serii dziwnych zdarzeń zostaje przydzielony do magicznego oddziału londyńskiej policji (do niedawna liczącego zaledwie jedną osobę), o którym co prawda większość wysoko postawionych policjantów wie, ale nigdy o nim nie wspomina. Razem z nadinspektorem Nightingale'em interweniują w sprawach istot nadprzyrodzonych m.in. negocjują zawarcie rozejmu pomiędzy toczącymi spór rzecznymi bóstwami Londynu (stąd tytuł).

To, co jako pierwsze przykuwa uwagę czytelnika, to charakterystyczna narracja. Przypomina składanie zeznań, raport ze śledztwa, co jest absolutnie zrozumiałe, mając na uwadze zawód głównego bohatera, i co stanowi niewątpliwy atut zarówno tej książki, jak i całej serii. Przez te książki się płynie, a właściwie to nie płynie, tylko pozwala się nieść rzekom. Rzekom Londynu, rzecz jasna. ;)

Kolejną zaletą książki jest organizacja świata magicznego. Przedstawiony tu system magiczny jest dopracowany, a zasady działania magii opierają się na logice i fizyce. Nie brakuje tu istot magicznych: zarówno tych powszechnie znanych (wampiry) jak i rzadko spotykanych (bóstwa rzeczne w ludzkich wcieleniach). Dodatkowymi źródłami tajemniczości są tu główna siedziba Nightingale'a z działającą na wyobraźnię nazwą (Szaleństwo!) oraz Molly - opiekująca się nim milcząca istota nieznanego gatunku.

Jest jeszcze humor przejawiający się pod różnymi postaciami. Irracjonalne sceny rodem z "Mistrza i Małgorzaty", gdy głowa jednego z bohaterów odpada od ciała, a drugi patrzy, jak ta toczy się po ziemi niczym zwyczajna piłka... Szczere przemyślenia i uwagi na temat współczesnego świata wychodzące od głównego bohatera... Niezręczne sytuacje wynikające z problemów z odnalezieniem się staromodnego nadinspektora we współczesnym świecie...

Z pewnością jest to niewymagający tytuł, w który warto zainwestować swój czas. Polecam wszystkim, którzy szukają niewymagającej lektury mającej zapewnić mile spędzone popołudnia. Zachęcam do wypoczynku nad 'Rzekami Londynu'.

"Wszystko zaczęło się o w pół do drugiej w zimną czwartkową noc w styczniu , kiedy to Martin Turner, uliczny artysta i - wedle własnych słów - początkujący żigolak, potknął się o ciało przed zachodnim portykiem kościoła św. Pawła w Covent Garden."

Tak rozpoczyna się pierwszy tom serii o posterunkowym Peterze Grancie - przyszłym adepcie magii i pierwszym od wielu lat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Księżyc nad Soho" to kolejny dowód na to, że największym atutem tej serii jest... jej główny bohater! Bez dwóch zdań. Posterunkowy Peter Grant, czyli otwarty umysł, szczerość i specyficzne poczucie humoru. Ale bez chamstwa.
Kocham gościa!

W "Księżycu..." na pierwszy plan wychodzą asystenci. W wyniku wydarzeń opisanych w pierwszym tomie, śledztwa prowadzą teraz Grant i Stephanopoulos, a ich przełożeni stają się jedynie konsultantami. Akcja skupia się wokół tajemniczych zgonów i morderstw osób związanych z klubami w Soho. Przez znaczną część książki nie wiadomo, kto jest głównym przeciwnikiem. Działał sam? A może zlecił to innym? Może to wcale nie było zlecenie, tylko szantaż. A może zniewolenie? Jedno jest pewne. Wszystko przesiąka charakterystycznym zapachem vestigium!

Jeśli chodzi o klimat panujący w książce, jest on podobny do tego z "Rzek Londynu", a może i lepszy, bo miejsce obozów rzecznych bóstw zajmują tu zadymione jazzowe knajpy. Posterunkowy Grant nadal opowiada historię, jakby składał do bólu szczere zeznania lub raport z prowadzonego śledztwa, dzięki czemu znamy każdą myśl bohatera i nieprzerwanie się z nim zżywamy. Znamy jego sposób myślenia. Rozumiemy jego postępowanie. I razem z nim obserwujemy skutki jego poczynań (nieraz stanowiące zaskoczenie nawet dla samego bohatera).

W drugiej części nie zabrakło postaci znanych z pierwszego tomu: Nightingale'a, Molly - o której przeszłości w końcu czegoś się dowiadujemy, doktora Walida. Poznajemy też bliżej rodziców Granta, którzy w "Rzekach..." byli zaledwie wspomnieni. Oczywiście jest też Lesley, przez dłuższy czas nieobecna, w ostatniej scenie jednak w całości kradnąca show.

Oczywiście nie wszystko w świecie Aaronovitcha podoba mi się w stu procentach, ale odnosi się to właściwie jedynie do jego nadprzyrodzonej części. Uważam, że pomysł na 'stwora o dwóch szczękach' mógłby być spokojnie zastąpiony postacią obdarzoną inną osobliwością, a jednak nadal mi się to podoba. Zwłaszcza dość emocjonalne zamknięcie jednego ze śledztw Granta.

Muszę jednak coś podkreślić. "Księżyc nad Soho" NIE JEST jakąś niezwykłą książką. Z pewnością na rynku wydawniczym znajdziecie inne tytuły o podobnej tematyce, może nawet i lepsze. Przeczytanie "Księżyca..." nie zmieni Waszego życia, jednak z pewnością pozwoli Wam miło spędzić wolny czas, nieraz przywołując na twarz uśmiech. Może nawet kiedyś do niego wrócicie. Ale nawet jeśli nie, to i tak z pewnością warto poświęcić tej historii swój wolny czas. Przynajmniej ten jeden raz!

PS Możliwe, że właśnie odkryłem swoje 'guilty pleasure'. ;)

"Księżyc nad Soho" to kolejny dowód na to, że największym atutem tej serii jest... jej główny bohater! Bez dwóch zdań. Posterunkowy Peter Grant, czyli otwarty umysł, szczerość i specyficzne poczucie humoru. Ale bez chamstwa.
Kocham gościa!

W "Księżycu..." na pierwszy plan wychodzą asystenci. W wyniku wydarzeń opisanych w pierwszym tomie, śledztwa prowadzą teraz Grant i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od tego, że książkę przeczytałem traktując ją jako historię jednotomową. "Dzięki" przemilczeniu tego faktu przez wydawnictwo Replika, dopiero po lekturze dowiedziałem się, że tak naprawdę jest to drugi tom Kronik Templariuszy. Moja opinia jest więc dość specyficzna, jednak z pewnością dostarczy ona pewnych informacji osobom, które jak ja natrafią na pojedynczy tom i będą zastanawiały się nad poświęceniem mu swojego czasu.

Akcja w "Krzyku Aniołów" skupia się na tajemniczej misji, do której przydzielona zostaje najlepsza jednostka współczesnych Templariuszy - Echo. Co to oznacza w praktyce? Ni mniej, ni więcej, tylko świętych rycerzy obładowanych bronią palną z poświęconymi przez Ojca Świętego mieczami na plecach. Główna część wydarzeń rozgrywa się w przeciągu trzech dni, w jednej lokacji.

Jestem pewien, że książka znajdzie swoich zwolenników w osobach, które w książkach cenią maksimum akcji i minimum stron. Które lubią być wrzucone w sam środek akcji i poznawać bohaterów oraz zasady rządzące światem w czasie konkretnych wydarzeń, bez jakiegokolwiek wstępu. Osobiście nie należę do tej grupy czytelników. Wolę, gdy autor powoli prowadzi czytelnika, przedstawia wiele historii, których zwieńczeniem są wydarzenia pokroju tych ukazanych w "Krzyku...". Choć ostatecznie nie miałem problemów z odnalezieniem się w całej historii (mimo braku znajomości poprzedniego tomu).

Ta powieść nie jest zła. Zawiera w sobie tajemnicę, mrok, krew, dźwięk niemal nieprzerwanie zużywanej amunicji, demony. Nie brakuje wyróżniających się bohaterów - warto tu wspomnieć o obdarzonym przez niejakiego Adwersarza niezwykłymi zdolnościami Cadzie - choć większość z nich jest zaledwie szarymi członkami grupy Echo. Nie znajdziecie tu zatem dokładnych opisów każdego z bohaterów, a raczej zbiorową charakterystykę zespołu - ludzi stanowiących jedność, znanych nam jedynie z nazwiska, wspólnie wykonujących zadanie, gotowych narazić własne życie dla ocalenia swych kompanów.

Mimo że dowiedziałem się już, że na serię Kronik Templariuszy składają się jeszcze dwa tomy (poprzedzający i kontynuujący wydarzenia przedstawione w "Krzyku..."), nie odczuwam potrzeby zapoznania się z nimi. Wydaje mi się, że jestem w stanie dopowiedzieć sobie resztę tej historii. "Krzyk Aniołów" jest w sam raz... na jeden raz. Jak niektóre z puszczanych wieczorem w telewizji filmów, o których większość ludzi wcześniej nie słyszała, i o których większość zapomni do następnego tygodnia...

Zacznę od tego, że książkę przeczytałem traktując ją jako historię jednotomową. "Dzięki" przemilczeniu tego faktu przez wydawnictwo Replika, dopiero po lekturze dowiedziałem się, że tak naprawdę jest to drugi tom Kronik Templariuszy. Moja opinia jest więc dość specyficzna, jednak z pewnością dostarczy ona pewnych informacji osobom, które jak ja natrafią na pojedynczy tom i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Koniec Świata to zadziwiająca miejscowość leżąca na styku Pierwszego i Drugiego Świata, okryta Całunem..."

Książka kupiła mnie pierwszymi słowami opisu. Już po tym zdaniu wiedziałem, że będę musiał się zapoznać z tym tytułem. Miało być klimatycznie, tajemniczo, mrocznie. Wyobrażałem sobie ulice osnute gęstą mgłą, po których przechadzać się będą główni bohaterowie. Domyślam się, że autorka chciała osiągnąć podobny efekt. Niestety zabrakło... pracy z tekstem.

Pomysł... To chyba jedyny atut tej książki. Oczywiście i on nie jest idealny, ale niektóre elementy świata przedstawionego naprawdę mnie zaciekawiły. Szkoda tylko, że autorka nie zechciała tej mojej ciekawości zaspokoić. To nic, że wampiry. To nic, że wilkołaki. Autorka spokojnie obroniłaby tę historię samymi nieznanymi mi wcześniej meah. Gdyby tylko bardziej się na tym swoim świecie przedstawionym skupiła. Tymczasem wszelkie fragmenty opisujące zasady, jakie obowiązują w Końcu Świata, kończyły się jeszcze zanim przekroczyłem jedną stronę. Być może to właśnie przez to w 'epickich' momentach historia nie porywała mnie tak jak powinna. Nie wiedziałem jakie są możliwości danego bohatera, przez co ożywienie posągu czy rzucenie jakiegoś zaklęcia stawało się dla mnie obojętne. Autorka sama pozbawiła czytelnika elementu zabawy.

Książka wydaje się być pierwopisem pospiesznie wyrwanym spod ręki autorki, gdy tylko ta postawiła ostatnią kropkę. Ciągiem opisów, jakby niechętnie przeplatanych krótkimi wstawkami w postaci poszarpanych dialogów i ogólnikowych notek związanych z jakimś gatunkiem istoty nadprzyrodzonej lub suchymi faktami z życia jakiegoś bohatera, które aż się prosiły o większą uwagę i rozwinięcie. Niestety to nie opisy pomieszczeń wciągają czytelnika, nie one zachęcają go do dalszego czytania.

Nie udało mi się zbyt dobrze poznać bohaterów. Chyba najlepszym tego dowodem jest fakt, że poznając równolegle dwa wypełnione po brzegi mieszkańcami domy, przez bardzo długi czas nie byłem w stanie rozpoznać większości bohaterów i przydzielić ich do odpowiedniej grupy. Większość tych bohaterów była do siebie tak podobna, tak mało wyrazista, że nie sposób było się w tym połapać. Nie pomagały nawet długie kły i wilcza sierść.

Jeśli zaś chodzi o samą fabułę... Powiedziałbym, że rządzi nią przypadek. Nie ma co doszukiwać się w punkcie kulminacyjnym logiki. Jakichś przyczyn i skutków. Jest villain, ale dlaczego teraz? I dlaczego właśnie tu? Panuje względny chaos.

"Alice i Dan - rodzeństwo z tajemniczą przeszłością - zabłąkali się w tym dziwnym miejscu nieprzypadkowo..."

Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego taki potencjał nie został wykorzystany. Prawda jest taka, że samo pierwsze zdanie opisu odpowiednio rozwinięte, a później kontynuowane przez następne wyrazy mogłoby stworzyć coś niezwykłego. Szkoda.

Podsumowując, nie polecam tej książki komuś, kto nie ma zbyt wiele czasu na czytanie, kto nie może sobie pozwolić na złe czy nawet słabo trafione literacko-czasowe inwestycje. To przykre, ale większość uroku tej książki zamyka się w ładnej okładce i niespełnionej obietnicy płynącej z pierwszego zdania opisu...

"Koniec Świata to zadziwiająca miejscowość leżąca na styku Pierwszego i Drugiego Świata, okryta Całunem..."

Książka kupiła mnie pierwszymi słowami opisu. Już po tym zdaniu wiedziałem, że będę musiał się zapoznać z tym tytułem. Miało być klimatycznie, tajemniczo, mrocznie. Wyobrażałem sobie ulice osnute gęstą mgłą, po których przechadzać się będą główni bohaterowie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ile razy sięgnęliście już po tytuły, których opis Was zaintrygował, a własne wyobrażenie na temat zawartości książki tak Wam się spodobało, że musieliście poznać jej faktyczną zawartość? A ile razy poczuliście rozczarowanie po przeczytaniu ostatniej strony i odłożeniu takiej książki na półkę? Nie powiem Wam, jak często mi się to przytrafia, ale dzięki "Playlist for the Dead" wzbogaciłem swoje czytelnicze doświadczenie o kolejny taki przypadek. Niestety.

"Przychodzisz rano do kumpla i okazuje się, że nie żyje. Coś się stało po wczorajszej imprezie. Zostawił tylko playlistę z dołączoną kartką: Dla Sama - posłuchaj, a zrozumiesz."

Tak brzmi początek umieszczonego z tyłu książki opisu. Nie musiałem czytać dalej, by pomyśleć: To będzie coś dobrego! Zajrzałem do środka i zauważyłem, że każdy rozdział poprzedzony jest tytułem jakiejś piosenki. Wow! Spodziewam się zatem kolejnych wspomnień głównego bohatera związanych z danymi piosenkami... I właściwie coś takiego dostaję. Hayden popełnił samobójstwo po powrocie z ostatniej wspólnej imprezy z Samem. Sam znajduje go następnego ranka w jego pokoju, zabiera pendrive'a z muzyką i rozpoczyna własne 'śledztwo'. W niektórych rozdziałach rzeczywiście bohater analizuje teksty piosenek, próbuje je jakoś odnieść do życia swojego przyjaciela. Zaskakuje go to, do jakich wniosków wówczas dochodzi. Częściej jednak zwyczajnie cofamy się do dnia przed samobójstwem Haydena, a udział piosenek ogranicza się raz do tego, że jeden z chłopaków lubił dany zespół, a kiedy indziej do tego, że po prostu leciała w tle, gdy szykowali się na imprezę. Połowa piosenek nic nie wnosi do fabuły. Główny bohater ogranicza się przy nich do jednego zdania. Jeżeli wcześniej ich nie słuchał, zwyczajnie je olewa. Bo po co zwracać na nie uwagę, jeśli ich nie zna? Są, bo są i tyle. I wspomina ostatni wieczór tak, jak by go wspominał bez tych piosenek. Odnoszę wrażenie, że autorka momentami sama nie wiedziała, jak uzasadnić zareklamowanie kolejnej ze swych ulubionych piosenek.

A może postanowiła przeznaczyć ten czas na wprowadzenie według mnie zupełnie niepotrzebnego wątku pseudokryminalnego. Bo okazuje się, że ktoś zaczyna wymierzać sprawiedliwość byłym prześladowcom Haydena. I komunikuje się z Samem na chacie, ukrywając się za nickiem odnoszącym się do ulubionej postaci Haydena z gry, w którą do niedawna razem grali. Kim jest Arcymag_Ged? Może to Sam traci zmysły i śni na jawie? A gdy autorka nie może już wytrzymać i w wyjątkowo nachalny sposób zaczyna machać czytelnikowi przed nosem kartką z wielkimi literami: TO XXX, TO XXX!!!... Czytelnik nie może już wytrzymać głupoty Sama i zaczyna doszukiwać się w jego zachowaniu działania sił nadprzyrodzonych. Chyba po raz pierwszy tak irytowała mnie potęga dedukcji jakiegoś bohatera. Na szczęście w końcu i Sam uświadamia sobie, kim tak naprawdę jest XXX.

Rozczarowujący jest też ostateczny wniosek, do jakiego dochodzi Sam po przesłuchaniu wszystkich piosenek i zrozumieniu motywacji Haydena, a który ma chyba stanowić główne przesłanie książki.

Jeśli chodzi o bohaterów... Większość z nich polubiłem. Większość z nich zachowuje się logicznie, choć motywacja samego XXX jest jak dla mnie naciągana. Większość z nich mierzy się z realnymi problemami. W książce nie brakuje osób kompletnie nieśmiałych, zamkniętych w sobie, homoseksualnych czy starających się zaspokoić ambicje rodziny i oczekiwania środowiska. No i oczywiście tych próbujących uporać się ze stratą bliskiej osoby. Na różne sposoby.

Przykro mi, że tak dobry pomysł na książkę nie spotkał się z równie dobrym wykonaniem. Gdyby tylko autorka trzymała się pierwotnej myśli i ograniczyła się do poszukiwania prawdy w przygotowanej przez Haydena Playlist for the Dead, książka z naprawdę dobrze wykreowanymi bohaterami obroniłaby się sama. Na pewno nie spodobałaby się wszystkim, ale przynajmniej doceniłyby ją osoby, dla których początkowo autorka chciała chyba napisać tę książkę. Domyślam się, że "wątek mściciela" miał poszerzyć grono odbiorców, ale wątpię, by teraz ktokolwiek był zadowolony.

Ile razy sięgnęliście już po tytuły, których opis Was zaintrygował, a własne wyobrażenie na temat zawartości książki tak Wam się spodobało, że musieliście poznać jej faktyczną zawartość? A ile razy poczuliście rozczarowanie po przeczytaniu ostatniej strony i odłożeniu takiej książki na półkę? Nie powiem Wam, jak często mi się to przytrafia, ale dzięki "Playlist for the...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Drogi Przyjacielu, piszę do Ciebie, bo ona mówiła, że umiesz słuchać i starasz się zrozumieć..."

Charlie rozpoczyna naukę w liceum, przy czym nie jest najlepszy w nawiązywaniu nowych znajomości. Niedawno jego jedyny przyjaciel popełnił samobójstwo. Nie mając nikogo innego, komu mógłby się zwierzyć ze swych przemyśleń i doświadczeń, zdobywa adres tajemniczego Przyjaciela i zaczyna pisać do niego listy. Czytając tę książkę, stajemy się powiernikami jego sekretów. Z jednostronnej korespondencji poznajemy fakty z życia Charlie'ego, śledzimy rozwój jego relacji z rodziną i ludźmi ze szkoły, a także wpływ na nie najróżniejszych problemów, z którymi borykać może się każdy.

Nie zamierzam ukrywać tego, że przez całą historię trudno mi było zrozumieć głównego bohatera. Nie chodzi mi tu o jego problemy z nawiązywaniem kontaktów ani o wyjątkowo bogate życie wewnętrzne, choć zwracanie przez niego uwagi na niektóre rzeczy sprawiało, że niejednokrotnie postrzegałem go jako kogoś młodszego od licealisty. Bardziej nieprzerwanie szukające jakichś odpowiedzi dziecko niż nastolatek. Nie pomagała też jedna osobliwa cecha tego chłopaka. Charlie często płakał. Naprawdę często. Z najróżniejszych powodów. Zaczynając od wzruszenia i nieopisanego szczęścia, a kończąc na kompletnej niemocy i strachu związanego z jutrzejszym dniem. Uwzględniając także zwyczajny brak powodu. Dochodziło do tego, że najbardziej prawdopodobną reakcją bohatera na cokolwiek był jego płacz. Mimo to kontynuowałem lekturę, starając się odnaleźć w tym wszystkim jakikolwiek sens.

"Jesteśmy tacy, jacy jesteśmy z wielu powodów. Być może nigdy nie odkryjemy większości z nich. Ale nawet jeśli nie mamy wpływu na to, skąd pochodzimy, do nas należy wybór, w którą pójdziemy stronę."

Owszem, sens w końcu się odnajduje... Na samym końcu. W najmniej oczekiwanym momencie. W postaci jednego zdania, które jednak stawia historię Charlie'ego w zupełnie innym świetle. I które po potwierdzeniu niespodziewanie odpowiada na wszelkie pytania związane z zachowaniami głównego bohatera.

"Jeśli kiedykolwiek będę miał dzieci, to gdy będą smutne, nie będę im opowiadał o głodzie w Chinach czy tym podobnych rzeczach, bo to nie zmieni faktu, że są smutne. Bo nawet jeśli komuś jest o wiele gorzej niż tobie, ty nadal masz to coś, co masz - dobrego albo złego."

Wydaje mi się, że epilog, na który składa się ostatni list od Charlie'ego, jest najważniejszy w całej książce i stanowi doskonałe jej zakończenie. Znajdziemy w nim odpowiedzi na każde pytanie (włącznie z tym, w jaki sposób Charlie wybrał adresata swoich listów). Nie brakuje też przesłania.

Polecam tę książkę przede wszystkim nastolatkom, bo oni będą mogli wynieść stąd najwięcej, choć oczywiście nikomu nie zaszkodzi poznanie tej historii. Zwłaszcza, że to zaledwie 200 stron, a z uwagi na formę listów czyta się to bardzo szybko. Starszym czytelnikom, których być może nie przekonuje wiek bohaterów lub dopiero po przeczytaniu tej książki będą szukali podobnych historii tylko ze starszymi bohaterami, polecam też 'Małe życie' autorstwa Hanyi Yanagihary, które według mnie można nazwać dojrzalszą, ale też zdecydowanie cięższą wersją "Charlie'ego".

"Drogi Przyjacielu, piszę do Ciebie, bo ona mówiła, że umiesz słuchać i starasz się zrozumieć..."

Charlie rozpoczyna naukę w liceum, przy czym nie jest najlepszy w nawiązywaniu nowych znajomości. Niedawno jego jedyny przyjaciel popełnił samobójstwo. Nie mając nikogo innego, komu mógłby się zwierzyć ze swych przemyśleń i doświadczeń, zdobywa adres tajemniczego Przyjaciela i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

" - Czy ktokolwiek z was ma pewność, że nasze życie ma sens?
- Ja wiem, że moje życie ma sens, ponieważ jestem dobrym przyjacielem. Kocham moich przyjaciół, troszczę się o nich i mam wrażenie, że ich uszczęśliwiam."

O tym, że chcę przeczytać tę książkę, wiedziałem odkąd zobaczyłem jej opis. Gdy zaczynałem, spojrzałem na okładkę i pomyślałem: "proszę, bądź tak genialna, jak myślę". Dzisiaj, mając już lekturę za sobą, myślę: "dziękuję, że jesteś jeszcze lepsza".

"małe życie" (Małe Życie) zaczyna się i kończy na Lispenard Street. Tak nazywa się ulica, przy której dwóch z czwórki przyjaciół, wynajmuje zdaniem niektórych Najgorsze Mieszkanie na Świecie. Wprowadzając się tam, bohaterowie nie wiedzą jeszcze, jakie plany ma wobec nich los. Nie wiedzą jeszcze - choć mają cichą nadzieję - że w końcu się stamtąd wyprowadzą. I choć później nie zamieszkają tam ponownie, to właśnie taki tytuł (Lispenard Street) nosi nie tylko pierwsza, ale i siódma (ostatnia) z części, na jakie podzielona jest cała książka. Otrzymujemy zatem obietnicę, że w jakiś sposób historia zatoczy koło. Przeszłość powróci do bohaterów. I tak się staje. W całą opowieść powplatane są bowiem fragmenty odnoszące się do przeszłych zdarzeń, o których mimo szczerych chęci nie udaje się zapomnieć. Bo przeszłość kształtuje człowieka. Popełnione błędy, doznane krzywdy, niewykorzystane szanse, straty... Wszystko to określa nasze przyszłe życie. I nic nie można na to poradzić. To pogląd jednego z czwórki przyjaciół. Niestety akurat tego, który jako bezbronne dziecko przeżył najwięcej złego.

To wokół Jude'a kręci się cała historia. To właśnie ten bohater skupia na sobie znaczną uwagę autorki, stworzonych przez nią bohaterów i poznających ich czytelników. I stopniowo odkrywamy jego przeszłość. A jest ona na tyle bolesna, że ktoś mógłby wręcz zarzucić autorce przesadę, zbyt wybujałą wyobraźnię. Bo przecież tego bólu w życiu małego chłopca było aż nadto. Bo tych złych ludzi na jego drodze stanęło zbyt wielu. Bo tych złych słów - coraz bardziej, już nawet nie podkopujących, a wręcz zakopujących głęboko, naprawdę głęboko poczucie własnej wartości - padło za dużo. Tylko czy naprawdę istnieje jakiś limit złych doświadczeń, bólu i smutku, którego się nie przekracza? Po którego osiągnięciu czekać nas może jedynie szczęście, bo przecież rachunek musi się na koniec zgadzać? Autorka z każdą kolejną retrospekcją - i nie tylko - ściąga nas na (a później i pod) ziemię. A jednak mimo tych wszystkich nieszczęść, Jude za każdym razem się podnosi, choć sam tego nie rozumie, nadal żyje. Mało tego, w tym jego trwającym życiu dostrzegamy nawet wiele dobra. Odnaleźć je można choćby w sukcesach zawodowych. Z czasem zostajemy też świadkami Szczęśliwych Lat (tytuł innej części) jego życia. I Jude jest tego dobra świadomy. Czytając tę książkę, wielokrotnie zdziwicie się, jak drobne uśmiechy losu dostrzega w codziennym życiu. Tyle że po latach smutku i bólu chłopakowi trudno jest uwierzyć we własne szczęście. Boi się zapłaty, jaką może przyjść mu za nie ponieść.

Mimo wszystko w "małym życiu" znajduje się jeszcze miejsce dla kogoś poza samym Jude'em. To jego pierwsi przyjaciele. To niezdecydowany Malcolm - przyszły architekt. To porywczy JB - początkujący artysta, wciąż szukający siebie w świecie sztuki. To skromny Willem - długo niezdający sobie sprawy z własnego talentu aktorskiego i odnoszonych sukcesów. To także Andy - niewiele od niego starszy lekarz, przez długi czas jedyny człowiek, którego dopuszcza do swoich ran, tych starych i tych nowych. To w końcu inni prawnicy, wykładowcy i artyści, przewijający się przez jego dorosłe życie. Stopniowo poznajemy losy każdego z nich. Przywiązujemy się do nich, tak samo jak Jude. Bo "małe życie", to oprócz smutku, bólu i demonów przeszłości także relacje z innymi ludźmi, które w walce ze wszystkimi negatywami świata zdają się być ostatnią podporą. Tylko czy niezawodną?

O tym, jak napisano tę książkę - jakie momenty z życia bohaterów zostały nam przedstawione, a które pominięto - można mówić i rozmyślać długo. I choć dochodzi się do wniosku, że zabrakło fragmentów dotyczących jednego z bohaterów, że chętnie poznałoby się towarzyszące konkretnej sytuacji przemyślenia innej postaci, to chwilę później pojawia się jakaś wątpliwość, czy to niedopowiedzenie nie jest lepsze, czy dodatkowe strony nie zabrałyby czegoś całej opowieści. Wydaje mi się, że Hanya Yanagihara stworzyła doskonałą, ale jednocześnie kruchą historię. Bałbym się cokolwiek w niej zmieniać, żeby nie zniszczyć tego paraliżującego efektu końcowego, który wywarło na mnie "małe życie".

Choć przed sięgnięciem po tę książkę może Ci się to wydać niezrozumiałe, czytanie "małego życia" jest jak jazda autokarem z siedzącymi na samym przodzie bohaterami książki, mogąca (!) w każdej chwili zakończyć się zderzeniem z nadjeżdżającą z naprzeciwka ciężarówką. Wsiadając (zaczynając czytać), sam decydujesz, gdzie usiądziesz (jak bardzo się odsłonisz, jak blisko siebie dopuścisz bohaterów). Zajmiesz miejsce z tyłu, mając tym samym największe szanse na wyjście cało z ewentualnego wypadku, zachowując bezpieczną odległość, ale z takiej odległości widząc jedynie czubki głów bohaterów i rejestrując wyłącznie echa ich nieuzasadnionego płaczu lub śmiechu? A może z przodu, wystawiając się na największe obrażenia, na równi z bohaterami, ale jednocześnie mogąc przysłuchiwać się ich całej rozmowie, obserwując ich zachowania i poznając lepiej z każdą kolejną minutą tej długiej drogi? Im bardziej będziesz z przodu, tym bardziej odczujesz siłę uderzenia, ale też tym większej ilości różnorodnych emocji doświadczysz.
Mimo tego ryzyka zachęcam wszystkich do zajęcia najbliższego bohaterów, wolnego miejsca, bo obcowanie z nimi, podglądanie ich wyjątkowych relacji jest chyba największą nagrodą za przebrnięcie przez wszystkie wspomnienia Jude'a. O ile w ogóle jeszcze jakieś wolne miejsce w tym "małym życiu" znajdziecie. ;)

" - Czy ktokolwiek z was ma pewność, że nasze życie ma sens?
- Ja wiem, że moje życie ma sens, ponieważ jestem dobrym przyjacielem. Kocham moich przyjaciół, troszczę się o nich i mam wrażenie, że ich uszczęśliwiam."

O tym, że chcę przeczytać tę książkę, wiedziałem odkąd zobaczyłem jej opis. Gdy zaczynałem, spojrzałem na okładkę i pomyślałem: "proszę, bądź tak genialna,...

więcej Pokaż mimo to