Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Gdy rozum mówił „dobranoc”, serce mówiło „czytaj”.
Serce zawsze wygrywa.

Podczas lektury książki czułam się, jakbym tonęła. Tonęła w głębokim oceanie. Oceanie uczuć, które mi towarzyszyły. Miłość, współczucie, smutek, nienawiść, zrozumienie, nadzieja, ulga, zaskoczenie, rozczarowanie…
Ciągła sinusoida, która odbiera powietrze, przez którą nie możesz oddychać.

więcej: kolejnyrozdzial.pl

Gdy rozum mówił „dobranoc”, serce mówiło „czytaj”.
Serce zawsze wygrywa.

Podczas lektury książki czułam się, jakbym tonęła. Tonęła w głębokim oceanie. Oceanie uczuć, które mi towarzyszyły. Miłość, współczucie, smutek, nienawiść, zrozumienie, nadzieja, ulga, zaskoczenie, rozczarowanie…
Ciągła sinusoida, która odbiera powietrze, przez którą nie możesz oddychać.

więcej:...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

y istnieje lepsza pora na czytanie książki Dopóki nie zgasną gwiazdy Piotra Patykiewicza, niż mroźne styczniowe poranki? Chyba tylko okropecznie gorące lato, w które będziemy chcieli się ochłodzić. Taaak mroźnej książki jeszcze nie czytałam. Winter is coming. 😉

Po Upadku nic nie wygląda tak jak wcześniej. Lód i śnieg pochłonęły cały świat. Po ziemi stąpają wygłodniałe bestie, niebem nie rządzą już ptaki. Miasta stoją niemalże puste – zapuszczają się tam jedynie złomiarze, w poszukiwaniu cennych artefaktów. Śnieżne pustkowia i dzikie ostępy leśne przemierzają grupy myśliwych, desperacko walczących o pożywienie. Pozostali przy życiu ludzie przenieśli się wysoko w góry, gdzie trzymają się ułudy bezpieczeństwa. Doskonale wiedzą, że biada tym, których dopadną światła na przełęczy. Dla większości lepsza jest śmierć…

W takiej rzeczywistości przyszło żyć Kacprowi. Chłopak nawet nie przypuszcza, jakie piekło zgotował mu los. Pogoń za ambicją oraz poczucie obowiązku wobec bliskich każą mu opuścić znaną okolicę. Rozpoczyna swoją podróż. A światła czekają na nieostrożnych wędrowców.

W ten mroźny klimat książki postać Kacpra wnosi wiele ciepła. To ta postać, ten mój typ, który łapie za serducho i od razu człowiekowi robi się przyjemniej. :) To bardzo ambitny i zaradny chłopak, który pod okiem ojca i starszego brata rozpoczyna proces stawania się mężczyzną. Ma przed sobą swoje pierwsze polowanie.

Autor świetnie wplótł w powieść religię. Pojawia się wiele elementów pochodzących z chrześcijaństwa, co dodało jej pewnej specyficznej atmosfery. Motyw drogi, również nie jest mi obcy. Mogliście o nim przeczytać choćby w poście o Pandemii Jany Wagner. Patykiewiczowi udało się zbudować bardzo realistyczną fabułę (albo ja sobie to bardziej wkręcałam, czytając książkę, gdy za oknem temperatura spadała do -15°C). 😛

Minusem jest podobieństwo do serii Metro, co Patykiewiczowi, w moim mniemaniu wyszło dość słabo. Liczyłam na więcej oryginalności. Sięgając po powieści polskich autorów liczę na coś świeżego, niestety, w tym przypadku się zawiodłam. 😉 Ale to naprawdę, jest tak tyci minusik, że prawie nie zauważalny. :)
Zakończenie również trochę rozczarowuje, odniosłam wrażenie, że autor docierając już prawie do końca swej książki, chciał ją skończyć, jak najszybciej, przez co końcówka wyszła jakaś taka… Nijaka. Szkoda.

Całości dopełniają klimatyczne czarno-białe ilustracje z pod ręki Rafała Szłapy. <3

Fajne czytadło na mroźne poranki. :) Jednak na kolana mnie nie powaliło.
Nie mniej jednak polecam wszystkim miłośnikom powieści drogi i przygodówek. :)

y istnieje lepsza pora na czytanie książki Dopóki nie zgasną gwiazdy Piotra Patykiewicza, niż mroźne styczniowe poranki? Chyba tylko okropecznie gorące lato, w które będziemy chcieli się ochłodzić. Taaak mroźnej książki jeszcze nie czytałam. Winter is coming. 😉

Po Upadku nic nie wygląda tak jak wcześniej. Lód i śnieg pochłonęły cały świat. Po ziemi stąpają wygłodniałe...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Obawiałam się Endgame. Obawiałam się kopii Igrzysk Śmierci. Obawiałam się… Tja, długo by wymieniać. W końcu się zdecydowałam i dzięki wydawnictwu Sine Qua Non, książka wpadła w moje łapki. I co? I brawo ja!

W Ziemię uderza seria meteorytów. Tylko garstka ludzi jest świadoma tego, co to oznacza… Nadszedł czas. Usłyszeli wezwanie. Rozpoczyna się Endgame!
W ich żyłach płynie krew starożytnych cywilizacji. W ich umysłach odzywa się głośne wezwanie. W ich rękach znajduje się los świata. Nie mają nadprzyrodzonych zdolności. Nie potrafią latać, nie posługują się magią. Ale od dziecka szkolono ich, by stali się zabójcami idealnymi.

Zarys fabuły może i lekko przypomina ten z Igrzysk Śmierci, ale zagłębiając się bardziej, da się wyczuć spore różnice. Są igrzyska, zwycięzca może być tylko jeden. I na tym koniec. Wydarzenia poznajemy z przybliżeniem osoby każdego z dwunastu bohaterów, co dla mnie jest na plus. Okej, może wolałabym ich trochę mniej (Sarah i Jago?), jednak lepsze to, niż uparte trzymanie się tylko jednego. I to w tej powieści! Zbyt dużo się dzieje, aby jedna postać to ogarnęła. Odkrywamy psychikę bohaterów, poznajemy fakty z przeszłości, które nie są mało istotne. Śledzimy ich poczynania i zmagania z napotkanymi łamigłówkami. I choć są brutalni, niekiedy nawet bezlitośni, to niektórzy potrafili zaskarbić sobie moją sympatię.
Cieszy mnie również to, że pomiędzy brutalnością, a rozlewem krwi autorzy znaleźli miejsce na umieszczenie miłości. Szkoda, że to taki trochę typowy trójkąt, nie mniej jednak i tak mnie to raduje. Zawsze to trochę ciepła na serducho, gdy czyta się o zaufaniu, przyjaźni i miłości. :)
Największym plusem dla mnie w Endgame są historie tajemniczych budowli i pradawnych rodów. Lubię takie smaczki. Czuję wtedy, że autorzy konkretnie przyłożyli się nawet do najdrobniejszych szczegółów. Gdyby tego zabrakło i wątek ten został potraktowany po łebkach, czułabym niedosyt. A tak?! Tadam! <3

Endgame to wspaniała książka! Chcę jeszcze i jeszcze. Szkoda, że całość wydana jest bez akapitów i wyjustowania, co trochę męczy. Jednak jestem w stanie to zrozumieć – siła wyższa. Na początku jest informacja, że układ akapitów i wcięć w tekście jest narzucony wydawcy przez autora (niezależnie od wersji językowej).
Zdaję sobie sprawę, że wielu miłośników IŚ tę książkę uzna za odgrzany kotlet. Dla mnie jest jednak arcydziełem. IŚ mnie rozczarowały, Endgame mnie powaliło. Rozłożyło na łopatki. Zafascynowało i pozostawiło z takimi emocjami, że musiałam ochłonąć, zanim mogłam cokolwiek racjonalnie o tej książce napisać.

Warto dodać również, że książka ta, poza tym, że jest świetną historią, jest również zaproszeniem dla czytelników, do dołączenia do ogólnoświatowej gry, w której celem jest odnalezienie trzech ukrytych kluczy, doprowadzających wybrańca do prawdziwego skarbu. Jak je zatem odnaleźć? W książce natrafiamy na różnego rodzaju wskazówki. Może układ akapitów i brak wcięć również ma z tym coś wspólnego?
Uczestnictwo w zabawie wymaga dostępu do książki (nie musisz kupować, wystarczy pożyczyć z biblioteki), dostępu do Internetu oraz własnego standardowego konta internetowego Google. Na początku musisz dokonać rejestracji na stronie internetowej, której adres URL jest rozwiązaniem pierwszej zagadki w książce i podać wszystkie niezbędne w tym celu dane. Nagroda Główna zostanie przyznana pierwszej osobie, która rozwiąże wszystkie zagadki i zostanie pozytywnie zweryfikowana przez organizatorów przed 20 października 2017 roku.

Dla mnie – bomba! <3

Obawiałam się Endgame. Obawiałam się kopii Igrzysk Śmierci. Obawiałam się… Tja, długo by wymieniać. W końcu się zdecydowałam i dzięki wydawnictwu Sine Qua Non, książka wpadła w moje łapki. I co? I brawo ja!

W Ziemię uderza seria meteorytów. Tylko garstka ludzi jest świadoma tego, co to oznacza… Nadszedł czas. Usłyszeli wezwanie. Rozpoczyna się Endgame!
W ich żyłach płynie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Co czyni nas tym, kim jesteśmy? Możliwość posiadania. Posiadania wspomnień. Tych złych i dobrych. Dzięki wspomnieniom kreuje się nasza osobowość, unikamy ponownie tych samych błędów, uśmiechamy się zaglądając w przeszłość.
Co byś zrobił, gdyby wszyscy Twoi przyjaciele rzucili się z mostu, a ktoś pozbawiał Cię prawa do ich opłakiwania? Co byś zrobił, gdybyś pod wpływem rosnących w Tobie emocji nie mógł uronić łzy, bo groziło by to utratą samego siebie? Wolałbyś utracić wszystko, czy iść w ślady swych przyjaciół? Tak działał Program. Wydzierał Ci Twoją osobowość, byś nie pamiętał nic. Byś zapomniał o smutku i swej przeszłości. Byś stał się nikim.

Masowe samobójstwa wśród nastolatków zaczęły się nagle i wkrótce uznano je za epidemię. Jeden nastolatek na troje odbierał sobie życie. Samo zjawisko istniało wcześniej, ale w pewnym momencie, z dnia na dzień, młodzi ludzie niemal zespołowo zaczęli skakać z okien lub podcinać sobie żyły.
Jedyną ochroną nastolatków przed samobójstwami był Program – nowatorskie podejście do zapobiegania samobójstw. W ramach Programu jesteś asymilowany, mieszają Ci w głowie i wymazują wspomnienia. Musisz zażywać leki i brać udział w terapii, aż w pewnym momencie zapominasz, jak się nazywasz.

Brat Sloane popełnił samobójstwo, a jej rodzice panicznie boją się stracić swoje ostatnie dziecko. Dziewczyna za nic w świecie nie chce trafić do Programu, stara się więc nie pokazywać po sobie przygnębienia. Sztuczne uśmiechy i pogaduszki to dowód na to, że nic jej nie dolega. Dziewczyna nie może zaufać nikomu, nawet swoim rodzicom – oni szczególnie ochoczo zgłaszali wszystko, co odbiegało od normy. Wsparciem jest dla niej przede wszystkim jej chłopak – James. Coraz trudniej jest im jednak wciąż przekonywać siebie nawzajem, że ich miłość przetrwa wszystko. Wraz ze śmiercią kolejnego przyjaciela dopada ich depresja. A później Program…

Plaga samobójców, to książka, która rozłożyła mnie na łopatki. Ta książka zadziała na mnie, jak Program – przejęła władzę nade mną i nad moim czasem. Nic nie było ważne, tylko ja, książka i wspomnienia. Wciągnęła mnie absolutnie, rzeczywistość nie istniała. Suzanne Young za sprawą swojej książki wdarła się do mojej głowy robiąc w niej początkowo chaos i układając wszystko od nowa, gdy ja z zapartym tchem czytałam stronę za stroną. To, jak przedstawiła uczucia bohaterów, a zwłaszcza Sloane, z której punktu widzenia poznajemy wszystkie wydarzenia – cudo! Niejednokrotnie przechodziły mnie ciarki, a włosy stawały dęba. Ta książka jest przepełniona emocjami. Niesamowita opowieść wywołująca u czytelnika przerażenie i niepokój.

Suzanne Young łącząc dystopię z Young Adult zrobiła to po mistrzowsku. Choć tematyka samobójstw wśród młodzieży to nie łatwy temat to język wcale nie jest trudny. Wręcz przeciwnie, jest lekko i chciałabym napisać, że przyjemnie, jednak nie jestem pewna, czy to będzie najtrafniejsze określenie. 😉

Nie jem, nie śpię – czekam na kolejną część.

I polecam!

Co czyni nas tym, kim jesteśmy? Możliwość posiadania. Posiadania wspomnień. Tych złych i dobrych. Dzięki wspomnieniom kreuje się nasza osobowość, unikamy ponownie tych samych błędów, uśmiechamy się zaglądając w przeszłość.
Co byś zrobił, gdyby wszyscy Twoi przyjaciele rzucili się z mostu, a ktoś pozbawiał Cię prawa do ich opłakiwania? Co byś zrobił, gdybyś pod wpływem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wygrana i przegrana. Zniszczenie i ocalenie. Winner’s curse.

Siedemnastoletnia córka generała, Kestrel, stoi przed wyborem: albo wyjdzie za mąż, albo zaciągnie się do armii. Pozbawiona trosk, wiedzie życie w dostatku. Jest Valorianką, pochodzi z ludu zwycięzców.
Przed wojną Valorianie podziwiali wrogi lud, Herrańczyków, a nawet im zazdrościli. Po wojnie sytuacja całkowicie się odmieniła. Prysł jeden czar, rzucony został zaś inny. Herrańczycy stali się niewolnikami Valorian.
Pewnego dnia dziewczyna wygrywa licytacje i kupuje na targu Herrańskiego niewolnika. Choć wydawałoby się, że to nic, a dziewczyna ze wzruszeniem ramion wysłuchuje znajomych, że wydała ogromną kwotę, to jej wygrana z czasem okazuje się przegraną.

Uwielbiam high fantasy. To tutaj autor musi wykazać się ogromną wyobraźnią. Stworzenie nowego świata, w których osadzi całą fabułę to nie lada wyzwanie. Elementy muszą do siebie pasować, niczym kawałki układanki. Wystarczy jeden mały zgrzyt, jeden nie pasujący element, aby wszystko się posypało. Czy Marie Rutkoski udało się to tak, jak tym najbardziej znanym, Tolkien’owi, Pratchett’owi czy Sapkowskiemu?

No cóż… Świat wykreowany przez autorkę nie był tak rozbudowany, jak na to liczyłam. A liczyłam na wiele, zwłaszcza, że już na pierwszych stronach została umieszczona mapa całego Imperium. Choć pojawiają się informacje dotyczące historii, kultury i poglądów politycznych, jest ich tak mało, że praktycznie ciężko cokolwiek z nich wyłapać, czy zrozumieć. Są wplecione w fabułę, nie zasypują nas już na samym początku, jednak uważam, że jeśli autor decyduje się na stworzenie własnego uniwersum, to powinien to dopracować pod każdym względem, w każdym najdrobniejszym szczególiku. Pod tym względem ode mnie ogromny minus, choć zdaję sobie niejako sprawę, że dla innych ten minus będzie plusem.
Dla osób, które najbardziej w książkach cenią sobie wątek romantyczny, ta książka będzie strzałem w dziesiątkę. Jeśli odstrasza Was obietnica intryg, zajadłych pojedynków czy dzikiej rewolty – to niech przestanie. Marno ich tutaj szukać. Główną rolę odgrywa tutaj uczucie między głównymi bohaterami, między Kestrel, a jej niewolnikiem, Arinem. Do tego dochodzi nienawiść panująca między ich rodami, konflikty, pochodzenie, głos serca kontra głos rozumu… Takie tam, szmery-bajery co to o nieszczęśliwej miłości prawią.
Na plus jest tutaj akcja. Całkiem miło i dynamicznie poprowadzona. Momentami chaotycznie, ale to nie wadzi. Decyzje podejmowane przez bohaterów zwalają z nóg, ale w tym pozytywnym znaczeniu. I zakończenie… Zakończenie pozostawia niedosyt, przez które ma się ochotę sięgnąć po kolejną część. I tak zrobię, bo polubiłam parę zbuntowanych nastolatków, których los i jedna decyzja ze sobą łączą, a później chcą rozdzielić.

PS. Jeśliby się tak niejako nastawić na Young Adult z nastoletnią miłością w czasach Średniowiecza, to lektura może okazać się całkiem przyjemna. :)
I ta nadzieja, że kolejna część będzie tylko lepsza… :)

Wygrana i przegrana. Zniszczenie i ocalenie. Winner’s curse.

Siedemnastoletnia córka generała, Kestrel, stoi przed wyborem: albo wyjdzie za mąż, albo zaciągnie się do armii. Pozbawiona trosk, wiedzie życie w dostatku. Jest Valorianką, pochodzi z ludu zwycięzców.
Przed wojną Valorianie podziwiali wrogi lud, Herrańczyków, a nawet im zazdrościli. Po wojnie sytuacja całkowicie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Lilith – w folklorze żydowskim upiorzyca groźna dla kobiet w ciąży i niemowląt w pierwszych tygodniach ich życia. Uważana za pierwszą żonę biblijnego Adama, wywodząca się najprawdopodobniej z tradycji mezopotamskiej.

Książka "Lilith. Dziedzictwo" została wydana już wcześniej przez Self Publishing w formie e-booka. Dzięki wydawnictwu Novae Res doczekała się swojego papierowego wydania.

Ale to nie Lilith jest główną bohaterką powieści, lecz nastoletnia Sha. Nagła przeprowadzka z zimnej i surowej Islandii do bajecznie kolorowego, pełnego słońca Cannes wprowadza w jej życie niezłe zamieszanie. Nowe miejsce, nowa szkoła... a w niej dwa największe ciacha na tej planecie: Daniel - czarnowłosy i wyjątkowo zdolny syn gospodyni domowej, oraz Chris - porażający swoją urodą, platynowłosy anioł, bogatszy chyba od samego Boga. Do tego obaj zdecydowanie zainteresowani nową, tajemniczą koleżanką. W takich warunkach świat Sha mógłby być rajem, gdyby nie przerażające, apokaliptyczne sny, które nawiedzają ją od chwili, gdy w jednym z nich zobaczyła imię Lilith.

Choć już od początku wiadomo, że w książce pojawi się typowy, miłosny trójkąt, to mimo wszystko zaintrygowana przez tytuł, miałam ochotę sięgnąć po książkę. Skoro pojawia się w niej imię Lilith, miałam nadzieję na coś pysznego. Coś co mnie zachwyci i nie pozostawi z niedosytem. Niestety, tak się jednak nie stało.

Główna bohaterka to chodzący ideał, bóstwo, piękność, cudowność, oh-ah, ah-oh etc. Same zalety - zero wad. Niby niewinna i czysta, nie mająca doświadczenia "w tych" sprawach, a pierwsze co robi, gdy poznaje Daniela, to mówi o jego fiutku. I w ogóle fiutków w tej książce jest dużo. Temu stoi, tam temu stoi, każdemu stoi, kto zobaczy Sha. Irytująca dziewucha z każdą stroną coraz bardziej. Jej pytania, jej odpowiedzi, jej prowokacje... NIE, NIE, NIE!
Drugim bohaterem był Daniel. Śliniący się na widok Sha, niczym bernardyn ze znanej komedii.
Trzecim - Chris. Bogaty, zmieniający dziewczyny, jak skarpetki, przywódca szkolnej bandy, który początkowo ze swoimi kumplami uprzykrza Danielowi życie, a następnie zostaje jego kumplem. Oczywiście dzięki Sha.

Akcja - zerowa. Na trzystu szesnastu stronach mamy opis tygodnia z życia bohaterów, którzy ze sobą rozmawiają, śmieją się, rozmawiają, śmieją się, jedzą, gotują, rozmawiają, śmieją się, no i od czasu do czasu komuś stanie fiutek.
A wyzwiska, którymi trójka bohaterów obdarowuje się wzajemnie, to już w ogóle katastrofa.
"Osiołku", "złośliwy upierdliwcu", "kozi bobku", "złośliwa kreaturo"... A później hihihi, hehehe, hahaha. Taaaaakie to słooooodkie. <3 Brrrr!

Fantastyki w tym tyle, co kot napłakał. Może na trzech ostatnich stronach wyjaśnia się to, kim na prawdę jest Sha i dlaczego nawiedzały ją tak realistyczne koszmary.

Plus za to, że wydarzenia poznajemy z perspektywy całej trójki. Cztery rozdziały należą do Sha, po trzy do Daniela i Chrisa. Dzięki temu możemy ich bliżej poznać, zajrzeć do ich głów i dowiedzieć się, co w nich siedzi. Dlaczego są, kim są i zachowują się tak, jak się zachowują. Mimo to, nie polubiłam ich ani trochę. To wszystko było zbyt naciągane, a momentami odnosiłam wrażenie, że autorka zmieniła zdanie podczas pisania i to wszystko poszło nie w tę stronę, co powinno.

No i wydanie. <3
Ta książka została na prawdę prześlicznie wydana. Matowa, przyjemna w dotyku okładka z błyszczącym uszlachetnieniem liter. <3 <3 <3 Uwielbiam takie okładki. Mam ochotę je ciągle macać. <3

kolejnyrozdzial.pl

Lilith – w folklorze żydowskim upiorzyca groźna dla kobiet w ciąży i niemowląt w pierwszych tygodniach ich życia. Uważana za pierwszą żonę biblijnego Adama, wywodząca się najprawdopodobniej z tradycji mezopotamskiej.

Książka "Lilith. Dziedzictwo" została wydana już wcześniej przez Self Publishing w formie e-booka. Dzięki wydawnictwu Novae Res doczekała się swojego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, o której jest głośno, zawsze kusi. A jak z każdym dniem przybywa pozytywnych recenzji, to kusi jeszcze bardziej. Mnie skusiła do tego stopnia, że chciałam ją pożreć jak najszybciej. Tylko, że kompletnie nie wiem, jak się teraz zabrać do napisania o niej czegokolwiek.
Kurczę... To uczucie, gdy odkładasz książkę i masz wrażenie, że zmarnowałeś na nią czas. A przecież to nie tak miało być. Nie wzruszyła mnie ta 'ckliwa' historyjka. Prawdopodobnie wychodzi ze mnie zimna zołza, która jest romantyczna, jak paczka gwoździ. Trudno.

W każdym razie poniżej będą spojlery, będę psuć Wam zabawę i efekty zaskoczenia, sorry.

Sydney, jak to przystało na główną bohaterkę, ma pecha. W miłości, rzecz jasna. Gdy przesiaduje sobie na balkonie, słucha, jak na przeciwległym gra chłopak na gitarze. (Chłopak z gitarą, byłby dla mnie parą, lalala...) Gdy ten zauważa, że Sydney śpiewa do jego melodii (piosenek?), postanawia się z nią skontaktować. Zaczynają się smsy z prośbą o teksty do piosenek, bo Ridge czuje blokadę twórczą. A przecież zespół ma i teksty być muszą.
Gdy na jaw wychodzi, że chłopak Sydney, Hunter, zdradza ją z jej najlepszą przyjaciółką Tori, Ridge postanawia przygarnąć pod swój dach biedną dziewuszkę w zamian za teksty. No i tutaj zaczyna się taka plątanina uczuć, że zamiast współczuć bohaterom, momentami zaczynałam nad książką rżeć, jak zdziczały koń. (A przecież, jak się dom Mostowiaków palił, to się pobeczałam. Noo...).

Całą historię poznajemy z perspektywy dwójki głównych bohaterów. Raz sobie czytamy Sydney, raz Ridge'a. Nie lubię nieasertywnych bohaterów. Jeśli ktoś czegoś nie chce i zamiast powiedzieć 'nie', psioczy, kwili i WYLEWA HEKTOLITRY ŁEZ NA CO DRUGIEJ STRONIE, dodatkowo zaprzeczając samemu sobie, to mam ochotę rzucić w niego książką i krzyknąć 'weno się ogarnij, tej'. Grrr!

Weźmy taką Sydney. Jest nijaka. No bo jaka? Nie wyróżnia się niczym. Zwyczajna bohaterka, o której zapominałam, gdy tylko odkładałam książkę (a odkładałam ją z rozkoszą). Po zerwaniu z Hunterem wmawia sobie, że da sobie czas, że nie chce więcej związków, musi pożyć sobie sama, na własną rękę, że nigdy więcej nikomu nie zaufa, i tak dalej i tak dalej. Typowe myślenie zranionej osoby. Ale tylko myślenie, ledwo mija kilka dni, a ta wzdycha do Ridga, rzucając na niego fochem, gdy okazuje się, że ten ma dziewczynę. Jako, że Sydney nie chce być, jak jej była przyjaciółka, postanawia trzymać się z dala od Ridge'a. Ale czy to możliwe, jeżeli wspólnie pracują nad tekstami piosenek? No chyba nie... Więc tak sobie czytamy przez całą książkę o walce między 'nie', a 'chcę go', między 'chcę być sama', a 'chcę być z nim'. A jak się pocałowali, to już w ogóle pozamiatane, bo walka uczuć zamienia się w osobiste oskarżenia 'jestem drugą Tori, jak ja mogłam, jak ja mogłam, chlip, chlip, chlip'. Dziewczyna się przytula do Ridge'a - płacze. Uśmiecha się do niego, a zaraz potem - płacze. Pisze z nim ckliwe piosenki - płacze. Cokolwiek robi - płacze. Nie było to dla mnie wzruszające, wręcz przeciwnie. Było to dla mnie śmieszne. Serio, serio.
Podobnie rzecz się miała, jeśli chodzi o Ridge'a. Pies ogrodnika. Jest w szczęśliwym związku z Maggie, ale nie zamierza z nikim dzielić się Sydney. Sio, sio, sio - ona jest moja, obie są moje. Sik, sik, sik - zaznaczam teren.
Nie polubiłam pary głównych bohaterów. Drażnili mnie. Do teraz powiększają mi się dziurki w nosie, gdy o nich pomyśle. Jestem zła. Mogłam w tym czasie przeczytać coś lepszego. (Modlitewnik?:P )

Plusy? Humor i dodanie do książki ścieżki dźwiękowej. Bo ładne piosenki. Jednak słuchanie ich i czytanie w tym samym momencie nie jest dla mnie. Nie potrafię się skupić na dwóch rzeczach jednocześnie. Albo, albo. Moja strata.

I czasu strata też. Tak przykro bardzo.

Książka, o której jest głośno, zawsze kusi. A jak z każdym dniem przybywa pozytywnych recenzji, to kusi jeszcze bardziej. Mnie skusiła do tego stopnia, że chciałam ją pożreć jak najszybciej. Tylko, że kompletnie nie wiem, jak się teraz zabrać do napisania o niej czegokolwiek.
Kurczę... To uczucie, gdy odkładasz książkę i masz wrażenie, że zmarnowałeś na nią czas. A przecież...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Druid Elder pod drzwiami swego domu znajduje niemowlę. Nadaje dziewczynce imię Avea. Dziewczyna dorastając pod czujnym okiem mistrza, poznaje tajniki magii i alchemii. Gdy Avea zostaje opiekunem Wiecznej Puszczy, wydawałoby się, że jej życie będzie spokojne. Jednak światu zagrażają hordy żywych trupów. Avea zostaje wezwana do armii. Czy dziewczynie, która nigdy nie miała w dłoni broni, uda się ocalić świat? Druidzi, magowie, nekromanci, krasnoludy i elfy walczące z zombie. A to wszystko przepełnione humorem i najdziwniejszymi zwrotami akcji. Jednym zdaniem: Bridget Jones w oprawie fantasy.

Avea to odważna, pewna siebie dziewczyna. Jednak z ogromnym pechem. Gdy na środku ulicy znajduje się kałuża błota, możecie być pewni, że ona w niej wyląduje. Gdzie pełno hałasu i dymu, najczęściej Avea jest w centrum zdarzeń, choć nie zawsze z własnej woli. Czasem to przypadek, zwyczajny pech, czasem jej niewyparzona buźka. Mieszkańcy miasteczka, w którym dziewczyna stara się odnaleźć, boją się i starają się unikać tajemniczego nekromanty Fabiana, objętego klątwą milczenia. Avea, nie mając świadomości, kim jest Fabian, jest wobec niego niemiła i pyskata. I zawsze wypija mu kawę! Dostaje, więc od niego kolejne kary i mandaty, zaś sam nekromanta obiecuje sobie, że kiedyś dziewczyna spłaci swoje długi. Nie wiem, jakim cudem, z tym swoim pechem dostała się do armii. Chociaż może to właśnie pech chciał, że się w niej znalazła.
Druidka została przydzielona do trzynastego (przypadek?) pułku, którym dowodził Orin, krasnolud. Początkowo sceptycznie nastawiony do baby w grupie, z czasem się do niej przekonuje.
Podczas libacji Avea, jak to Avea, narozrabiała i przywództwo wysyła jej kompanię na misję, z której jeszcze nikt nie wrócił żywy...

Przepełniona humorem historia o Wiecznej Puszczy, magii, alchemii i wojnie z umarłymi.
Zaskakujące, czasami nieobliczalne, zwroty akcji. Na jednej stronie czytelnik pęka ze śmiechu, na następnej łzy napływają do oczu. A to wszystko otoczone ogromną tajemnicą. Nic nie jest takie, jakie się wydaje.

I wszystko byłoby cudnie, gdyby nie jeden mały mankament. Baaaaardzo ubogie opisy scen walki. Ograniczone do kilku - kilkunastu zdań. Gdyby pani Anna pokusiła się o ich urozmaicenie, oraz zadbałaby o detale i szczegóły, zamiast uogólniać, byłaby to brakująca wisienka na torcie.

Finał nie był taki, jak się tego spodziewałam. Zaskoczył mnie, bardzo. Liczyłam na coś zupełnie innego, bardziej oklepanego (przyzwyczajenie?). Zostałam mile zaskoczona. Tak na prawdę wyjaśnia się niewiele. Autorka pozostawiła sobie otwartą furtkę, by napisać kontynuację, na którą mam ogromny apetyt.

Czekam niecierpliwie. Pychotka. <3

Druid Elder pod drzwiami swego domu znajduje niemowlę. Nadaje dziewczynce imię Avea. Dziewczyna dorastając pod czujnym okiem mistrza, poznaje tajniki magii i alchemii. Gdy Avea zostaje opiekunem Wiecznej Puszczy, wydawałoby się, że jej życie będzie spokojne. Jednak światu zagrażają hordy żywych trupów. Avea zostaje wezwana do armii. Czy dziewczynie, która nigdy nie miała w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Co by było gdyby 14 kwietnia 996 roku wydarzenia potoczyły się inaczej? Czy nadal czczono by wiele słowiańskich bóstw?
W strukturze słowiańskiej religii istniała możliwość porzucenia jednego boga dla innego, jeśli ten drugi był silniejszy. Dlatego zmianę wiary u Słowianina nie można porównywać z apostazją chrześcijanina.
Dla Mieszka I i jego doradców, Bóg zwycięskich Niemców i Czechów, na pewno zaliczał się do bogów silniejszych. To przekonanie, połączone z praktycznymi korzyściami przejścia na chrześcijaństwo, skłoniło do podjęcia takiej decyzji.

"Królestwo Pięciu Księstw" to opowieść rozgrywająca się w czasach wojen religijnych. Wyznawcy Szymona Maga, kierowani nienawiścią i chęcią dominacji, planują podbić ziemie zamieszkałe przez innowierców. Losy świata leżą w rękach młodego i niedoświadczonego księcia Bolesława.
Jednak, gdy Bolesław po raz kolejny upija się ze swoimi kompanami, jego ojciec, Wielki Książę Ziemi Warszysckiej, wysyła go do wuja Jarnasza, by tam młodzieniec nauczył się bycia prawdziwym mężczyzną.

Symonici - wyznawcy Szymona Maga, którzy przypominają Zakon Krzyżacki, to bestie w ludzkiej skórze, które pod płaszczem wiary mordują wszystkich tych, którzy im się sprzeciwiają. Wierzą, że Szymon Mag, nie zrodził się z kobiecego łona, lecz jako bóg zstąpił z nieba, przybierając postać dorosłego mężczyzny.
Jego kult powstał w złych czasach dla ludzkości. Liczne wojny, utarczki i konflikty przeplatające się z plagami, trzęsieniami ziemi i okropnymi epidemiami. W takich czasach ludziom brakuje nadziei, więc zwracają się ku niebiosom, co potrafił wykorzystać Szymon Mag. Był niezwykle charyzmatyczny i posiadał dar magii. Potrafił unosić się nad ziemią, czy uzdrawiać ludzi dotykiem.
Symonici twierdzą, że to Szymon Mag doprowadził do skazania Jezusa z Nazaretu. Chrześcijanie zaczęli być coraz większym zagrożeniem dla wyznawców Szymona, więc ci postanowili ich zgładzić, a gdy to się nie udało, uznali Jezusa za proroka mającego ogłosić nadejście samego Boga - Szymona Maga.
W końcu w Imperium Symonitów zapada decyzja o podbiciu Królestwa Pięciu Księstw.

To właśnie głównie wątkowi religijnemu, czytelnik ma wrażenie, że chociaż jest to świat fantastyczny, to trafił do alternatywnej rzeczywistości. Wiele podobieństw religijnych, a największym plusem tej opowieści jest okraszenie jej naszą słowiańską mitologią. Poznajemy bożków miłości, rodziny, czy wojny. Raczej nigdy nie dowiemy się, jak dokładnie przedstawia się historia wierzeń słowiańskich. Informacje którymi dysponujemy dotyczą tylko schyłku - czasów tuż przed przyjęciem chrześcijaństwa. Więc każda książka, w której ludzie modlą się do Mokosza, Peruna, czy Kupały, to dla mnie rodzynkowa pyszność. <3

Ogromną rolę w książce odgrywa też postać królowej Erzsébe, zwanej przez swych poddanych Piękną Panią. Jej wygląd niewinnej dziewczyny zupełnie nie pasował do skażonej i wypełnionej do cna okrucieństwem, duszy.
Pochodziła ze starego i zubożałego rodu. W wieku czternastu lat poślubiła księcia Kazmera, władcę Magyoran. Okoliczna ludność pokochała swą królową, lecz była to miłość jednostronna. Erzsébe nienawidziła swojego męża i nowego domu. Przypadkowe spotkanie z wiedźmą Esterraldą odmienia jej życie i Erzsébe zostaje wdową oraz władczynią. Władczynią całkowicie odmieniającą życie swych poddanych. Wszędzie zaczyna panować strach. Wystarczył jeden ruch, jedno złe słowo lub zabłąkane spojrzenie w stronę Erzsébe, by znaleźć się w zamkowych lochach, z których nikt nie wychodził żywy.
Na zamkowym dziedzińcu, zamiast kwiatów i zadbanych drzew, wznosiła się szubienica, na której kruki wyżerały resztki z gnijących trupów.
Dla Erzsébe liczy się tylko jej nieskazitelny wygląd. Jej marzeniem jest zachować wieczną młodość. Gdy wiedźma obiecuje jej eliksir młodości, zrobiony ze szlachetnej krwi młodego księcia Bolesława, okrutna władczyni nie zastanawia się długo nad podjęciem decyzji, która doprowadza do wojny.

Królestwo Pięciu Księstw to bardzo ciekawa i godna polecenia książka. Znajdziecie w niej same smaczki: zawiłe intrygi, zdrady, sadystyczne sceny i wartkie opisy krwawych walk. Całości dopełnia plejada wyrazistych bohaterów o mocnych charakterach.
Książka napisana bardzo żywym, lecz nielekkim językiem. Wyjątkowo wciągająca pozycja. Niepokoi, pobudza wyobraźnię, zmusza do refleksji i odpowiedzenia sobie na pytanie 'co by było, gdyby...'.

Sięgnijcie koniecznie, ja jestem zachwycona. :)

Co by było gdyby 14 kwietnia 996 roku wydarzenia potoczyły się inaczej? Czy nadal czczono by wiele słowiańskich bóstw?
W strukturze słowiańskiej religii istniała możliwość porzucenia jednego boga dla innego, jeśli ten drugi był silniejszy. Dlatego zmianę wiary u Słowianina nie można porównywać z apostazją chrześcijanina.
Dla Mieszka I i jego doradców, Bóg zwycięskich...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Literatura katastroficzna i postapokaliptyczna zrobiła się ostatnio bardzo modna. Nowe tytuły na rynku pojawiają się niczym przysłowiowe grzyby po deszczu. Pojawiła się również "Pandemia" rosyjskiej pisarki Jany Wagner. A że po uszy zakochana jestem w twórczości Dostojewskiego, chętnie sięgnęłam po tę pozycję, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Bo rosyjskich pisarzy, którzy, trzeba przyznać, są świetni, wydaje się w naszym kraju zbyt mało.

Grypa to ostatnia niekontrolowana plaga ludzkości. Jednak wielu ją lekceważyło, a wybuch pandemii był tylko kwestią czasu. Z całego świata napływają informacje o masowych śmiertelnych zachorowaniach. Społeczeństwa rozpadają się w chaosie i anarchii, odcięte od lekarstw, prądu i wody.
W konającej Moskwie resztka ocalałych wegetuje w strachu przed chorobą i jej nosicielami. Tylko nieliczni mają odwagę żyć poza wojskowymi strefami kwarantanny. Anna z rodziną i przyjaciółmi wie, że aby przetrwać, trzeba przejąć inicjatywę. Ucieczka jak najdalej od epicentrum wydaje się najlepszym rozwiązaniem, w odległe miejsce z dostępem do świeżej wody i żywności, gdzie można nauczyć się żyć od nowa. Wybór pada na małą chatkę na wysepce jeziora Wong w Karelii przy granicy z Finlandią. Jednak przedarcie się tam to karkołomne zadanie, ponieważ nic już nie jest takie jak przedtem. Zwarta grupa wyrusza w pełną niebezpieczeństw podróż przez upiorny świat wyniszczony globalną zarazą.

Powieść postapokaliptyczna połączona z powieścią drogi, okraszona dramatem psychologicznym. Tak wiele, a tak niewiele.
Niby odczuwa się strach, grozę, narastające napięcie między bohaterami, którzy ze strony na stronę zmieniają się pod wpływem przeżyć. A jednak coś jest nie tak.
Długo zastanawiałam się co. I już wiem!
Odniosłam wrażenie, że z głównej bohaterki i jednocześnie narratorki, Jana Wagner na siłę chciała zrobić kobietę nieszczęśliwą. Nieszczęśliwą, wcale nie z powodu wymierającej ludzkości. Dramatem dla Anny jest to, że musi opuścić swój dom, że w podróż wyrusza z nimi była żona jej męża, że nie jedzie jednym samochodem z własnym mężem.
Sprzeczność wydarzeń tylko po to, aby Anna mogła się nad sobą poużalać i postrzelać fochy, przerosła mnie, do tego stopnia, że odłożyłam książkę i kilka dni zabierałam się, by ponownie po nią sięgnąć.

// CB-radio znów zatrzeszczało głosem Sierioży:
- Aniu, tutaj w prawo.
- Wiem - warknęłam ze złością i pomyślałam, że mnie nie usłyszał, bo mikrofon leżał w skrytce, w której trzymałam papierosy.*
[...]
- Widziałeś, tato? - spytał Sierioża.
Nie zwracał się już do mnie i pożałowałam, że odpowiedziałam mu ostro.** //

Komentarz chyba zbędny?
Do tego wiele błędów korektorskich typu: stał na kolanach, czy ubierz czapkę.
Nie wiem, jakim cudem dobrnęłam do końca, który okropecznie mnie rozczarował. Poczułam się, jakby mi ktoś dał ciastko i zabrał ciastko. Urwało się, ot tak.

Zapowiadało się ciekawie i pysznie, a czuję niedosyt.

* Pandemia - Jana Wagner, wyd. Zysk i S-ka, strona 92
** Tamże, strona 94

Literatura katastroficzna i postapokaliptyczna zrobiła się ostatnio bardzo modna. Nowe tytuły na rynku pojawiają się niczym przysłowiowe grzyby po deszczu. Pojawiła się również "Pandemia" rosyjskiej pisarki Jany Wagner. A że po uszy zakochana jestem w twórczości Dostojewskiego, chętnie sięgnęłam po tę pozycję, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Bo rosyjskich pisarzy,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Adelina Gelans, młoda i atrakcyjna redaktorka wydawnictwa, za namową swojej przyjaciółki zakłada sobie konto na portalu randkowym. Tam poznaje Jana.
Jan to typ zimnego drania. Ma wiele tajemnic, jest wulgarny, chamski i nieprzewidywalny.
Główna bohaterka, Adelina, denerwowała mnie na potęgę i momentami miałam ochotę ją rozszarpać. Dorosła kobieta, ma czteroletnią córkę i wysoką pozycję w pracy, a zachowuje się, jak głupiutka nastolatka. Nie wiem, dlaczego autorka tak pokarała ją infantylnością, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie.
Jan po każdym spotkaniu zamienia się w sopel lodu i odrzuca Adelinę. Ta wraca do domu, wypłakuje hektolitry łez, a następnie biegnie do niego. Sytuacja się powtarza x razy. Koszmar. Miałam ochotę rzucić to książką.
Na blurbie napisane jest, że "Anioł na ramieniu" to powieść z zaskakującymi zwrotami akcji. I faktycznie, tych zwrotów akcji jest kilka. Nagle dowiadujemy się o chorobie Adeliny. Zaskoczyło mnie również to, że po jej kłótni z Janem, on znika, a na jego miejsce wskakuje jego brat bliźniak Paweł. I to dzięki niemu dowiadujemy się o przeszłości Jana oraz poznajemy jego tajemnice.
W książce pojawia się także postać Anastazji. Tajemniczej Anastazji, która nie jest życzliwa Adelinie oraz knuje małą intrygę.
Niestety, książka trochę mnie rozczarowała. Strasznie, strasznie, strasznie przypominała mi 50 Twarzy Greya. Podobieństwo Adeliny do Anastasii - obie 'ciapowate', rozmawiające ze swoimi wewnętrznymi boginiami. Oraz Jana do Christiana - obaj z trudnym dzieciństwem, z tajemnicami i specyficznymi upodobaniami seksualnymi.
Choć książka jest powieścią erotyczną, to sceny seksu są w niej bardzo ubogie i jest ich tak niewiele, że można je policzyć na palcach jednej ręki.
Całość daje wrażenie niedopracowania, ale nie dziwi mnie to specjalnie, gdyż sama autorka przyznała, że napisanie książki zajęło jej trzy tygodnie.

Za to okładka. <3 Cudowności! Piękna, matowa, taka jak lubię. :P

Adelina Gelans, młoda i atrakcyjna redaktorka wydawnictwa, za namową swojej przyjaciółki zakłada sobie konto na portalu randkowym. Tam poznaje Jana.
Jan to typ zimnego drania. Ma wiele tajemnic, jest wulgarny, chamski i nieprzewidywalny.
Główna bohaterka, Adelina, denerwowała mnie na potęgę i momentami miałam ochotę ją rozszarpać. Dorosła kobieta, ma czteroletnią córkę i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozkoszuję się książkami Jane Austen, sióstr Brontë i Elizabeth Gaskell. Uwielbiam epoki, w których odgrywają się akcje ich powieści. A najbliższa memu sercu jest epoka wiktoriańska. Kocham, kocham, kocham! Ah, gdyby tak móc cofnąć czas...

Z tego względu, bez zastanawiania, jakiś czas temu sprzedałam swoje książki tych pisarek z różnych wydań, aby zakupić nową, przepięknie wydaną serię Świata Książki. Choć niestety, jeszcze sporo tytułów domaga się swego wydania w Angielskim Ogrodzie. A ja skanduję razem z nimi: chcemy, chcemy, chcemy!
Te kwiaty, te kolory... W pewien sposób deifikuję te książki. Ekscytuję się nimi. I cieszę oko każdego dnia.
Kocham, kocham, kocham. Tak, dzisiaj kocham bardzo. ;-)

Elizabeth Gaskell, urodziła się w 1810 roku. W wieku dwóch lat straciła matkę. Jej macocha była siostrą szkockiego artysty, Williama Johna Thomsona, który specjalizował się w miniaturach i w 1832 namalował słynny portret Elizabeth.
Pierwsza powieść Gaskell, Mary Barton, została anonimowo opublikowana w 1848 roku. Najbardziej znanymi powieściami są Cranford (Panie z Cranford), North and South (Północ i Południe) i Wives and Daughters (Żony i córki). Stała się popularna głównie dzięki historiom o duchach, w których pisaniu wspierał ją Charles Dickens i który publikował je w magazynie "Household Words". Styl tych opowiadań, zaliczanych do fikcji gotyckiej, był zupełnie inny od stylu, który stosowała w powieściach.
Gaskell ponadto napisała pierwszą biografię Charlotte Brontë, która odegrała znaczną rolę w odbiorze tej pisarki.
_________________________
Margaret Hale wraz z rodziną przenosi się z zielonego Helstone z południa Anglii, do robotniczego Milton* na północy. W zadymionym mieście młoda kobieta odkrywa świat, o jakim nie miała pojęcia. Świat pełen biedy, chorób i nieustannego wiązania końca z końcem. Tam, dobra i wrażliwa na ludzką krzywdę Margaret poznaje przemysłowca Johna Thorntona oraz zaprzyjaźnia się z rodziną Higginsów, która dla niego pracuje. Gdy w fabryce wybucha strajk, Margaret nie ma wątpliwości, po czyjej stronie stanąć...

Jeżeli chodzi o bohaterów powieści...
Napiszę krótko: kocham Johna Thorthona! Za jego stanowczość, trwanie w swych poglądach. Ale i także za to, że potrafił w odpowiednim momencie odpuścić i przeprosić. Choć na początku nie pałałam do niego sympatią, z każdym kolejnym rozdziałem oddawałam mu kawałek serca, aż skradł je całkowicie. A gdy po obejrzeniu serialu "Północ Południe" produkcji BBC z 2004r. moje jego wyobrażenie nabrało wyglądu Richarda Armitage'a, to przepadłam. Kocham, kocham, kocham!

Za to Margaret Hale drażniła mnie na potęgę. 'Dobrze wychowana' zadzierająca nosa panna, która od czasu do czasu ma infantylne zapędy. Podobnie, jak pan Thorthon, jest uparta w swoim zdaniu, lecz w przeciwieństwie do niego, u Margaret to ośli upór. Po części ją rozumiem, nienawidzi Milton, w którym przyszło jej żyć i każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, jakiego może się złapać, jest wykorzystywany przeciw przemysłowcom i zadymionemu miastu. Nie można jednak zapomnieć, że Margaret ma również zalety. Największą, bez wątpienia jest wrażliwość na ludzką krzywdę. A gdy czytelnik widzi i czuje, jak panna Hale dojrzewa z każdą stroną, zaczyna przymykać oko na jej wady.

"Północ i Południe" to historia miłości i oddanej przyjaźni. Historia, w której dobroć serca musi zmierzyć się z bezwzględną walką o przetrwanie.
Ale przede wszystkim jest to książka o problemach angielskiego społeczeństwa podczas narodzin bawełnianego przemysłu. O relacjach pracodawców z pracownikami, o strajkach.
A wszystko to okraszone historią epoki wiktoriańskiej, którą pochłaniam z wielkim apetytem.

Choć na blurbie czytamy, że to wymarzona lektura dla miłośników Jane Austen i sióstr Brontë, to jednak sięgając po tę książkę należy pamiętać, że styl Gaskell jest całkowicie inny, choć równie wyjątkowy.
Dialogi, czasem przeciągłe i podchodzące pod monologiczne, przeważają w tej książce. Akcja toczy się swoim powooooolnym tempem, bez spektakularnych zwrotów. Mimo to książka absolutnie nie jest nudna. Język i barwne opisy Gaskell wciągnęły mnie od pierwszej strony.

Wart uwagi jest również serial "Północ Południe" produkcji BBC z 2004 roku, w którym rolę Margaret Hale wcieliła się przepiękna Daniela Denby-Ashe, a Johna Thorthona grał wyjątkowy, przystojny, o boskim głosie Richard Armitage. (law, law, law). :P
Gdy tylko przeczytacie książkę, obejrzyjcie koniecznie. :)

Jeżeli chodzi o cuuuuudooooowne wydanie, to jak już wiadomo, zachwycam się. Bardzo.
Jest doskonałe, bajeczne, perfekcyjne, fenomenalne, magiczne, fantastyczne, nieziemskie... Mogłabym tak bez końca.
Twarda oprawa w obwolucie, czy też bez, jest tak samo piękna i malownicza. Do tego praktyczna wstążka zamiast zakładki, dopasowana kolorystycznie. Kocham, kocham, kocham. #mojaambrozja ;)

*Milton - fikcyjna nazwa miasta, którego pierwowzorem jest Manchester.

Rozkoszuję się książkami Jane Austen, sióstr Brontë i Elizabeth Gaskell. Uwielbiam epoki, w których odgrywają się akcje ich powieści. A najbliższa memu sercu jest epoka wiktoriańska. Kocham, kocham, kocham! Ah, gdyby tak móc cofnąć czas...

Z tego względu, bez zastanawiania, jakiś czas temu sprzedałam swoje książki tych pisarek z różnych wydań, aby zakupić nową, przepięknie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to