rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

"Leszek Peszek" Marko Kitti to połączenie Koszmarnego Karolka, Mikołajka i Matta Hidalfa. Od tego pierwszego wziął diabelskie pomysły na psoty, od drugiego spryt i urok, a od trzeciego ponadprzeciętną inteligencję i rezolutność! Ten bohater pokaże wam, że być pechowcem może oznaczać...mieć szczęście!
Leszka poznajemy w momencie, gdy kradnie starszej siostrze Melindzie puszkę z napojem z guaraną, a właściwie nie puszkę, tylko sam napój... Guaranę przelewa do puszki po coli, a do puszki po napoju uwielbianym przez siostrę wlewa ohydną miksturę z oliwy, mleka, soli, sosu curry i sosu sojowego. Wszystko po to, by dać nauczkę wścibskiej siostruni, która perfidnie przeczytała jego Niesamowicie Ściśle Tajny Dziennik. Jak to z pechowcami bywa "cudownego" napoju napił się najpierw leszkowy tata, a dopiero potem siostra... Ale chłopca nie było już wtedy w kuchni.. Uciekając zderzył się z przechodniem, który okazał się być pisarzem... Zgadnijcie, kto stał się bohaterem jego najnowszej książki :)?
Wszystkiego dowiecie się z rozdziału "Kim jest Lesze Peszek", w którym autor zdradza tajemnice spotkania z Leszkiem i fakt, że tak naprawdę nie ma pozwolenia na udostępnienie jego przygód czytelnikom.... Ale jako, że nie mógł się przed tym powstrzymać, musicie podpisać TAJNĄ UGODĘ, zanim zaczniecie czytać dalej...
Jak już podpiszecie ugodę i obiecacie nie pisnąć nikomu słówka o tym, co przeczytacie poznacie dwie przezabawne historie: o kolorowej kotce (a właściwie o tajemnicy jej czerwonych plam i zniknięcia spod sterty prania) i o hiszpańskim przekręcie ( a właściwie o nowym hiszpańskim koledze Leszka, który okazał się być kimś zupełnie innym)...
Przygody Leszka Peszka osadzone są we współczesnych realiach (są tu i iPody i zespół One Direction), co sprawia, że staje się jeszcze bliższy młodemu czytelnikowi! Właściwie Leszkiem mógłby być każdy współczesny chłopiec ... zaraz, zaraz! Mogłaby nim być też każda współczesna dziewczynka! Julka czasem nim bywa - taka słodka, chodząca katastrofa, która swoimi "przypadkami" potrafi wywołać uśmiech na twarzy największego ponuraka :).

"Leszek Peszek" Marko Kitti to połączenie Koszmarnego Karolka, Mikołajka i Matta Hidalfa. Od tego pierwszego wziął diabelskie pomysły na psoty, od drugiego spryt i urok, a od trzeciego ponadprzeciętną inteligencję i rezolutność! Ten bohater pokaże wam, że być pechowcem może oznaczać...mieć szczęście!
Leszka poznajemy w momencie, gdy kradnie starszej siostrze Melindzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Popularność tej książki zaczynała mnie już irytować, ale i...intrygować! Po rozmowie na forum, w której okazało się, że fenomen autorki opiera się na fakcie, iż przyznała, że kocha męża bardziej niż dzieci, dosłownie się na nią wkurzyłam! Dlatego ze złością zabrałam się do czytania, kiedy Justyna podesłała mi tę lekturę! I tak, z każdą stroną, moje nerwy opadały i ustępowały miejsca...zrozumieniu, uśmiechowi, a często też głębokiej refleksji... Na kartach tej książki niejednokrotnie dostrzegałam siebie, ale i matki z mojego otoczenia, bo obok tych "złych matek" są też te "idealne" i w gruncie rzeczy nie wiadomo, które mają większe problemy...

"Zła matka" okazała się być totalnie inną książka, niż ta, o której słyszałam! przede wszystkim nie jest to ani historia fabularna, ani też poradnik. Podtytuł brzmi: "Kronika matczynych wykroczeń, drobnych katastrof i rzadkich momentów chwały" i rzeczywiście jest to taka kronika, wyznania samej autorki. Trudno powiedzieć, na ile jest ona zgodna z prawdą, bo przecież życia autorki nie znamy na tyle. Jednakże wszystko brzmi naprawdę szczerze i łatwo sobie wyobrazić taką "złą matkę", jaką jawi nam się Ayelet Waldman.

Jaka jest "zła matka"? Oprócz tego, że bardziej kocha męża niż dzieci, ośmiela się mieć swoje pasje, czasem nawet pracuje zawodowo, często się myli i nie jest ekspertką w wychowaniu. Obok niej żyją "matki idealne" - cyborgi, narzuca się samo przez się - wiecznie uśmiechnięte, godzinami siedzące z dziećmi w piaskownicy (co więcej, ich dzieci po wyjściu z piasku są nieskazitelnie czyste, nie dłubią w nosie i nie znają smaku lizaków!), wiedzące wszystko na temat karmienia piersią i najmodniejszych (najskuteczniejszych!) metod wychowania!

Dla mam z kategorii tych "złych", które to praktycznie ciągle mają milion wątpliwości i pytań książka Waldman może stać się swego rodzaju panaceum na ich lęki, wyrzuty sumienia i wszystkie negatywne myśli. A której z nas chociaż raz nie zdarzyło się choćby pomyśleć o sobie: "Jestem złą mamą, bo..." albo też usłyszę, ile to rzeczy robi źle wychowując dziecko?

Autorka pokazuje, że macierzyństwa nie da się zmierzyć i przeliczyć. Przede wszystkim dlatego, że nie ma dla niego jednej, określonej miarki. Macierzyństwo to sprawa indywidualna i tylko takie przeżywanie go może dać nam, mamom, naszym dzieciom i partnerom szczęście.

Naprawdę szczerze polecam wszystkim mamom (tym idealnym też - znajdą tam coś o sobie)!

Zobacz więcej: http://www.familie.pl/Blogi-0-0/b485-1,Familijny-Klub-Moli-Ksiazkowych.html#ixzz1nglJTsoI

Popularność tej książki zaczynała mnie już irytować, ale i...intrygować! Po rozmowie na forum, w której okazało się, że fenomen autorki opiera się na fakcie, iż przyznała, że kocha męża bardziej niż dzieci, dosłownie się na nią wkurzyłam! Dlatego ze złością zabrałam się do czytania, kiedy Justyna podesłała mi tę lekturę! I tak, z każdą stroną, moje nerwy opadały i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Iza Kuna znana mi do tej pory wyłącznie jako aktorka i troszkę już nudząca smętną rolą Marii w popularnym serialu, ukazała mi się w "Klarze" jako osoba o niezwykłej wyobraźni, poczuciu humoru i - bez wątpienia - pisarskim stylu!


"Klara" to książka, która wymyka się konwencjom. To seria migawek z życia głównej bohaterki, którą jest Klara - kobieta u progu 40-stki, bez męża i dzieci, za to z żonatym kochankiem, nawiedzonym kotem, przyjaciółmi z problemami oraz whisky i xanaxem zawsze pod ręką. Ciąg epizodów tworzy barwną, słodko - gorzką, pełną czarnego humoru historię o współczesnych ludziach w tzw. średnim wieku - zabieganych, samotnych, szukających miłości, która zawsze jest inna, niż oczekują...


Zaskakuje w tej książce zarówno styl (nie polecam, jeśli kogoś rażą wulgaryzmy, bo w "Klarze" jest ich na pęczki!), połączenie świata fantazji z rzeczywistością, przerysowane, ale bardzo ludzkie mimo to, sylwetki bohaterów jak również uczucia, jakie ta książka wzbudza.


'Klara" jest jednocześnie zabawna (momentami arcy - zabawna!) i przygnębiająca (bo wizja takiego życia nie wygląda dobrze...), przerażająca ( do czego to się kobieta potrafi doprowadzić przez faceta, a facet przez kobietę...) i wzruszająca (a może to jednak była miłość???), demoralizująca (nawet kot bierze xanax i pije whisky!) i pouczająca (jak żyć, żeby nie wpaść w taki kanał i dlaczego czasem warto słuchać mamy...). Krótko mówiąc: istny misz masz literacki, ale w bardzo dobrym tego określenia znaczeniu!


Mimo, że do 40-stki mi jeszcze daleko to "Klarę" przeczytałam niemal jednym tchem i wrażenia po tej lekturze mam jak najbardziej pozytywne (oczywiście w sensie wrażeń literackich, niekoniecznie zaś, jeśli chodzi o historię Klary...:)). Ta książka nie daje nam chwili odpoczynku - jest intensywna i mocna od pierwszej do ostatniej strony! Bardzo jestem ciekawa, co po "Klarze" stworzy Iza Kuna!



Zobacz więcej: http://www.familie.pl/Blogi-0-0/b485-1,Familijny-Klub-Moli-Ksiazkowych.html#ixzz1nglF3Ehy

Iza Kuna znana mi do tej pory wyłącznie jako aktorka i troszkę już nudząca smętną rolą Marii w popularnym serialu, ukazała mi się w "Klarze" jako osoba o niezwykłej wyobraźni, poczuciu humoru i - bez wątpienia - pisarskim stylu!


"Klara" to książka, która wymyka się konwencjom. To seria migawek z życia głównej bohaterki, którą jest Klara - kobieta u progu 40-stki, bez męża...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miłośnicy wartkiej akcji, wątków kryminalnych czy szalonego poczucia humory nie mają czego szukać w tej książce. Nie zgodzę się też z jedną z opinii, iż jest to książka dla fanów twórczości Jodi Picoult - bo jest napisana w zupełnie innym stylu. W ogóle jest...inna od książek, które do tej pory czytałam. Bez wątpienia Linda Olsson wyróżnia się wnikliwym, a jednocześnie pełnym subtelności spojrzeniem w ludzką duszę i na otaczający świat. Mimo, że książka traktuje o sprawach smutnych, trudnych, ostatecznych to... czytając nie odczuwa się przygnębienia. Przeciwnie: miałam wrażenie, że z kart tej powieści z biegiem czytania płynie coraz jaśniejsze światło. W przeciwieństwie do innych historii o tęsknocie, cierpieniu, śmierci, "Niech wieje dobry wiatr" czyta się z lekkością i specyficzną, czytelniczą przyjemnością.


Obie bohaterki: Veronica i Astrid, choć pozornie tak różne od siebie, szukają w życiu tego samego: ukojenia, nadziei i miłości - niekoniecznie tej erotycznej, ale tej typowo ludzkiej, dającej ciepło i spokój. Okazuje się, że, aby zaakceptować to, co niesie nam życie, a co często jest dla nas stratą, bólem, tragedią, musimy najpierw zaakceptować siebie i swoje uczucia. I jeszcze jedno: samotność w niczym nie pomaga. Człowiek potrzebuje drugiej osoby, by pogodzić się z samym sobą i z tym, co niesie życia. A często to dopiero drugi człowiek uświadamia nam, jacy naprawdę jesteśmy.


Można powiedzieć, że "Niech wieje dobry wiatr" to historia o przyjaźni, takiej, która może odmienić życie. Jest to też historia o poznawaniu siebie, które jest wtedy najpełniejsze, kiedy otwieramy się na innego człowieka. I jeszcze o nadziei, która jest światłem życia.


Powieść Lindy Olsson jest mocno osadzona w szwedzkich realiach. Podczas czytania można poczuć ten specyficzny, skandynawski chłód, ale jednocześnie łatwo sobie wyobrazić świecące na szwedzkim, bezchmurnym niebie słońce. Jakimś niezwykłym spokojem bije szwedzki krajobraz i ludzie w niego wrośnięci. Może i to sprawia, że ta czytanie tej książki napełnia jakimś nieokreślonym uczuciem wyciszenia, ciepła i spokoju właśnie?


Polecam na długie, zimowe wieczory: dla ukojenia skołatanych nerwów, wyciszenia się po męczącym dniu i refleksji nad tym, co w życiu ważne.



Zobacz więcej: http://www.familie.pl/Blogi-0-0/b485-1,Familijny-Klub-Moli-Ksiazkowych.html#ixzz1lzTVkB93

Miłośnicy wartkiej akcji, wątków kryminalnych czy szalonego poczucia humory nie mają czego szukać w tej książce. Nie zgodzę się też z jedną z opinii, iż jest to książka dla fanów twórczości Jodi Picoult - bo jest napisana w zupełnie innym stylu. W ogóle jest...inna od książek, które do tej pory czytałam. Bez wątpienia Linda Olsson wyróżnia się wnikliwym, a jednocześnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po długiej nieobecności w końcu jestem z kolejną ksiażką. I to od razu TAKĄ - pomyslicie. I zgadzam się z Wami, że trudno recenzować TAKĄ ksiażkę, jaką jest "Inny świat". Dlatego ten wpis nie będzie typową recenzją, a jedynie moją małą refleksją na temat tej lektury.


Chcę się z wami nią podzielić z kilku powodów:


1. Wstyd się przyznać, ale w liceum starannie omijałam większość lektur. Dziwnym trafem także "Inny świat", chociaż tematyka wojenna bardzo mnie interesowała. Zupełnie nie wiem, dlaczego więc książkę Herlinga - Grudzińskiego sobie zignorowałam...


2. Sytuacja niejako zmusiła mnie do nadrobienia tej wstydliwej zaległości i okazało się, że nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym tego nie zrobiła.


3.Historia Herlinga - Grudzińskiego jest mi bliska, ponieważ moja babcia była na zesłaniu w Rosji. Nigdy nie chciała o tym mówić. Po przeczytaniu tej książki już rozumiem, dlaczego...


Rzeczywistość, którą opisuje Herling - Grudziński to rzeczywiście inny świat... Człowiek czytajac zatapia się w nim i odrywa od codziennej rzeczywistości oczyma wyobraźni widząc te baraki, nędznie ubranych więźniów, gwałcone kobiety i chorych wyglądających niczym żywe trupy... Czytanie tej ksiażki aż boli, kiedy uświadamiamy sobie, że to NAPRAWDĘ się działo i dotyczyło być może kogoś z naszych bliskich...


Dobrze jednak, że są ludzie, którzy potrafią o tym mówić, bo takie świadectwa są potrzebne współczesnym: ku przestrodze, ku refleksji i po to, by być troszkę bliżej tych, których już nie ma, a którzy dźwigali podobne brzemię...



Zobacz więcej: http://www.familie.pl/Blogi-0-0/b485-1,Familijny-Klub-Moli-Ksiazkowych.html#ixzz1l1QsSRhb

Po długiej nieobecności w końcu jestem z kolejną ksiażką. I to od razu TAKĄ - pomyslicie. I zgadzam się z Wami, że trudno recenzować TAKĄ ksiażkę, jaką jest "Inny świat". Dlatego ten wpis nie będzie typową recenzją, a jedynie moją małą refleksją na temat tej lektury.


Chcę się z wami nią podzielić z kilku powodów:


1. Wstyd się przyznać, ale w liceum starannie omijałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem bardzo sceptycznie nastawiona do wszelkiej maści poradników. Uważam, że najczęściej jest to robienie sensacji z oczywistych faktów ( a przy tym i pieniędzy).

Książka Jespera Juula od początku jednak wydała mi się...inna. Może sprawiła to sympatyczna okładka w dziecinne rysunki? A może fakt, że nie jest to tomisko, tylko nieco ponad 180 -stronicowa, naprawdę niewielkich rozmiarów książeczka? Nie wiem. W każdym razie od razu po jej otrzymaniu (wygrana w konkursie) zaczęłam ją czytać i... tak mi minął cały wieczór.

Jesper Juul - uznany duński terapeuta rodzinny i pedagog o światowej renomie - odkrywa przed czytelnikiem w tej książeczce tajniki rodzinnego szczęścia. Główny sekret kryje się według niego w...zachowaniu rodziców i ich wzajemnych stosunkach. Juul wyjaśnia, jak kolosalny wpływ ma to na dzieci i całą atmosferę panującą w domu. W prosty i jasny sposób określa także czym są: posłuszeństwo i samodzielność, uwaga, granice, odpowiedzialność, przywództwo.

"Moja kompetentna rodzina" to nie jest naukowy wywód. Juul, mimo, że cieszy się światową sławą, wyraźnie odchodzi od języka psychologów czy terapeutów. Mogę nawet powiedzieć, że z kart tego poradnika mówi do czytelnika sympatyczny facet, który nie moralizuje, tylko w przystępny sposób dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem.

Juul przypomina nam na kartach tej książeczki o tak ważnych kwestiach jak wzajemny szacunek, akceptacja indywidualności, kompromis, umiejętne wyrażanie własnych potrzeb i opinii. I to my - rodzice - mamy uczyć tego nasze dzieci poprzez stosowanie się do tych zasad względem nich! Dopiero z czasem możemy zacząć wymagać tego od naszych pociech.

Ciekawy fragment dotyczy komunikowania swoich potrzeb i preferencji: zamiast "nie wolno tego robić", "nie powinieneś tego robić" Juul radzi używać zwrotów: "nie chcę, abyś to robił", "nie lubię, kiedy tak robisz". Różnica niby subtelna, ale w jednej chwili zakaz zamienia się w sugestię określającą nasze granice osobiste, nastrój czy gust.

Nie wiem jeszcze, czy ze wszystkimi wnioskami Juula zawartymi w poradniku się zgadzam. Pewne jednak jest, iż skłonił mnie do refleksji i sprawił, że inaczej postrzegam wiele zdarzeń dotyczących mojej rodziny. Zaczęłam też mocniej doceniać moją własną i męża w niej rolę.

"Twoją kompetentną rodzinę" na pewno będę poczytywać jeszcze nie raz - może w całości, a może wracać do konkretnych rozdziałów, ale z pewnością nie jest to książka, którą raz przeczytaną, odkłada się już na dobre na półkę!

Jestem bardzo sceptycznie nastawiona do wszelkiej maści poradników. Uważam, że najczęściej jest to robienie sensacji z oczywistych faktów ( a przy tym i pieniędzy).

Książka Jespera Juula od początku jednak wydała mi się...inna. Może sprawiła to sympatyczna okładka w dziecinne rysunki? A może fakt, że nie jest to tomisko, tylko nieco ponad 180 -stronicowa, naprawdę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka przeczytana jednym tchem, co już samo w sobie świadczy o jej poziomie.
Przede wszystkim: zupełnie inna niż oczekiwałam! Tak pod względem zewnętrznym, jak i pod względem treści! Cieniutka koperta nie przywiodła mi na myśl nagrody w konkursie na LubimyCzytać.pl Wyobrażałam sobie "Młode Chiny" jako tomisko, w sztywnej oprawie, coś na kształt leksykonu czy typowej książki popularnonaukowej.
Tymczasem otrzymałam niewielkich rozmiarów ledwie ponad 100 stronicową książeczkę, która ze sztywnym przekazywaniem wiedzy tak naprawdę niedużo ma wspólnego!
Zagłębiłam się w tę historię z prawdziwym zainteresowaniem, które rosło wraz z kolejnymi kartami książki. Krzysztof Kardaszewicz okazał się być sympatycznym gawędziarzem, który opisy własnych doświadczeń przeplata faktami historycznymi, spostrzeżeniami znajomych Chińczyków, danymi na temat modelu edukacji czy rodziny we współczesnych Chinach. W efekcie czytelnik - czyli ja - przyswaja sobie to wszystko z niezwykłą łatwością i z taką samą łatwością wyobraża sobie ten odległy, egzotyczny, a jednak coraz bliższy nam świat...
I rzeczywiście - Chiny według Kardaszewicza są diametralnie inne od tego, jaki ich obraz istniał do tej pory w mojej głowie! Pewnie nie należę do mniejszości osób myślących, że Chiny wciąż wyglądają tak, jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu: stricte komunistyczny kraj, w którym każdy obywatel jest w całości poddany temuż systemowi i ślepo wierzy w jego ideologię...Tymczasem młode pokolenie Chińczyków dąży do zupełnie innego życia niż to, które mają ich dziadkowie czy rodzice. Czytając aż trudno uwierzyć, jak bardzo liczy się dla nich pieniądz, kariera i rozrywkowe życie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to nowe pokolenie "nadrabia" lata ucisku, sztywnych reguł i biedy panującej w Chinach przez długi, długi czas. Chcą złapać wszystko, co najlepsze bez zastanawiania się and konsekwencjami.
Jednak państwo nie pozostaje bez wpływu na życie obywateli. Można powiedzieć, ze wszelkimi sposobami stara się utrzymać społeczeństwo w ryzach: przynależność do partii, chociażby dla pozorów jest warunkiem dostania się do dobrej szkoły, a później pracy, chińska matura to mordęga do przejścia jedynie dla nielicznych, a polityka jednego dziecka wzmaga jeszcze ambicje chińskich rodziców i samych dzieci... Społeczeństwo nieprzeciętnie inteligentne, wykształcone, robiące karierę, a jednocześnie podległe władzom - to marzenie chińskiego rządu. I chociaż są to tylko pozory, młodzi Chińczycy nadal wypełniają swoje obowiązki wobec władz, partii, rodziny... Bo choć metody są odmienne, cel właściwie jeden - dostatnio żyć.
Polecam lekturę tej książki nie tylko miłośnikom Chin, ale wszystkim tym, którzy chcą przeciwstawić swoje wyobrażenie o tej potędze z współczesną rzeczywistością.

Książka przeczytana jednym tchem, co już samo w sobie świadczy o jej poziomie.
Przede wszystkim: zupełnie inna niż oczekiwałam! Tak pod względem zewnętrznym, jak i pod względem treści! Cieniutka koperta nie przywiodła mi na myśl nagrody w konkursie na LubimyCzytać.pl Wyobrażałam sobie "Młode Chiny" jako tomisko, w sztywnej oprawie, coś na kształt leksykonu czy typowej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to książka dla dzieci... Fikuśne rysunki, układ graficzny, tytuł... Jednak w miarę czytania, zmieniałam co do tego zdanie. Dziś mogę stwierdzić, iż książka Katarzyny Ryrych jest... dla wszystkich - małych i dużych, kobiet i mężczyzn. Już podtytuł: "Pamiętnik mojej choroby" daje nam pewne pojęcie o tej historii...
Pozostając przy pierwszym wrażeniu, nie sposób nie wspomnieć o oryginalnej formie tej książki. Nietypowy format, twarda okładka, stronnice związane wstążką, jak w prawdziwym,skrzętnie skrywanym gdzieś pod łóżkiem pamiętniku, do tego utrzymane w barwach zieleni i czerni ilustracje, lekko szeleszczący papier - to wszystko sprawia, że już sam wygląd "Siedmiu sowich piór" intryguje i zachęca do lektury.
Książeczkę tę - ma niewiele ponad 70 stron - zaczęłam czytać mojej niespełna 4 letniej córeczce na dobranoc... Przyznam, że kiedy zaczęłam trafiać na fragmenty dotyczące przebiegu raka, śmierci małych pacjentów szpitala, w którym przebywa tytułowy Wojtek, opisów bólu... przestraszyłam się... czy to jest książka odpowiednia dla dziecka? Przecież sięgnęłam po nią właśnie wiedziona pierwszym wrażeniem mówiącym, że to przecież książka dla dzieci! Czytałam jednak dalej... Julka zasypiała, a ja czytałam dalej.... I tak w kilka wieczorów przeczytałyśmy tę książkę do końca.
Teraz mogę z całą pewnością stwierdzić, że choć "Siedem sowich piór" to pamiętnik choroby i to choroby nowotworowej, jest on napisany w taki sposób, że tak naprawdę zamiast przerażenia czy smutku niesie za sobą nadzieję, optymizm i zachętę do korzystania z każdego dnia życia. Poznajemy Wojtka w momencie jego walki z ciężką chorobą i tak naprawdę jesteśmy z nim krótki czas, ale przez ten czas w chłopcu zmienia się bardzo wiele... I mimo, że zmiany w Wojtku dokonują się poprzez traumatyczne przeżycia związane z chorobą, możemy identyfikować się z ewolucją, jaką przechodzi ten chłopiec... Bo każdy z nas łapie się czasem na tym, że nie docenia tego, co ma, nie widzi barw w swoim życiu, nie dostrzega szczęścia na podobieństwo szaleństwa goniącego za kapeluszem, który ma na głowie... I wreszcie zdarza się coś, co przewartościowuje zupełnie nasz świat... U Wojtka była to choroba, u każdego z nas może to być całkiem coś innego. Jednak taki wstrząs jest nam czasami niezbędny, by zacząć żyć naprawdę...
W tej książce nie brakuje też magii, a jej symbolami są tytułowe sowie pióra mające niezwykłą moc... Kim jest sowa? Nie zdradzę - zdziwicie się na pewno!
Oprócz drobnych niedociągnięć stylistycznych, autorka w ciekawy sposób wykreowała narrację dziecka i stworzyła niepowtarzalny nastrój. "Siedem swoich piór" to niemal współczesna baśń... Może przywodzić na myśl "Oskara i Panią Różę" Erica Emmanuela Schmitta i w pewnych aspektach jest podobna, choć zakończenie jest zupełnie inne.
Polecam tę książkę zarówno do poczytania dzieciom, jak i własnej refleksji. Jej przesłanie niesie za sobą dużo dobrego.

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest to książka dla dzieci... Fikuśne rysunki, układ graficzny, tytuł... Jednak w miarę czytania, zmieniałam co do tego zdanie. Dziś mogę stwierdzić, iż książka Katarzyny Ryrych jest... dla wszystkich - małych i dużych, kobiet i mężczyzn. Już podtytuł: "Pamiętnik mojej choroby" daje nam pewne pojęcie o tej historii...
Pozostając przy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trudno określić tę książkę inaczej, niż mianem: przejmująca. Bo historia, którą opisuje autorka, problem, którego z wielkim taktem, ale i szczerością dotyka przejmuje nas do głębi. Jest to jedna z tych książek, które sprawiają, że czytanie przerywamy długimi, bardzo długimi chwilami refleksji, podczas których zadajemy sobie pytanie: Co ja bym zrobił/zrobiła na miejscu bohaterów? Nie sposób jednak odpowiedzieć sobie jednoznacznie na to pytanie...

"Bez mojej zgody" to historia rodziny Fitzgeraldów dotkniętej traumą ciężkiej choroby dziecka. Podczas gdy Kate spędza większość życia w szpitalu walcząc z ostra białaczką promielocytową, świat jej rodziców zaczyna się kręcić niemal wyłącznie wokół chorej córki. Jesse -starszy brat Kate - staje się "trudnym dzieckiem", z którym Fitzgeraldowie nie mają siły sobie radzić... Zamykają się więc na niego, a on na nich... Co - jak się później okazuje - o mały włos nie doprowadziło do tragedii... Jest jeszcze najmłodsza Anna - dziecko poczęte po to, by utrzymać przy życiu Kate... Początkowo w planach było tylko pobranie krwi pępowinowej, jednak Kate nie zdrowiała, a Anna była genetycznie dopasowanym, idealnym dawcą dla siostry...

Czy moralne jest poczęcie dziecka z założeniem, iż ma ono ratować siostrę? Jeżeli nawet na to pytanie odpowiemy sobie: tak, to mnożą się kolejne... Czy moralne jest wykorzystywanie ciała drugiego dziecka po to, by ratować inne? Bez jego zgody? Bez najmniejszego nawet pytania, czy samo tego chce? Do jakiego stopnia są w stanie posunąć się rodzice w walce o życie dziecka? Do jakiego momentu jest to walka etyczna, a kiedy staje się wykorzystywaniem drugiej osoby i jej uprzedmiotowieniem?

Anna w wieku 13 lat niczego nie pragnie bardziej, niż... śmierci swojej siostry... Wie, że będzie to jednocześnie najgorsze, ale i najlepsze, co może ją spotkać... Kate chce żyć, ale nie za wszelka cenę, nie w sposób, który zaczyna być egzystencją, a nie życiem...

Czy istnieje jednoznaczne wyjście z tej sytuacji? Czy istnieje odpowiedź na pytanie: kto powinien decydować o ciele, zdrowiu i życiu drugiego człowieka? Próbuje dowieść tego adwokat Campbell Alexander wynajęty przez Annę...

Ta historia kończy się jednak zupełnie inaczej, niż możemy przypuszczać... Kończy się jednocześnie najgorzej i najlepiej, jak mogłaby się skończyć... Tragedią i happy endem.

Trudno określić tę książkę inaczej, niż mianem: przejmująca. Bo historia, którą opisuje autorka, problem, którego z wielkim taktem, ale i szczerością dotyka przejmuje nas do głębi. Jest to jedna z tych książek, które sprawiają, że czytanie przerywamy długimi, bardzo długimi chwilami refleksji, podczas których zadajemy sobie pytanie: Co ja bym zrobił/zrobiła na miejscu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka Pauliny Holtz to mieszanka porywającej, przezabawnej fabuły z teoretycznymi rozważaniami nad urokami i trudnościami okresu ciąży. Czytając historię Luśki - kobiety z pokolenie trzydziestolatków, spełniającej się w pracy, żyjącej w wolnym związku - która nagle dowiaduje się, że los ( tak to nazwijmy:)) obdarzył ją dzieckiem ma się wypieki na policzkach i banana na twarzy! Głośny śmiech też bardzo prawdopodobny!

Polot pisarski Holtz był dla mnie nie lada zaskoczeniem, gdyż - nie ukrywajmy - do chwili spotkania z tą książką była dla mnie wyłącznie Agnieszką Lubicz nieco już nudną w swojej ponad 10-letniej roli. A tu proszę: interesująca, pełna takiego humoru, jaki lubię, życiowa historia o tym, jak to jest być w ciąży we współczesnym świecie! Nic tylko pogratulować!

Wplecione w "nieporadnik" wywiady ze znanymi osobami, lekarzami czyta się już bez głośnego śmiechu, ale za to z nieukrywanym zaciekawieniem, raz się zgadzając, raz mając ochotę polemizować z wypowiedziami czy to na temat karmienia piersią, seksu w ciąży czy pobierania krwi pępowinowej. Autorka porusza tematy ważne i aktualne dla wszystkich rodziców oczekujących potomka. Holtz nie podaje na tacy gotowych odpowiedzi, ale zmusza nas do refleksji i zastanowienia się nad zbyt łatwo przez nas łykanymi medialnymi papkami w temacie rodzicielstwa.

Książka ma poza tym fajną formę: bardzo przejrzystą i czytelną, stworzona z polotem szatę graficzną, a na końcu miejsca na notatki dla przyszłych mam m.in. Lista najbardziej wkurzających pytań świata czy Lista zakupów na wielka wyprawę.

Jak sam tytuł wskazuje Holtz porównuje ciążę i bycie mamą do podróży na inną planetę, co uważam za porównanie bardzo trafione! Nie czujecie się czasem jak astronauci, którzy poznają całkiem nieodkryte jeszcze galaktyki w postaci Waszych dzieci?... Choć niełatwe jest to poznawanie, to jednak jakże piękne!

Książka Pauliny Holtz to mieszanka porywającej, przezabawnej fabuły z teoretycznymi rozważaniami nad urokami i trudnościami okresu ciąży. Czytając historię Luśki - kobiety z pokolenie trzydziestolatków, spełniającej się w pracy, żyjącej w wolnym związku - która nagle dowiaduje się, że los ( tak to nazwijmy:)) obdarzył ją dzieckiem ma się wypieki na policzkach i banana na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli istnieją książki, które zmieniają światopogląd, a i w pewnym stopniu wpływają na sposób życia czytelnika, "Pięć osób, które spotykamy w niebie" M. Alboma jest dla mnie właśnie taką książką!
Przeczytana jednym tchem i z wielkim zdziwieniem - a gdyby to okazało się prawdą?...Gdyby naprawdę nasze życie i śmierć były ściśle powiązane z osobami, które spotykamy na co dzień, często mimochodem, nawet nie zwracając na nie uwagi? A jeśli umieramy po to, by zrozumieć, co robiliśmy w życiu źle?
Autor próbuje przedstawić nam swoja wizję "tej drugiej strony", która w każdej religii może nazywać się inaczej, ale tak naprawdę jest to jedno i to samo miejsce. Podobno, kiedy umieramy całe życie - klatka po klatce - przebiega nam przed oczyma. Albom posuwa się o krok dalej twierdząc w swej powieści, że Niebo to miejsce, w którym nasze życie zostaje nam od A do Z wytłumaczone...Mało tego - Niebo daje nam szansę naprawić błędy, które wyrządziliśmy za życia. I myślę sobie, że to się właśnie nazywa "wieczny spokój" - poczucie, że wynagrodziło się wszelkie krzywdy wyrządzone innym, że dopełniło się wszystkich obowiązków wobec osób, które kochaliśmy, że widzi się swoich bliskich uśmiechniętych i szczęśliwych, że nie zostawia się żalu, niedokończonych spraw, złości, bólu...
Książka Alboma jest dowodem na to, że nie bez powodu żyjemy wśród innych ludzi i nie bez powodu spotykamy ich na swojej drodze. Każde takie spotkanie ma nas czegoś nauczyć, choć bywa, że są to lekcje bolesne i trudne. A my - choćbyśmy czuli się mali i niepotrzebni - też wpływamy na czyjeś życie albo śmierć...
"Pięć osób, które spotykamy w niebie" to historia pełna ciepła i nadziei, historia, która dowodzi, że miłość silniejsza jest niż śmierć, a w śmierci jest głęboki sens - trzeba go tylko odkryć.

Jeśli istnieją książki, które zmieniają światopogląd, a i w pewnym stopniu wpływają na sposób życia czytelnika, "Pięć osób, które spotykamy w niebie" M. Alboma jest dla mnie właśnie taką książką!
Przeczytana jednym tchem i z wielkim zdziwieniem - a gdyby to okazało się prawdą?...Gdyby naprawdę nasze życie i śmierć były ściśle powiązane z osobami, które spotykamy na co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zakochałam się w twórczości Poświatowskiej od...pierwszego przeczytania...
Tyle już napisano o miłości - prozą i wierszem, ale...twórczość Poświatowskiej jest najbardziej autentycznym, literackim świadectwem miłości, jakie poznałam. A poznając biografię poetki dowiadujemy się, jak bardzo osobista i do bólu prawdziwa jest jej poezja. Poświatowska pisze nie tylko o miłości, ale i o samotności, tęsknocie, rozstaniu, o bólu, śmierci i poznawaniu siebie... Jej krótkie i - jednak - naznaczone dramatem choroby życie przesuwa nam się w jej wierszach niemal dzień po dniu, emocja po emocji... I tylko żal, że tak krótko było jej dane tworzyć...
Tak trudno zrecenzować poezję... Bo ją trzeba czuć, a nie oceniać... Ja wiersze Poświatowskiej czuję całą sobą i całą sobą przeżywam, bo wiele z nich ubiera w słowa stany, które towarzyszą mi samej, a których ja nazwać nie potrafię... Zatapiając się w takie utwory jak "...odłamałam gałąź miłości", "Mój kochanek", "Pokornie cię kocham" czy "Jestem Julią" przypominam sobie, jak wiele mi dano pod postacią miłości...Bo przecież nie każdemu dane jest jej posmakować, a mnie: tak...
Nie sposób wybrać jednego czy nawet kilku wierszy Poświatowskiej godnych polecenia. Każdy jest na swój sposób piękny. Nie znalazłam żadnego, który nie chwyciłby mnie za serce... Może i krytycy popukają się w czoło, a czytający tę opinię pomyślą, że nie mam pojęcia jak pisać recenzję, ale jeśli mam być szczera, nie mogę udawać, że jest inaczej...
Zachwyćcie się więc i Wy - polecam.

Zakochałam się w twórczości Poświatowskiej od...pierwszego przeczytania...
Tyle już napisano o miłości - prozą i wierszem, ale...twórczość Poświatowskiej jest najbardziej autentycznym, literackim świadectwem miłości, jakie poznałam. A poznając biografię poetki dowiadujemy się, jak bardzo osobista i do bólu prawdziwa jest jej poezja. Poświatowska pisze nie tylko o miłości,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dogonić rozwiane marzenia" to opowieść o tym, jak słabo tak naprawdę znamy swoich bliskich, o tym, jak trudno nam wznieść się często ponad własne uczucia, o tym, jak nasze życie często różni się od tego, jak je sobie wyobrażaliśmy...
Przeplatające się ze sobą relacje matki i córki tworzą obraz tych samych sytuacji, ale widzianych z dwóch, diametralnie różnych perspektyw. Aż trudno uwierzyć, jak różne mogą to być punkty widzenia...
Czytając książkę E. Flock byłam zaskoczona tym, jak daleko od siebie mogą żyć z pozoru bliscy sobie ludzie... I nie przeczę, by nie naszła mnie refleksja: jak tak naprawdę wyglądają moje kontakty z bliskimi? Jaka jestem żoną, matką, córką, siostrą?... Autorka ukazuje w swojej powieści sylwetki...samotnych ludzi, ludzi pragnących miłości, bliskości, rodzinnego ciepła, którzy jednak nie potrafią dostrzec tego wszystkiego wokół siebie...
Drugie uczucie, które towarzyszyło mi podczas czytania tej powieści to...złość, złość na jedną z dwóch głównych bohaterek, że nie potrafiła pomóc swojemu dziecku, że była zbyt zapatrzona w siebie i własne problemy, by dostrzec, że ktoś kruchy i rozdarty bardzo potrzebuje jej pomocy... Jednocześnie w mojej głowie pojawiła się przerażająca wizja: a jeśli ja też nie będę potrafiła sprostać roli matki, jeśli nie podołam i popełnię kiedyś tak brzemienny w skutkach błąd jak Samantha?...Poczułam nagle jak ogromny ciężar spoczywa na moich barkach: ciężar macierzyńskiej odpowiedzialności, odpowiedzialność za czyjeś życie...Czyż może być większa?...
Można powiedzieć, że "Dogonić rozwiane marzenia" to piękna powieść, aczkolwiek jej piękno nie jest typowe: nie ma happy endu, jakiego czytelnik zwykle oczekuje. Historia właściwie pozostaje nierozwiązana.
Dla mnie piękno tej powieści tkwi w tym, jak trudnego tematu ona dotyka - nie oceniając żadnej ze stron, a czytelnika skłaniając do refleksji. E. Flock z pewnością niejednemu rodzicowi i niejednemu zbuntowanemu dziecku może niniejszą historią szeroko otworzyć oczy: oby w porę.
I jeszcze jedno: o marzenia zawsze warto walczyć, ale nigdy zapominając po drodze o innych...

"Dogonić rozwiane marzenia" to opowieść o tym, jak słabo tak naprawdę znamy swoich bliskich, o tym, jak trudno nam wznieść się często ponad własne uczucia, o tym, jak nasze życie często różni się od tego, jak je sobie wyobrażaliśmy...
Przeplatające się ze sobą relacje matki i córki tworzą obraz tych samych sytuacji, ale widzianych z dwóch, diametralnie różnych perspektyw....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obok tej książki nie sposób przejść obojętnie. Powiem więcej - "Poczwarka" może zmienić Wasze spojrzenie na najważniejsze sprawy w życiu, na tematy, które do tej pory zdawały Wam się obce...Może inaczej - tematy, na które do tej pory patrzyliście zupełnie inaczej, przez pryzmat uprzedzeń, tego, co serwują media, co mówią inni... Mnie samej "Poczwarka" dała coś jeszcze - uświadomiła mi po stokroć mocniej, jak wielkie mam szczęście, że los obdarzył mnie zdrowym dzieckiem... Na co dzień tak często o tym zapominam, a powinnam pamiętać i dziękować w każdej minucie mojego życia...
Dorota Terakowska w przepiękny sposób porusza temat niepełnosprawności umysłowej - konkretnie zespołu Downa u dzieci. Ktoś, kto ma dziecko bez tego typu wad na pewno nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak zmienia się życie rodziców, kiedy tuż po porodzie okazuje się, ze maluszek ma nieco zbyt skośne oczka i nietypowy wyraz twarzy...Autorka wczuwa się jednak w sytuację rodziców małej Marysi... A co jeszcze bardziej zaskakujące i poruszające w niesamowity sposób przedstawia nam świat samej "myszki" - bo tak na dziewczynkę mówi jej mama.
Przeczytałam gdzieś kiedyś, że Bóg patrząc z góry jak snujemy sobie misterne plany na życie, śmieje się z nas... My nazywamy to czasami ironią losu, a być może On po prostu już dawno wszystko zaplanował...Taka właśnie ironia losu dotyka Adama i Ewę - małżeństwo po 30., dobrze sytuowane, które dorobiło się już, czego chciało. Stwierdzili nareszcie, ze znajdzie się teraz miejsce i czas na dziecko - ono miało dopełnić ich poukładana codzienność... Tymczasem narodziny Myszki wywróciły ja do góry nogami...
Jak poradzą sobie z tą sytuacją? Co będzie dalej z ich małżeństwem? Co stanie się z Myszką, która tak bardzo pragnie być lekka jak motylek i tańczyć, tymczasem jej nóżki są zbyt ociężałe nawet, by chodzić?...
"Poczwarka" to książka pełna smutku, pytająca, gdzie jest sprawiedliwość, ale też książka pełna nadziei... Zapłaczecie nie raz i na pewno pozostanie ona w Waszych sercach na długo, być może na zawsze...

Obok tej książki nie sposób przejść obojętnie. Powiem więcej - "Poczwarka" może zmienić Wasze spojrzenie na najważniejsze sprawy w życiu, na tematy, które do tej pory zdawały Wam się obce...Może inaczej - tematy, na które do tej pory patrzyliście zupełnie inaczej, przez pryzmat uprzedzeń, tego, co serwują media, co mówią inni... Mnie samej "Poczwarka" dała coś jeszcze -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie przepadam za kryminałami, jednak książka Piotra Wereśniaka oparta właśnie na wątku kryminalnym, przypadła mi do gustu. W końcu scenariusz do "Kilera" do czegoś zobowiązuje...

W "Nie szukaj mnie" splatają się losy Gośki, która nieświadomie zostaje wciągnięta w mega-aferę i pewnego dnia dowiaduje się o...swojej śmierci, biznesmena Hansa Jurgena Vallbrachta, który pada ofiarą misternie uknutego spisku i zostaje oskarżony o morderstwo (Gośki, rzecz jasna) i Igora, który okazuje się... No właśnie - okazuje się być kimś zupełnie innym, niż nam się na początku wydaje...

Wartka akcja, mnóstwo niewiadomych, a na dokładkę wątek miłosny - wszystko to tworzy wyborne połączenie - nie tylko dla kobiet!:)

Ta lektura całkiem skutecznie przekonała mnie do powieści sensacyjnych i kryminalnych, choć nadal nie przepadam za takimi, gdzie akcja opiera się wyłącznie na lejącej się krwi i strzelaninach. "Nie szukaj mnie" to...hm, można powiedzieć powieść bardzo wysmakowana. Wszystko w niej jest w takich proporcjach, jakie mi odpowiadają, dzięki czemu czytałam ją z prawdziwą przyjemnością!

Nie przepadam za kryminałami, jednak książka Piotra Wereśniaka oparta właśnie na wątku kryminalnym, przypadła mi do gustu. W końcu scenariusz do "Kilera" do czegoś zobowiązuje...

W "Nie szukaj mnie" splatają się losy Gośki, która nieświadomie zostaje wciągnięta w mega-aferę i pewnego dnia dowiaduje się o...swojej śmierci, biznesmena Hansa Jurgena Vallbrachta, który pada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta historia zaczyna się pewnego pięknego, słonecznego ranka, kiedy to dwie rodziny mieszkające niedaleko siebie odkrywają, że łóżka ich córek są puste... Chociaż nie... Ona zaczyna się już dużo wcześniej, ale o tym dowiadujemy się dopiero z czasem zagłębiania się w tę powieść...

Znikniecie dziewczynek - Calli i Petry - nie jest jedyną zagadką, jaką autorka stawia przed czytelnikiem. Nie mniej intrygujące i zagadkowe jest...milczenie Calli, która żyje w świecie ciszy od pewnego traumatycznego wydarzenia, które sprawiło, że postanowiła już nigdy więcej się nie odezwać... Co skłoniło do takiej decyzji radosną i pełna życia dziewczynkę? Co wstrząsnęło nią tak, że przez kilka lat nie wymówiła ani jednego słowa? I jeszcze jedno - czy w obliczu zagrożenia życia jej najlepszej przyjaciółki - Calli przełamie się i zacznie mówić?

Ta książka jest pełna pytań, zagadek i napięcia. Wątki kryminalne łączą się z psychologicznymi, a do tego dochodzi jeszcze miłość... Przez "New York Timesa" uznana za bestsellerowy thriller psychologiczny.

Heather Gudenakuf w przystępny, a zarazem skłaniający do refleksji sposób porusza w swojej powieści bardzo trudne tematy: rodzinne więzi i ciche dramaty pod płaszczykiem sztucznego uśmiechu, traumę bolesnego dzieciństwa, siłę słów, które ranią, a także złudną grę pozorów, która sprawia, że zbyt łatwo ufamy innym ludziom...

Ta książka nie pozwoli wam oderwać się w połowie! Trzeba przeczytać ja jednym tchem!

Zobacz więcej: http://www.familie.pl/blog/index/blog/id/485#ixzz1U2AvIyu3

Ta historia zaczyna się pewnego pięknego, słonecznego ranka, kiedy to dwie rodziny mieszkające niedaleko siebie odkrywają, że łóżka ich córek są puste... Chociaż nie... Ona zaczyna się już dużo wcześniej, ale o tym dowiadujemy się dopiero z czasem zagłębiania się w tę powieść...

Znikniecie dziewczynek - Calli i Petry - nie jest jedyną zagadką, jaką autorka stawia przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Postanowiłam wreszcie zrecenzować książkę, którą nie będę się zachwycać... Nie ukrywam, że robię to niechętnie z dwóch powodów:
1. Cohelo lubię mimo jego filozoficznego tonu i trochę przykro mi zaczynać od recenzji na nie...
2. Kto lubi pisać o tym, co mu się nie podoba? Hm, na pewno nie ja!
Uznałam jednak, że aby nie wyjść na totalną "słodzącą" wszystkim książkom, tym razem napiszę o lekturze, która mnie nie zachwyciła...
Przeczytałam sporo książek Cohelo, Gdyby policzyć, to pewnie większość z jego dorobku. "Brida" jest właściwie jedyną, przez którą z wielkim trudem przebrnęłam...
Zapowiadało się ciekawie: czarownice, magia, tajemniczy mężczyzna, seks jako wyzwolenie duszy... A tymczasem przez całą książkę wiało nudą... Akcji praktycznie nie było - co u Cohelo może zbytnio nie dziwi, ale tu fabuła opierała się autentycznie na kilku zdarzeniach i to jak dla mnie dosyć mało istotnych. Czytałam głównie o myślach i odczuciach głównej bohaterki, która zlewały się w masło maślane i nie tworzyły zbyt pociągającej całości.
Przeczytałam, bo...nie mam w zwyczaju odkładać książek w połowie, nawet jeśli mnie nudzą. Jakieś skrzywienie mola książkowego, nie mam pojęcia dlaczego!:) Jednak zawartość "Bridy" wyleciała mi z głowy praktycznie natychmiast. Nie wyciągnęłam z tej książki niczego. No cóż, niestety - ile książek tyle opinii, a nie wszystkie książki zachwycają każdego...
Nie polecam więc "Bridy". Szczerze. Ale żeby nie było, że Cohelo jest po całości nudny - z serca zachwycam się "Weronika postanawia umrzeć" i "Piątą górą", a także "Demonem i Panna Prym"!

Postanowiłam wreszcie zrecenzować książkę, którą nie będę się zachwycać... Nie ukrywam, że robię to niechętnie z dwóch powodów:
1. Cohelo lubię mimo jego filozoficznego tonu i trochę przykro mi zaczynać od recenzji na nie...
2. Kto lubi pisać o tym, co mu się nie podoba? Hm, na pewno nie ja!
Uznałam jednak, że aby nie wyjść na totalną "słodzącą" wszystkim książkom, tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem szczęśliwą posiadaczką "Alei Bzów" z autografem autorki. Przyznam szczerze, że odnalezienie go na pierwszej stronie książki, która jest kolejną moją konkursową zdobyczą, było zaraz po pięknej okładce drugim powodem, dla którego przeczytałam tę powieść. Dziewczyna na okładce sprawia, że się uśmiecham... Przywołuje bardzo pozytywne skojarzenia: swoboda, spełniające się marzenia, radość życia... Tylko spójrzcie na nią - czujecie to samo?...:)
Krótkie streszczenie "Alei Bzów" nie było może powalające, bo to nie jest książka psychologiczna ani thriller, które tak bardzo lubię. Na szczęście okazało się, że nie jest to też zwyczajne, płytkie romansidło, czego się początkowo obawiałam! Jest to książka, którą czyta się lekko, ale nie na tyle, by była infantylna! Zresztą, warto czasem oderwać się od zbrodni i zboczeń i sięgnąć po coś przyjemniejszego!:)
Główna bohaterka powieści - Izabela - to młoda, dynamiczna dziennikarka, której jednak brakuje spełnienia szczególnie w jednej sferze: w miłości. Zapracowana, zabiegana, ogłuszająca samotność pędem Warszawy, ukojenie znajduje przyjeżdżając do miejsca, gdzie się wychowywała i gdzie mieszka jej babcia: na wsi, w starym pałacyku położonym malowniczo w pobliżu urokliwej alejki Alei Bzów. Na głowę Izabeli jedno po drugim spadają nieszczęścia: przynajmniej tak jej się zdaje. Pogrąża się we własnych problemach do czasu, kiedy nie dostrzega, iż inni ludzie mają znacznie poważniejsze kłopoty... Iza poznaje Monikę - mamę ciężko chorej na wadę serca Oliwki, a niedługo potem okazuje się, że pałacyk przy Alei Bzów zostaje kupiony przez prywatnego inwestora, który ma zamiar przerobić go na hotel... Nagle świat Izabeli zaczyna się kręcić wokół problemów innych ludzi: babci i Moniki z Oliwką.
No ale miało być przecież o miłości! Są więc jeszcze mężczyźni: tak, dwaj, aby było ciekawiej! Tylko, że Izabela nie szuka miłości... Przynajmniej tak jej się wydaje... A jak powszechnie wiadomo: miłość to takie uczucie, które nie pyta nas o zdanie i najczęściej przychodzi wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewamy...
"Aleja Bzów" to pełna pozytywnych fluidów powieść o tym, co najważniejsze w życiu: o więzach rodzinnych, o przyjaźni i wreszcie o miłości. We mnie wzbudziła wyłącznie ciepłe odczucia. Teraz, choć leży już przeczytana na półce, chętnie sięgam po nią, by popatrzeć na tę hipnotyzującą radością okładkę...

Jestem szczęśliwą posiadaczką "Alei Bzów" z autografem autorki. Przyznam szczerze, że odnalezienie go na pierwszej stronie książki, która jest kolejną moją konkursową zdobyczą, było zaraz po pięknej okładce drugim powodem, dla którego przeczytałam tę powieść. Dziewczyna na okładce sprawia, że się uśmiecham... Przywołuje bardzo pozytywne skojarzenia: swoboda, spełniające się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To będzie recenzja na gorąco, ponieważ przeczytałam "Jillian Westfield..." wczoraj w nocy! Wrażenia są więc bardzo świeże i pozytywne:)

Książka Allison Winn Scotch promowana jako bestseller "New York Timesa" zaintrygowała mnie po pierwsze tym właśnie dumnym hasłem, po drugie notką o autorce (byłam ciekawa, w którą stronę literacko poszła felietonistka "Glamour" i "Shape"!), a po trzecie problemem, na jakim oparta jest jej fabuła: co by było, gdyby?...

Kto z nas chociaż raz nie zadał sobie takiego pytania? Kto z nas w wyobraźni nie tworzył alternatywnych scenariuszy naszego obecnego życia warunkowanych zmianą decyzji z przeszłości? Kto czasem, w chwili samotności, nie zatęsknił do życia sprzed kilku czy kilkunastu lat?... Tak, to prawda, że gdybanie jest pozbawione sensu, bo czasu przecież nie cofniemy... Ale jeśli byłaby taka możliwość, to czy zrobilibyśmy to? I jak wtedy potoczyłoby się nasze życie?

Winn Scotch podejmuje ten odwieczny dylemat w swojej najnowszej powieści. Jillian jest na pozór szczęśliwą żoną i mamą. Na pozór, bo codziennie towarzyszy jej uczucie osamotnienia i braku spełnienia, a na twarzy gości plastikowy uśmiech... Nie tak miało wyglądać jej małżeństwo i nie takie miało być macierzyństwo, o którym czytała w stertach kolorowych czasopism i o którym tyle wspaniałości nasłuchała się od znajomych! Dlaczego wybrała właśnie tego mężczyznę, skoro jej wielka miłością był inny? Dlaczego nie potrafi być tak idealną matką jak by chciała? A może jej życie to kompletna pomyłka?

Pewnego dnia, sfrustrowana i przygnębiona Jillian udaje się na masaż..., który okazuje się nie być jedynie relaksującym zabiegiem... Jillian budzi się nagle w nie swoim łóżku, nie swoim pokoju i z nie swoim mężem! Zaraz... Przecież to jest jej łóżko, jej pokój i jej facet, tylko...sprzed 7 lat! A więc los dał jej szansę, by wszystko naprawić!

Nie zdradzę wam, jak się potoczy ta historia i czy Jillian wykorzysta ten niesamowity prezent od losu! Powiem jedynie, że ta książka niesie za sobą przesłanie ważne dla każdego z nas! Odkrycie go z pewnością uczyni jaśniejszym wiele spraw...

Wydawać by się mogło, że "Jillian Westfield wyszła za maż" to książka dla kobiet i tak faktycznie jest. Niejedna młoda mama odnajdzie w bohaterce i jej dylematach, swoje własne problemy i emocje. Ale i o mężczyznach w tej książce sporo i wcale nie feministycznie! Polecam więc wszystkim, którzy w chwilach zwątpienia chcieliby cofnąć czas...

Zobacz więcej: http://www.familie.pl/Blogi-0-0/b485-1,Familijny-Klub-Moli-Ksiazkowych.html#ixzz1TU3lQagZ

To będzie recenzja na gorąco, ponieważ przeczytałam "Jillian Westfield..." wczoraj w nocy! Wrażenia są więc bardzo świeże i pozytywne:)

Książka Allison Winn Scotch promowana jako bestseller "New York Timesa" zaintrygowała mnie po pierwsze tym właśnie dumnym hasłem, po drugie notką o autorce (byłam ciekawa, w którą stronę literacko poszła felietonistka "Glamour" i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mamy XXI wiek. Wydawać by się mogło, że słyszeliśmy już o wszystkich potwornościach tego świata. Tymczasem co jakiś czas, bombardują nas wiadomości, w które nie potrafimy uwierzyć... Twarze zmaltretowanych dzieci w porannych "Wiadomościach", siniaki, złamania, ale i poharatane dusze... Wyznania chwytające za gardło i dławiące niczym kamień... I zuchwałe spojrzenia oprawców, gwałcicieli, pedofili, katów... Jakże często uważanych za przykładnych obywateli i rodziców dzieci, którym zgotowali piekło na ziemi...

"Kato - tata" to zapis cierpienia dziewczynki, która stała się zabawką w rękach własnego ojca... Stłamszona, upokorzona, wykorzystana do granic mozliwości dopiero po latach ma odwagę o tym opowiedzieć...

Na kartach tej niewielkiej książeczki rysuje nam się rzeczywistość sprzed ponad 30 lat, Śląsk, robotnicza rodzina - na zewnątrz całkiem normalna, a w środku zżerana przez alkohol, przemoc fizyczną, psychiczną i seksualną... Niezaradna, ignorująca sytuację matka i brutalny, despotyczny ojciec. Oraz dzieci. Troje. Halszka jest najmłodsza i to ona ponosi największą ofiarę. Tylko ofiarę w imię czego?... Bo, kiedy pozwoli tacie "to zrobić" on nie krzyczy, nie bije, nie demoluje mieszkania... Bo kiedy pozwoli mu "to zrobić" głaska ja po głowie i okazuje jakąś namiastkę uczucia... Kiedy mu "na to" pozwoli chociaż przez moment ma spokój - do następnego razu...

Czytając "Kato - tatę" poznajemy dziewczynkę tak samotną,smutną i skrzywdzoną, że wydaje się to nierealne... Ale książka jest oparta na faktach z życia autorki... Myśl, że to zdarzyło się naprawdę jest chwilami wręcz nie do zniesienia...

Czytanie tych wspomnień...boli, po prostu boli, jakby dotyczyło kogoś bliskiego, jakbyśmy to my byli tymi, którzy nic nie zrobili, by to przerwać... Prosty język, jakim autorka opisuje to, co przeżyła wżera się w świadomość niczym rdza i zostawia w niej niezatarty ślad...

Jednocześnie po przeczytaniu "Kato - taty" nasuwa się pytanie: ile takich dzieci jest wokół nas? Ile takich niezauważonych dramatów trwa i trwa tworząc dzieciom piekło na ziemi? Ilu takich pseudo - rodziców uśmiecha się do swojego odbicia w lustrze i do przechodniów na ulicy? Ilu dorosłych z taką traumą spotykamy na co dzień nie mając o tym pojęcia?

"Kato - tata" otwiera nam oczy na sprawy, na które często wolelibyśmy pozostać ślepi... Oby nigdy więcej nam się na nie nie zamknęły...

Mamy XXI wiek. Wydawać by się mogło, że słyszeliśmy już o wszystkich potwornościach tego świata. Tymczasem co jakiś czas, bombardują nas wiadomości, w które nie potrafimy uwierzyć... Twarze zmaltretowanych dzieci w porannych "Wiadomościach", siniaki, złamania, ale i poharatane dusze... Wyznania chwytające za gardło i dławiące niczym kamień... I zuchwałe spojrzenia oprawców,...

więcej Pokaż mimo to