„Koniec chrześcijańskiego świata” to tytuł bardzo mocny, definitywny, nie zostawiający złudzeń. I dobrze. Ja tam lubię silne otwarcia, by potem się przekonać, że ładnie się wszystko niuansuje lub, co lepsze, treść potwierdza dobitność tytułu.
Oto następuje koniec świata, który istniał i promieniował przez mniej więcej szesnaście wieków. A potem przyszła rewolucja francuska i system zaczął wpadać w drgania. Tych nie udało się wygłuszyć. Finałem był Sobór Watykański II, który uznał „wolność religijną” i tym samym podważył to, co sam Kościół głosił od momentu uzyskania swojej dominującej roli w Europie (i dalej). Delsol wietrzy tutaj jedną z przyczyn upadku „świata chrześcijaństwa” – wstyd, żal i wyrzuty sumienia spowodowane dźwiganiem ciężaru własnej nienegocjowalnej pozycji w świecie idei, ducha etc.
Wszelkie próby utworzenia struktury państwowej, która narzucałaby obywatelom idee bliskie chrześcijaństwu, prędzej czy później zamieniły państwa w autorytatywne potworki. Starzy dobrzy znajomi – Franco, Salazar, Mussolini… Faszyzm/korporacjonizm ostatecznie zobrzydził ludziom doktryny, które miał restaurować. Chrześcijaństwo, które z definicji nie „przystaje” do władzy świeckiej, próbuje wzmocnić swój autorytet i możliwości dzięki wpływu na świat, dzięki właśnie tej władzy. Efektem są gwałtowne antyklerykalne odruchy w państwach/miejscach, gdzie wójt, pan i pleban klepali się po plecach.
Pojawia się pierwszy silny cios. Delsol twierdzi, że żadne społeczeństwo nie oparło się fali nowoczesności. Próby stopowania lub zawracania przemian nie były w stanie spowolnić marszu chrześcijaństwa ku przepaści. Bujdą na resorach okazały się często przywoływane słowa, że wiek XXI będzie wiekiem religii lub nie będzie go wcale. Wiek XXI jest/będzie religijny, ale nie będzie chrześcijański. Niewielu stać (intelektualnie) na ateizm. Społeczeństwa wierzą. Świat się nie zawali, gdy chrześcijaństwo stanie się niewidzialne lub utraci wpływ na świat. Nie zatopi nas fala nihilizmu, cynizmu, materializmu. Humanizm jest w stanie doskonale zastąpić normy moralne wynikające z praw religijnych. Pojawią się nowe formy łączące duchowość Wschodu, filozofię antyczną i chrześcijaństwo. Pojawiła się już sakralizacja Natury, której „czciciele” tworzą własne niemal religijne zbiory zachowań.
Rdzeniem książki Delsol jest uświadomienie odbiorcom, że świat raczej dryfuje niż jest holowany w jakimś kierunku. Dryfuje ku przyszłości, która zawsze zmiatała/zmieniała stare formy, adaptowała je do nowych idei, które z czasem (często po wiekach) znów się zestarzeją i przekształcą się za sprawą kolejnych idei. Pogaństwo musiało umrzeć, bo chrześcijaństwo było młode i dynamiczne, zdecydowane i ofensywne. Po wiekach chrześcijański świat wpada w podobne agonalne drgawki. Ktoś może obrazić się na pachnący tutaj determinizm. Cóż, można się obrażać… Losem starych form jest obumrzeć, gdy stracą siłę oddziaływania na ludzi. Sami wierzący muszą być totalnie zdezorientowani, gdy okazuje się, że molestowanie/pedofilia, które jeszcze w połowie wieku XX nie były powodem „zamieszania”, teraz okazują się kamieniami, które obciążają tonące łodzie.
Pozytywne jest to, że nowoczesność nie umie stworzyć konceptu moralności bez budowania na fundamentach chrześcijaństwa, chociaż te fundamenty skrzętnie ukrywa i milczy o ich istnieniu. Żadna epoka nie tworzy własnej (od zera) zbioru cnót. Zawsze jest on postawiony na warstwach cnót z poprzednich epok. Problematyczna wydaje się być koncepcja Prawdy. Łatwo nią szafować, ale gdy chcemy kogoś do niej przekonać i zabraknie nam argumentów, wtedy z Prawdy zostaje karykatura. Przestaje być poręczna kwestia prawa naturalnego. Prawo naturalne ponoć doskonale pokrywa się z chrześcijaństwem, a jednak są miliony ludzi, którzy „z natury” nie podzielają chrześcijańskich wartości, i aż wstyd nazwać ich gorszymi, bo mają inne prawa, które nazwą naturalnymi.
A jak mają się chrześcijanie zachować (przechować?) w tym prochrześcijańskim świecie? Mnie ta opcja bardzo odpowiada, no ale to ja. Być cichym i dyskretnym apostołem. Skończyły się czasy prozelityzmu. To odpycha. Jedyną drogą zmiany świata nie są ustawy, demonstracje, pogróżki, mariaże z tronem, wysadzanie w powietrze klinik aborcyjnych etc. Jedyną drogą jest przekonanie ludzi do tego, że sacrum jest osadzone w człowieku – i w płodzie, i w starcu. Odebranie Kościołowi jego wpływów (mówię o instytucji) nie spowoduje, że chrześcijaństwo zniknie. Zmieni tylko swoją taktykę. Być może wróci do początków. Skoro nie można być potęgą, trzeba być przykładem (A. Camus).
Gdy jest się mniejszością, konieczne jest praktykowanie cnót spokoju, cierpliwości i wytrwałości. Dzisiejsze czasy przypominają czasy pierwszych chrześcijan, więc może to szansa na nowe otwarcie? A w ogóle najlepiej by było, gdybyśmy byli bez-silnymi świadkami wiary, „tajnymi agentami Boga”. To ostatnie określenie pasuje mi bardzo do „Człowieka, który był Czwartkiem” Chestertona. No ale to już inna historia…
„Koniec chrześcijańskiego świata” to tytuł bardzo mocny, definitywny, nie zostawiający złudzeń. I dobrze. Ja tam lubię silne otwarcia, by potem się przekonać, że ładnie się wszystko niuansuje lub, co lepsze, treść potwierdza dobitność tytułu.
Oto następuje koniec świata, który istniał i ...
Rozwiń
Zwiń