-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2024-06
2024-06
Magdalena Majcher ma na swoim koncie wiele interesujących i dobrze przyjmowanych powieści. Nie mogę powiedzieć, że czytałam je wszystkie, ale te, które wpadły mi w ręce, stanowiły satysfakcjonującą lekturę. Tym razem jednak autorka stawia nie na fikcję, a na historię true crime, w dodatku jedną z tych głośniejszych w XXI wieku. I ja obok Rakowisk nie mogłam przejść obojętnie.
True crime nie jest gatunkiem łatwym. Wymaga od autora - o ile oczywiście chce być wobec czytelnika uczciwy - znacznej pracy researcherskiej, zupełnie jak reportaż, a jednocześnie wyważenia rzeczy, które podlegają fabularyzacji, tak by nie przekroczyć granic prawdopodobieństwa i nie popaść w konfabulację. W mojej ocenie Majcher udało się uniknąć pułapek gatunku i stworzyć możliwie wiarygodną - pod względem faktów i psychologicznego prawdopodobieństwa - historię, która ma powieściową strukturę i rytm.
Doceniam fakt, że autorka zdecydowała się zmienić personalia wszystkich postaci - pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych. I to mimo iż nazwiska i wizerunki sprawców morderstwa są przecież dobrze znane. Zmiany z jednej strony chronią prywatność osób z otoczenia głównych bohaterów, a w przypadku tych ostatnich pozwala czytelnikowi zachować dystans wobec historii i pamięć o tym, że choć autorka odtwarza fakty, to dialogi i niektóre sceny są wynikiem jej wniosków, obserwacji i wyobraźni.
Największą jednak zaletą tej pozycji jest fakt, że choć opowiada o zbrodni, nie koncentruje się na samym akcie przestępstwa i nie przybiera sensacyjnego, tabloidowego tonu. Celem autorki nie jest bowiem skupienie uwagi na makabrycznych szczegółach, a postawienie kilku bardzo istotnych pytań. Majcher z ogromną wnikliwością, na podstawie dostępnych materiałów i rozmów z osobami, do których udało jej się dotrzeć, odtwarza cały proces decyzyjny, który zapoczątkował zbrodnię, a także pyta o to, co skłoniło młodych ludzi do tak drastycznych decyzji i czy można było tym wydarzeniom zapobiec.
Autorka nie narzuca odpowiedzi, nie daje łatwych rozwiązań, za to rozdział za rozdziałem obnaża cały mechanizm prowadzący do wykluczenia młodych, osamotnienia i poczucia braku wsparcia. Nie rzuca oskarżeniami, ale poddaje pod rozwagę wpływ środowiska rodzinnego, brak lub nadmierne zaangażowanie rodziny i - co istotne - działania czy też zaniechania szkoły. Nie wszystko w tej sprawie jest jasne i klarowne, ale tego też autorka nie ukrywa, wyjaśniając w posłowiu, kto odmówił przedstawienia swojej wersji wydarzeń i jakich odpowiedzi na swoje wątpliwości nie znalazła.
Książkę czyta się rewelacyjnie. Przeskoki czasowe (przed zbrodnią - po zbrodni) zaburzają linearność fabuły, ale potęgują napięcie i uwydatniają najistotniejsze elementy całej historii. Bo ona zaskakuje właśnie nie tym, co się wydarzyło, ale elementami całego mechanizmu zdarzeń i emocji, które do tragedii doprowadziły i które stara się obnażyć autorka. Rzetelność, wyczucie i budowa przestrzeni do analizy oraz rozważań nad przyczynami, nie skutkiem, to kluczowe zalety książki. I to jest takie oblicze true crime, jak lubię.
Magdalena Majcher ma na swoim koncie wiele interesujących i dobrze przyjmowanych powieści. Nie mogę powiedzieć, że czytałam je wszystkie, ale te, które wpadły mi w ręce, stanowiły satysfakcjonującą lekturę. Tym razem jednak autorka stawia nie na fikcję, a na historię true crime, w dodatku jedną z tych głośniejszych w XXI wieku. I ja obok Rakowisk nie mogłam przejść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Dawno, dawno temu były sobie księżniczki uwięzione w wieży, czekające na rycerza na białym koniu, który przyniesie im wolność. Na szczęście to już się zmieniło. Księżniczki, magiczki, a nawet chłopki biorą sprawy w swoje ręce i zdobywają nie tylko serca książąt, ale przygody, sławę, wiedzę i skarby. Aż do chwili, gdy w bajkach padłoby "i żyli długo i szczęśliwie". Bo literatura i popkultura zazwyczaj mówią nam, kobietom i dziewczętom, że możemy wszystko... do chwili, gdy staniemy się matkami. Oczywiście odrobinę upraszczam, ale prawda jest taka, że nieczęsto mamy w literaturze do czynienia z dojrzałymi bohaterkami, które nie tylko "zdobywają świat", ale też łączą zew przygody z obowiązkami matek. Tak jakby macierzyństwo w jakiś sposób je wykluczało. W zalewie silnych, inspirujących bohaterek wciąż brakuje tych, które mają już swoje lata i nieodchowane dzieci pod opieką. Na szczęście są autorki, które tę lukę próbują wypełnić. Jeśli więc chcecie poczytać o takiej postaci, możecie śmiało sięgnąć po Przygody Aminy Al-Sirafi Shannon Chakraborty.
Autorka świetnie łączy w swojej powieści historyczne realia średniowiecznego życia w kręgu Oceanu Indyjskiego z brawurowo wykreowaną opowieścią fantasy, w której emerytowana piratka zbiera grupę przyjaciół i wyrusza na jeszcze jedną przygodę. Jednak to nie rządza przygód jest główną motywacją, bo choć ta odzywa się w Aminie mimo prowadzenia osiadłego trybu życia, nie jest wystarczającą motywacją do - w pewnym stopniu - porzucenia (na trochę) córki. Tak naprawdę wyzwalaczem jest groźba, rzucona niczym kij tuż po tym, gdy pokazano jej marchewkę. Autorka dba o to, by pokazać wielostopniową motywację Aminy, to, jak działają na nią zarówno egoistyczne pobudki, jak i zewnętrzne czynniki, by zobrazować skomplikowaną sytuację i pomóc lepiej zrozumieć dokonywane wybory.
W ogóle dla mnie najciekawszym i najmocniejszym (jednym z najmocniejszych) punktem historii jest właśnie ta wewnętrzna walka bohaterki, która kocha swoje dziecko i pragnie być przy nim, a jednocześnie pragnie nowych wrażeń i przygód, tęskni za dawnym życiem, podróżami i szalonymi wyprawami, bo przecież macierzyństwo nie zmieniło jej osobowości. Jednocześnie Amina zdaje sobie sprawę, że gdyby nie tęskniła za przygodami, być może oparłaby się naciskom i nie uległa groźbom. Ten dylemat zresztą odzywa się w niej nie raz i wyraża w tęsknocie za córką pomieszanej z radością z odbywanej wyprawy. (Co zresztą wspaniale wybrzmiewa w prostej rozmowie Aminy z żoną przyjaciela). I choć to opowieść rodem z fantasy, ten wątek jest nie tylko prowadzony bardzo wiarygodnie, on jest po prostu prawdziwy. Do tego wspaniale pokazuje czytelniczkom - może nie można mieć wszystkiego, ale na pewno można mieć w życiu więcej.
Sama Amina jest świetnie wykreowaną bohaterką. Choć jej dawna sława opiera się w gruncie rzeczy na domysłach i powtarzanych tu i ówdzie legendach, których nie jesteśmy w stanie zweryfikować. Ale to nie jest istotne, bo liczy się ta Amina, która wyłania się właśnie zza tych powtarzanych i wyolbrzymianych historii i prezentuje w czynach, a nie słowach innych ludzi. I jest pełnokrwistą postacią, pełną zalet i wad, kobietą silną, ale też ze słabościami i grzeszkami na sumieniu, która potrafi być twarda, ale też kocha rodzinę i przyjaciół, dba o załogę i bliskich, jest odważna, śmiała i czasem... nie przebiera w słowach.
Ponieważ poznajemy całą historię z jej perspektywy, siłą rzeczy postaci drugoplanowe są zarysowane dużo bardziej pobieżnie, wiele o nich nie wiemy i postrzegamy ich przez pryzmat spostrzeżeń samej Aminy, która jest narratorką opowieści. Trzeci zaś plan zaludniają statyści, którzy są dla nas jedynie tłem wydarzeń i wypełniaczem, choć - jak się okazuje - nie są nim dla Aminy, bo kiedy podsumowuje straty w załodze, przekonujemy się, że dobrze wie, kim byli jej ludzie i skąd pochodzili.
Jeśli chodzi o fabułę, to dostajemy iście bizarną przygodę na średniowiecznym Oceanie Indyjskim. Spotykamy tu istną etniczną mieszankę ludzi, ale też całkiem fantastyczne istoty. Pirackie przygody mieszają się z legendami o wielkiej mocy czy walką z opętaniem. A wszystko to wpisane w znane z historii realia i miejsca, istniejące tuż obok tych fikcyjnych. Gęsta od przygód atmosfera porywa w fantastyczną przygodę, kipiącą od zdarzeń i emocji.
Zdaję sobie sprawę z pewnych uproszczeń, jakich dokonała autorka, m.in. decydując się na jedynie umowne zarysowanie trzecioplanowych postaci i niezbyt obszerną prezentację tych z drugiego planu. Jednocześnie mam wrażenie, że uprawnia do tego pierwszoosobowa narracja, która skupia się właśnie na perspektywie Aminy, a także fakt, że sama przygoda obejmuje tyle miejsc i zdarzeń, że nie było potrzeby rozbudowywać kolejnych elementów. Dla mnie istotne jest to, że wspaniale się przy lekturze bawiłam.
Książka przyciąga uwagę ze względu na wydanie - od barwionych brzegów trudno oderwać oko. Osobiście wolałabym nieco większą czcionkę, ale to wpłynęłoby zapewne na objętość wydania i - tym samym - jego cenę. Niemniej jako czytelniczka, matka i kobieta starsza od większości bohaterek fantasy cieszę się, że wreszcie dostałam bohaterkę, z której życiowymi dylematami mogę się utożsamiać, mimo że mój świat jest zupełnie nieprzystający do tego powieściowego. Cieszę się też z tego, że autorka tak wiarygodnie oddała dylemat matki, która kocha dziecko, a jednocześnie pragnie od życia czegoś więcej niż dom i wychowywanie córki. Nie upraszcza, nie pokazuje, że takie rzeczy dzieją się bezkosztowo, a jednak są możliwe i warto o swoje marzenia walczyć.
Przygody Aminy Al-Sirafi to bardzo udana powieść dla wszystkich miłośników pirackich wątków, ale też poszukiwaczy opowieści o dżinach, demonach, nadnaturalnych mocach i istotach. Kipiąca od emocji, pełna przygód podróż przez Ocean Indyjski (i nie tylko), napisana barwnym, żywym językiem. Autorka świetnie oddaje atmosferę tamtego świata, plastycznie opisuje odwiedzane przez bohaterów miejsca, ale też utrzymuje i zagęszcza napięcie. Trudno się od książki oderwać, a wraz z wybrzmieniem ostatniego zdania nie zapragnąć, by ta wspaniała, barwna bohaterka powróciła niedługo na kartach kolejnej historii.
Dawno, dawno temu były sobie księżniczki uwięzione w wieży, czekające na rycerza na białym koniu, który przyniesie im wolność. Na szczęście to już się zmieniło. Księżniczki, magiczki, a nawet chłopki biorą sprawy w swoje ręce i zdobywają nie tylko serca książąt, ale przygody, sławę, wiedzę i skarby. Aż do chwili, gdy w bajkach padłoby "i żyli długo i szczęśliwie". Bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Bardzo lubimy czytać komiksowe serie dla młodzieży, które ukazują się nie od razu w zbiorczym wydaniu, a w postaci kolejnych tomów/zeszytów. Ich lektura trochę przypomina oglądanie serialu, ale w dawnym stylu, kiedy na kolejne odcinki trzeba było czekać do ich premiery. Ale to, że mamy już ulubione cykle, nie oznacza, że nie przyglądamy się kolejnym, ciekawi, co wydawcy mają do zaproponowania. A mnie ostatnio wpadł w oko pierwszy tom komiksu Judith Peignen i Ariane Delrieu pt. Czarownica Zora.
Pierwszym, co zwróciło moją uwagę, są ilustracje. Ariane Delrieu naprawdę świetnie wykreowała postaci, zwłaszcza pełną przeróżnych emocji Zorę - trochę szaloną, trochę gniewną, ale i budzącą sympatię. Kolejne kadry komiksu są pełne życia i emocji, kolorów i niewątpliwego uroku. Zwyczajnie - cieszą oko i opowiadają historię razem z dialogami.
Bardzo ciekawa wydaje się koncepcja współczesnego świata, w którym nadal odbywają się polowania na czarownice, w związku z czym władające magią istoty muszą się ukrywać. A do tego główna bohaterka pozostaje pod opieką babci, bo rodzice zajęci są pomaganiem innym, a różnica pokoleń nie sprzyja porozumieniu. I jedynym sposobem na okiełznanie wnuczki i zapewnienie jej bezpieczeństwa wydaje się związanie jej mocy (interesującą metodą) i wysłanie do zwyczajnej szkoły.
Cała historia opiera się może na niezbyt oryginalnym koncepcie współistnienia świata magicznego i realnego oraz ukrytych przed ludzkim okiem mocy, ale wydaje się, że Peignen wykorzystuje ten motyw do opowiedzenia ciekawej historii, choć to będzie można ocenić z czasem. Na razie mamy do dyspozycji pierwszy tom, który zgrabnie wprowadza czytelnika w świat przedstawiony i od razu proponuje pierwsze emocje.
To ciekawie zapowiadająca się historia o nastolatce dysponującej magiczną mocą, która powinna pozostać w ukryciu. O poczuciu niedopasowania i frustracji. O odmiennych koncepcjach na życie w świecie ludzi. O zalążku przyjaźni i całym potencjale zdarzeń do wykorzystania w przyszłości. Z interesującą, niesforną bohaterką i rewelacyjnymi ilustracjami. Ja już czekam na więcej.
Bardzo lubimy czytać komiksowe serie dla młodzieży, które ukazują się nie od razu w zbiorczym wydaniu, a w postaci kolejnych tomów/zeszytów. Ich lektura trochę przypomina oglądanie serialu, ale w dawnym stylu, kiedy na kolejne odcinki trzeba było czekać do ich premiery. Ale to, że mamy już ulubione cykle, nie oznacza, że nie przyglądamy się kolejnym, ciekawi, co wydawcy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Justyna Drzewicka zaproponowała w ubiegłym roku jedną z lepszych wakacyjnych historii dla młodszych nastolatków. Gniazdo wampirów w brawurowy sposób otworzyło cykl Wakacje z Koszmarkiem i stało się doskonałą przygodowo-fantastyczną lekturą na wakacje i nie tylko. Nic więc dziwnego, że czekaliśmy na kolejny tom, który ukazuje się w idealnym czasie. Bo Potwory z Diablaka to znów świetny przykład książki idealnej na wakacje - inspirującej do literackiej, a może i całkiem realnej podróży.
Powieść jest kontynuacją wakacyjnej przygody barwnej ekipy przemieszczającej się jeszcze barwniejszym pojazdem. Auto, które miało przypominać wóz ekipy psa Scooby-doo podążającej za niewyjaśnionymi zjawiskami, okazało się tak specyficzne, że zostało nazwane Koszmarkiem właśnie. Ale choć "urodą nie grzeszy", to zabiera swoich pasażerów w bardzo konkretne i realnie istniejące miejsca. Tym razem - w okolice Diabaka, szczytu w masywie Babiej Góry.
Po raz kolejny książka doskonale wpisuje się w grupę lektur, które nazywam hamakowymi, idealnymi do czytania w plenerze, w wakacje, umilającymi wolny czas, ale będącymi też lekarstwem na wakacyjną nudę. Podobnie jak pierwszy tom, Potwory z Diablaka są przyjemne w odbiorze i jednocześnie odpowiednio ekscytujące. osadzone w wakacyjnym czasie i przepełnione przygodami.
Z wielką radością wróciłam też do ukochanych bohaterów. Po pierwsze - dziadków, którzy z ogromną nonszalancją podchodzą do planowania i przebiegu wakacyjnej podróży, mają w sobie mnóstwo ciekawości i radości życia, głód wrażeń i przygody, a dla dzieciaków są nie tylko opiekunami, ale wspaniałymi kompanami. Tym razem są odrobinę mniej eksponowani, za to całe jądro fabuły wypełniają bardzo ciekawskie, sprytne i świetnie wykreowane dzieciaki - Lena i Kacper, oraz ich wyjątkowy pies - Malina. Dla urozmaicenia zyskują też towarzyszkę - w postaci dziewięcioletniej Lubki.
Fabularnie dzieje się sporo, a masa niezwykłych wydarzeń przeplata się ze zwiedzaniem okolic, co samo w sobie może stanowić zachętę do odbycia realnej wyprawy. Jednak rdzeniem opowieści (o której znów mogę powiedzieć, że nasuwa mi skojarzenia z przygodami Pana Samochodzika, ale bardziej przystającymi do współczesności) jest przygoda i próba odkrycia natury niezwykłych zjawisk, które wiążą się z Diablakiem i których na własnej skórze doświadczają bohaterowie. Fantastyczne elementy mieszają się tu z iście przygodową warstwą, a na czytelników czeka wiele zwrotów akcji i związanych z nimi emocji.
Teoretycznie książkę można czytać bez znajomości pierwszego tomu, bo zawarta w nim przygoda jest odrębną opowieścią, jednak pewne informacje dotyczące bohaterów zaczerpnięte z pierwszej przygody i odwołania do doświadczeń z tomu pierwszego mają niejako wpływ na odbiór całości. Poza tym, szkoda przegapić tak fajną przygodę jak ta z Gniazda wampirów, dlatego najlepiej szybko nadrobić zaległości, jeśli jeszcze jej nie znacie.
Autorka udźwignęła ciężar oczekiwań i utrzymała poziom, na który liczyłam. Po raz kolejny stworzyła świetną powieść przygodową, która jest doskonałą rozrywką dla młodszej młodzieży. Zabiera czytelnika w ciekawe, realne miejsca, a jednocześnie oferuje wciągającą, pełną przygód, a jednocześnie łatwą w odbiorze fabułę. Naprawdę trudno się od tej książki oderwać.
Myślę, że takich książek nigdy za wiele, w końcu wakacje to idealny czas na czytanie dla przyjemności. A ta powieść przyjemność gwarantuje. Mamy tu przygodę, odkrywanie tajemnic, fantastycznych młodych bohaterów, przyjaźń, radość i wspólne działanie. Mamy też kilka ciekawych spostrzeżeń na temat wiary w siebie i budowania psychicznej odporności. Krótko mówiąc - rewelacyjna, pełna luzu, ale też wciągająca lektura. Przygoda w zasięgu ręki. Zazdroszczę, że jest jeszcze przed wami.
Justyna Drzewicka zaproponowała w ubiegłym roku jedną z lepszych wakacyjnych historii dla młodszych nastolatków. Gniazdo wampirów w brawurowy sposób otworzyło cykl Wakacje z Koszmarkiem i stało się doskonałą przygodowo-fantastyczną lekturą na wakacje i nie tylko. Nic więc dziwnego, że czekaliśmy na kolejny tom, który ukazuje się w idealnym czasie. Bo Potwory z Diablaka to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Przyznam się bez bicia, że do Cieniobójców Mateusza Żuchowskiego podchodziłam trochę jak do jeża. Z jednej strony to debiut, więc ryzyko jest zawsze, z drugiej - książka wydana przez wydawnictwo, które się w fantastyce nie specjalizuje. Po trzecie - przy całym zalewie romantasy obawiałam się, że dostanę kolejną książkę z wątkiem miłosnym w fantastycznych dekoracjach, z pretekstowo i niespójnie utworzonym światem przedstawionym, a nie tego w fantastyce szukam. Zaintrygował mnie jednak opis i postanowiłam dać autorowi szansę z czego - po fakcie - bardzo się cieszę.
To naprawdę udany debiut gatunkowy, który dostarczył mi mnóstwa emocji. I to z całkiem pomysłowo wykreowanym światem. W przykrytej wiecznym mrokiem krainie to, co dla nas jest codziennością - pory dnia, rytm dobowy, światło, rośliny rosnące w słońcu - pozostaje w sferze legend, powtarzanych z ust do ust z pewną dozą niedowierzania. Nie otrzymujemy oczywiście wyjaśnienia, dlaczego tak się rzeczy mają, ale to niedopowiedzenie jedynie intryguje, pozwala snuć przypuszczenia i domniemywać, czy stanie się ona kwestią istotną dla dalszej fabuły. Autor zadbał za to, żeby do tych niecodziennych okoliczności dopasować całe funkcjonowanie świata - nie tylko tryb życia ludzi, ale też ich działania, aktywność, sposób zdobywania pożywienia czy zwierzęta. Pomyślał nawet nad tym, by napomknąć o produkcji tlenu przez podtrzymywany magią las, co może i jest poboczną kwestią dla kreacji rzeczywistości, ale stanowi jej interesujący rys.
Księga I jest tak naprawdę wprowadzeniem w świat, ale autor rezygnuje z szeroko zakrojonej ekspozycji na rzecz akcji. A ta rusza już na pierwszych stronach. Wraz z jej rozwojem czytelnik poznaje całą mechanikę świata przedstawionego i zasady funkcjonowania magii (i nie tylko), dzięki czemu sceny, które początkowo budzą lekkie skonfundowanie, a jednocześnie intrygują, stają się coraz bardziej zrozumiałe.
Owszem, autor zdaje się czerpać ze znanych motywów, wprowadzając przede wszystkim czające się na ludzi cienie i demony, z którymi walczą strażnicy zwani Cieniobójcami, ale splata je w zupełnie nową historię i snuje własną opowieść. Wprowadza na scenę kilkoro niezwiązanych ze sobą (przynajmniej na razie) bohaterów o różnej zawodowej proweniencji i różne krainy z tego mrocznego świata, prezentując kilka odrębnych wątków fabularnych, które - czego się spodziewamy - będą musiały się skrzyżować. Na razie jednak zarzuca na czytelnika różne przynęty i nęci skrywającą się w każdym z nich tajemnicą.
Wraz z zarysowaniem świata przedstawionego dostajemy też zgrabny rys poszczególnych postaci. Jeszcze może nieprzesadnie rozbudowany, ale pozwalający na ich wyróżnienie z tła, zaciekawienie czytelnika i poznanie zarysu ich historii. Każda z tych postaci ma w sobie spory fabularny potencjał i staje się poniekąd osią nieco innego wątku. To, jak te wątki się rozwiną, pozostaje kwestią kolejnych tomów, ale na tym etapie świetnie współtworzą one klimat historii i pozwalają się w niej nieco zorientować, przy jednocześnie toczącej się coraz szybciej i dramatyczniej akcji.
Autor dobrze przemyślał to, ile i jak powiedzieć nam o wymyślonym przez siebie świecie i bohaterach, byśmy się z nimi związali i chcieli dalej poznawać, a jednocześnie nie uczynił z pierwszego tomu jedynie przydługiego wstępu. Bo - jak mówiłam - od początku sporo się tu dzieje, a samo zagrożenie staje się realnie na kilku różnych poziomach. Jest groza płynąca ze strachu przed demonami, groźba międzypaństwowej wojny, w której każdy ma do zrealizowania jakieś interesy, a także to, czego większość sobie nie uświadamia, a co może zadecydować o istnieniu całej ludzkości. Każda z tych płaszczyzn zaczyna w Ziarnie wybrzmiewać, stając się zarzewiem - mam nadzieję - spektakularnie rozpisanej intrygi.
Najistotniejsi bohaterowie - Rhyan i Ren - zdają się stworzeni na zasadzie kontrastu. On jest człowiekiem czynu, rusza odważnie ku niebezpieczeństwu, z pewną właściwą młodym ludziom butą i arogancją. Ona kryje się w cieniu, wypiera nękające ją demony przeszłości, stara się wieść spokojne życie na uboczu i nie konfrontować z lękiem. Są jednak w pewien sposób do siebie podobni. Gdy upomina się o nich świat, starają się przyjąć odpowiedzialność na własne barki i wykazują gotowość, by sprostać stawianym przed nimi zadaniom, choć wiedzą, że czeka ich wewnętrzna przemiana i dużo pracy. Jednocześnie dają o sobie znać też nękające ich wspomnienia przeszłych zdarzeń, które stopniowo zyskują na znaczeniu.
Pierwsza księga Cieniobójców to debiut dojrzały. Przemyślana historia, która z jednej strony skupia się na konkretnych bohaterach, z drugiej zyskuje głębię dzięki toczącym się ponad ich głowami politycznym intrygom i nieuświadomionym jeszcze zagrożeniom. Utrzymana w mrocznym jak Wszechnoc klimacie, z interesującą, pełną zwrotów akcji fabułą. Stanowi jednocześnie bardzo udane wprowadzenie w mechanikę całego świata przedstawionego, z własnym systemem magicznym dopasowanym do zagrożeń, z jakimi mierzą się bohaterowie. To historia o relacjach międzyludzkich i ambicjach, ale też postawach przyjmowanych w obliczu zagrożeń. O ludzkości, która trwa mimo bardzo trudnych warunków. O demonach realizujących sobie tylko znane cele. O odwadze i intrygach. Z dobrze skonstruowanym i nieprzesadnie rozbudowanym wątkiem miłosnym. Pozostawiająca satysfakcję z lektury, ale i niedosyt i głód kolejnej części.
Przypadła mi do gustu już po kilku rozdziałach i już teraz czekam na jej kontynuację. Choć tak jak apetyt rośnie w miarę jedzenia, tak rosną też moje wobec autora oczekiwania. Potencjał jest w historii duży i czuję dumę, że tego typu historia wyszła wprost z głowy rodzimego autora. Teraz mam nadzieję, że równie dobrze będzie się rozwijać.
Przyznam się bez bicia, że do Cieniobójców Mateusza Żuchowskiego podchodziłam trochę jak do jeża. Z jednej strony to debiut, więc ryzyko jest zawsze, z drugiej - książka wydana przez wydawnictwo, które się w fantastyce nie specjalizuje. Po trzecie - przy całym zalewie romantasy obawiałam się, że dostanę kolejną książkę z wątkiem miłosnym w fantastycznych dekoracjach, z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Julia Łapińska jako autorka kryminałów zachwyciła mnie już swoim debiutem. Czerwone jezioro było mocnym wejściem na kryminalną scenę, a Dzikie psy tylko jej pozycję ugruntowały. Nic więc dziwnego, że Czarny portret znalazł się na mojej liście wyczekiwanych premier. Poprzeczka zawieszona była dość wysoko, ale nie wątpiłam, że autorka im sprosta. I się nie pomyliłam, bo powieść okazała się rewelacyjną lekturą.
Autorka wyprowadza tym razem swoich bohaterów poza Borne Sulinowo na zupełnie nowy teren i wiąże zagadkę kryminalną z wydarzeniami z okresu II wojny światowej. Głównej linii czasowej towarzyszą fragmenty retrospektywne, które dają czytelnikowi pewną wiedzę o przeszłych wydarzeniach, co jednak nie przybliża do odpowiedzi na pytania o to, kto i dlaczego zabił. Nie mamy bowiem pojęcia, jak przeszłe wydarzenia mogą łączyć się z teraźniejszością. W bardzo udany sposób Łapińska opiera na tej niewiadomej całe napięcie, zagęszczając jedynie sprytnie atmosferę kolejnymi odkryciami Kralla i Ingi Rojczyk. Pozwala błądzić odbiorcom po meandrach domysłów, gubić się w labiryncie przypuszczeń i wniosków, które - choć mogą być trafne - wcale nie dają pewności co do rozwiązania zagadki.
Obserwując trendy wydawnicze, łatwo zauważyć, że historie związane z II wojną światową (niezależnie od gatunku) cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. Nie mam jednak poczucia, że Łapińska jedynie podąża za trendami. Prezentowana przez nią opowieść pozostaje oryginalna i inspirująca nie tylko przez wzgląd na wykorzystanie częściej eksploatowanych motywów, jak kradzieże dzieł sztuki przez nazistów, ale też przez zwrócenie uwagi na mniej znane motywy i nieco już zapomniane historie miejsc - jak istniejący na terenie obecnego Połczyna-Zdroju nazistowski lebensborn.
Łapińska sprawnie prowadzi fabułę kryminalną, mieszając ją z wiedzą historyczną w takich proporcjach, by czytelnika zainteresować, a może nawet skłonić do dalszego zgłębiania tematu, a jednocześnie nie przytłoczyć nadmiarem informacji. Dzięki temu fabuła rozwija się płynnie, a cała opowieść z rozdziału na rozdział jest jeszcze bardziej ekscytująca. Motywy działania bohaterów pozostają niejasne, ale po - zaskakującym skądinąd - finale wszystko spina się tu w jedną bardzo dobrze umotywowaną całość.
Wielokrotnie spotykałam się z utyskiwaniem czytelników kryminałów na sztampowość powieściowych protagonistów, z których wielu przybiera postać policjanta bądź detektywa z problemem alkoholowym. I tu Łapińska znów sprytnie przełamuje konwencję, obarczając nałogiem dziennikarza, a na czele śledztwa stawiając zdolną, inteligentną i dociekliwą policjantkę. Bardzo ciekawie rozgrywa też autorka kwestię relacji między tymi dwojgiem - pozwalając nam obserwować rozwój nieco nietypowej przyjaźni podszytej pewną dozą chemii. Zresztą wątki obyczajowe w powieści również są mocną stroną, bo ostatecznie każde z dwojga protagonistów nie ma pewności co do swoich uczuć, a jednocześnie zmaga się z osobistymi problemami. Krall zdaje się pogrążać w depresji i nałogu, a Rojczyk z typowo stawianymi wobec kobiet oczekiwaniami dotyczącymi posiadania dzieci. Te zmagania pozostają tłem dla kryminalnej intrygi, jednak doskonale rozwijają i dookreślają kluczowe dla cyklu powieściowego postacie.
Ogromną zaletą powieści Łapińskiej jest z jednej strony językowa elegancja i staranny research w kwestiach merytorycznych, z drugiej fakt, że całe napięcie opiera się w nich na zagadce, a nie epatowaniu brutalnością czy makabrą. Brak krwawych czy dosadnych scen wcale nie osłabia ani stawki, o którą toczy się gra, ani emocji, które wywołuje lektura. To naprawdę kawał dobrej, a zarazem przystępnej i bogatej w wątki literatury. Bez tanich chwytów.
Czarny portret to dużo więcej niż satysfakcjonująca lektura. To rewelacyjnie napisany kryminał z rozmyślnie i interesująco prowadzonymi wątkami historycznymi, korzystający z bardziej lub mniej eksploatowanych motywów w sposób oryginalny, odświeżający i wciągający. Z rozbudowanym tłem obyczajowym towarzyszącym zarówno warstwie współczesnej, jak i retrospektywnej, z gęstą atmosferą i wielopoziomową zagadką. Spójny, doskonale umotywowany i zaskakujący. Bardzo trudno się od tej powieści oderwać i już dziś mogę powiedzieć, że to jeden z najlepszych kryminałów, jakie dane mi było przeczytać w tym roku.
Julia Łapińska jako autorka kryminałów zachwyciła mnie już swoim debiutem. Czerwone jezioro było mocnym wejściem na kryminalną scenę, a Dzikie psy tylko jej pozycję ugruntowały. Nic więc dziwnego, że Czarny portret znalazł się na mojej liście wyczekiwanych premier. Poprzeczka zawieszona była dość wysoko, ale nie wątpiłam, że autorka im sprosta. I się nie pomyliłam, bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Jako dzieci duża część z nas bacznie przyglądała się przyrodzie. Jedni rozgrzebywali patykiem ziemię w poszukiwaniu dżdżownic, inni przysiadali na skraju mrowiska. Dostrzegaliśmy nie tylko motyle czy ważki, ale też skryte w trawie żuki i żaby. Z czasem jednak ta ciekawość otoczenia zaczyna się ulatniać. Zajmujemy się sprawami "dorosłymi", stawiamy na egzotykę i zwyczajnie brak nam czasu na zaglądanie pod każdy liść, tym bardziej że nie mamy wiedzy, by zrozumieć, co widzimy. A jednak czasem chcemy wiedzieć. Lub potrzebujemy bodźca, by rozbudzić w sobie tę dziecięcą ciekawość świata. I tu właśnie - cały na zielono - wkracza Dariusz Dziektarz ze swoją książką Rozejrzyj się! Fascynujący świat polskiej przyrody.
Dariusz Dziektarz to leśnik z wykształcenia i życiowej pasji. Olbrzymią popularność zyskał dzięki zamieszczanym na Twitterze (X) ciekawostkom o polskich zwierzętach, prowadzi też – na Kanale Zero – audycje przyrodnicze, zbierające entuzjastyczne recenzje. Powstanie książki było więc tak naprawdę tylko kwestią czasu.
Dawno nie wciągnęła mnie tak żadna historia "o robakach i nie tylko", jak roboczo nazwałam tę książkę. A urzeka już na poziomie jakości wykonania. Twarda oprawa, żółta kapitałka komponująca się z dominującą zielenią okładki, lekko żółtawy (najlepszy do czytania w pełnym słońcu w plenerze) grubszy papier oraz wmontowana tasiemka spełniająca się w roli zakładki (znów - przydatna podczas czytania w plenerze) to znaki, że książka jako produkt ma posłużyć nam do więcej niż jednorazowej lektury i aż zachęca, żeby zabierać ją z sobą na wycieczki po okolicy. Do tego ilustracje - akwarelowe rysunki przypominające trochę ryciny z dawnych ksiąg przyrodniczych, schematy, zdjęcia. I wyróżnienia tekstu, wydzielone ciekawostki... Słowem - rewelacja.
Ale liczy się przede wszystkim wnętrze, prawda? Czyli treść książki. A tę mogę tylko pochwalić. Oczywiście wiadomo, że nie jest to publikacja, która kompleksowo ma zaprezentować zasoby polskiej przyrody, ale koncepcja książki zakłada, że przyglądamy się fascynującym przypadkom w ramach czterech bloków tematycznych.
Na początek mamy najbliższy nam blok "Dom/mieszkanie", w którym autor opowiada o żyjących obok nas stworzeniach, które widujemy sporadycznie (oby! zwłaszcza gdy chodzi o karaluchy!) lub o których nawet nie słyszeliśmy (zaleszczotek). Potem przechodzimy do ogrodu/parku i dowiadujemy się mnóstwa interesujących rzeczy o owadach (ale nie tylko), które widujemy często, ale nie zawsze rozpoznajemy. Kolejny blok tematyczny dotyczy łąki/strumienia/stawu. I tu znów odkrywamy rzeczy, o których się nam nie śniło. Na koniec zaś kierujemy się ku lasowi, gromadząc kolejne odkrycia.
Książka jest fascynująca nie tylko z nazwy. Dziektarz rzeczywiście z ogromną pieczołowitością odkrywa przed czytelnikiem sekrety otaczającego nas życia. I robi to tak wciągająco, że uczyć od niego mogliby się pisarze thrillerów. Posługuje się żywym, barwnym językiem, a jednocześnie przekaz pozostaje przystępny i atrakcyjny. To idealna książka do czytania w całości i na wyrywki, do wyjścia na zewnątrz i rozglądania się wokół siebie. Z każdego rozdziału przebijają pasja, ale też wiedza i przygotowanie, oraz takie opracowanie tematu, by zawrzeć w nich skondensowaną wiedzę w najważniejszych kwestiach i pokazać czytelnikowi najbardziej fascynujące aspekty przyrody.
Bardzo podoba mi się, z jakim szacunkiem autor podchodzi do przyrody, starając się dostrzec wartości tam, gdzie większość krzywi się z odrazą. W ten sposób choćby próbuje odrobinę zrehabilitować w naszych oczach osy czy cieszące się złą sławą "szczypawice", a także spojrzeć z zainteresowaniem na niesamowite przystosowania do życia przeróżnych pasożytów.
To książka bardzo uniwersalna, jeśli chodzi o odbiorcę, bo z powodzeniem czytać ją mogą dorośli, młodzież, ale też starsze dzieciaki. Daje nam pretekst i odpowiednie narzędzia do bacznego obserwowania najbliższego otoczenia, pobudza intelektualnie, wznieca ciekawość świata. A przede wszystkim w sposób lekki, łatwy i przyjemny wzbogaca każdego odbiorcę w wiedzę, w informacje, których samodzielnie może by nie szukał, ale teraz pragnie więcej i więcej. Można tę książkę czytać całą rodziną i całą rodziną przyglądać się temu, co nas otacza. Z Dariuszem Dziektarzem okazuje się to bardzo proste.
Na koniec dodam, że książka dostępna jest w formie audiobooka i bardzo przyjemnie słucha się jej w czasie wyprawy w plener, ale tak wydanej książki pełnej ilustracji po prostu żal nie mieć w kolekcji.
Jako dzieci duża część z nas bacznie przyglądała się przyrodzie. Jedni rozgrzebywali patykiem ziemię w poszukiwaniu dżdżownic, inni przysiadali na skraju mrowiska. Dostrzegaliśmy nie tylko motyle czy ważki, ale też skryte w trawie żuki i żaby. Z czasem jednak ta ciekawość otoczenia zaczyna się ulatniać. Zajmujemy się sprawami "dorosłymi", stawiamy na egzotykę i zwyczajnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Nie ma chyba obecnie bardziej aktualnej i nieaktualnej książki nagrodzonej Pulitzerem niż Jeden dzień z życia Abeda Salamy Nathana Thralla. To właśnie prawdziwy paradoks, że podjęte przez autora tematy są właśnie bardzo na czasie, a jednocześnie się na naszych oczach dezaktualizują. Na czasie, bo to, o czym pisze Thrall jest konieczne, by zrozumieć sytuację narodu palestyńskiego i te wszystkie emocje, które narastały przez dziesięciolecia. Zdezaktualizowane, bo obecna sytuacja to nie status quo, ale postępująca degradacja całego świata, który w książce możemy zaobserwować. A jednak warto po nią sięgnąć, śmiem twierdzić, że nawet trzeba. Choć to nie będzie przyjemna lektura.
Rdzeniem całej opowieści, wokół którego niczym kolejne nici na wrzecionie owijają się wszystkie podjęte przez autora wątki, jest właśnie tytułowy jeden dzień z życia Abeda Salamy. Jednego z wielu Palestyńczyków wciąż mieszkających na terenach pod jurysdykcją Izraela, ani gorszego, ani od innych lepszego. A jednak to na nim skupia się autor i na najgorszym dniu jego życia. Dniu, kiedy wypadkowi na drodze po niewłaściwej stronie muru separacyjnego ulega pełen przedszkolaków autobus. A wśród dzieci znajduje się pięcioletni syn Abeda - Milad.
To rzeczywiście trzymająca w napięciu i napisana z empatią wobec drugiego człowieka opowieść o nieszczęśliwym wypadku, która staje się punktem wyjścia do przedstawienia obrazu życia w państwie podzielonym murem. Autor podąża tropem tytułowego bohatera, a jednocześnie w wielu różnych kierunkach w czasie i przestrzeni, wplatając w tkankę opowieści z jednej strony biografię samego Abeda, z drugiej historię wielu różnych osób - bezpośrednio i pośrednio - z jego otoczenia, zarówno Palestyńczyków jak i Izraelczyków. A choć tych nici historii wydaje się naprawdę wiele, z Thrall z precyzją tka z nich bardzo spójną opowieść. Historię tragiczną, naznaczoną cierpieniem, zdradą, sprzecznymi celami... Słowem - możliwie, w przypadku tego typu reportażu, wielowarstwowy obraz objaśniający konflikt izraelsko-palestyński.
Cały ten starannie kreślony obraz rzeczywiście w moim odczuciu pozwala zrozumieć - przynajmniej w tym najważniejszym zakresie - skąd wzięło się przeogromne (wybaczcie eufemizm) napięcie między obiema nacjami i istotę sporu. Bo historia jednego zdarzenia zdaje się odsłaniać całe dekady ucisku, upokorzeń, marginalizowania i pozbawiania praw. I świadomemu czytelnikowi trudno będzie nie dostrzec analogii do naszej rodzimej historii związanej z zaborami i wypieraniem ludzi z ich rodzinnej ziemi.
Mimo ogromu wątków i kipiących z opowieści emocji, reportaż pozostaje merytoryczną analizą, próbą odpowiedzi na pytania, które obecnie zadają sobie ludzie na całym świecie - "jak do tego doszło?", "czy można to zakończyć pokojowo?", "czy można było coś zrobić inaczej?, "do czego prowadzi przyzwolenie na okupacje?", "jak działa mechanizm przejmowania już zamieszkanych terenów?". Oczywiście pytań jest tu domyślnie więcej i wiele narodzi się w trakcie lektury i śledzenia aktualnych wydarzeń, choć wnioski nie napawają optymizmem. Ale to zdecydowanie książka, która przybliża nas do zrozumienia sytuacji i okrutnego losu tych, których w naszych kręgach kulturowych ze względów rasowych i religijnych postrzega się jako obcych, odmiennych, zagrażających. Już sama tylko opowieść o Abedzie pozwala nam odkryć, że "wrogie" działania palestyńskich organizacji nie narodziły się w próżni.
Książka jest bardzo dobrze napisana. Podziały na części porządkują nie tylko oś - nazwijmy ją umownie - fabularną, ale też całą dokonywaną analizę. A ta nie jest w moim odczuciu w żadnym stopniu tendencyjna. Autor z wnikliwością analizuje obecną sytuację i historyczne uwarunkowania, zwracając uwagę na koszmarną codzienność Palestyńczyków, na podejście władz Izraela i jego obywateli. Ta analiza, zakrojona szeroko, ale też sprowadzona do personifikacji w konkretnych biografiach i konkretnych postawach, staje się dla czytelnika przystępna i zrozumiała, nawet jeśli jego wiedza w temacie jest ledwie szczątkowa. Oddaje też sprawiedliwość tym, którzy od ponad siedmiu dekad są zagłuszani, zakrzykiwani i uciszani.
Trudno nie czytać tej pozycji emocjami. Z jednej strony mamy bowiem przeszywające cierpienie rodziców, którzy w panice szukają swoich dzieci, próbują pokonać punkty kontrolne, uzyskać informacje od nieposługujących się arabskim pracowników szpitala... Zrozumieć, co się wydarzyło i kto przeżył wypadek. Nie tylko ktoś, kto sam jest rodzicem, odczuje wyraźnie zawarty w książce ból. Z drugiej strony trudno odseparować się od ciążącego na palestyńskich bohaterach uczucia frustracji z powodu permanentnej niesprawiedliwości i całej litanii krzywd doznawanych raz za razem. Ledwie odrobina empatii wystarczy, by nie móc pozbyć się uczucia bezsilnego gniewu, dławiącego czytelnika w trakcie lektury i na długo po niej.
To książka niełatwa. Nie tylko wprowadzająca dyskomfort, ale przytłaczająca rozmiarami tragizmu dotykającego bohaterów na każdym kroku. Książka, która wwierca się w myśli i łamie serce, dotyka wrażliwych miejsc. Niedająca spokoju, niedająca pocieszenia, a w kontekście obecnych wydarzeń niedająca też wiele nadziei. Ale takich reportaży nie czyta się przecież dla przyjemności. Nie o nasz komfort tu chodzi. W ogóle nie chodzi tu o nas. Chodzi o to, by zrozumieć drugiego człowieka i to, z czym się mierzy każdego dnia. A w tym lektura Jednego dnia... z pewnością pomaga. Ważna, napisana z empatią i wnikliwością opowieść, w której historia jednostki staje się drzwiami do zrozumienia szerokiego kontekstu relacji. Dla tych, którzy chcą zrozumieć istotę wydarzeń w Gazie, Palestynie i Izraelu. I chcą usłyszeć głos, który wciąż w ogólnoświatowych mediach wybrzmiewa za cicho.
Na koniec powiem, że jedyne, czego żałuję, to że zamieszczone w książce grafiki nie są kolorowe. Kolor pozwoliłby lepiej przyjrzeć się skali podziałów i zwizualizować sobie wszystkie zebrane na nich informacje.
Nie ma chyba obecnie bardziej aktualnej i nieaktualnej książki nagrodzonej Pulitzerem niż Jeden dzień z życia Abeda Salamy Nathana Thralla. To właśnie prawdziwy paradoks, że podjęte przez autora tematy są właśnie bardzo na czasie, a jednocześnie się na naszych oczach dezaktualizują. Na czasie, bo to, o czym pisze Thrall jest konieczne, by zrozumieć sytuację narodu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Czasami trzeba książce pozwolić złamać sobie serce...
Zwłaszcza jeśli to książka Sarah Crossan. To autorka, która rzeczywiście potrafi złamać serce czytelnika, ale zawsze robi to w słusznej sprawie, zwracając uwagę na ważne i rzadko poruszane, zwłaszcza w literaturze młodzieżowej, tematy. Nie inaczej jest z najnowszą książką pt. Kończy się czas, która chwyta za gardło i za serce, uwiera, boli, ale nie pozwala wyrwać się z klinczu, w jakim nas trzyma.
To książka wybitna, bez dwóch zdań, i wyjątkowa. I to nie tylko dlatego, że podobnie jak Tippi i ja oraz Kasieńka została napisana białym wierszem. Choć warto zwrócić uwagę na tę niecodzienną formę. Może ona na potencjalnego czytelnika podziałać odstraszająco, ale kto raz się przełamie i nie ucieknie na dźwięk słowa "wiersz", rozkocha się w stylu Crossan na zawsze. W tym wierszu, pozbawionym stałego metrum i rymów, słowa płyną niczym myśli - swobodnie układając się w zdania i tworząc historię.
A historia jest niesamowita - pozornie trudna i z pewnością bolesna. W jej centrum stoi nastolatek, którego starszy brat oczekuje na wykonanie kary śmierci. Crossan pochyla się w swojej opowieści nie tylko nad emocjami Joego, który mierzy się z potencjalną śmiercią brata i tym, za co został skazany. Kończy się czas jest bowiem nie tylko historią o pożegnaniu, ale też próbą wzięcia pod rozwagę zasadności orzekania kary śmierci, niesprawiedliwości całego systemu i tego, jak wiele w nim zależy od przypadku.
Autorka pośrednio oddaje w tej historii głos tym, którzy w sprawach związanych z karą śmierci są najbardziej zagłuszani - czyli rodzinom skazanych. Spychanym na margines, poddawanym ostracyzmowi i pozostawianym zawsze bez pomocy. Ich cierpienie nikogo nie interesuje, bo w centrum zawsze są ofiary. Co nie znaczy, że bliscy sprawcy nie zasługują na nasze współczucie. Ich perspektywy trudno szukać w medialnych doświadczeniach i to za pośrednictwem opowiadanej przez Crossan historii możemy przyjrzeć się im z bliska. I choć to historia fikcyjna, te emocje są tak wiarygodnie oddane, że aż prawdziwe.
Historia rodzinna Joe i Eda oraz ich siostry Angeli naznaczona jest wieloma bolesnymi chwilami. Uzależniona matka, nieżyjący ojciec, bieda, brak opieki i wsparcia... Ale na tych zgliszczach rodzinnej normalności pięknie rozkwita siostrzana i braterska miłość. Znajdziemy bowiem w tej historii - jak iskrę nadziei - obraz przepięknej relacji między rodzeństwem i mnóstwo małych wielkich gestów, którymi starsze rodzeństwo dawało najmłodszemu bratu namiastkę codzienności. W zawieszeniu pozostaje pytanie o to, jakie perspektywy mają dzieci z podobnych rodzin, ale bijące z portretowanej relacji ciepło jest jak oaza na pustyni.
Można się zastanawiać, czy jest sens poruszać podobne tematy w literaturze skierowanej do młodzieży, tym bardziej w krajach, w których kary śmierci się nie stosuje. Ale znów przejawia się empatia autorki i ogromne wyczucie połączone z wiarą w młodych ludzi. W to, że tego typu książki są w stanie budować i rozwijać ich wrażliwość, spojrzeć na mniej dostępny wycinek świata, a jednocześnie samodzielnie wyciągać wnioski. Które - być może - kiedyś wykorzystają w dyskusji o zasadności kary śmierci.
Książka dosłownie kipi od emocji, przepięknie ubranych w słowa, ale też doskonale i czytelnie umieszczonych między wierszami. Ból, rozpacz, poczucie osamotnienia, strach. Zmagania z codziennością, brakiem pieniędzy i perspektyw. I jakby wykradzione mrocznej rzeczywistości okruchy radości, drobne gesty życzliwości od obcych ludzi, kiełkujące uczucie spływają jak kojący balsam na wszystkie zadane przez tę historię rany. To wszystko chwyta za serce i gardło, wyciska łzy z oczu, które płyną oczyszczającym strumieniem z poczuciem, że z każdego upadku można się podnieść.
Piękna to książka, choć bolesna i niewygodna. Ale też szalenie potrzebna i wartościowa. W radykalizującym się świecie, gdzie coraz częściej pada stwierdzenie, że kara śmierci pozwala oczyścić społeczeństwo ze szkodliwych jednostek, wskazuje na niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą takie rozwiązanie. Jest głosem rozsądku. Do tego buduje wrażliwość na emocje drugiego człowieka, pokazując, że ofiary systemu są nie tylko tam, gdzie to oczywiste. Książka wstrząsająca i zaangażowana. Napisana białym wierszem, lecz prostym językiem, dojmująco oddaje emocje bohaterów i zmusza czytelnika do refleksji. I na bardzo długo zapada w pamięć.
Czasami trzeba książce pozwolić złamać sobie serce...
Zwłaszcza jeśli to książka Sarah Crossan. To autorka, która rzeczywiście potrafi złamać serce czytelnika, ale zawsze robi to w słusznej sprawie, zwracając uwagę na ważne i rzadko poruszane, zwłaszcza w literaturze młodzieżowej, tematy. Nie inaczej jest z najnowszą książką pt. Kończy się czas, która chwyta za gardło i za...
2024-06
O mitach słowiańskich znacznie trudniej jest rozmawiać niż o greckich czy rzymskich. Wynika to w dużej mierze z faktu, że nie zostały utrwalone w źródłach pisanych i ich współczesne formy są odtwarzane z bardzo różnych słownych przekazów. Podobnie jest zresztą z mitami nordyckimi. A jednak warto wprowadzać w ten słowiański świat także dzieci - po to, by zachęcić je do odkrywania kultury naszych przodków oraz obrzędów i wierzeń, które zostały z czasem zaanektowane przez chrześcijaństwo lub w szczątkowej formie przetrwały do dziś. Bo często, choć dzieciaki całą klasą idą topić marzannę, nie mają pojęcia, skąd wziął się ten zwyczaj. A jeśli macie ochotę to zrobić, to warto skorzystać z pomocy Wiktorii Korzeniewskiej i jej wydanego wspólnie z Natalią Noszczyńską komiksu pt. Słowiańskie mity i opowieści w komiksie.
To pozycja skierowana do najmłodszych odbiorców - starszych przedszkolaków i wczesnoszkolniaków i to do tej grupy dostosowany jest cały przekaz. (Co nie znaczy, że nie zachwycą się i dorośli, bo też mogą tę pozycję podczytywać, by rozmawiać z dzieciakami) Fabularna warstwa komiksu, która jest klamrą spinającą poszczególne opowieści, to rozmowy babci z wnukami. Dociekliwe dzieci zadają pytania lub wymieniają się spostrzeżeniami, a babcia - występująca w roli mędrca-przewodnika - wykorzystuje je jako pretekst do snucia opowieści.
Babcine opowieści przybliżają czytelnikom przeróżne tradycje, związane z wierzeniami przodków. Takie, które są bardziej znane, i te znacznie bardziej tajemnicze. Objaśnione są krótko i prosto, ale pomagają zachować poczucie kulturalnej przynależności i ciągłości. Scenki przeplatane są innymi opowieściami, przytaczającymi dawne historie, przybliżającymi postaci pradawnych bóstw i istot. A do tego książka zawiera też podpowiedzi typu "zrób to sam", inspirujące do podjęcia aktywności.
Bardzo podoba mi się, że książka w lekkiej i prostej formie pozwala zaznajomić z wierzeniami przodków oraz z ich tradycjami dzieci już na dość wczesnym etapie. Skoro mamy już masę publikacji z mitami greckimi (i nie tylko) skierowanymi choćby do przedszkolaków, idealnie że pojawiła się przeciwwaga w postaci najbliższej nam kulturowo. I nie chodzi tu o dzielenie mitów na lepsze czy gorsze, ale o różnorodność. I wszechstronność.
Autorki komiksu prezentują bogatą treść w skondensowanej, bardzo przyjaznej formie. Ciekawe ilustracje i komiksowe kadry towarzyszą żywym dialogom. Zarówno tekst, jak i ilustracje są nośnikami treści i doskonale zapoznają najmłodszych ze światem słowiańskich opowieści. To inspirująca pozycja, przemyślana i starannie opracowana. Przywołująca mity, prezentująca całe bestiariusz wypełniony istotami ze słowiańskich przekazów. Myślę, że i dorośli będą niektórymi ciekawostkami mile zaskoczeni.
Dajcie tę pozycję do czytania swoim dzieciom, ale nie zapomnijcie sami do niej zajrzeć. I zabawcie się w poszukiwania wszystkich słowiańskich motywów ukrytych w domu babci. Kto wie, może uda wam się dostrzec coś naprawdę ciekawego, co rzuci na tę postać nowe światło? Bo ta lektura jest rewelacyjna, a po jej zgłębieniu warto raz jeszcze przyjrzeć się ilustracjom. Bogatsi o zdobytą wiedzę dostrzeżemy więcej.
O mitach słowiańskich znacznie trudniej jest rozmawiać niż o greckich czy rzymskich. Wynika to w dużej mierze z faktu, że nie zostały utrwalone w źródłach pisanych i ich współczesne formy są odtwarzane z bardzo różnych słownych przekazów. Podobnie jest zresztą z mitami nordyckimi. A jednak warto wprowadzać w ten słowiański świat także dzieci - po to, by zachęcić je do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Srebrnego smoka Barbary Sadulskiej pokochałam od pierwszego czytania. Była to lektura, która pozwoliła mi przenieść się w czasie, odszukać w sobie tę dziecięcą wiarę w fantastyczne stworzenia kryjące się w zasięgu ręki. Nic więc dziwnego, że czekałam na jej kontynuację, a Rada smoków nie zawiodła moich oczekiwań.
Autorka snuje dla nas niesamowitą opowieść, której skalę dopiero odkrywamy. Tak jak pierwsza książka stanowiła wprowadzenie w historię, tak Rada smoków jest jej pięknym rozwinięciem. Podróżą, w którą zabiera czytelnika autorka i która wcale jeszcze się nie kończy. Lecz fakt, że musimy czekać na ciąg dalszy, to tylko drobna niedogodność. Tym bardziej że kolejnym etapem opowieści możemy się wręcz rozkoszować.
Letnia beztroska, której doświadczaliśmy w poprzednim tomie, ustępuje miejsca obowiązkom. Choć na wyspie wyglądają one nieco inaczej niż to, co Matylda zna z własnych doświadczeń. Jednak ciężar odpowiedzialności wkrótce spadnie na jej barki, bo misja, którą zostanie obarczona, ma wielką wagę. Coraz mniej tu przenikania się tego, co rzeczywiste, z tym, co baśniowe, bo cała wyspa jest jakby wyjęta poza nawias realnego świata. Ale on pozostaje wciąż istotny, bo o jego los toczy się gra.
Opowieść znów płynie tym urzekającym, baśniowym, nieco niespiesznym rytmem, po to, by piękniej wybrzmiały w niej kolejne historie. A każda z nich dotyka natury świata i smoków strzegących odmiennych jego aspektów. W tej opowieści nie jest niczym dziwnym, że od dwóch dziewczynek tak wiele zależy. W końcu w baśniach herosem często zostaje ktoś bardzo niepozorny. To wiara i determinacja dodają mu siły, a tych małym bohaterkom nie brakuje.
Smoki w tej historii bywają bardzo niebezpieczne, ale też mądre i pomocne. Ich gniew, który wydaje się tak nieludzki, to reakcja na bardzo ludzkie przecież emocje - ból, pragnienie zemsty, pogoń za potęgą. Ten baśniowy świat jest jednak bardzo bliski naszemu, a autorka pięknie pokazuje, że wielka moc może nieść dobro lub zło, zależnie od intencji tego, kto nią włada.
Niejednokrotnie już zachwycałam się wyjątkowym talentem i stylem Marcina Minora, by nie wiedzieć, że jako ilustrator sprawdza się doskonale. I idealnie wpasowuje się w styl tej historii. Jego ilustracje są dopracowane, pełne smoczych detali, podobnie jak opowieść - piękne, tajemnicze i niepokojące. Sprawiają, że lektura dostarcza jeszcze więcej doznań - zarówno tych literackich, jak i estetycznych. A książka sama w sobie jest małym wielkim skarbem w domowej biblioteczce.
Ta opowieść to prawdziwa podróż bohatera - fizyczna droga, która jest impulsem do wewnętrznej przemiany, zrozumienia siebie lub natury świata. To wszystko w pewnym stopniu dotyczy zarówno Matyldy, jak i jej przyjaciółki. I z pewnością zaprocentuje w ciągu dalszym. Jest w tej historii ponownie wielka mądrość i doskonała umiejętność ubrania mądrych spostrzeżeń w baśniowe szaty. Do tego ciepła, kojąca atmosfera i rytm całej historii, która porusza czułe struny i rozpala dziecięcą wyobraźnię.
Srebrnego smoka Barbary Sadulskiej pokochałam od pierwszego czytania. Była to lektura, która pozwoliła mi przenieść się w czasie, odszukać w sobie tę dziecięcą wiarę w fantastyczne stworzenia kryjące się w zasięgu ręki. Nic więc dziwnego, że czekałam na jej kontynuację, a Rada smoków nie zawiodła moich oczekiwań.
Autorka snuje dla nas niesamowitą opowieść, której skalę...
2024-06
Jak rozmawiać z dziećmi o narkotykach? Wiadomo - szczerze. Każda inna metoda, zakładająca półprawdy czy uniki będzie nieskuteczna, a w najgorszym wypadku to, co uczynimy owocem zakazanym, kusić będzie najbardziej. Jednak nawet w najszczerszą rozmowę, prowadzoną spontanicznie, może wkraść się informacyjny chaos. Tym bardziej że mało kto z nas jest ekspertem w temacie. Warto więc posiłkować się książkami. Zwłaszcza tak wyjątkowymi jak Książka o narkotykach. Nieporadnik Bogusia Janiszewskiego i Maxa Skorwidera.
Książki takiej jak ta, skierowanej do dzieciaków już wchodzących w nastoletniość, jeszcze nie miałam w rękach. Pozycji z przekazem dopasowanym do młodego odbiorcy, ale stawiającej na bezwzględną szczerość, bez demonizowania, zastraszania czy odsądzania od czci i wiary. A przy tym podlanej odrobiną humoru (czasem czarnego, lecz jednak).
Książka podzielona została na pięć bloków tematycznych (nie licząc "pożegnania"). Na początek czytelnik może się dowiedzieć, czym są narkotyki, skąd się wzięły, a przede wszystkim jak oddziałują na nasz mózg i ciało. Dla tych z odbiorców, którzy nie uczyli się jeszcze o centralnym układzie nerwowym, hormonach i neuroprzekaźnikach (lub też niewiele z lekcji pamiętają) mamy przystępnie wprowadzone zagadnienia w zakresie, w jakim mają one związek z tematem. Dalej znajduje się cały rozdział poświęcony uzależnieniu - z wyjaśnieniem jego mechanizmu i objawów (a zawarte tu check-listy mogą pomóc odbiorcom w autoanalizie). Dla wielu zaskakująca będzie część o tajemniczej nazwie "Kolekcja", w której autorzy krok po kroku objaśniają, czym są najpowszechniej stosowane narkotyki, jak wyglądają oraz... jak działają. Kolejny blok analizuje kwestie dostępności i legalności narkotyków, powody ich stosowania i reakcje rodziców na zażywające dzieci. Tuż za nim znajdziemy blok poświęcony rozpoznawaniu przedawkowania, testom, pierwszym kontaktom z narkotykami i presji otoczenia. Finalnie także autorzy opowiadają o swoich doświadczeniach, ale zamieszczają też listę lektur dla ciekawych i - najważniejsze - numery, pod którymi można szukać pomocy.
Ta książka to kopalnia wiedzy. Takiej, którą owszem, można znaleźć w internecie, ale zebranej w jednym miejscu, usystematyzowanej i zweryfikowanej w tekstach źródłowych i literaturze przedmiotowej. To nie powtarzane z ekscytacją plotki, ale fakty i rozprawa z mitami. Czasem demaskuje powtarzane przez dorosłych frazesy, które mają odwodzić młodych od zażywania, ale jednocześnie przywołuje fakty, które są znacznie wiarygodniejszym argumentem.
Po tę pozycję powinni sięgnąć dorośli, którzy chcą dowiedzieć się, jak o narkotykach rozmawiać z dziećmi. Ugruntowana wiedza pozwoli nie zgubić się w meandrach dyskusji z nastolatkiem, a jednocześnie dostarczy bardzo konkretnych, ale odartych z historycznych emocji argumentów. A że to książka skierowana przede wszystkim do młodzieży - to warto ją podsunąć wchodzącym w wiek dojrzewania - nie tylko wtedy, gdy zaczną wykazywać zainteresowanie tematem.
I nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi o to, by podać im do ręki ten "nieporadnik" i uznać sprawę za załatwioną. Żadna książka nie zastąpi bowiem rozmowy - i to niejednokrotnej. Ale można potraktować lekturę jako rewelacyjny punkt wyjścia do dyskusji, dzielenia się spostrzeżeniami i rozmowy - to pewnie nieuniknione - o własnych doświadczeniach z używkami.
Choć przygotowane przez Maxa Skorwidera ilustracje, w tym jego nonszalanckim, charakterystycznym stylu, są pełne - czasem czarnego - humoru, to świetnie urozmaicają one lekturę i rozładowują wywołane tematem napięcie. Sprawiają, że książka wygląda bardziej przyjaźnie i atrakcyjnie dla młodego odbiorcy i pozwala uniknąć patosu, jaki często wiąże się z podejmowaniem istotnych tematów.
Książka o narkotykach to kopalnia wiedzy podanej w sposób szczery, przystępny, usystematyzowany. Przekaz dostosowany został do młodych odbiorców, ale zakres jego omawiania - tak szeroki i wnikliwy - jest oznaką dużego zaufania wobec czytelnika i wiary w to, że sam może wyciągnąć właściwe wnioski. To ważne, bo atmosfera zaufania - obopólnego - sprzyja chłonięciu wiedzy i przekazywaniu wartości. Brak historycznych tonów i demonizowania tematu przy jednoczesnym akcentowaniu wszystkich zagrożeń związanych z używkami również ma dużą moc oddziaływania na odbiorcę. To rzeczywiście wyjątkowa pozycja, której wartość trudno przecenić. Od dawna wiem, że jak Janiszewski i Skorwider biorą się za jakiś temat, to zrobią to dobrze i po swojemu. Nie inaczej jest tym razem. To bardzo potrzebna nam wszystkim lektura.
Jak rozmawiać z dziećmi o narkotykach? Wiadomo - szczerze. Każda inna metoda, zakładająca półprawdy czy uniki będzie nieskuteczna, a w najgorszym wypadku to, co uczynimy owocem zakazanym, kusić będzie najbardziej. Jednak nawet w najszczerszą rozmowę, prowadzoną spontanicznie, może wkraść się informacyjny chaos. Tym bardziej że mało kto z nas jest ekspertem w temacie. Warto...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Kiedy w rozmowach z innymi rodzicami słyszę, że ich dziecko nie chce czytać, zawsze proponuję im podjęcie próby z komiksem. To przecież też forma obcowania z opowieściami, a dla wielu młodszych odbiorców nieco bardziej przyjazna w kontakcie. Dużo ilustracji przy mniejszej ilości tekstu nie czyni takich publikacji mniej wartościowymi, a moc wpływania na wyobraźnię mają przecież taką jak książki. Sama czytuję zarówno komiksy, jak i opasłe tomiszcza, nie sądzę więc, by lektura tych pierwszych była pójściem na łatwiznę. Tym bardziej że obecnie wybór jest ogromny - od lekkich, zabawnych historyjek, po komiksy popularnonaukowe i komiksowe adaptacje klasyki literatury. Dziś jednak chcę zachęcić was do sięgnięcia po rewelacyjne komiksowe dzieło Nikoli Kucharskiej pt. Bepa i Ziemianin, 1. Misja profesora.
Nikola Kucharska to pewnie znana niektórym z was rewelacyjna ilustratorka (i nie tylko). Możecie kojarzyć jej kreskę z publikacji takich jak Legendy polskie dla dzieci w obrazkach, Podróż dookoła świata. Wschód – zachód. Północ – południe, Fakty i plotki o smokach, Rok na zamku czy komiksów o Kurzolu. Teraz zaś dostajemy do rąk autorski komiks.
Bepa i Ziemianin to historia podzielona na części - jak klasyczne zeszytowe komiksy prezentujące "odcinki" większej całości - tyle że wydana starannie jak książka (m.in. twarda oprawa). Już na pierwszy rzut oka można rozpoznać charakterystyczną kreskę autorki, która świetnie sprawdza się w pełnych życia, akcji i emocji kadrach.
Historia, którą nam proponuje, nie tylko zapowiada się rewelacyjnie w kontekście przyszłych części, ale zachwyca już w obrębie pierwszego tomu. Autorka wrzuca nas od razu w wir wydarzeń, które rozpoczyna... przygarnięcie małego Ziemianina jako domowego pupila pewnej młodej kosmitki. Czyż to nie brzmi rewelacyjnie? Tę dwójkę czeka nie tylko nieziemska przygoda na Ziemi, ale też nauka siebie nawzajem, zalążek przyjaźni i odkrywanie zwyczajów ludzi.
Komiks jest próbą spojrzenia na człowieka z nieco innej perspektywy. To, co uznajemy za normę, dla obcych jest egzotyczne, a brak znajomości natury pewnych zwyczajów prowadzi do ciekawych i absurdalnie zabawnych nadinterpretacji. Autorka opisuje kontakty obcych z mieszkańcami Ziemi w sposób pełen humoru, ale jednocześnie skłania do refleksji nad naszymi zachowaniami. Można się przy lekturze przednio bawić, ale można też podyskutować o mechanizmie fałszywych założeń, o spoglądaniu na inne istoty z góry, a nawet o traktowaniu zwierząt domowych. No i - co na pewno spodoba się dzieciom - że rodzice w całym wszechświecie są chyba tacy sami :-D
Zachwycił mnie ten komiks na wielu płaszczyznach - jakości wydania, świetnej, przyjaznej dla oka kreski, pełnego luzu podejścia do prowadzonej opowieści, wartkiej akcji i wplecionych w historię celnych spostrzeżeń. To wartościowa pozycja, która przede wszystkim sprawia masę frajdy i wcale się nie zdziwię, jeśli dorośli równie chętnie będą go podczytywać jak ich dzieci. Bo jest kwintesencją "opowieści familijnej". Jest zarazem doskonałym wprowadzeniem w wymyślony przez autorkę świat, jak i doskonałym otwarciem większej historii. Opowiada o zwyczajach ludzi, przyjaźni, rodzinie, fałszywych założeniach, ale też uprzedzeniach i niechęci. Świetnie narysowany, z brawurowo prowadzoną fabułą zamkniętą w sympatycznych, pełnych emocji kadrach. Pozostaje mieć nadzieję, że na kolejne części nie będziemy czekać zbyt długo.
Kiedy w rozmowach z innymi rodzicami słyszę, że ich dziecko nie chce czytać, zawsze proponuję im podjęcie próby z komiksem. To przecież też forma obcowania z opowieściami, a dla wielu młodszych odbiorców nieco bardziej przyjazna w kontakcie. Dużo ilustracji przy mniejszej ilości tekstu nie czyni takich publikacji mniej wartościowymi, a moc wpływania na wyobraźnię mają...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Bardzo czekałam na pierwszą książkę Marka Stelara dla dzieci o Wojtku i jego pupilu - emerytowanym psie policyjnym. Mam też do serii Chaos i spółka na tropie ogromny sentyment, bo wiem, w jaki sposób narodził się na nią pomysł. Kibicować będę jej zawsze, tym bardziej że opowieść mnie nie zawiodła. Podobnie jak jej druga odsłona pt. Tajemnica zaginionego konia.
Pisałam w poprzedniej recenzji o tym, że nie ma jednego sprawdzonego klucza do zdobycia uwagi młodych odbiorców, ale mam wrażenie, że Stelar zbudował jeden z nich. Jego rdzeń stanowią sympatyczni dziecięcy bohaterowie w towarzystwie wyjątkowego psa. W końcu kto nie marzy o wyjątkowym zwierzęcym przyjacielu! Wojtek (:-D) jest chłopcem z pozoru zwyczajnym, z własnymi słabostkami i problemami, ale ujmuje gotowością do działania, rozsądkiem i więzią, jaką buduje z psim towarzyszem. Karola zaś kupiła mnie swoją otwartością, energią i bystrością. W tym tandemie młodzi odbiorcy odnajdą cząstkę siebie i z radością ruszą z nimi ku przygodzie.
Nie mniej od dzieciaków uwagę przyciąga psi bohater, który jest policyjnym owczarkiem belgijskim i do tego mówi. Mogłoby się wydawać, że mówiący pies to rzecz zbędna w opowieści detektywistycznej, ale ta jego zdolność została całkiem zgrabnie umotywowana, a w nowej odsłonie widać przy okazji, że zdolność komunikacji Chaosa ma też pewne ograniczenia, skoro jego pobratymcy jej nie opanowali na "ludzkim" poziomie.
czerwca 19, 2024
[#ZWOJTKOWEJBIBLIOTECZKI] MAREK STELAR, CHAOS I SPÓŁKA NA TROPIE. TAJEMNICA ZAGINIONEGO KONIA [FRAJDA]
[#zwojtkowejbiblioteczki] Marek Stelar, Chaos i spółka na tropie. Tajemnica zaginionego konia [Frajda]
Bardzo czekałam na pierwszą książkę Marka Stelara dla dzieci o Wojtku i jego pupilu - emerytowanym psie policyjnym. Mam też do serii Chaos i spółka na tropie ogromny sentyment, bo wiem, w jaki sposób narodził się na nią pomysł. Kibicować będę jej zawsze, tym bardziej że opowieść mnie nie zawiodła. Podobnie jak jej druga odsłona pt. Tajemnica zaginionego konia.
Biuro detektywistyczne „Chaos i spółka” założone przez Wojtka, Karolę i Chaosa – emerytowanego psa policyjnego – działa. I to jak! Właśnie nadarza się okazja, by poprowadzić kolejną sprawę. Jest zima, trwają ferie, które Wojtek z Karolą i oczywiście Chaosem spędzają w „Końskim Gaju”, niewielkiej stadninie prowadzonej przez panią Lilę. Wśród mieszkających tam koni wyróżnia się jeden: piękny ogier o oryginalnym imieniu Espresso. Należy do córki pana doktora Labudy, która zdobyła na nim wiele nagród w zawodach. I oto pewnej nocy Espresso znika w tajemniczych okolicznościach! Nasi bohaterowie stawiają sobie jasny cel: odnaleźć konia i odkryć, kto jest sprawcą jego kradzieży.
Sprawa nie jest prosta, bo dzieciom i psom trudno działać w terenie, tak jak wolno dorosłym. Dokąd prowadzą ślady końskich kopyt? Czy naprawdę wszyscy muszą być podejrzani? Czy zło może być mniejsze albo większe? No i co to znaczy „anglezować”?
[#zwojtkowejbiblioteczki] Marek Stelar, Chaos i spółka na tropie. Tajemnica zaginionego konia [Frajda]
Pisałam w poprzedniej recenzji o tym, że nie ma jednego sprawdzonego klucza do zdobycia uwagi młodych odbiorców, ale mam wrażenie, że Stelar zbudował jeden z nich. Jego rdzeń stanowią sympatyczni dziecięcy bohaterowie w towarzystwie wyjątkowego psa. W końcu kto nie marzy o wyjątkowym zwierzęcym przyjacielu! Wojtek (:-D) jest chłopcem z pozoru zwyczajnym, z własnymi słabostkami i problemami, ale ujmuje gotowością do działania, rozsądkiem i więzią, jaką buduje z psim towarzyszem. Karola zaś kupiła mnie swoją otwartością, energią i bystrością. W tym tandemie młodzi odbiorcy odnajdą cząstkę siebie i z radością ruszą z nimi ku przygodzie.
Nie mniej od dzieciaków uwagę przyciąga psi bohater, który jest policyjnym owczarkiem belgijskim i do tego mówi. Mogłoby się wydawać, że mówiący pies to rzecz zbędna w opowieści detektywistycznej, ale ta jego zdolność została całkiem zgrabnie umotywowana, a w nowej odsłonie widać przy okazji, że zdolność komunikacji Chaosa ma też pewne ograniczenia, skoro jego pobratymcy jej nie opanowali na "ludzkim" poziomie.
Nie ma jednak dobrego kryminału - czy to dla dużych, czy małych - bez przemyślanej intrygi. A ta jest w powieści ponownie świetnie obmyślona i zaplanowana w taki sposób, by można było uznać, że rozwiązanie zagadki rzeczywiście jest w zasięgu dzieciaków. Zwłaszcza takich, które potrafią pytać, słuchać i łączyć fakty. Do tego rewelacyjnie ze sobą współpracują i mają za przewodnika doświadczonego w kryminalnej pracy psa. Na czytelników czeka zagadka (związana z zaginionym koniem), którą mogą rozwiązywać wspólnie z bohaterami. Wspólnie z nimi zbierać informacje, podążać za tropami i stawiać kolejne hipotezy. Jednocześnie fabułę urozmaicają trudności, jakie napotkać muszą w śledztwie dzieciaki, które nie mają przecież pełnej swobody poruszania się.
W powieści doskonale odnajdą się czytelnicy zarówno 9-, jak i 12-letni, dla których kryminalna zagadka będzie pociągająca, ciekawa, a jednocześnie możliwa do śledzenia i zrozumienia. Do tego lekka, niepozbawiona humoru narracja pozwoli skupić się na samej przygodzie. Stelar umiejętnie równoważy poszczególne elementy opowieści - napięcie, tajemnicę, przygodę, a także wątki obyczajowe. To świetna opowieść o przyjaźni człowieka z człowiekiem i człowieka ze zwierzęciem, a także ekscytująca przygoda z kryminalną intrygą... wcale nie w tle.
Ilustracje w książce są dość proste i są raczej dla publikacji drugorzędne. Bo to opowieść ma znaczenie i pomysłowość autora, z jaką kreśli intrygę. Marek Stelar udowodnił, że potrafi stworzyć wciągającą zagadkę kryminalną i fabułę dostosowaną do znacznie młodszego odbiorcy, a przy tym ustrzec się infantylizacji. Jeśli jego pies mówi, to mówi z sensem i w konkretnym celu, a jeśli para dzieciaków współtworzy biuro detektywistyczne - to dostają zagadkę kryminalną skrojoną na miarę ich możliwości. I mam nadzieję, że czekają nas jeszcze kolejne przygody tego przesympatycznego tria.
Bardzo czekałam na pierwszą książkę Marka Stelara dla dzieci o Wojtku i jego pupilu - emerytowanym psie policyjnym. Mam też do serii Chaos i spółka na tropie ogromny sentyment, bo wiem, w jaki sposób narodził się na nią pomysł. Kibicować będę jej zawsze, tym bardziej że opowieść mnie nie zawiodła. Podobnie jak jej druga odsłona pt. Tajemnica zaginionego konia.
Pisałam w...
2024-06
Czekałam na kontynuację losów Medei Steinbart z dużą niecierpliwością po tym, jak zachwyciła mnie poprzednia książka Magdy Knedler pt. Medea z Wyspy Wisielców. Zresztą jak wiele powieści tej niesamowicie zdolnej autorki, w której książkach odnajduję wszystko to, co tak bardzo lubię i cenię w literaturze. A teraz, po lekturze Medei z Wyspy Ognia czuję się tak szalenie onieśmielona przed próbą wydania jakiejkolwiek oceny. Trudno się mierzyć w końcu z literackim kunsztem, a przy tym nie popaść w patos.
Mam wrażenie, że niewiele współczesnych polskich autorek potrafi tak umiejętnie jak Magda Knedler przemawiać jednocześnie do serca swoich czytelników i do ich intelektu. Bo w książkach autorki jest zarówno elegancki język świadczący o sporej erudycji autorki, a zarazem przystępność przekazu, jest mnóstwo odwołań do historii i realnie istniejących, choć bardzo często nieco zapomnianych postaci integralnie wplecionych w fikcyjną fabułę. Jest staranny research i ogrom wiedzy, a jednocześnie odczuwalne, burzliwe nieraz emocje. Nie inaczej jest w przypadku historii Medei, w której wszystkie te elementy pojawiają się w pełnej krasie. A w trakcie lektury ma się wrażenie, jakby ktoś podłączył elektrody do serca i umysłu, rażąc oba miejsca z precyzją godną mistrza.
Bohaterka powieści mimo młodego przecież wieku ma za sobą naprawdę sporo trudnych życiowych doświadczeń. Mogłaby obdarzyć więcej niż jedną biografię, a jeszcze wiele chwil dobrych i trudnych przed nią. Jednak w tej obfitości doświadczeń, jakimi autorka obarcza Medeę, wciąż zachowana zostaje wiarygodność - historyczna, społeczna i psychologiczna. To dlatego tak łatwo zaangażować się w opowieść i dlatego tak bardzo wyzwala ona skrajne wręcz emocje. Do ostatniej strony czytałam z mocno bijącym sercem i ściśniętym gardłem i długo jeszcze wracałam myślami do całej fabuły.
Zachwyca mnie nie tylko sama historia Medei, tak niesamowicie trudna, zmienna, porywająca, ale i sam sposób, w jaki została ujęta. Autorka posługuje się pięknym językiem, doskonale operując środkami wyrazu nie tylko przy tworzeniu dialogów czy opisywaniu poszczególnych zdarzeń, ale i oddając gęstniejącą atmosferę w kraju przeczuwającym wojnę, a potem pogrążającym się w wojennej apatii. W wielu aspektach blisko tej książce do powieści Ocean odrzuconych autorki, choć zamiast Wiednia mamy niemiecki Breslau, a i bohaterka wywodzi się z innej warstwy społecznej. Kunszt autorki przejawia się także w tym, z jaką subtelnością i sugestywnością zarazem kreśli sceny łóżkowe czy pełną dramatyzmu scenę porodu.
Historię Medei autorka rozwija z rozmysłem, w bardzo interesujący sposób wplatając jej losy w tzw. wielką historię, która z jednej strony rozgrywa się gdzieś w tle, z drugiej dotyka w pewien sposób każdego. Znajdziemy w tej powieści wzmianki o mniej lub bardziej znanych ludziach epoki, z niektórymi przetną się nawet ścieżki bohaterki. W powieściowych ramach zmieściły się nastroje pro- i antywojenne, klasowe animozje, ruchy narodowowyzwoleńcze. Aż dziw bierze, jak gęsto jest w powieści od realnych osób, poglądów i wydarzeń, a jednak wpisane są w fabularną tkankę z takim wyczuciem i naturalnością, że stają się jej integralną częścią. Aby to się udało trzeba - powtórzę to - ogromnej wiedzy, ale i sporych literackich umiejętności i za to podziwiam autorkę ogromnie.
W fabułę wpisany jest też - znów z naturalnością i subtelnością - dialog z antycznym mitem, ze stereotypowym wizerunkiem Medei jako kobiety zdolnej do niewyobrażalnej zbrodni i zależnej od męskich kaprysów. Ale Mada odkrywa dla siebie, a pośrednio dla nas, inny obraz tragicznej bohaterki i pokazuje nam obraz kobiety, która chciała mieć moc sprawczą, która działała, nie poddając się do końca męskiej woli i ambicji. W tym wymiarze losy Mady nie są wcale retellingiem mitu, a rodzajem porywającej polemiki.
Autorka podejmuje w książce wiele bliskich kobietom zagadnień. Mogłabym powiedzieć, że to książka na wskroś feministyczna, choć zważywszy na pejoratywny odbiór tego słowa, obawiam się książce wyrządzić tym określenie niedźwiedzią przysługę. Jednak prawdą jest że gros poruszanych tematów dotyczy sytuacji kobiet, nierówności społecznych, których koszt zawsze bardziej obciąża kobiety, praw reprodukcyjnych, edukacji, ale też łatwości, z jaką społeczeństwo gotowe jest oskarżać kobiety i przymykać oko na zachowania i postępowanie mężczyzn. To wszystko doskonale pasuje do historii Medei - zarówno tej mitycznej, jak i powieściowej bohaterki.
Choć akcja powieści rozgrywa się na początku XX wieku, z łatwością można dostrzec, jak wiele podjętych przez autorkę tematów wciąż pozostaje aktualnych i jak doskonale odbija współczesną rzeczywistość. Tu pozwolę sobie poczynić ukłon w stronę autorki w podziękowaniu za przypomnienie wielu mało znanych autentycznych postaci, zwłaszcza kobiecych, jak również poruszenie tematu ludobójstwa Ormian, w którego mechanizmie rozpoznać można echa aktualnych wydarzeń.
Medea z Wyspy Ognia to powieść niezwykła. Z jednej strony poruszająca, wciągająca powieść obyczajowa rozgrywająca się w historycznych dekoracjach. Z drugiej - dialog z mitem i różnymi jego wersjami. Do tego powieść o miłości i zdradzie, o straconych marzeniach, braku złudzeń i odzyskiwaniu sprawczości. O nadziei. Walce o siebie i sprawy, które uważa się za słuszne. Przemianach społecznych i burzliwym początku XX wieku. O kobietach i mężczyznach, niełatwych relacjach. O zaufaniu, poczuciu winy, oddaniu i poświęceniu. Ze wspaniałą, nieprzerysowaną bohaterką, która jest słaba i silna zarazem. Ta powieść jest jak prawdziwy skarbiec pełen wiedzy, informacji i emocji zarazem. To proza wysokiej próby, doskonale balansująca między intelektualnością i przystępnością. A przede wszystkim wspaniała lektura, którą czyta się z zapartym tchem. I z zapartym tchem czeka się potem na kolejną część, która - mam nadzieję - powstanie niedługo.
Czekałam na kontynuację losów Medei Steinbart z dużą niecierpliwością po tym, jak zachwyciła mnie poprzednia książka Magdy Knedler pt. Medea z Wyspy Wisielców. Zresztą jak wiele powieści tej niesamowicie zdolnej autorki, w której książkach odnajduję wszystko to, co tak bardzo lubię i cenię w literaturze. A teraz, po lekturze Medei z Wyspy Ognia czuję się tak szalenie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Boguś Janiszewski i Max Skorwider zdobyli moje uznanie rewelacyjną publikacją pt. Mury. I choć od tego czasu w nasze ręce trafiło już kilka książek tego wyjątkowego duetu autorsko-rysowniczego, to nie miałam jeszcze okazji bliżej zapoznać się z serią książek To, o czym dorośli ci nie mówią. Nadrabiam właśnie to niedopatrzenie, zaczynając od tomu Sztuczna inteligencja.
Latami temat SI lub AI (zależnie od tego, czy używamy skrótu polsko- czy angielskojęzycznego) pozostawał domeną twórców science fiction. Ja sama po raz pierwszy zetknęłam się z tematem w takich obrazach jak 2001: Odyseja kosmiczna, Terminator czy Blade Runner. Teraz jednak coraz bardziej wychodzimy z dziedziny fiction ku science, a nasze dzieciaki podłapują strzępki informacji o chatach gtp, mrocznych wizjach przyszłości z AI, albo chłoną generowane tu i ówdzie obrazki. To doskonały moment, by pomóc im zrozumieć, czym jest i jak działa sztuczna inteligencja. I wcale nie musimy w tym celu być znawcami tematu. Wystarczy że wspólnie poczytamy książkę Janiszewskiego i Skorwidera i pogadamy z dziećmi o tym, czego się wspólnie dowiedzieliśmy.
To książka dla wszystkich osób ciekawych świata - tych małych, i tych większych - które lubią rozumieć naturę wszystkiego, co je otacza. I chcą poznawać ją w lekki, przyjemny, ale i usystematyzowany sposób. I o to właśnie autorzy książki zadbali. Choć cała publikacja aż kipi od niewymuszonego humoru, jest też nośnikiem całkiem poważnej wiedzy.
Zaczyna się od postawienia bardzo istotnego pytania o to, po co nam właściwie sztuczna inteligencja. Dalej w prosty, zrozumiały dla każdego sposób dostajemy wyjaśnienie mechaniki działania SI. Przyglądamy się różnicom w pracy ludzkiego i sztucznego umysłu, a także sposobom na uczenie sztucznej inteligencji tego, co powinna umieć. Bogatsi o tę wiedzę możemy sprawdzić, co SI potrafi, a czego nie potrafi zdziałać i zastanowić się nad jej przyszłością. Oraz co to oznacza dla nas.
Lekturę urozmaicają świetnie uzupełniające tekst, nonszalanckie i niepozbawione humoru ilustracje, które tylko czekają na to, by się im bliżej przyjrzeć. Natomiast treść to masa przydatnej wiedzy i ciekawostek, które możliwie szeroko przybliżają temat książki w sposób zrozumiały dla młodego odbiorca. Swobodny język, adekwatne punkty odniesienia i przywołane przykłady sprawiają, że nawet najtrudniejsze zagadnienia są przystępne czy to dla wczesnoszkolniaków, czy starszych dzieci.
Podoba mi się, że autorzy dostrzegają jasne i ciemne strony SI, ale bynajmniej tematu nie demonizują. Pokazują różne aspekty, ale pozostawiają też przestrzeń dla indywidualnych wniosków. Nie ukrywają też, że nie wszystko wiedzą, bo wariantów przyszłości może być kilka różnych. Ogólnie książka zrobiła na mnie duże wrażenie i ten akurat temat wydaje mi się wyczerpała w odpowiednim stopniu. Czuję się zachęcona do dalszego poznawania cyklu. Myślę, że po tę pozycję warto sięgnąć ze względów merytorycznych i artystycznych, bo tak aktualny i szeroko omawiany temat dobrze jest spróbować zrozumieć.
Boguś Janiszewski i Max Skorwider zdobyli moje uznanie rewelacyjną publikacją pt. Mury. I choć od tego czasu w nasze ręce trafiło już kilka książek tego wyjątkowego duetu autorsko-rysowniczego, to nie miałam jeszcze okazji bliżej zapoznać się z serią książek To, o czym dorośli ci nie mówią. Nadrabiam właśnie to niedopatrzenie, zaczynając od tomu Sztuczna inteligencja....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
To już ósma recenzja Louki i zdaję sobie sprawę, że się powtarzam, ale co zrobić, jeśli w kwestii stworzonej przez Bruna Dequiera serii niewiele się zmienia? Spośród wielu komiksów dla nastolatków, po które sięga Wojtek, to ta seria należy najbardziej wyczekiwanych. Oczywiście magnesem okazała się w tym przypadku piłka nożna, a potem przyszła fascynacja całą fabułą. Każdy kolejny tom witany jest z entuzjazmem. Nie inaczej był z tomem 8. pt. E-sport.
Bez dwóch zdań ta historia rozwija się fenomenalnie, choć osobiście wolałabym, żeby zeszyty ukazywały się częściej. Ich lektura stała się trochę jak oglądanie serialu wypuszczanego po jednym odcinku, co zmusza widzów do trwania w zawieszeniu. Po każdej części chciałabym już wiedzieć, co się wydarzy dalej, chociaż czytanie jednego zeszytu po drugim nie dałoby nam szans na snucie teorii.
Tym, którzy nie pamiętają, przypomnę, że Louca to komiks, w którym liczy się nie tylko piłka i nie tylko do młodych fanów piłki adresowany. Moglibyśmy powiedzieć, że Louca to przeciętniak, a nawet ciamajda, ale to zarazem bohater, którego nie sposób nie lubić. Jak pewnie każdy nastolatek chciałby wyjść poza przeciętność i jak wielu z nich chciałby podbić serce pięknej dziewczyny, tyle że nie odkrył w sobie talentu do niczego spektakularnego. Poza talentem do pakowania się w kłopoty :-) Teraz jednak zależy mu przede wszystkim, by nie zawieść młodszego brata, który z dziecięcą wiarą postrzega go jako ideał.
Nathan jest właściwie przeciwieństwem Louki - przystojny, wysportowany, ma w sobie wszystko, co powinno podobać się dziewczynom, tyle że jest duchem. Z nie do końca altruistycznych pobudek postanawia trenować Loucę. Teraz jednak tak jak jego żywy przyjaciel skupia się na zbudowaniu nowej drużyny i stara się wspierać Loucę w sportowych zmaganiach.
Dequier prowadzi swoją linię fabularną konsekwentnie i wspaniale łowi czytelnika w sieć. Z każdym zeszytem stawka, o którą toczy się gra, rośnie i dochodzą kolejne elementy, z którymi mierzyć muszą się bohaterowie. Są tu elementy kryminalne - jak nieuświadomione zagrożenie, przed którym stoi tytułowy bohater, są problemy w relacjach. Ciekawie pokazane zostały rozgrywki e-sportowe, fakt, że tym razem Louca nie może skorzystać z nadprzyrodzonej pomocy, a także - jak zawsze - komizm wynikający z fajtłapowatości głównego bohatera, którą usilnie stara się zamaskować.
Nie brak emocji w kadrach, słowach i całym scenariuszu. A humor wcale nie burzy napięcia i nie dekonstruuje intrygi. Widać, że pomysł na serię jest realizowany skrupulatnie i z wyczuciem. Oboje z Wojtkiem świetnie się w czasie lektury bawimy i wciąż nie mamy dość tego nieco nierozgarniętego, ale sympatycznego bohatera i jego widmowego kolegi. Poszczególne tomy są jak kolejne odcinki fascynującego serialu, na które może i trzeba poczekać, ale żadnego nie chce się przegapić. Autorowi udaje się utrzymać naszą uwagę i chęć poznania dalszego biegu wypadków. A za każdym razem z Loucą bawimy się rewelacyjnie.
To już ósma recenzja Louki i zdaję sobie sprawę, że się powtarzam, ale co zrobić, jeśli w kwestii stworzonej przez Bruna Dequiera serii niewiele się zmienia? Spośród wielu komiksów dla nastolatków, po które sięga Wojtek, to ta seria należy najbardziej wyczekiwanych. Oczywiście magnesem okazała się w tym przypadku piłka nożna, a potem przyszła fascynacja całą fabułą. Każdy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Średniowiecze nie jest epoką, o której dyskutuje się z wypiekami na twarzy poza uczelnianymi korytarzami. W luźnych rozmowach usłyszeć można najczęściej pogardliwe westchnienie "o rany, co za średniowiecze" mające na celu wyrażenie dezaprobaty dla zachowań czy poglądów uważanych za nadmiernie konserwatywne czy zacofane. Nasza wiedza o epoce, która trwała przecież wiele stuleci i która zawarła w sobie procesy kształtujące europejską rzeczywistość ogranicza się do tego, co zapamiętaliśmy ze szkoły i do wszystkich stereotypów powielanych w popkulturze. Ja sama niespecjalnie interesowałam się tym okresem, a do lektury Średniowiecza w liczbach przyciągnęło mnie nazwisko autora. Kamil Janicki dał się już bowiem poznać jako autor świetnych popularnonaukowych pozycji z dziedziny historii i po prostu czułam, że to lektura dla mnie.
Choć liczby i średniowiecze nie stanową oczywistej pary skojarzeń, to wokół tego Janicki stworzył całą narrację, która koncentruje się zarówno na zestawieniach statystycznych i danych wyrażanych liczbowo, jak i specyfice życia ówczesnych ludzi. Janicki zbiera informacje w konkretne bloki tematyczne i referuje czytelnikowi stan naszej wiedzy o przeszłości.
W 29 rozdziałach znajdziemy mnóstwo informacji z różnych dziedzin - te dotyczące reprezentantów różnych stanów, o państwach i Kościele, o codzienności, na którą składała się długość życia, rodzina, małżeństwo, higiena, zarobki, transport, podróże, budownictwo itp. Przygląda się kształtowaniu systemów miar i wag, pojawieniu i ewolucji pieniądza, cenom, czasowi czy kalendarzowi. Zapuszcza się też w nieoczywiste rejony, takie jak rozważania o ówczesnym klimacie i środowisku.
Punkt wyjścia, jakim są dane liczbowe, staje się pretekstem do fascynującej opowieści o naturze życia w średniowieczu i wszelkich zmaganiach z codziennością, o których próżno szukać informacji w podręcznikach. Pozwala to spojrzeć na epokę nie tyle przez pryzmat władców, wydarzeń historycznych, wojen i bitew, a poprzez te same aspekty codzienności, które są istotne dla nas dziś, choć w odmienny już przecież sposób.
Janicki ma zdolność utrzymywania uwagi czytelnika, pobudzania zainteresowania, a przy tym klarownego, przystępnego przekazywania wiedzy. Lektura jego książek zawsze jest ubogacająca, a dzięki tej najnowszej pracy przekonałam się, że epoka zrównywana z wiekiem ciemnoty jest dużo bardziej interesująca, niż mogło by się wydawać, a przede wszystkim znacznie bardziej zróżnicowana. Autor przywołuje wiele świetnie funkcjonujących mitów dotyczących średniowiecza i nie tylko je prostuje, ale też objaśnia, skąd wzięły się owe łatki i jak badania historyczne przysłużyły się ich weryfikowaniu. Jedyny mój zarzut wobec książki dotyczy pewnej maniery polegającej na schematycznym wprowadzaniu tego typu zagadnień w stylu "powszechnie sądzi się tak, ale to nieprawda, bo było tak". Nie wiem, czy można było tego uniknąć, może jedynie nie przywołując mitu, a przechodząc od razu do sedna. Niemniej książka okazała się wciągającą i bardzo intelektualnie pobudzającą lekturą.
Co tu dużo mówić, Janicki napisał kolejną bardzo dobrą książkę, która w sposób przystępny opowiada o pewnym wycinku przeszłości, pokazując, że zasługuje nie tylko na zainteresowanie, ale rzeczywiście może fascynować. To wiedza, której nie da się raczej zdobyć w szkole, za to którą w czasie lektury chłonie się swobodnie. Wielowymiarowe spojrzenie na podjęty temat daje czytelnikowi okazję do możliwie wszechstronnego zgłębienia zagadnienia, a przy tym pozostaje przystępny nie tylko dla historyków, ale przede wszystkim dla laików. Pobudza też do refleksji zarówno nad zachodzącymi w toku dziejów przemianami, jak i nad tym, jak można weryfikować pewne uproszczenia i stereotypowy wizerunek pewnych czasów.
Średniowiecze nie jest epoką, o której dyskutuje się z wypiekami na twarzy poza uczelnianymi korytarzami. W luźnych rozmowach usłyszeć można najczęściej pogardliwe westchnienie "o rany, co za średniowiecze" mające na celu wyrażenie dezaprobaty dla zachowań czy poglądów uważanych za nadmiernie konserwatywne czy zacofane. Nasza wiedza o epoce, która trwała przecież wiele...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-06
Miałam to szczęście, że w biblioteczce w moim rodzinnym domu było sporo jak na tamte czasy albumów poświęconych sztuce. Czasem były to reprodukcje obrazów konkretnych malarzy (m.in. Kossak, Dali, Velasquez), czasem przedstawienie reprodukcji obrazów znajdujących się w konkretnym muzeum (np. w Moskwie) albo konkretnej epoki (np. malarstwo renesansu). Uwielbiałam wyciągać się na dywanie i godzinami przeglądać te albumy. I bardzo żałuję, że nie miałam wtedy dostępu do książki takiej jak Porozmawiajmy o sztuce, Tygrysie Katarzyny Rygiel, bo z pewnością mogłabym obcować ze sztuką dużo bardziej świadomie.
Publikacja skierowana jest do młodszych odbiorców (sugerowany wiek to 8+) i składa się z jedenastu opowieści, których łącznikiem jest Leon. Chłopiec w przedziwny sposób trafia pewnego dnia do wnętrza obrazu, gdzie poznaje przyjaznego i obeznanego w świecie sztuki Tygrysa. To on staje się przewodnikiem chłopca po obrazach, w które kolejno wskakuje, a jednocześnie po malarskich technikach i prądach w sztuce.
Zachwyciła mnie ta publikacja na wielu różnych poziomach - od pomysłu, przez wykonanie, po możliwości, jakie daje lektura. Zacznijmy od tego, że temat, który wcale nie jest tak łatwy do przekazania najmłodszym i w którym nie czuje się kompetentnym niejeden rodzic, zyskał fabularną, nieco oniryczną oprawę. Pozwala to skoncentrować uwagę młodego odbiorcy na poszczególnych historiach i podejmowanych tematach i zapewnić tej opowieści ciągłość.
Jest w tej opowieści coś z historii inicjacyjnych, w których reprezentantem odbiorców jest odkrywające sztukę dziecko, a w roli mędrca i przewodnika występuje - namalowany Tygrys. W ten sposób rozbudzona zostaje ciekawość odbiorcy, który opowieść o sztuce odkrywa niczym niesamowitą przygodę. A ponieważ nasz Tygrys-przewodnik posługuje się językiem zrozumiałym dla młodego człowieka, sięga też po czytelne dla niego odniesienia, sprawia, że treść jest nie tylko ciekawa, ale i przystępna. Autorka rewelacyjnie wykorzystuje zresztą dialogi jako nośniki informacji, nadając całemu procesowi poznawczemu płynności i dynamiki.
Książka została rewelacyjnie zilustrowana przez Magdalenę Kozieł-Nowak, która niejednokrotnie wpisała bohaterów opowieści w przestrzeń omawianych obrazów. Jednocześnie same dzieła - opatrzone już pozafabularną merytoryczną notą o twórcy i omawianym prądzie w malarstwie - także w książce możemy obejrzeć. To tylko ułatwia rozumienie przekazu, ale też sprawia, że publikacja sama w sobie staje się zbiorem dzieł sztuki. Myślę, że niejeden odbiorca z przyjemnością będzie wertował strony.
Dzięki tej książce dzieciaki nie tylko dowiedzą się co nieco o nurtach w sztuce i zmieniającym się podejściu do przedstawiania rzeczywistości. W czasie lektury poznają też techniki malarskie, zrozumieją zasadę operowania światłem i cieniem, korzystania z perspektywy. Zapoznają się z pojęciami takimi jak kolory dopełniające, portret, autoportret czy scena dworska oraz martwa natura, poznają różne podejście do malarstwa i nazwiska kilku znaczących artystów.
Ta publikacja to nie tylko ogrom wiedzy przekazanej w sposób przystępny i ciekawy. To także opowieść o tym, że obcowanie ze sztuką może być prawdziwą przyjemnością. I jednocześnie książka budująca kompetencje do tego, by świadomie ze sztuką obcować. Nie chodzi tu bynajmniej o kształtowanie gustu, ale budowanie fundamentów pod uczestnictwo w kulturze i osobiste odkrywanie tego, co w sztuce nas zachwyca, porusza, interesuje. Te kompetencje są wciąż jeszcze bagatelizowane i niedoceniane, ale myślę, że warto spróbować je rozwijać, nawet jeśli sami czujemy, że ich nie mamy. Być może właśnie wspólna lektura otworzy przed wami dotąd zamknięte drzwi.
Wielokrotnie słyszałam z ust dorosłych zdanie "ja to jednak nie rozumiem sztuki" albo "tego to bym w domu nie powiesiła", mimo że sztuki nie powinno oceniać się jedynie w kategoriach "ładne - nieładne". I nie ma w tym nic uwłaczającego, bo w toku edukacji niewiele mamy okazji, by nauczyć się ze sztuką obcować, rozumieć ją, poznawać. Trudno te kompetencje spieniężyć, trudno zmierzyć, więc wciąż spychane są na margines. Uważam jednak, że sięgając po książki takie jak ta napisana przez Katarzynę Rygiel dajemy naszym dzieciom szanse na samodzielne odkrywanie tego, co je zachwyca, pociąga, fascynuje. I jednocześnie wręczamy im klucz do obcowania z jeszcze jedną gałęzią świata sztuki, tak jak wprowadzamy je do świata filmu, teatru czy muzyki. Nie każdy znajdzie w tym świecie miejsce dla siebie, ale już sama możliwość wyboru jest nie do przecenienia. Dlatego właśnie cieszę się, że ta książka powstała i dlatego będę ją polecać. Bo mieszają się tutaj fikcja i wiedza, bardzo konkretna, przydatna, podana w niebanalny sposób.
Czytając tę książkę, nieustająco myślałam o Oczach Mony Thomasa Schlessera, która w podobny sposób wprowadza w świat sztuki i pomaga ją zrozumieć. O ile jednak francuski autor kieruje swoją książkę do nieco starszego odbiorcy (w moim odczuciu do starszych nastolatków i dorosłych), o tyle Katarzynie Rygiel udało się przygotować przekaz zrozumiały już dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Ta książka to fascynująca, rozbudzająca ciekawość podróż niemal dosłownie do świata sztuki i możliwość poznania go od podszewki. Narracja płynąca swym onirycznym nurtem stwarza przestrzeń do poznawania konkretnych dzieł, a jednocześnie buduje grunt do szerszego rozumienia prezentowanych zagadnień. Sama w sobie jest niczym drzwi do fascynującego świata, który tylko czeka na odkrycie.
Miałam to szczęście, że w biblioteczce w moim rodzinnym domu było sporo jak na tamte czasy albumów poświęconych sztuce. Czasem były to reprodukcje obrazów konkretnych malarzy (m.in. Kossak, Dali, Velasquez), czasem przedstawienie reprodukcji obrazów znajdujących się w konkretnym muzeum (np. w Moskwie) albo konkretnej epoki (np. malarstwo renesansu). Uwielbiałam wyciągać się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dr Maciej Klimarczyk, z zawodu psychiatra i seksuolog, zadebiutował jako autor powieści bardzo dobrze przyjętą Śpiewaczką i już wtedy zyskał grono wypatrujących kolejnej książki czytelników. Pozostało mu tylko pójść za ciosem i oto do rąk fanów szeroko rozumianej literatury kryminalnej trafiła Prokuratorka.
Od razu zaznaczę, że poprzednia książka wciąż jeszcze przede mną (do nadrobienia), ale jej lektura nie jest konieczna, by sięgnąć po tę powieść. Nowa książka jest całkowicie samodzielnym bytem, zrozumiałym, przystępnym i przede wszystkim wciągającym.
Historia, którą proponuje nam autor, jest fikcyjna, a jednocześnie garściami czerpie z uważnej obserwacji świata, zwłaszcza polityki. Oczywiście nie padają tu odniesienia do konkretnych opcji, a raczej do całego mrocznego mechanizmu władzy, który deprawuje jednostki bez moralnego kompasu i prowadzi do licznych nadużyć wobec ludzi podległych takiej jednostce - czy to pozostających w stosunku służbowym, rodzinnym czy innym. O podobnych do opisanych zachowaniach słyszeliśmy i czytaliśmy nie raz. Jednak dzięki zaprezentowaniu ich w ramach fikcyjnej fabuły możemy swobodnie przyglądać się skali wspływu zjawiska na otoczenie i jego wyniszczającej mocy.
Co ciekawe - niespodziewanie książka stała się nad wyraz aktualna w innej kwestii. Bo nie tylko działania wysoko umocowanego polityka są jak wyraźny refleks rzeczywistości. Okazuje się, że "walka z rzeźbami" również nie jest taką wyssaną z palca historią (choć sprawa z demontażem kaszubskiego "Grającego Smętka" wsi Lewinko w gminie Linia wydarzyła się już po druku książki, to protesty wobec rzeźb na kaszubskim szlaku zdarzały się już wcześniej), a autor bacznie obserwuje polską rzeczywistość i analizuje mechanizmy ludzkich zachowań.
Tę wnikliwość autora doskonale widać w kreacji postaci, a przede wszystkim w ich psychologicznej wiarygodności. Działania, wybory postaci są doskonale umocowane w ich osobowości i zależnościach, w jakie są uwikłani bohaterowie. Autor świetnie portretuje nie tylko traumatyzujące doświadczenia, ale i skutki życia pod nadmierną presją, niemoc, ale też siłę, szukającą ujścia w przeróżny sposób.
Choć w książce doskonale sportretowano psychologiczną sieć zależności, to pozostaje ona przede wszystkim thrillerem, w którym istotną rolę odgrywać ma napięcie i niepokój. A tę atmosferę, gęstniejącą z rozdziału na rozdział, udało się autorowi zbudować bardzo sprawnie. Czytelnik ma do czynienia z tajemnicą, poczuciem osaczenia i stopniowo pojawiającymi się informacjami, które raz po raz zmieniają postrzeganie sprawy, mnożą pytania, nie dając łatwych odpowiedzi. A to sprawia, że czytelnik coraz bardziej angażuje się w lekturę.
Autor dobrze panuje nad fabułą, zmienia tempo prowadzenia akcji, dzięki czemu ta wydaje się bardziej nieprzewidywalna. Nie zarzuca czytelnika komunałami ani zawiłymi wywodami z dziedziny psychologii, rozważnie wplatając konieczne informacje w narrację i dialogi. Stają się one integralną częścią fabuły i pozwalają na wysnuwanie własnych wniosków, nie osłabiając jednocześnie napięcia i nie nużąc.
Maciej Klimarczyk zdaje się opowiadać dwie niezależne historie - polityka, który zdaje się robić wszystko, by ochronić syna, a przy tym swoją karierę, oraz rzeźbiarza, który może stracić wszystko wskutek "antypogańskiej" działalności księdza. Lecz choć wydaje się, że obie sprawy łączy tylko obecność pani prokurator, łatwo zauważyć bardzo zbliżony mechanizm wykorzystywania dostępnych wpływów i środków do realizacji własnych celów. Autor świetnie pokazuje, że władza na różnym poziomie może deprawować dokładnie tak samo i tak samo niszczyć ludzi, którzy staną na drodze ludzi bez empatii i moralnego kręgosłupa.
Książka jest nieprzegadana, wciągająca, a jednocześnie podejmująca wiele ciekawych kwestii. Z jednej strony jest opowieścią o tym, jak deprawuje władza i jak jednostka pozbawiona kontroli potrafi niszczyć wszystkich wokół. Obnaża polityczne mechanizmy, manipulacje i przekłamania, działania sztabów trolli czy spin doktorów. Z drugiej opowieścią o życiu w silnym stresie i wyzwalaczach prowadzących do załamania. Psychologicznie wiarygodna, złożona, inteligentnie prowadzona intryga i angażująca emocjonalnie historia sprawiają, że od lektury trudni się oderwać.
Dr Maciej Klimarczyk, z zawodu psychiatra i seksuolog, zadebiutował jako autor powieści bardzo dobrze przyjętą Śpiewaczką i już wtedy zyskał grono wypatrujących kolejnej książki czytelników. Pozostało mu tylko pójść za ciosem i oto do rąk fanów szeroko rozumianej literatury kryminalnej trafiła Prokuratorka.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOd razu zaznaczę, że poprzednia książka wciąż jeszcze przede mną...