-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński6
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać9
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2022-09-18
Nie sądziłam, że taka książka kiedykolwiek trafi w moje ręce… a jednak! Czekając w grudniu 2021 na pociąg do domu, wycieczka do księgarni skończyła się tym, że opuszczałam ją z „Wampirologią. Prawdziwą historią upadłych” w ręku. Akurat była na promocji, a zauroczyła mnie swoją formą, więc uznałam: dlaczego nie?
W teorii to książka-zabawka dla dzieci. W praktyce mam wrażenie, że i dorosły fan fantastyki może się przy niej dobrze bawić. O co chodzi z tym tytułem? To książka z różnorodnymi wklejkami, ukrytymi elementami i „ręcznie” pisanymi listami, która stanowi podręcznik do wampirologii z komentarzami kogoś, kto na te wampiry natrafił.
Oczywiście treść to tylko pewne ciekawostki, wybrane przez twórcę bądź twórców cechy, które następnie zostały zebrane w całość i raczej nie należy tego traktować na poważnie. Ale jednocześnie… ta książka to naprawdę kawał dobrej zabawy. Samo jej przeglądanie, szukanie ukrytych treści i dotykanie różnych tekstur jest po prostu interesujące. Dlatego to może okazać się świetna książka np. dla nauczyciela wczesnoszkolnego, który w trakcie wydarzenia typu Halloween pokaże uczniom coś innego i ciekawego.
Dla dorosłych książka sprawdzi się wcale nie gorzej, choć tu już można zauważyć pewnie niedociągnięcia. To może być dobry dodatek na sesje RPG, szczególnie jeśli prowadzicie wampirzą kampanię. Niestety, po prostu niektóre wklejki nie są najlepszej jakości. Metalowe elementy to kawałki wypukłego papieru, kule do broni to plastikowe koraliki itd. Niemniej, rozumiem, że jest to kwestia masowej produkcji, ostatecznej ceny i celu tej książki: tytuł dla dzieci nie może być przecież w żaden sposób groźny.
Niemniej, w dalszym ciągu książka może bawić, a przy okazji może stanowić doskonałą inspirację, np. do stworzenia własnego dziennika łowcy wampirów z dopracowanymi wklejkami. Ba, to może być dobry pomysł i dla dzieci, i dla dorosłych!
Trudno jest o niej napisać właściwie cokolwiek więcej, zważając na to, że treść, choć przyjemna w przyswajaniu, jest po prostu dobrą zabawą. Ona nie próbuje udawać, że tak faktycznie jest, że treści o wampirach to naukowo zbadane dane. Ale dla mnie była i jest po prostu ciekawym elementem kolekcji, który podoba się każdemu, komu ją pokazuje!
Nie sądziłam, że taka książka kiedykolwiek trafi w moje ręce… a jednak! Czekając w grudniu 2021 na pociąg do domu, wycieczka do księgarni skończyła się tym, że opuszczałam ją z „Wampirologią. Prawdziwą historią upadłych” w ręku. Akurat była na promocji, a zauroczyła mnie swoją formą, więc uznałam: dlaczego nie?
W teorii to książka-zabawka dla dzieci. W praktyce mam...
Skorek mieszka w sierocińcu. Jednak w przeciwieństwie do innych dzieci, nie ma najmniejszej ochoty na to, aby go opuszczać. W końcu tu wszyscy zachowują się tak, jak ona chce! Dlatego też jest naprawdę niezadowolona, gdy adoptuje ją pewna dziwna kobieta, która szybko okazuje się czarownicą.
Przyznaję, że biorąc „Skorka i czarownicę” do swojej biblioteczki, nie do końca kojarzyłam, kim jest autorka. Dopiero w międzyczasie zapoznałam się z animowanym „Ruchomym zamkiem Hauru”, czyli adaptacją chyba najpopularniejszej powieści Diany Wynne Jones, a już po lekturze opowieści o sierotce Skorek połączyłam kropki i zorientowałam się z kim mam do czynienia. Ale właściwie to dobrze: dzięki temu wydaje mi się, że pierwsze odczucia względem tej krótkiej książeczki miałam po prostu szczere i niezabarwione jakimikolwiek emocjami względem twórczości autorki.
To niedługa książeczka, która ma ok. 110 stron, dużą czcionkę i ogromną liczbę obrazków. Nie ma tu więc nawet zbyt wiele miejsca na rozbudowaną opowieść. Ale to w końcu tytuł dla dzieci: on nie powinien być ani zbyt długi, ani zbyt skomplikowany.
Tyle że… to dość specyficzna literatura dziecięca. Skorek nie jest bohaterką, która przypadła mi do gustu. To dziewczynka, która wymusza, by inni zachowywali się tak, jak ona chce. Jest gotowa kłamać i knuć po to, by dotrzeć do celu. I szczerze przyznam, że wydawało mi się, że puenta tej historii będzie trochę inna, niż jest ostatecznie. Książki dla dzieci w moim odczuciu powinny mimo wszystko pokazywać prospołeczne zachowania, a „Skorek i czarownica” kompletnie się od tego schematu odcina.
Nie jestem pewna, czy to jest dobre, czy złe. Z jednej strony to pokazuje, że faktycznie dziewczynki nie zawsze muszą być idealnie grzeczne i posłuszne i że mogą walczyć o swoje. To też na pewno miłe oderwanie od typowych schematów dla dzieci, które pewnie też czasem czują się znudzone powtarzaniem w kółko tych samych opowieści.
Z drugiej jednak strony przyznaję szczerze, że nie polubiłam głównej bohaterki. Mam niesmak do jej postawy, nawet jeśli zyskuje trochę przy bliższym poznaniu. Poza tym nie podoba mi się taka ogólna powierzchowność tej opowieści. Autorka pisze ogólnikami, nie pozwala czytelnikowi wniknąć w codzienny świat bohaterki, a sama chciałabym jednak czegoś trochę więcej. Mamy w końcu na naszym polskim rynku choćby Martę Kisiel, która tę codzienność w magicznych opowieściach dla dzieci naprawdę całkiem nieźle przedstawia, nie rozwijając jej nadmiernie.
„Skorek i czarownica” to dla mnie opowiastka pół-na-pół. Ciekawa na swój sposób, na pewno znajdzie swoich zwolenników, ale do mnie takie podejście nie do końca przemawia. Mimo wszystko chyba osobiście wole nieco bardziej klasyczne opowieści dla najmłodszych.
Skorek mieszka w sierocińcu. Jednak w przeciwieństwie do innych dzieci, nie ma najmniejszej ochoty na to, aby go opuszczać. W końcu tu wszyscy zachowują się tak, jak ona chce! Dlatego też jest naprawdę niezadowolona, gdy adoptuje ją pewna dziwna kobieta, która szybko okazuje się czarownicą.
Przyznaję, że biorąc „Skorka i czarownicę” do swojej biblioteczki, nie do końca...
2020-08-28
Charles Wallance jest przekonany, że w ogródku zadomowił się smok. Gdy jego siostra, Meg oraz ich przyjaciel, Calvin, wyruszają sprawdzić, co to za stwór, okazuje się on być cherubinem, który przybył na ziemię wraz z Nauczycielem. Ich rolą jest pomoc trójce młodych ludzi: Charles Wallance jest ciężko chory i tylko Meg jest w stanie pomoc sześciolatkowi.
Gdy oceniałam „Pułapkę czasu” trochę ubolewałam nad jej niskimi ocenami. Kontynuacja powieści L’Engle okazała się być jednak w moim odczuciu nieco słabszą powieścią. Bo choć porusza właściwie te same tematy to robi to w sposób, który nie do końca przypadł mi do gustu.
Podobnie jak tom pierwszy, tak i ta powieść nie należy do szczególnie nowych. Ukazała się dziesięć lat po pierwszej, ale to w dalszym ciągu sprawia, że ma niemal siedemdziesiąt lat. To ponownie sprawia, że sposób prowadzenia narracji jest nieco inny, choć w przypadku tej powieści irytował mnie nieco bardziej. Brakowało mi w tej niedługiej książce budowania relacji między postaciami. Meg i Calvin są w sobie co najmniej zauroczeni od poprzedniego tomu, ale właściwie pojawia się to tylko gdzieś pomiędzy. Charles Wallance również ma niby bardzo dobrą relację z siostrą, ale ponownie – dowiadujemy się o tym głównie z jakiś zdań w narracji, a nie opisów konkretnych scenek. Rozumiem, że to powieść dla dzieci i że nie może być zbyt długa, ale jednak trochę mi tego brakowało. Zwłaszcza, że w przypadku tej części bohaterowie drugoplanowi nie są szczególnie interesujący. Bo tak jak w „Pułapce czasu”, tak i tu postacie dostają przewodników po świecie… ale choć są oni ciekawym konceptem to nie nazwałabym ich ciekawymi charakterami.
Ponadto Meg w końcu zaczęła mnie irytować. W pierwszym tomie była niepewna siebie i trochę marudząca, ale przeszła pewną drogę i przynajmniej w teorii zrozumiała, że jednak może więcej. W „Przeciągu w drzwiach” wygląda jednak na to, że dziewczynka niczego się nie nauczyła i właściwie wciąż zachowuje się jak nie tak samo, to gorzej.
Ponadto wiedza i moralność, które autorka chce wpoić dzieciom przez tę historię, są przedstawiane jakby bardziej topornie. Cały wątek z chorobą Charlesa byłby bardzo cenny, ale L’Engle sama sobie wymyśla, co chłopcu jest, a ostateczny morał w sumie niewiele wnosi. Bo całość skupia się na tym, że miłość pokonuje wszelakie zło. A chyba wszyscy wiemy, że z chorobami tak nie zawsze jest. Właściwie zazwyczaj nie jest.
Chyba cenniejszy jest więc wątek związany z kochaniem ludzi, których się nie lubi, ale i on jest jakiś mistyczny, dziwny, nudnawy. Chyba ¼ tej powieści zajmuje opis Meg, która (narzekając oczywiście) próbuje zrozumieć, jak ma zacząć żywić pozytywne emocje do szkolnego nauczyciela, którego bardzo nie lubi – i chyba na tym etapie zaczęłam tracić zainteresowanie książką.
Nie lubię też wątku podróży w głąb ludzkiego ciała, a autorka robi to w sposób zdecydowanie zbyt udziwniony i raczej – nie dla mnie.
„Przeciąg w drzwiach” to ślicznie wydana powieść, dlatego na fakt jej posiadania nie mam zamiaru narzekać. Jest też książką dość znaną w Stanach i uznawaną tam za klasykę literatury dziecięco-młodzieżowej: dlatego też warto ja znać. Zwłaszcza, że ma urocze elementy i wcale nie jest długa, więc nie zajmuje wiele czasu. Wolę chyba jednak zostać myślami przy tomie pierwszym, a drugi po prostu mieć. Nie sądzę, bym go tej powieści z jakąś szczególną chęcią wracała.
Charles Wallance jest przekonany, że w ogródku zadomowił się smok. Gdy jego siostra, Meg oraz ich przyjaciel, Calvin, wyruszają sprawdzić, co to za stwór, okazuje się on być cherubinem, który przybył na ziemię wraz z Nauczycielem. Ich rolą jest pomoc trójce młodych ludzi: Charles Wallance jest ciężko chory i tylko Meg jest w stanie pomoc sześciolatkowi.
Gdy oceniałam...
2020-08-16
Gdy znika ojciec, Meg oraz Charles Wallace, jej młodszy brat, wyruszają w niezwykłą podróż. Wraz z przyjacielem oraz trójką nietypowych pań wyruszają, aby pomóc swojemu rodzicowi. Podróż okazuje się jednak odleglejsza i bardziej niebezpieczna, niż początkowo myśleli. Nie wiedzieli bowiem, że towarzyszące im kobiety to pradawne istoty, potrafiące fałdować czas.
Obok tak pięknej książki, jak „Pułapka czasu” nie da się przejść obojętnie. Zwraca uwagę złotymi zdobieniami i bardzo klimatyczną ilustracją centaura na samym środku okładki. Mimo tego na Lubimy Czytać nie ma wcale wielu opinii, a jej średnia ocen jest zaskakująco niska, jak na powieść sprzedawaną jako klasykę literatury dziecięcej (to nie mój wymysł, a informacja z tylnej części okładki). Skąd wzięły się takie oceny?
Wydaje mi się, że przynajmniej częściowo przez zły target powieści. Bo okładka, choć ładna, raczej nie kojarzy się z prozą dla dzieci, a obecny na niej centaur sugeruje raczej fantasy, niż fantastykę naukową. Mimo wszystko otaczające go planety to chyba jednak za mało, chociaż po przeczytaniu powieści całość okładki naprawdę nabiera znaczenia. Ponadto polski tytuł też jest mylący. Bo tu nie chodzi o żadną „pułapkę”, a o „fałdowanie” przestrzeni i czasu, co pozwala na skoki (teleportacje) pomiędzy punktami w całym wszechświecie. Z tym, że „Fałdka czasu” brzmi nieco mniej chwytliwie, niż „Pułapka czasu”, a że wydane ukazało się przy premierze filmu… cóż, rozumiem wybór wydawnictwa Mag co do nazwania powieści w ten sposób. Nie zmienia to jednak faktu, że nazwa została dobrana błędnie.
Niskie oceny to też niska sprzedaż i z pięciu powieści w tej chwili w Polsce mamy dwie. Podejrzewam też, że kolejnych prędko nie zboczymy. Ale kto wie?
Skupmy się może jednak na samym wnętrzu książki, w którym znajdziemy… bardzo klasyczną historię dla dzieci o walce dobra ze złem. Tyle tylko, że w wydaniu kosmiczno-fantastycznym. Nawet tropy, które porusza autorka są niezwykle klasyczne. Mamy przecież grupę dzieciaków, które ratują dorosłego przy pomocy innych dorosłych, aczkolwiek przez swoje umiejętności, tylko ci młodsi mogą faktycznie pomóc ojcu Meg i Charlesa. Mamy wielkie zło, które trzeba pokonać i dziwne przygody pomiędzy. Ba, nie brakuje tu elementów edukacyjnych! Autorka przedstawia nam podstawy matematyki, cytuje klasykę literatury, opowiada o duchowości oraz o tym, że człowiek (nawet najzdolniejszy) nie jest wszechwiedzący i nie potrafi zrobić wszystkiego. To niewątpliwie przyjemna lektura z dobrym przesłaniem. Należy jednak wziąć poprawkę, że ma jednak już niemal 80. lat.
Nie jest to może nadmiernie widoczne, ale na przykład same opisy kosmosu są na dzień dzisiejszy mocno przestarzałe. Poza tym sam styl autorki wydał mi się nieco toporny, odrobinkę „stary”. Nie zły i ciężki: bo czyta się to bardzo szybko. Ale jednak mijające lata odbiły swoje piętno na tej powieści. Poza tym to też jedna z tych książek, w których wygrywa siła miłości i wiary, a dziś, choć to przesłania bardzo uniwersalne, wydaje mi się, że i dzieci mogą być zmęczone tego typu podsumowaniami.
Nie powiedziałbym, że bawiłam się przy tej lekturze najlepiej na świecie. To była przyjemna odskocznia na jeden wieczór, ale dla mnie – dorosłego czytelnika – nie była niczym szczególnym. Nie jestem nawet pewna, czy polubiłabym ją, gdybym była w wieku docelowym, jako że wtedy po prostu nie lubiłam historii o podróżach w kosmosie. Nawet „Mały książę” nie do końca mi odpowiadał właśnie przez to… a właściwie „Pułapkę czasu” do pewnego stopnia chyba mogę do niego porównać. Jest może znacznie mniej filozoficzny, ale podróże po obcych planetach do pewnego stopnia wyglądają podobnie. Niemniej, biorąc pod uwagę, jak tania obecnie bywa ta powieść i że koniec końców, naprawdę nie mam się do czego szczególnie przyczepić to wydaje mi się, że warto tę pozycję sprawdzić. Choćby w celu badani fantastyki jako gatunku.
Gdy znika ojciec, Meg oraz Charles Wallace, jej młodszy brat, wyruszają w niezwykłą podróż. Wraz z przyjacielem oraz trójką nietypowych pań wyruszają, aby pomóc swojemu rodzicowi. Podróż okazuje się jednak odleglejsza i bardziej niebezpieczna, niż początkowo myśleli. Nie wiedzieli bowiem, że towarzyszące im kobiety to pradawne istoty, potrafiące fałdować czas.
Obok tak...
2020-05-19
Kuba i jego młodsza siostra zaprasza Amelię razem z bratem, Albertem, na koncert. Przypadkowo trafiają na legendarną złotą kaczkę, która oferuje im milion polskich złotych, zupełnie za darmo… pod warunkiem, że wydadzą je tylko na siebie w jedną dobę.
Dla każdego, kto choć trochę zajmuje się polską fantastyką Rafał Kosik nie powinien być osobą nieznaną. To nie tylko całkiem sprawny pisarz, autor tekstów dla dzieci i młodzieży, ale też jeden z właścicieli Powergraphu, wydawnictwa, które ma w swojej ofercie kawał dobrej, polskiej fantastyki. To on często przygotowuje też okładki do książek, to on podróżuje na zagraniczne targi książki, próbując promować polską literaturę. Obok tego nazwiska nie można przejść obojętnie.
Tyle, że ja dość długo to robiłam. Jego najpopularniejsza seria - młodzieżowy cykl “Felix, Net i Nika” - była na tyle znana, że postanowiłam po nią w czasach szkolnych nie sięgać. Bo i po co, prawda? Dlatego ominął mnie etap poznania Kosika na tym polu. Ale na szczęście w nieszczęściu w moje ręce wpadł najnowszy tom “Amelii i Kuby” pod tytułem “Złota karta”. To cykl dla nieco młodszych dzieciaków, niż druga seria dla młodzieży autora, ale przecież nie mogłam jej nie sprawdzić.
Zacznijmy więc może od takich… wdaje mi się, że całkiem obiektywnych kwestii, które raczej o książce świadczą dobrze. Rafał Kosik w “Złotej karcie” porusza ważne, często mocno edukacyjne tematy. Mamy tu i jakieś informacje o Fryderyku Chopinie, trochę o Aspergerze; mocne nawiązania do polskich legend (to jest naprawdę super sprawa!) i całkiem sporo o zarządzaniu budżetem. Styl autora jest dopasowany do odbiorcy. Dobrze wiem, że Kosik potrafi pisać niezłe rzeczy dla dorosłych (“Różaniec”), ale nie ma też problemu, aby przestawić się na tworzenie powieści napisanych lżejszym, przyjemnym językiem. Ba! Nawet trudne wyrazy w książce wyjaśnia i klarownie, i żartobliwie.
“Złota karta” zawiera też ilustracje, które są przyjemne dla oka.. Z resztą, jak na Powergraph to ta seria ma nawet całkiem ładną okładkę. A choć to seria, to ten tom można czytać odrębnie od reszty i wydaje mi się, że może dotyczyć to innych części biorąc pod uwagę konstrukcję tej konkretnej książeczki. Idealnie! W końcu dzieci niekoniecznie są zainteresowane czytaniem czegoś idealnie w kolejności.
Same zalety, prawda? Naprawdę, pod takim ogólnym względem… nie mam się do czego przyczepić. Ale po czytaniu tej książki zadałam sobie pytanie: czy ja w wieku 7-12 lat (wg. wydawnictwa zalecany dla czytelników) lubiłabym tych bohaterów i tę książkę.
Otóż nie. W żadnym razie.
Co prawda w tamtym czasie poznawałam kilka zbliżonych książek. Takich trochę semi-fantastycznych i edukacyjnych. Czytałam przecież “Żadnych chłopaków! Wstęp tylko dla czarownic”, które od pewnego stopnia miały podobną formę. Czytałam jakąś serię o dzieciach przenoszących się w czasie i przestrzeni i poznających w ten sposób świat. Ba, nawet trafiła mi się jakiś cykl o dziewczynce marzącej o zostaniem projektantką mody. Tyle tylko, że większość z tych serii miała przynajmniej jeden z trzech elementów. Albo były o zwierzętach, albo zawierały baśniowy klimat zbliżony do fantasy, albo były ogólnie rzecz ujmując “jasne”, przyjemne, lekkie i miłe.
A “Złota karta” wydała mi się jakaś taka… przytłaczająca. Niby nie brakuje tu żartów, niby postacie są miłe i sympatyczne, ale moje wewnętrzne dziecko krzyczało, że jakby… za dużo jest tu tej próby edukacji i pokazania konsekwencji czynów głównych bohaterów.
Dlatego osobiście najchętniej skonsultowała bym treść tej książki z docelowym odbiorcą. Bo choć jako osoba dorosła oceniam pod kątem merytorycznym “Złotą kartę” naprawdę całkiem dobrze, to mam obawy, czy dzieci faktycznie będą się na lekturze aż tak dobrze bawić. Niestety, tego w tej chwili nie jestem w stanie zweryfikować. Ciekawi mnie jednak, czy w “Felixie, Necie i Nice” Kosik skupia się na podobnych aspektach i emocjach; i chyba kiedyś będę musiała to sprawdzić.
Kuba i jego młodsza siostra zaprasza Amelię razem z bratem, Albertem, na koncert. Przypadkowo trafiają na legendarną złotą kaczkę, która oferuje im milion polskich złotych, zupełnie za darmo… pod warunkiem, że wydadzą je tylko na siebie w jedną dobę.
Dla każdego, kto choć trochę zajmuje się polską fantastyką Rafał Kosik nie powinien być osobą nieznaną. To nie tylko całkiem...
2019-10-31
Święta, święta… i po świętach. Za to przychodzi ospa, która atakuje pół domostwa. Bożkiem nie ma się kto zająć, więc razem z Tsadkielem i Guciem wyjeżdża na ferie do cioci Ody. Taki obród rzeczy nie podoba się ani chłopcu, ani poważnemu aniołowi.
Bożek powraca w kolejnej przygodzie. Tym razem Marta Kisiel zabiera najmłodszego z dożywotników Konrada na ferie, gdzie musi przetrwać z dala od wujków, mamy i swojego Licha. Tak jak i w przy części poprzedniej, tak i przy tej, wiedziałam, że nie będę narzekać na lekturę. I w żadnym razie się nie pomyliłam.
Przeciwnie, jest nawet lepiej, niż w tomie pierwszym. W przypadku „Tajemnicy Niebożątka” narzekałam odrobinkę na chaos w treści. Tu już go nie ma, a przynajmniej nie w takiej ilości. Kisiel zdążyła przedstawić czytelnikowi świat przedstawiony już w poprzednim tomie, więc teraz może po prostu skupić się na przygodach Bożka. Wprawdzie wciąż w tej książce dzieje się dużo i szybko – ale to w końcu książka dla dzieci, ona taka po prostu musi być.
Ujmujące jest to, jak cudownie autorka oddaje dziecięce zachowania. Tonę pytań, fochy, nagłe zmiany nastroju, niezrozumienie jasnych dla dorosłych sytuacji. Naprawdę coraz bardziej ciekawi mnie, jak dzieci reagują, czytając te książeczki. Ja niestety po prostu nie mam szansy, aby to w tej chwili sprawdzić. Ale jeśli tylko nadarzy się okazja, na pewno spróbuje!
Ta część, w porównaniu do poprzedniej, wydaje mi się w pewnym sensie mroczniejsza. Oda kojarzy mi się z czymś mroczniejszym i poważniejszym, niż Konrad i jego spółka i choć Bazyl jest przy niej dobrą przeciwwagą to jednak ta postać po prostu robi swoje. Muszę jednak przyznać, że mimo wszystko trochę żałuję, że ta urocza kobieta musi mieszkać akurat w TYM miejscu: wolałabym, aby stał na nim poprzedni dom Konrada. Jest to chyba jednak po prostu moje osobiste zboczenie.
O ile w tomie poprzednim Kisiel poruszała tematykę dorastania oraz nauki przebywania w społeczeństwie, tak w tym Bożek musi zrozumieć, że czasem ludzkie (i nieludzkie) zachowania wynikają z czegoś więcej, niż tylko charakteru. Musi nauczyć się dogadywać z tymi, z którymi pozornie nic go nie łączy. Zrozumieć te osoby i do nich w jakiś sposób dotrzeć: to naprawdę cenna lekcja dla dzieci, a połączenie jej z zabawą wśród demonów, duchów i potworów jest czymś z ogromnym potencjałem.
Chyba nie muszę tu więcej dodawać. „Małe Licho i anioł z kamienia” to po prostu przeurocza książka dla dzieci, które są młode duchem bądź ciałem. Jeśli jeszcze nie znacie tej serii to naprawdę polecam ją sprawdzić, szczególnie jeśli macie wokół siebie spragnione lektury pociechy.
Święta, święta… i po świętach. Za to przychodzi ospa, która atakuje pół domostwa. Bożkiem nie ma się kto zająć, więc razem z Tsadkielem i Guciem wyjeżdża na ferie do cioci Ody. Taki obród rzeczy nie podoba się ani chłopcu, ani poważnemu aniołowi.
Bożek powraca w kolejnej przygodzie. Tym razem Marta Kisiel zabiera najmłodszego z dożywotników Konrada na ferie, gdzie musi...
2018-04-04
Lucy ma prawie trzynaście lat, dlatego też jest prawie nastolatką. Ma najlepszą przyjaciółkę - Julię, z którą spędza masę czasu i chce być projektantką mody. Pewnego dnia postanawia napisać dziennik i to właśnie on trafia w nasze ręce. W tej części do szkoły naszej bohaterki trafia Matylda-Jane,miła, choć nieśmiała i źle ubierająca się dziewczyna, wyglądająca jak typowa kujonka. Lucy postanawia pomóc nowej koleżance...
Książeczka napisana jest w formie dziennika, z rysunkami Lucy, jej projektami oraz wklejonymi strojami z innych zeszytów, czy czasopism. Sprawia więc dość przyjemne wrażenie i miło się ją przegląda. Gdy po nią sięgałam byłam chyba jednak nieco za stara na tego typu książkę, przynajmniej mentalnie - za dużo już przeczytałam i uważałam przygody Lucy po prostu... za głupie. Niemniej, patrząc w perspektywy czasu, większości dziewczynek (9-12 lat) ta historia powinna przypaść do gustu: mamy miłą bohaterkę, nie dojrzałą do końca wprawdzie, ale z marzeniami, do realizacji których dąży, na dodatek z rysunkami i nieco śmiesznymi wcinkami. Dodatkowo, Lucy niewątpliwie prowadzi takie życie, jakie sporo dziewczynek prowadzić by chciała - nie jest może idealne, bohaterka przeżywa jakieś problemy, ale ma wokół kochających ją ludzi i swoje pasje, których się nie boi.
Jeśli szukacie książki dla młodszej siostry, czy córki, albo po prostu - dla koleżanki, to ten pierwszy tom serii To ja, Lucy może okazać się świetnym wyborem, szczególnie w przypadku dziewczynki zainteresowanej modą i kolorowym życiem :)
Lucy ma prawie trzynaście lat, dlatego też jest prawie nastolatką. Ma najlepszą przyjaciółkę - Julię, z którą spędza masę czasu i chce być projektantką mody. Pewnego dnia postanawia napisać dziennik i to właśnie on trafia w nasze ręce. W tej części do szkoły naszej bohaterki trafia Matylda-Jane,miła, choć nieśmiała i źle ubierająca się dziewczyna, wyglądająca jak typowa...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bastian przypadkiem trafia do antykwariatu, gdzie natrafia na wyjątkowo kuszącą go książkę. Gdy zaczyna ją czytać, odkrywa, że historia Atreju wyruszającego, aby uratować świat, niezwykle go wciąga. Jeszcze nie wie, że w tej opowieści on sam będzie wkrótce odgrywał ważną rolę.
„Niekończąca się historia” to dzięki filmowi (polskie tłumaczenie „Niekończąca się opowieść”) wręcz kultowe fantasy dla dzieci i młodszej młodzieży, choć książka w Polsce nie należy do szczególnie popularnych. Autorem tej opowieści jest Michael Ende, niemiecki pisarz zmarły w 1995 roku. Książka została zaś wydana w 1979 roku (film jest z 1984 roku) – nie należy więc do najnowszych. Dobra literatura powinna być jednak ponadczasowa, a więc pojawia się pytanie, czy historia Bastiana i Atreju przetrwała próbę czasu?
Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie brzmi: tak. Co prawda w książce są drobne elementy, sugerujące, że nie jest to najnowsza książka, jak odwoływanie się bohaterów do bycia lub niebycia zniewieściałym, albo narracja, która moim zdaniem piętnuje, że Bastian jest niski i gruby, jednak wydają mi się to tylko drobne elementy.
Fabularnie dostajemy tutaj bardzo baśniowe fantasy, które zaczyna się dość klasycznie, bo od podróży wybrańca, której celem jest uratowanie całej krainy. Podróż Atreju jest naprawdę dość przyjemna w obserwowaniu, choć to raczej prosta przygodówka z – powiedziałabym – jednym, mocniejszym fabularnym elementem. W pierwszej połowie historii Bastian jest czytelnikiem, wraz z którym obserwujemy całą opowieść, co ma sens w kontekście całej historii, jednak nie chcę tu zdradzać zbyt wiele.
Druga połowa jest jednak nieco inna. Tej części nie było już w wersji filmowej. W niej głównym bohaterem staje się sam Bastian – to on odbywa podróż, w trakcie której musi się czegoś nauczyć. Powiedziałabym, że jest to nieco mniej klasyczna część powieści, skupiona bardziej na rozwoju postaci i próbie nauczenia czegoś młodego protagonisty, z którym prawdopodobnie będzie utożsamiał się młody czytelnik. Z tym, że w moim odczuciu w tej części tempo historii jest już nieco gorsze i może być ona odebrana wręcz za nieco nudnawą. Mi to nie przeszkadzało, ale jednak bardziej podobał mi się klimat pierwszej połowy książki.
Ogólnie jednak to naprawdę całkiem przyjemna opowieść, którą wydaje mi się, że warto postać. To dość lekka jednotomówka, która przy tym przez filmową adaptację zapisała się w pamięci wielu osób i samo poznanie oryginalnej wersji było dla mnie ciekawym doznaniem.
Na koniec warto dodać parę słów o samym wydaniu. To książka, która nie ma może ilustracji, ani farbowanych brzegów, ale za to ma… kolorowy druk. Słowa są zielone lub różowe/czerwone i naprawdę nie spodziewałam się, że w trakcie lektury sam ten fakt sprawi mi tyle radości. Jakoś tak od razu czytanie stało się bardziej kolorowe.
Bastian przypadkiem trafia do antykwariatu, gdzie natrafia na wyjątkowo kuszącą go książkę. Gdy zaczyna ją czytać, odkrywa, że historia Atreju wyruszającego, aby uratować świat, niezwykle go wciąga. Jeszcze nie wie, że w tej opowieści on sam będzie wkrótce odgrywał ważną rolę.
więcej Pokaż mimo to„Niekończąca się historia” to dzięki filmowi (polskie tłumaczenie „Niekończąca się opowieść”)...