-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2020-05-08
2020-02-11
Jeśli chcecie się dowiedzieć, w jakich okolicznościach powstała jedna z najsłynniejszych świątecznych piosenek, jak rozwijał się przemysł rozrywkowy na Broadwayu i dlaczego Nowy Jork od zawsze przyciągał rozrywkowych buntowników z całego świata, ta książka jest pozycją obowiązkową. Śledzi losy najsłynniejszego miasta świata w czasach prohibicji, arcyciekawego okresu w dziejach USA, kiedy zaściankowość wygrała z legendarną amerykańską wolnością i zdrowym rozsądkiem. Ewa Winnicka w interesujący sposób opowiada tę historię, zwracając uwagę na różne aspekty prohibicji, jej przyczyny i często zaskakujące skutki.
Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby alkohol umieścić na indeksie produktów zakazanych? Pod koniec XIX wieku mieszkańcy USA zdecydowanie nadużywali alkoholu. Według dostępnych źródeł pili go nawet trzy razy więcej niż obecnie. Skutkiem były oczywiście liczne incydenty wynikające z permanentnego stanu upojenia, które społeczeństwo uznało za objawy upadku moralnego. Narodził się ruch entuzjastów wstrzemięźliwości. Ich działania przyniosły pozytywne skutki, spadła liczba uzależnionych od alkoholu, mniejsze były straty materialne. Problem zaczął się w momencie, kiedy abstynenci postanowili narzucić swój styl życia wszystkim ludziom na terenie całego kraju. Jako że społeczeństwo amerykańskie jest niesłychanie zróżnicowane, nie mogło to przynieść nic oprócz kłopotów.
O ile prostolinijni mieszkańcy prowincji podchodzili do prohibicji raczej entuzjastycznie, o tyle Nowy Jork już wtedy był wielonarodowościowym, tętniącym życiem tyglem. I lubił się bawić. Imigranci z Irlandii, Polski, Włoch, Żydzi i przedstawiciele wielu innych mniejszości nie wyobrażali sobie życia bez alkoholu. W czasie błyskawicznego rozwoju, dobrej koniunktury i imigracji na wysoką skalę alkohol był remedium na tęsknotę za domem. Według autorki pomagał także zintegrować się ze społeczeństwem. To w barach przyjezdni szukali miejsc pracy i pomocy w załatwieniu spraw urzędowych. W zdominowanych przez swoją nację dystryktach mogli przez chwilę poczuć się jak w starym kraju i porozmawiać z krajanami, przyswajając jednocześnie język i obyczaje nowego. Także kobiety stawały się coraz bardziej niezależne. W takich warunkach prohibicja okazała się szkodliwą fikcją. Alkohol był bowiem dostępny wszędzie, niestety częściowo były to trunki zanieczyszczone, powodujące kalectwo. Powstały brutalne gangi przemytników, dochodziło do nadużyć, a budżet tracił miliony dolarów możliwych wpływów z podatków. Ale przede wszystkim sprawna organizacja przemytu umożliwiła import na szeroką skalę z Kanady i Europy, tuż pod nosem władz. Można powiedzieć, że prohibicja odniosła w Nowym Jorku skutek odwrotny do zamierzonego i przyspieszyła tylko rewolucję obyczajową.
Bardzo doceniam autorkę za tak kompleksowe przedstawienie zagadnienia. Nie pisała wyłącznie o suchych faktach, swoją publikację okrasiła wieloma anegdotami. Przedstawiła obraz dynamicznie rozwijającego się miasta przed prohibicją, w trakcie jej obowiązywania i to, co prohibicja pozostawiła po sobie. Dłuższe fragmenty książki poświęcone zostały najbardziej charakterystycznym postaciom tamtej epoki i niestety jest to moim zdaniem słaby punkt. Niektóre życiorysy były zdecydowanie przegadane, znacznie odbiegały od głównego tematu i powodowały, że gubiłam wątek. Zdecydowanie bardziej interesujące były migawki z życia zwykłych obywateli i szersze spojrzenie na proces przemian. Gdyby lepiej wyważyć proporcje, książka byłaby niemal idealna. Autorka podała też wiele źródeł dostępnych na polskim rynku, do których moim zdaniem warto sięgnąć. No i ogromny plus za wiele dobrze dobranych zdjęć, bo nie wszystko jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, patrząc z dzisiejszej perspektywy.
Jeśli chcecie się dowiedzieć, w jakich okolicznościach powstała jedna z najsłynniejszych świątecznych piosenek, jak rozwijał się przemysł rozrywkowy na Broadwayu i dlaczego Nowy Jork od zawsze przyciągał rozrywkowych buntowników z całego świata, ta książka jest pozycją obowiązkową. Śledzi losy najsłynniejszego miasta świata w czasach prohibicji, arcyciekawego okresu w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-01-18
Miło, łatwo i przyjemnie, ale bez szczególnego polotu i pomysłu. Teresa Grzywocz, jedna z bardziej "medialnych" stewardess w Polsce, próbowała już przybliżyć nam niuanse pracy w chmurach - przyznaję, jej pierwszej książki jeszcze nie czytałam, więc nie wiem, jaki ma stosunek do swojej pracy. Na pewno podobnie do mnie traktuje pobyty w różnych częściach świata - zamiast iść do hotelu i zregenerować się, stara się jak najwięcej zobaczyć i zbierać doświadczenia, nawet jeśli trochę marudzi na zmęczenie. Takie nastawienie bardzo uprzyjemniło mi czytanie, zwłaszcza że jej relacja pełna jest obserwacji, a nie uprzedzeń.
Tę niedługą książeczkę można na pewno potraktować jako fabularyzowany przewodnik po Singapurze. I to lepszy niż niejedna książka podróżnicza, bo autorka zamiast bezrefleksyjnie wymieniać atrakcje, krótko porównuje oczekiwania i rzeczywistość z uwzględnieniem stosunku jakości do ceny. Ten aspekt był dla mnie bardzo ciekawy, bo niewykluczone, że za jakiś czas do Singapuru zawitam i, jako że kraj nie należy do najtańszych, dobrze wiedzieć zawczasu, które miejsca nie są warte świeczki. I pieniędzy. Tu podobał mi się też dowcipny styl i brak zadufania, które wykazują niektórzy podróżnicy.
Czemu zatem odczuwam niedosyt? Po pierwsze, relacja powinna skupić się na Singapurze i na Singapurze się zakończyć. W oczy rzuciła mi się ogromna dysproporcja, zarówno w objętości dwóch części, jak i w sposobie opisywania innych miejsc. W Singapurze Teresa Grzywocz spędziła trochę czasu, zwiedziła większość wartych odwiedzenia miejsc, zboczyła nieco z utartych szlaków i liznęła lokalnego kolorytu - to doskonale widać. Inne kraje opisane są po łebkach, prawdopodobnie dlatego że była tam tylko na krótkich pobytach. Naprawdę, nic nie wnosi do publikacji krótki opis wycieczki do Angkor Wat, powszechnie znanej największej atrakcji Kambodży. Pięć stron o Wietnamie i krótka relacja z Malezji też wywołują raczej irytację, bo ani nie wyczerpują tematu, ani nie rozbudzają ciekawości.
Skoro autorka wykorzystuje swoją pracę stewardessy do promocji (zawód atrakcyjny i wciąż owiany lekką aurą tajemniczości), to mogłaby też nawiązać do tego, dlaczego właściwie znalazła się na Dalekim Wschodzie. Nie twierdzę, że powinien być to element dominujący, bo relacja z Singapuru podobała mi się bardzo. Ale zamiast upchniętych na siłę fragmentów o innych miejscach, Teresa Grzywocz mogłaby wykorzystać swoje doświadczenie i porównać profil pasażera, warunki pracy czy podrzucić czytelnikom jakieś ciekawostki dotyczące latania w tym dynamicznie rozwijającym się regionie. W państwie, które przecież szczyci się najlepszym lotniskiem świata (Singapore-Changi) i jedną z najlepszych linii lotniczych (Singapore Airlines regularnie wymienia się na pozycji lidera z Qatar Airways). Wtedy raczej nie miałabym zastrzeżeń, a książka byłaby znacznie ciekawsza.
W zasadzie chciałam dać pięć gwiazdek, doliczam jedną za naprawdę przydatne wskazówki dotyczące podróży do Miasta Lwa.
Miło, łatwo i przyjemnie, ale bez szczególnego polotu i pomysłu. Teresa Grzywocz, jedna z bardziej "medialnych" stewardess w Polsce, próbowała już przybliżyć nam niuanse pracy w chmurach - przyznaję, jej pierwszej książki jeszcze nie czytałam, więc nie wiem, jaki ma stosunek do swojej pracy. Na pewno podobnie do mnie traktuje pobyty w różnych częściach świata - zamiast iść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-11-27
Wietnam to miejsce postrzegane w Polsce bardzo różnie. Dla niektórych jest symbolem kraju trzeciego świata, innym kojarzy się z nie tak dawną wojną, a jeszcze innym z kurczakiem w panierce. Dla mnie to od dawna wymarzony cel podróży, gdzie w łatwy sposób można połączyć klimat Dalekiego Wschodu z wypoczynkiem na plaży i bogatym dziedzictwem kulturalnym. Kiedyś niedostępny, dziś na wyciągnięcie ręki. I myślę, że ta książka była ważnym etapem planowania wyprawy, którą odbędę, mam nadzieję, już niedługo.
Narratorem, głównym bohaterem i autorem tego wyjątkowego reportażu jest Polak, który wraz z partnerką postanowił zamieszkać w okolicach Sajgonu, kiedy ich portfele świeciły pustkami. Wybrał go trochę ze względu na niskie ceny, a trochę ze względu na specyficzną atmosferę. Co zastał? Nie tylko dobrych, pogodnych ludzi i tropikalne słońce, ale też propozycje taniego seksu na każdym kroku, ulewne monsunowe deszcze i miejscowych, którzy na kilometr wyczują naiwnego obcokrajowca i spróbują go oszukać. Andrzej Meller w dowcipny sposób pokazuje wiele różnych oblicz Wietnamu, jego piękne i brzydkie strony i ciekawostki, jakich próżno szukać w przewodniku.
Autor dysponuje lekkim piórem i fenomenalnym poczuciem humoru, a ponadto fakty kluczowe dla zrozumienia specyfiki Wietnamu objaśnia w zrozumiały i ciekawy sposób. Myślę, że chętnie posłuchałabym jeszcze wielu innych jego opowieści o podróżach i że nie raz pękałabym przy nich ze śmiechu albo drżała ze strachu, a takie wrażenie miałam po raz pierwszy, czytając tego typu książkę. W ogóle nie przeszkadza mi to, że w niektórych rozdziałach Meller skupia się na losach ekspatów z różnych stron świata. Opisuje ich przez pryzmat miejscowej kultury i pokazuje, że takie jednostki też stają się po jakimś czasie ważną częścią społeczności. Poza tym, proporcje są naprawdę dobrze wyważone - czytelnik dostaje zarówno porywający opis największych atrakcji turystycznych, zabawne anegdoty z życia statystycznego Wietnamczyka, rzetelne informacje dotyczące historii i współczesnej sytuacji Wietnamu, dużo wskazówek, co zjeść na miejscu i dodatek w postaci Europejczyków i Amerykanów, którzy postanowili tam zarzucić kotwicę. Widać też, że dwa i pół roku wystarczyły Autorowi, żeby zżyć się z tym krajem cuchnącym rybnym sosem.
Jaki jest mój wniosek? Jadę. Zapewne dam się oszukać miejscowym, nie raz będę marszczyć nos i przerazi mnie ruch uliczny wykraczający poza prawa logiki i fizyki. Może jedynie zastanowię się, czy wypożyczenie samochodu, żeby przejechać trasę z Sajgonu do Hanoi to na pewno dobry pomysł. Ale Wietnam nieznany nie zniechęcił mnie ani trochę do samej podróży.
Wietnam to miejsce postrzegane w Polsce bardzo różnie. Dla niektórych jest symbolem kraju trzeciego świata, innym kojarzy się z nie tak dawną wojną, a jeszcze innym z kurczakiem w panierce. Dla mnie to od dawna wymarzony cel podróży, gdzie w łatwy sposób można połączyć klimat Dalekiego Wschodu z wypoczynkiem na plaży i bogatym dziedzictwem kulturalnym. Kiedyś niedostępny,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-09-24
Nie najgorsza pozycja dla tych, którzy wybierają się do Wietnamu, ale nie wiedzą o tym kraju zbyt wiele. Nie jest to typowy przewodnik, raczej wprowadzenie do specyfiki kulturowej kraju. I w tym kontekście sprawdza się całkiem nieźle. Na początku dostajemy garść informacji o historii i legendach Wietnamu, w dalszej części tej niedługiej książeczki znajdują się informacje o różnych aspektach życia w Wietnamie. Popularne wśród turystów zabytki opisane są w kontekście ich roli w dawnych czasach. Myślę, że to pozycja warta przeczytania na samym początku przygody z Wietnamem, zanim jeszcze sięgnie się po poważniejsze opracowania. Właśnie w taki sposób ją potraktowałam.
Niestety, w książce panuje pewien bałagan. Nie wszystkie zdjęcia są opisane, ich jakość też pozostawia wiele do życzenia - w czasach cyfrowej fotografii oczekujemy jednak czegoś więcej niż efekt, który można uzyskać nawet najbardziej podstawowym aparatem w telefonie. Nie udało mi się też znaleźć żadnego klucza, według którego ułożona jest treść. Jeśli ktoś chce zwiedzić cały kraj, nie powinno mu to przeszkadzać. Dla mnie to był pewien problem, ponieważ autor nie podzielił książki ani według regionów geograficznych Wietnamu, ani kategorii opisywanych miejsc. Kilkukrotnie kończyło się więc tym, że czytając teoretycznie o Hanoi, trafiałam na ciekawy zabytek, po czym po dłuższej chwili orientowałam się, że ten akurat budynek znajduje się w Sajgonie. A potem następował ciąg dalszy wywodu o Hanoi.
Z tego, co zdążyłam się już o Wietnamie dowiedzieć, wynika, że jest to też mało kompleksowa pozycja. Autor poświęca wiele miejsca cesarskiemu miastu Hue, prawie zupełnie ignorując leżące nieopodal Da Nang i Hoi An, które również mają wiele do zaoferowania. Choć przyznaję, kompleks pałacowy opisany został w bardzo wyczerpujący sposób.
Podsumowując, to może być ciekawa publikacja dla kogoś, kto chce się zorientować, czym tak w ogóle jest Wietnam. Ale na pewno nie może służyć do tworzenia planu podróży i wyszukiwania perełek wartych odwiedzenia.
Nie najgorsza pozycja dla tych, którzy wybierają się do Wietnamu, ale nie wiedzą o tym kraju zbyt wiele. Nie jest to typowy przewodnik, raczej wprowadzenie do specyfiki kulturowej kraju. I w tym kontekście sprawdza się całkiem nieźle. Na początku dostajemy garść informacji o historii i legendach Wietnamu, w dalszej części tej niedługiej książeczki znajdują się informacje o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Uwielbiam podróżować i odkrywać nowe miejsca, więc ta książka wydała mi się idealna na czas pandemii. Podtytuł obiecuje przecież, że po lekturze odechce się nam podróży, a i w domu poczujemy się nieswojo. I rzeczywiście efekt ten został w pewnym sensie osiągnięty, choć nie można powiedzieć, żeby książka trzymała równy poziom.
Były w niej naprawdę mocne kawałki. Floryda jako półwysep wszystkich żywiołów i więcej, zagrożenia czyhające w okolicy Suwałk, zabójcze zwierzęta, żyjątka i pierwotniaki, to naprawdę może zachęcić do zmiany zainteresowań, jeśli akurat macie w sobie smykałkę do zwiedzania. Niekiedy miałam jednak wrażenie, że albo teorie oryginalnej i bolesnej śmierci są bardzo naciągane, albo deklarowane miejsce służy tylko za przykrywkę do opisania pewnego powszechnego zjawiska. Bo przecież żaden przypadkowy turysta nie znajdzie się nagle w samym środku Wielkiego Zderzacza Hadronów w Szwajcarii. I nie sądzę, żeby akurat to Wiedeń był miejscem, w którym grozi nam największe ryzyko wypadku z udziałem diabelskiego młynu. Po prostu znajduje się tam dość znany obiekt tego typu. Były więc fragmenty, w których uśmiechałam się tylko pobłażliwie i pytałam retorycznie: co ma piernik do wiatraka? Ale w ostatecznym rozrachunku nie wpływa to zbyt mocno na moją opinię. Dlaczego? Dlatego, że...
Bez względu na to, na ile prawdopodobne jest doświadczenie zabójczych zjawisk, zostały one wyjaśnione jednocześnie naukowo i w przystępny sposób. O ile geografia, jako nauka łącząca się pośrednio z obcymi kulturami i bezpośrednio z podróżami, zawsze była mi bliska, o tyle fizyka czy biologia to już zupełnie zapomniane przedmioty z czasów szkolnych. Fizyki wręcz nigdy nie byłam w stanie ogarnąć. Tymczasem autor nieco łopatologicznie, ale skutecznie przybliżył mi tajniki wielu praw fizyki i działanie zabójczych substancji chemicznych na żywe organizmy. Bardzo chciałabym, żeby podręczniki szkolne były pisane w tym duchu, przynajmniej na poziomie podstawowym. Myślę, że gdyby odstąpić od suchych formułek najeżonych perełkami ze słownika wyrazów obcych i trudnych, kariera wielu osób mogłaby potoczyć się nieco inaczej.
Nie wiem, na ile jest to celowe działanie, a na ile wynik przypadku, ale książka jest także podzielona na bardzo krótkie rozdziały, które chronią przed przyjęciem zbyt dużej dawki wiedzy. Nie jest to jednak leksykon, zdecydowanie polecam odkrywać je zgodnie z kolejnością, bo autor często odnosi się do poprzednich rozdziałów, na przykład porównując działanie podobnych substancji czy odsyłając do fragmentów, w których były już wytłumaczone pewne zjawiska. Taki zabieg sprawia, że książka stanowi jedną dosyć spójną całość.
Byłoby idealnie, gdyby autorowi udało się zebrać w podobnej objętości same perełki i odkryć realne zagrożenia charakterystyczne dla poszczególnych regionów. Zwłaszcza takie, o jakich się z różnych przyczyn nie mówi. Szymon Drobniak ma na pewno predyspozycje do przekazywania wiedzy. Może goniły go terminy i dlatego nieco popłynął w teoretycznych rozważaniach. A może po prostu taki los naukowca. Mimo wszystko, podobało mi się i niewykluczone, że częściej będę sięgać po literaturę popularnonaukową. Na razie rozwiązał mi się dylemat między podróżą do Miami lub Los Angeles. Polecę do Houston, bo choć na pewno też ma coś zabójczego w zanadrzu, to przynajmniej nie występuje w tym opracowaniu.
Uwielbiam podróżować i odkrywać nowe miejsca, więc ta książka wydała mi się idealna na czas pandemii. Podtytuł obiecuje przecież, że po lekturze odechce się nam podróży, a i w domu poczujemy się nieswojo. I rzeczywiście efekt ten został w pewnym sensie osiągnięty, choć nie można powiedzieć, żeby książka trzymała równy poziom.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toByły w niej naprawdę mocne kawałki. Floryda...