Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przez lata wydawnictwo Waneko dostarczyło nam całej serii interesujących mang, w których centrum znajdują się koty. Świeżo w pamięci pozostają takie tytuły jak Starszy pan i kot, The Walking Cat czy Na kocią łapę. Teraz do tej grupy dołącza kolejna pozycja, która doskonale ujmuje żywot tych niezwykłych zwierząt, pt. Przytulny dom Chi.

12-tomowa manga, która doczekała się na przestrzeni lat trzech serii anime w końcu zawitała do Polski. Koncentruje się ona na perypetiach zagubionej kotki, później nazwanej Chi, która zostaje przygarnięta przez kochającą rodzinę i powoli odkrywa uroki kociego życia w swoim nowym domu.

Przytulny dom Chi zdobywa serce czytelnika przede wszystkim za sprawą oryginalnego i zabawnego przedstawienia kociej perspektywy na wiele praktyk tych zwierzaków. Od drapania mebli, przez nie korzystanie z kuwety, aż po ucieczki z domu.

Warto zaznaczyć, że w odróżnieniu od większości mang, Przytulny dom Chi został zilustrowany w pełni w kolorze. Z pewnością ułatwi to lekturę komiksu najmłodszym czytelnikom, którzy z całą pewnością się nim zainteresują.

Po przeczytaniu pierwszego tomu mangi oraz jako posiadacz dwóch kotów mogę z ręką na sercu polecić ten tytuł wszystkim kociarzom. Z pewnością rozpoznacie tutaj wiele sytuacji z waszego życia, ukazanych z ciekawego i oryginalnego punktu widzenia. Musieliście zastanawiać się dlaczego wasz kot w różnych sytuacjach płacze albo lata jak szalony po domu, albo po prostu się na was złości. Kanata Konami w przezabawny sposób spróbuje wytłumaczyć wam dlaczego tak jest.

W parze z oryginalną i pełną humoru treścią idą tutaj ilustracje. Wszystkie reakcje Chi są wprost fantastyczne. Najbardziej urzekło mnie jej rozkojarzenie, które od razu skojarzyłem z moimi własnymi kotami. No i ta przemiana od początkowo wystraszonej i nieco wrogiej, aż do pełnego przystosowania się do nowego miejsca zamieszkania jest z życia wzięta.

Oczywiście, autorka uchwyciła je w odpowiednio wyolbrzymiony sposób co wywołuje u nas salwy śmiechu. Jednocześnie Przytulny dom Chi to manga, która potrafi nie tylko nas rozśmieszyć, ale również wzruszyć. Jest tutaj mnóstwo ciepła i nadziei na to, że w ludziach tak jak w rodzinie, która przygarnęła główną bohaterkę, jest dobro. Ta pogodna lektura pozostawi was w dobrych humorach na bardzo długo!

Przez lata wydawnictwo Waneko dostarczyło nam całej serii interesujących mang, w których centrum znajdują się koty. Świeżo w pamięci pozostają takie tytuły jak Starszy pan i kot, The Walking Cat czy Na kocią łapę. Teraz do tej grupy dołącza kolejna pozycja, która doskonale ujmuje żywot tych niezwykłych zwierząt, pt. Przytulny dom Chi.

12-tomowa manga, która doczekała się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okres dojrzewania dla wielu młodych ludzi jest czasem tworzenia wspaniałych wspomnień i przyjaźni na całe życie. Pełen jest radosnych chwil i chciałoby się by trwał jak najdłużej. Jest jednak duża część nastolatków, którzy zupełnie inaczej postrzegają ten okres. Nie tylko ze względu na zmiany fizyczne, ale przede wszystkim w związku ze zmianami jakie zachodzą wewnątrz. Pojawiają się emocje, które nie zawsze potrafimy odpowiednio wyrazić i z którymi nie umiemy sobie poradzić. W bardzo ciekawy sposób tę kwestię porusza książka, pt. Plecy, które chcę kopnąć.

Jak czytamy na tyle okładki, najnowsza propozycja wydawnictwa Kirin to japoński bestseller. Co więcej, to książka autorstwa najmłodszej laureatki nagrody im Akutagawy, czyli najbardziej prestiżowego wyróżnienia literackiego w Japonii. W związku z tym, jeszcze przed przystąpieniem do lektury mamy spore oczekiwania wobec zawartych tutaj treści. Na szczęście komplementy względem autorki, którą jest Risa Wataya nie są przesadzone, o czym dość szybko się przekonujemy.

Główną bohaterką książki o jakże enigmatycznym tytule Plecy, które chcę kopnąć jest Hatsu. Licealistka prowadzi dosyć proste i nieskomplikowane życie, lecz wraz z początkiem szkoły średniej dostrzega pewne zmiany. Jej najlepsza przyjaciółka Kinuyo znalazła nową grupę przyjaciół, do której stara się wpasować. Zaprasza do niej Hatsu, ale ta nie chce się dopasowywać. Pragnie pozostać sobą i nie zdobywa nowych znajomych i trzyma się na uboczu, choć z drugiej strony ma niejako za złe, że przyjaciółka widzi sprawy inaczej.

Hatsu to dziewczyna z charakterem. Jest inteligentna i ma dosyć cięty język. Umiejętnie analizuje otaczających ją ludzi i świat. Chowa się jednak za maską pewności siebie. Czytając kolejne strony książki widzimy bowiem, że samotność, na którą niejako sama się skazuje zaczyna jej coraz bardziej doskwierać. Nastolatka zyskuje nową perspektywę wraz z bliższym poznaniem innego samotnika, izolującego się od reszty Ninagawy.

W dość dziwnych okolicznościach bohaterka zostaje zaproszona przez chłopaka do jego domu. Choć nie łączy ją z nim zupełnie nic, przystaje na jego propozycję. Wtedy to przekonujemy się, że Ninagawa ma swego rodzaju obsesję na punkcie idolki Orichan, którą kiedyś Hatsu przypadkiem spotkała w sklepie. Nastolatek pragnie by dziewczyna zobrazowała mu dokładnie w jakim miejscu, jak i kiedy spotkała jego ulubienicę. W oczach bohaterki sprawia on wrażenie dziwaka, ale właśnie to przyciąga w nim jej uwagę.

Dwie osoby, a każda z nich na swój sposób radząca sobie ze swoją samotnością. Risa Wataya zabiera nas w krótką, lecz jakże przenikliwą podróż, która uzmysławia nam ludzką potrzebę bliskości. Potrafi ona objawić się w różny sposób. Być może nieśmiały czy niepotrafiący się przełamać w kontaktach z rówieśnikami Ninagawa swoją pustkę zagospodarował przez postać idolki choć musi zdawać sobie sprawę, że nic nigdy z go z nią nie połączy. Z kolei Hatsu to właśnie Ninagawa niejako zwalcza jej samotność, choć bohaterka cały czas próbuje wmawiać sobie, że jest inaczej.

Autorka w oryginalny i wiarygodny sposób odsłania przed nami emocje nastolatków. Emocje, które nieodpowiednio ukierunkowane mogłyby w dorosłym życiu doprowadzić do samotności. Książka pokazuje nam jak istotne w tym wieku są kontakty międzyludzkie i jak wiele potrafią one zmienić. Niezwykle ciekawym i zaskakującym sposobem na ukazanie tych wzmagających w głównej bohaterce uczuć jej jej chęć kopnięcia Ninagawy z całej siły w plecy, choć tak naprawdę nie chce ona go skrzywdzić.

Plecy, które chcę kopnąć przedstawiają rosnące w dojrzewających ludziach frustracje. Autorka pisząc w sposób prosty i lekki, tworzy postaci z którymi nastolatkowie mogą się utożsamić. Sam pamiętam z jakimi trudnościami wiąże się nawiązywanie nowych znajomości z rówieśnikami i ten wewnętrzny konflikt między chęcią dopasowania się, a pozostania sobą. Doskonale wybrzmiewa to z kart książki. Wiarygodnie przedstawiona jest szkoła, różne kliki, nauczyciele i wszystko co się z tym wiąże, co sprawia, że czytelnik łatwo przenika do tego świata.

Szybko i intensywnie docieramy do końca książki. Wataya nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi na to jak radzić sobie z dojrzewaniem, samotnością, poczuciem wyobcowania. Oczami swojej bohaterki pokazuje jednak jak ten nawał emocji, kłębiących się w nas samych może pokierować nami w nieoczekiwanym kierunku. Fantastyczne tłumaczenie pani Joanny Weldu pozwala nam wycisnąć z historii 100%, od wspomnianego przeze mnie kąśliwego i ciętego języka Hatsu przez nieco zdziwaczałego Ninagawę oraz rodzącą się między nimi niezwykłą relację. Tytuł ten z pewnością da do myślenia wszystkim czytelnikom, także dorosłym.

Okres dojrzewania dla wielu młodych ludzi jest czasem tworzenia wspaniałych wspomnień i przyjaźni na całe życie. Pełen jest radosnych chwil i chciałoby się by trwał jak najdłużej. Jest jednak duża część nastolatków, którzy zupełnie inaczej postrzegają ten okres. Nie tylko ze względu na zmiany fizyczne, ale przede wszystkim w związku ze zmianami jakie zachodzą wewnątrz....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kojarzycie ukazującą się już od dłuższego czasu mangę Kakegurui. Szał Hazardu? Jej akcja toczy się w szkole, w której twoja pozycję w hierarchii zdobywa się właśnie za pomocą hazardu. Seria ukazująca mroczne strony hazardu, a także interesujące, złożone gry stała się hitem i doczekała się już 17 tomów, anime oraz filmu i serialu live-action. Od jakiegoś czasu ukazuje się również jej prequel, pt. Kakegurui Twin i to o nim chciałbym wam dziś opowiedzieć.

Manga zaprasza czytelnika do prestiżowej Akademii Hyakkao. Tam właśnie trafia zdeterminowana by osiągnąć sukces Mary Saotome. Nie spodziewa się ona jednak jak ekstremalne i zupełnie dla niej obce zasady tam zastanie. Szkołą rządzi bowiem hazard i to za jego sprawą można zbudować sobie odpowiednią pozycję. Czy zupełnie zielona w tym temacie bohaterka zdoła osiągnąć zamierzone cele? Oto początek jej historii.

Wraz z Mary przekonujemy się o tym jak dziwne i nieludzkie zasady panują w akademii. Jeden błąd, jedna porażka może sprawić, że do końca swoich dni w tej szkole będziesz „domowym zwierzątkiem”. To równa się służeniu postawionym na szczycie hierarchii uczniom i to w każdej najmniejszej czy najabsurdalniejszej kwestii. Kimś takim jest Hanatemari Tsuzuro była koleżanka głównej bohaterki, która powoli wprowadza ją do świata hazardu.

Choć pierwszy tom Kakegurui Twin to raptem trzy rozdziały, to już ta niewielka część historii wystarczy by zaciekawić czytelnika. Mamy okazję zobaczyć z jak bezwzględnymi charakterami przyjdzie zmierzyć się Mary. Poznajemy dwie gry – szybki prezydent i magiczne kości. Przekonujemy się również, że by przetrwać trzeba tutaj wykazać się nie tylko inteligencją, ale także sprytem.

Czytelnik bardzo szybko łapie kontakt z głównymi bohaterkami. Z jednej strony dostrzegamy silny charakter i determinację Mary, której chcemy kibicować w jej drodze na szczyt. Z drugiej strony, współczujemy Hanatemari, która jest w głębi duszy dobrą, uczynną osobą, ale nie pasuje do tego świata. Z ciekawością przyglądałem się skomplikowanym rozgrywkom, małym i większym oszustwom oraz temu w jakim kierunku podążają dziewczęta.

Gry są jednym z tych elementów, który zdecydowanie przykuwa naszą uwagę. Pierwszy tom w przypadku każdej z nich bardzo przejrzyście wyjaśnia nam ich zasady. Co jednak ciekawe, rządzą się one swoimi prawami. Doświadczenie w ich przypadku stanowi dużą korzyść dla gracza. Pod płaszczykiem zasad zawsze kryje się jakiś zaskakujący zwrot akcji i w pierwszym tomie wynik rozgrywek oraz ich przebieg był dla mnie nie lada niespodzianką.

Cóż więcej mogę dodać? Do tej pory nie miałem do czynienia z serią napisaną przez Homurę Kawamoto, ale po przeczytaniu pierwszego tomu Kakegurui Twin zamierzam to zmienić. Manga jest oryginalna i wciągająca. Na pewno zaciekawi czytelników, którzy nie zetknęli się jeszcze z tematem hazardu w komiksach. Ten został tu ujęty nie tylko w atrakcyjny i ciekawy sposób, ale przede wszystkim taki, który odsłania jego mroczną stronę. O tej nie powinniśmy bowiem zapominać. Mogę wam zagwarantować, że nie zapomnicie też o tym tytule jeśli tylko zdecydujecie się po niego sięgnąć.

Kojarzycie ukazującą się już od dłuższego czasu mangę Kakegurui. Szał Hazardu? Jej akcja toczy się w szkole, w której twoja pozycję w hierarchii zdobywa się właśnie za pomocą hazardu. Seria ukazująca mroczne strony hazardu, a także interesujące, złożone gry stała się hitem i doczekała się już 17 tomów, anime oraz filmu i serialu live-action. Od jakiegoś czasu ukazuje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na przestrzeni lat z pewną regularnością ukazywały się historie, które nieoczekiwanie wrzucały bohaterów w wir rodzicielstwa. Mam tu na myśli sytuacje, gdy postaci nagle musiały zająć się dzieckiem/dziećmi przez krótszy lub dłuższy czas, nie mając w tym temacie żadnej orientacji. Wśród najpopularniejszych tytułów można tutaj wymienić Trzech mężczyzn i dziecko czy Super Tata. W 2023 r. zadebiutowała z kolei przezabawna animacja Buddy Daddies. W ten nurt wpisuje się również najnowsza Jednotomówka Waneko zatytułowana One Week Family.

Akcja mangi koncentruje się na młodym, popularnym aktorze jakim jest Ren Fujimaru. Mężczyzna rozwija się, a teraz czeka go praca przy kolejnym projekcie. Będzie to jednak dla niego nie lada wyzwanie. Tym wyzwaniem będzie bowiem gra w głównej roli z pięcioletnim aktorem! Tak się akurat składa, że nasz bohater zupełnie nie radzi sobie w kontaktach z dziećmi! I co teraz?

Z pomocą przychodzi jego agent, który sugeruje, że powinien zamieszkać z dzieciakiem (Yuu) przez tydzień. To ma pomóc mu przystosować się do całej sytuacji i pokonać jedną ze swoich słabości. Oczywiście pięciolatek będzie pod nadzorem swojego menedżera, którym okazuje się być była dziecięca gwiazda Kei Haruo. Jakby tego było mało, to właśnie on był inspiracją dla Rena by zostać aktorem! Trójkę czeka niezwykłe siedem dni pełne pokory, zabawy i życiowych lekcji.

Z początku myślałem, że One Week Family będzie czystą komedią. Choć jest tu dużo elementów humorystycznych, to historii bliżej jest jednak do dramatu. Sam jej wydźwięk jest dosyć poważny, a przynajmniej czytelnik z całą pewnością wyniesie coś z lektury tej mangi. W trakcie rozwoju fabuły nasi bohaterowie dochodzą do uświadamiają sobie przeszkody, z którymi muszą się zmierzyć i dochodzą do tego jak tego dokonać. To inspirująca historia, z której naprawdę można czerpać wiele pozytywów.

Zarówno Yuu, Ren jak i Kei otrzymują odpowiednie wprowadzenie. Nie mamy poczucia, żeby autor pomijał jakieś istotne informacje na ich temat. Wszystkie elementy ich charakteru jednak odpowiednio rozplanował tak byśmy mieli czas ich poznać i polubić. Nie od razu dowiadujemy się, że Yuu jest synem szefowej wytwórni oraz dlaczego ta nie potrafi poświęcić mu czasu. To samo tyczy się Keia, który w odpowiednim momencie zdradza nam dlaczego jako nastolatek porzucił aktorstwo czy Rena, który potrzebuje czasu żeby wyrzucić z siebie swój strach przed dzieciakami.

Zdaję sobie sprawę, że dla części z was scenariusz, w którym trójka bohaterów zamieszkuje razem brzmi dość niewiarygodnie. Jednakże, wszystko co ma miejsce od tego momentu jest naprawdę autentyczne. Od zabawy w lunaparku, przez gry na konsoli, aż po poczucie bliskości czy odpowiedzialności z jaką wiąże się opieka nad pięciolatkiem. Autor mangi Yatsuhashi kupił mnie tym w 100%.

Ilustracje przedstawiają się w One Week Family przepięknie. W Yuu jest odpowiednia dawka słodkości jakiej oczekiwalibyśmy po takim utalentowanym i pracowitym pięciolatku. Z kolei Kei i Ren, choć wciąż młodzi, odznaczają się właściwą dla dorosłych dojrzałością. Manga dopracowana jest w najmniejszych szczegółach. Nie widzimy tutaj żadnych nieścisłości, niedoróbek, itp. Ogląda się ją po prostu bardzo przyjemnie.

One Week Family to solidna historia dla całej rodziny. Nie jest to najbardziej oryginalna manga jaką przeczytacie, ale potrafi poruszyć i chwycić za serce. Zarazem jest pełna humoru i zabawy. To z życia wzięta, dobrze wyważona opowieść o stawaniu z odwagą naprzeciw swoich największych strachów i przełamywaniu się. Zdecydowanie polecam.

Na przestrzeni lat z pewną regularnością ukazywały się historie, które nieoczekiwanie wrzucały bohaterów w wir rodzicielstwa. Mam tu na myśli sytuacje, gdy postaci nagle musiały zająć się dzieckiem/dziećmi przez krótszy lub dłuższy czas, nie mając w tym temacie żadnej orientacji. Wśród najpopularniejszych tytułów można tutaj wymienić Trzech mężczyzn i dziecko czy Super...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co lub kto ma największy wpływ na to jak mogą potoczyć się nasze losy. Każdy może udzielić na to pytanie innej odpowiedzi. Według mnie to my sami i nasze decyzje niebywale wpływają na ludzkie życie. Nie nasi najbliżsi, przyjaciele, współpracownicy. Nie oznacza to jednak, że wszyscy wychodzimy życiu naprzeciw i staramy się samodzielnie kształtować swoją historię. W bardzo ciekawy sposób opowiada o tym Mikołaj J. Stankiewicz w książce Klaps… Opowiadania trzy.

Trzy historie, które poznajemy na kartach książki wydawnictwa Novae Res to Eine Stange, Perypetie oraz Dakłas. Na pozór nie są ze sobą niczym związane. Pierwsza przenosi nas do czasów PRL-u, pokazując realia tamtego okresu oczami nastoletniego Poznaniaka. Kolejna to zabawna historyjka o słonia, który zalazł za skórę mrówkom. Ostatnia przedstawia nam wdowę, której po wielu latach od śmierci męża wciąż ciężko pogodzić się z jego nieobecnością.

Poszczególne opowiadania wrzucają bohaterów na minę. Żadne z nich nie znajduje się w łatwej życiowej sytuacji. Początkowo nie dostrzegają, że wzięcie sprawy we własne ręce, podjęcie wyzwania i sprostaniu odpowiedzialności może odmienić ich losy na lepsze. Muszą najpierw stanąć naprzeciw niejednej przeszkodzie by tak się stało.

Klaps… Opowiadania trzy to solidnie napisane, oryginalne historie, które przykuwają uwagę czytelnika nie tylko fabułą, ale także formą i językiem. Przyznam, że kolejność opowiadań jest nietrafiona. Najciekawsza jest bowiem według mnie pierwsza historia, która w fantastyczny, bardzo przystępny dla młodych, którzy nie doświadczyli tamtego okresu sposób zabiera nas do czasów PRL-u. Język jest kwiecisty, znalazło się miejsce na teksty typowe dla Wielkopolski, a życie nastoletniego bohatera jest równie szalone co dramatyczne. Świetna, wciągająca opowieść.

Niestety potem poziom spada i według mnie po prostu nie jest już aż tak ciekawie i oryginalnie jak w przypadku pierwszego opowiadania. Historia o samotnym słoniu i mrówkach, chcących się przed nim jakoś obronić to bardziej zabawny przerywnik niż głęboka, wywołująca jakiekolwiek emocje opowieść. Na koniec zostaje Dakłas, który choć mnie nie wciągnął to w wiarygodny i interesujący sposób pokazuje obraz przedłużającej się żałoby i próby wyjścia z niej.

Doceniam kreatywność i zdolności pisarskie pana Stankiewicza. Po przeczytaniu Klaps… Opowiadania trzy z chęcią sięgnąłbym po dłuższą formę jego autorstwa. Szczególnie na podstawie Eine Stange, które jest historią pełną barwnych opisów, bardzo wiarygodnego przedstawienia realiów innej epoki i niespodziewanych zwrotów akcji. Choćby dla tej historii warto sięgnąć po książkę. Należy jednak pamiętać, że poziom opowiadań jest bardzo różny i nie wszystkie trzy muszą was zainteresować.

Co lub kto ma największy wpływ na to jak mogą potoczyć się nasze losy. Każdy może udzielić na to pytanie innej odpowiedzi. Według mnie to my sami i nasze decyzje niebywale wpływają na ludzkie życie. Nie nasi najbliżsi, przyjaciele, współpracownicy. Nie oznacza to jednak, że wszyscy wychodzimy życiu naprzeciw i staramy się samodzielnie kształtować swoją historię. W bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Sporo superbohaterskich komiksów za mną. Niejeden z nich koncentruje się na losach nastolatków obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami. Jednakże, żadna z dotąd poznanych przeze mnie historii nie poruszała tej tematyki tak ciekawie i wnikliwie jak najnowszy tytuł wydany w ramach imprintu HarperYa, czyli unOrdinary.

Akcja komiksu, który od kilku lat regularnie ukazuje się na platformie Webtoon i doczekał się już 336 rozdziałów ma miejsce w fikcyjnym świecie. Fikcyjnym, gdyż wielu ludzi obdarzonych jest tutaj nadprzyrodzonymi mocami. Nasz główny bohater John nie należy jednak do tej grupy osób choć skrywa pewną tajemnicę, która powinna mieć istotne znaczenie w dalszej części tej historii.

Pierwszy tom komiksu koncentruje się na pokazaniu nam zmagań zwyczajnego Johna z szkolną elitą posiadającą nieziemskie umiejętności. W związku z brakiem własnych mocy, chłopak jest bowiem dyskryminowany, poniżany, a przez to często musi bronić się ze swoimi rówieśnikami. Często wdaje się w niepotrzebne bójki, wiele czasu spędza u szkolnego lekarza i po prostu próbuje przetrwać w tym nieprzyjaznym środowisku.

Na szczęście dla Johna jest przynajmniej jedna osoba, która stanowi dla niego wsparcie. Jest nią Seraphine, niezwykle inteligentna, nie dająca sobie w kaszę dmuchać, a jednocześnie najsilniejsza z uczennic w liceum w Wellston. Dwójkę łączy nietypowa relacja pełna szczerości, ale też częstego przekomarzania się. Najważniejsze jest jednak to, że mogą na siebie liczyć.

Jak wspomniałem na wstępie, unOrdinary bardzo ciekawie, w sposób dogłębny przedstawia nam świat nastolatków z super mocami. W pierwszym tomie akcja nie gna na złamanie karku. Autorka pozwala nam wniknąć w szkolny świat licealnych problemów. Choć kwestia nadprzyrodzonych zdolności jest tutaj istotna, to na pierwszy plan wysuwają się bardzo wiarygodne historie dojrzewających ludzi.

unOrdinary pokazuje nam wiarygodne problemy codziennego życia szkolnego. Uczniowie spędzają wspólnie czas, psioczą na nauczycieli, a nawet potrafią pokłócić się o zniszczony długopis. Brzmi to bardzo przyziemnie i prawdziwie. uru-chan postarała się by to odpowiednio wybrzmiało, byśmy poczuli się jak uczniowie prywatnego liceum w Wellston. Najistotniejsza jest tu jednak mroczna strona codzienności jakiej doświadcza John.

Główny bohater gnębiony jest tylko i wyłącznie z powodu braku posiadania mocy. Jest przez to uznawany za mięczaka, a wręcz za śmiecia, którym można pomiatać. Takie sytuacje mają niestety miejsce na co dzień w wielu szkołach, jedynie z wyłączeniem super mocy. Obraz zawarty w komiksie jest jednak bardzo realny, a przez to mocno oddziałuje na czytelnika, który potrafi utożsamić się z problemami Johna.

Powyższy wątek wypada świetnie, ale nie jest to jedyna historia jaką poznajemy w unOrdinary. Ciekawie przedstawia się Seraphine. W końcu to ona jako jedna obdarzona mocą zaprzyjaźniła się z Johnem! Trzeba podkreślić, że początek tej znajomości wcale nie wskazywał na to, że dwójka stanie się sobie tak bliska. Postać dziewczyna doskonale obrazuje nam z kolei kwestię presji z jaką zmagają się uczniowie.

Autorka roztacza pewną aurę tajemnicy wokół postaci nastolatki. Można jednak domyślić się, że są wydarzenia z jej przeszłości, które istotnie na nią wpłynęły. Ostatnim z istotnych wątków jest dziejąca się w tle historia grupy, zabijającej obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami strażników, walczących z przestępczością. Komiks w pierwszym tomie regularnie przypomina nam, że to zagrożenie jest realne i powoli zbliża się do naszych bohaterów. Tym bardziej, że poznajemy element łączący ze sobą te wątki jakim jest zakazana książka wydana przez ojca Johna.

Od strony wizualnej komiks prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Autorka stawia przede wszystkim na szczegółowe przedstawienie postaci, nieraz mniej uwagi poświęcając otoczeniu. Według mnie wychodzi to całej historii na dobre chociaż wiem, że niektórzy preferują bardzo detaliczne zobrazowanie zarówno przedstawionego świata jak i bohaterów. Czuć, że w tym aspekcie jest jeszcze miejsce do poprawy, ale ilustracja dobrze pasują do tej opowieści.

Pierwszy tom unOrdinary to naprawdę spora część historii do poznania. Choć to ponad 300 stron mangi, wciąż jest tu wiele niewiadomych. Dlaczego John ukrywa przed wszystkimi swoje możliwości? Co wydarzyło się w przeszłości Sery? Dlaczego giną kolejni strażnicy? Wszystkie te sekrety sprawiają, że mamy ochotę poznać dalsze losy bohaterów. Autorka potrafi wciągnąć nas do tej superbohaterskiej opowieści. Jest w niej coś znajomego, a skojarzenia z innymi tytułami (My Hero Academia, Classroom of the elite) będą się przydarzać w trakcie lektury kolejnych rozdziałów. W moich oczach przeważył jednak element oryginalności i wiarygodności w tej fantastycznej mandze.

Sporo superbohaterskich komiksów za mną. Niejeden z nich koncentruje się na losach nastolatków obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami. Jednakże, żadna z dotąd poznanych przeze mnie historii nie poruszała tej tematyki tak ciekawie i wnikliwie jak najnowszy tytuł wydany w ramach imprintu HarperYa, czyli unOrdinary.

Akcja komiksu, który od kilku lat regularnie ukazuje się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Magia jest jak najbardziej w modzie. Mogło się wydawać, że wraz z zakończeniem filmowej sagi o Harrym Potterze historie o wróżkach, czarodziejach, itp. usuną się nieco ze światła dziennego, ale jest wręcz przeciwnie. Nie tylko w kinie, ale przede wszystkim w świecie książek i komiksów wciąż powstają nowe scenariusze, w których magiczne moce odgrywają pierwszoplanową rolę. Dziś chciałbym wam opowiedzieć o tytule, który inspiracje czerpie przede wszystkim z japońskich komiksów, co z pewnością zaprawieni w bojach czytelnicy szybko wychwycą. Poznajcie Flavor Girls.

Już sam tytuł ma w sobie coś słodkiego, co przywodzi na myśl chociażby Atomówki, czy Czarodziejkę z Księżyca. Oba skojarzenia mają rację bytu, ale przede wszystkim to drugie. Flavor Girls śmiało można by bowiem podciągnąć pod japoński gatunek mahō-shōjo. Niech wyjaśni nam to Wikipedia:

Gatunek opowiadający o dziewczynach, zazwyczaj nastoletnich, posiadających magiczne moce. W gatunku tym, w przeciwieństwie do klasycznych historii fantasy, dziewczęta te żyją w zwykłym, ziemskim świecie. Przeciętni ludzie nie wiedzą o ich zdolnościach, ponieważ nie afiszują się magiczną mocą bez ważnej potrzeby. A jeśli już, to tak by się nie zdekonspirować.

Najnowszy komiks od wydawnictwa NAGLE! koncentruje się właśnie na grupce bohaterek, z których każda może pochwalić się odmienną, magiczną mocą. Skupia się on na ich walce z kosmicznym najeźdźcą, przedstawiając historie poszczególnych dziewczyn, a także genezę konfliktu z obcymi. To troszkę takie połączenie Odlotowych Agentek z Power Rangers w mangowym stylu.

Z pewnością wielu miłośników gatunku fantasy miała już do czynienie z podobnymi tytułami. Zastanówmy się zatem, czym Flavor Girls wyróżnia się na tle swojej konkurencji. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy jest styl autora komiksu. Loïc Locatelli-Kournwsky jak już wspomniałem inspiruje się mangową kreską, dlatego całość ma w sobie japoński posmak.

Jednocześnie autor dodaje on do tego jakiś rodzaj niedokładności. To znaczy, nie stara się by ilustracje wyglądały perfekcyjnie. Mają w sobie pewne delikatne niedociągnięcia co przyciąga naszą uwagę. Jednocześnie, nie odniosłem wrażenia żeby było w tym coś złego. W połączeniu z żywą kolorystyką bardzo mocno oddziałuje to bowiem na wyobraźnię czytelnika.

Fabularnie jest naprawdę przyzwoicie. Nie czułem, żeby komiks oferował jakieś fajerwerki, ale zdecydowanie się przy nim nie nudziłem. Szybko przeskakiwałem od jednego rozdziału do kolejnego, połykając kolejne perypetie bohaterek, ich rozterki oraz historie. Jest we Flavor Girls wpisany pewien schemat, nowa dziewczyna dołącza do obrończyń planety, ma z nimi różne relacje, uczy się kontrolować swoje moce. Myślę, że większość z nas dobrze to zna. Tym co sprawia, że pozostajemy przy tytule do samego końca są właśnie tytułowe heroiny.

Sara jest ambitną, inteligentną dziewczyną, która chce dostać się na staż do ONZ. Tylko, że kosmici krzyżują jej plany, a ona wbrew swojej woli zostaje obdarzona „ananasową” mocą i zostaje jedną z Flavor Girls. I nie ma już odwrotu, trzeba poświęcić się walce z kosmitami, co z początku nie za bardzo jej odpowiada, ale z czasem zdaje ona sobie sprawę jak ważna jest jej rola w ten walce.

Razem z Sarą wkraczamy w świat magii i walki z kosmitami. Poznajemy resztę wojowniczek, a każda z nich nosi na swych barkach jakiś ciężar ze swojej przeszłości. Mamy poważną liderkę grupy, Naoko która sprawia wrażenie chodzącego ideału. Po jakimś czasie przekonujemy się jednak, że nawet tak perfekcyjna osoba musiała wiele poświęcić i jeszcze więcej się nauczyć by dojść do tego momentu w życiu.

Camille zdecydowanie nie lubi papierkowej roboty, ale zdaje się być najbardziej charyzmatyczną członkinią grupy. Gra na ukulele, słucha fajnej muzy i prezentuje kawał porządnych umiejętności atletycznych. Z kolei V ciśnie Sarę w kwestii treningów i czasami wychodzi z niej prawdziwy diabełek. Jej przeszłość naznaczona jest najbardziej wzruszającą historią w tym pierwszym tomie. Musiała poradzić sobie z utratą bliskich, a jej motywacja do pokonania kosmitów zwanych Agarthianami jest przeogromna.

Co więcej? Wbrew pozorom, nie powiedziałbym, że jest to komiks, przy którym dobrze bawić się będą tylko dziewczyny. Najlepszym tego przykładem jestem zresztą ja sam. Frajdę sprawiły mi nie tylko powyżej opisane przeze mnie elementy Flavor Girls. Mocnym akcentem zaznacza się akcja i sceny walki, pełne dynamiki i chaosu. Bardzo fajnie wyróżniają się również fragmenty, w których autor ucieka się do retrospekcji, opowiadając losy poszczególnych bohaterek. Na dodatek nie brakuje tutaj momentów bardziej brutalnych, czy nawet krwawych i ta fantastyczna historia ma w sobie pewną dawkę realizmu.

Troszkę sceptycznie pochodziłem do komiksu o magicznych wojowniczkach. Okazało się, że jednak niepotrzebnie. Flavor Girls jest tytułem kolorowym i oryginalnym. To naprawdę mądrze rozpisany wstęp do wielkiej historii o walce z wrogimi kosmitami. Autor świetnie przemyca tu elementy dramatyczne, jednocześnie mocno stawiając na rozrywkę. Wprowadził mnie do świata, których z wielką chęcią będę dalej poznawał.

Magia jest jak najbardziej w modzie. Mogło się wydawać, że wraz z zakończeniem filmowej sagi o Harrym Potterze historie o wróżkach, czarodziejach, itp. usuną się nieco ze światła dziennego, ale jest wręcz przeciwnie. Nie tylko w kinie, ale przede wszystkim w świecie książek i komiksów wciąż powstają nowe scenariusze, w których magiczne moce odgrywają pierwszoplanową rolę....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Friday. Księga druga: W zimową mroźną noc Ed Brubaker, Marcos Martin
Ocena 7,8
Friday. Księga... Ed Brubaker, Marcos...

Na półkach:

Detektywistyczne zacięcie oraz związane z nim przygody nie zawsze muszą kończyć się dobrze. Przekonała się o tym Friday Fitzhugh. Dziewczyna wróciła do rodzinnego miasta by uporać się z kilkoma ważnymi sprawami. Okazało się jednak, że ta podróż stała się dla niej istnym koszmarem i na zawsze straciła prawdopodobnie najbliższą jej osobę! Do tego doprowadziła ją właśnie nierozwiązana sprawa, kradzież artefaktu i tajemnica skrywana przez lasy jej rodzinnego miasteczka. Co teraz zrobi bohaterka? O tym przekonujemy się z lektury Friday księga druga: W zimową mroźną noc.

Śmierć Lancelota okazała się być wielkim ciosem dla Friday. Ta popada w rozpacz. Nie chce jeść, nie chce nikogo widzieć, siedzi tylko w swoim pokoju. W końcu trzeba jednak dojść do tego co tak naprawdę stało się z jej przyjacielem. Będzie trzeba pokonać sporo przeciwności losu, w tym biuro szeryfa, które szybko zamyka sprawę jako wypadek. No i gdzieś w ukryciu kryją się złe siły, na których trop bohaterka wpada. Jest afera w King’s Hill!

Trzeba przyznać, że postawiona pod ścianą Friday, która skupia się na wyznaczonym sobie celu to przeciwnik jakiego nikt nie chciałby mieć. Komiks świetnie pokazuje jej determinację i upór w dążeniu do odkrycia prawdy. Oczywiście, uzmysławia nam również jak inteligentną jest osobą. Imponujące są te jej zdolności detektywistyczne, choć do tej pory była bardziej Watsonem niż Sherlockiem.

Po raz kolejny zupełnie zapominamy w jakim czasie i miejscu toczy się akcja komiksu. Friday księga druga wciąga czytelnika na całego. Intryga jest została doskonale napisana. Podobnie zresztą jak i śledztwo bohaterki oraz mieszające się tu wątki kryminalne i fantasy. Scenariusz zasługuje na same pochwały. Wtórują mu ilustracje. Autorzy dokładnie wiedzą w jakim momencie chcą dać zbliżenie na dany przedmiot, na bohaterów, czy na pokazanie dalszej perspektywy. Bardzo płynnie przechodzimy od jednego kadru do kolejnego.

Co zaś tyczy się samej historii, to powolutku, krok po kroczku odkrywamy kolejne elementy składające się na tę tajemniczą układankę. Można nawet powiedzieć, że z zaświatów wraca Lancelot, który ma spory udział w rozwoju fabuły. Choć do tej pory tego nie dostrzegaliśmy, to wszystko jest tutaj ze sobą powiązane! A odkrywanie tego powinno stanowić dla każdego czytelnika wielką frajdę. Tylko ten magiczny element użyty przez twórców (o którym dowiecie się już sami) nie do końca mi tu pasuje, choć fabularnie idealnie spaja historię.

We Friday księga druga nie zabrakło akcji. Do tej pory w serii nie mieliśmy z nią za bardzo do czynienia, ale pościg, walkę z pewną przedstawicielką służb przedstawiono w sposób bardzo dynamiczny, przykuwający oko czytelnika. Można wręcz powiedzieć, że jest brutalnie bo finał starcia bohaterki z pewną postacią ma bardzo poważne konsekwencje i szczerze, nie spodziewałem się tego tutaj. No i jeszcze samo zakończenie tomu, które zmusza nas do ponownego przeczytania pierwszej księgi, przestudiowania kolejnych kroków bohaterów, wypatrzenia różnych znaków. Coś pięknego. Już nie mogę się doczekać kontynuacji!

Detektywistyczne zacięcie oraz związane z nim przygody nie zawsze muszą kończyć się dobrze. Przekonała się o tym Friday Fitzhugh. Dziewczyna wróciła do rodzinnego miasta by uporać się z kilkoma ważnymi sprawami. Okazało się jednak, że ta podróż stała się dla niej istnym koszmarem i na zawsze straciła prawdopodobnie najbliższą jej osobę! Do tego doprowadziła ją właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie samą rozrywką, szaloną akcją, komedią, czy fantasy człowiek żyje. Czasem dobrze jest zejść na ziemię i oddać się refleksji na poważne tematy. Jednym z najnowszych komiksów, który koncentruje się na takich ważnych choć skomplikowanych treściach jest Contrition autorstwa duetu Keko-Carlos Portela jest Contrition.

Contrition z języka angielskiego oznacza skruchę i w kontekście opowiadanej przez komiks historii ma nie lada znaczenie. Tutaj ‚contrition’ jest jednak również nazwą miejscowości, w której toczy się lwia część fabuły. To miasteczko, znajdujące się na Florydzie to swego rodzaju obóz, getto, w którym osiedlają się byli pedofile i gwałciciele po odbyciu swoich kar. Możecie sobie zatem wyobrazić, że nie jest to najweselsze miejsce na świecie, gdzie ktokolwiek chciałby zamieszkać.

Sam komiks opowiada historię reporterskiego śledztwa pewnej ambitnej i zaangażowanej dziennikarki, która przedkłada pracę ponad życie rodzinne. Wszystko zaczyna się od spalonego ciała byłego drapieżnika seksualnego, mieszkającego w tytułowym mieście. Marcia rzadko ma okazję by zająć się taką sprawą, a ta dodatkowo jest dla niej szansą na dalszy rozwój. Rzuca wszystko by przyjrzeć się temu pożarowi. Nie kupuje jednak, że był to tylko wypadek.

Dziennikarka bada kolejne tropy, gdyż okazuje się, że trochę ich jest. Przyglądamy się jak podążą od jednego śladu do kolejnego, starając się dojść do prawdy. Desperacko pragnie by okazało się, że ma rację i nie jest to tylko pożar, gdyż sprawie poświęca swój dom, a nawet małżeństwo. Im dłużej ją obserwujemy tym bardziej zdaje nam się, że podąża w kierunku ślepego zaułka. Aż w końcu elementy tej skomplikowanej układanki zaczynają do siebie panować.

Contrition pokazuje nam również inną perspektywę na całą sprawę. W kolejnym wątku dowiadujemy się bowiem co tak naprawdę stało się z osobą, która ukartowała swój zapłon. Podróż przez kraju w drodze ku wolności. Na papierze brzmi to świetnie. Gdy jednak uzmysławiamy się, że uciekającym jest przestępca seksualny, nie ważne jak bardzo by cierpiał, kajał się za swoje błędy i czuł skruchę, nasze spojrzenie ulega zmianie. Co ciekawe, mamy tutaj ukryte dno, gdyż nie każdy jest tym za kogo się podaje, a w przypadku takich przestępstw często pojawiają się osoby żądne zemsty i wymierzenia sprawiedliwości.

Komiks oferuje czytelnikowi gęstą, ciężką atmosferę. Ten klimat w połączeniu ze świetnym stosowaniem czerni i bieli kupił mnie niemal od pierwszych stron. Ten brak kolorów dodatkowo wzmacnia wspomniany klimat, nadając mu jeszcze więcej powagi. Contrition zmusza nas do refleksji nad przebaczeniem, ludzkimi słabościami, systemem karania przestępców seksualnych, a także do zastanowienia się nad tym ile uwagi poświęcamy swoim bliskim, czy traktujemy ich wystarczająco poważnie, czy dostrzegamy ich problemy. Nie będzie to dla was łatwa lektura, ale z pewnością taka, z której wyniesiecie dla siebie coś, co może zmienić w przyszłości wasze życie. Gorąco polecam.

Nie samą rozrywką, szaloną akcją, komedią, czy fantasy człowiek żyje. Czasem dobrze jest zejść na ziemię i oddać się refleksji na poważne tematy. Jednym z najnowszych komiksów, który koncentruje się na takich ważnych choć skomplikowanych treściach jest Contrition autorstwa duetu Keko-Carlos Portela jest Contrition.

Contrition z języka angielskiego oznacza skruchę i w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Saint-Elme. Tom 2 Serge Lehman, Frederik Peeters
Ocena 7,9
Saint-Elme. Tom 2 Serge Lehman, Frede...

Na półkach:

Jak nieraz mieliśmy już okazję się przekonać, małe miasteczka mają to do siebie, że często dzieją się w nich rzeczy, których po takich społecznościach byśmy się nie spodziewali. Gdzieś na uboczu, w cichych, spokojnych, nieraz zapomnianych miejscach również czai się zło. W tym roku doświadczyliśmy tego na przykładzie komiksu Saint-Elme. Dziś wracam do tej historii w jego drugim tomie.

Na początek małe przypomnienie. Detektyw i narzucona mu asystentka przybywają do miasta zbadać sprawę zaginięcia. Saint-Elme rządzi bogata rodzina z powiązaniami w przestępczym światku. Odbywa się tam przemyt narkotyków. Wszystko zaczyna się jednak od tajemniczej dziewczynki, namalowanego krwią znaku oraz drobnego przestępcy, który wpada w morderczy szał.

W drugim tomie Saint-Elme odkrywamy kolejne mroczne sekrety tego „urokliwego” miejsca. Zaczynamy od wątku, na którym zakończyła się poprzednia część. Zdawało się, że jest już po jednym z głównych bohaterów, co było wielką niespodzianką. Pewności jednak nie mieliśmy pomimo kałuży krwi, w której leżał gdy ostatnio go widzieliśmy. Ktoś musi ten bałagan posprzątać i jest to główny motyw fabuły.

Wraz z następnymi częściami tej historii coraz lepiej poznajemy jej nieraz naprawdę dziwnych bohaterów. Tym razem autorzy bardziej skupiają się na tych złych. W szczególności dotyczy to największego dziwaka, jakby żywcem wyjętego z filmu Davida Lyncha, Derwisza. Dziwnie gada, dziwne się zachowuje, jakby cały czas był mocno naćpany. Jednocześnie, wykazuje sporą trzeźwość umysłu, potrafi się nieźle bić i zdecydowanie ma zadatki na psychopatę. Najbardziej zapada w pamięć po lekturze tego tomu.

Rozbrajające jest poczucie humoru Serge’a Lehmana. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy wspomniani wcześniej złoczyńcy w trakcie rozkminiania co zrobić z nieprzytomnym detektywem i kilkoma trupami zaczęli kłócić się o nieużywanie słowa „czarnuch”. Takich absurdalnych rozmów jest tutaj więcej i idealnie pasują one do unikalnego klimatu miasta i całej historii opisanej w Saint-Elme.

Genialny jest sposób w jaki Frederik Peeters buduje klimat komiksu za pomocą kolorów. Nie ma tu żadnych szarości, a barwy nie jeden raz podkreślają atmosferę danej sceny i tworzą odpowiednie napięcie. Ma się wrażenie, że Saint-Elme to takie miejsce oderwane od rzeczywistości, jakby z innego świata. Oglądając kolejne plansze od razu czuć specyficzną atmosferę.

Trzeba podkreślić, że drugi tom komiksu to wciąż budowanie tego świata i odkrywanie jego sekretów. Nie wiemy jeszcze do końca o co tutaj tak naprawdę chodzi. Czy w grę wchodzą jakieś nadprzyrodzone moce? Czy to tylko kolejne miejsce, w którym rządzą uciekający się do wielu nielegalnych ruchów bogacze, czy może jednak coś więcej? Obserwowanie jak kolejne elementy tej układanki wpadają na właściwe miejsce sprawia mi ogromną przyjemność i wierzę, że z wami będzie podobnie.

Jak nieraz mieliśmy już okazję się przekonać, małe miasteczka mają to do siebie, że często dzieją się w nich rzeczy, których po takich społecznościach byśmy się nie spodziewali. Gdzieś na uboczu, w cichych, spokojnych, nieraz zapomnianych miejscach również czai się zło. W tym roku doświadczyliśmy tego na przykładzie komiksu Saint-Elme. Dziś wracam do tej historii w jego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Junkyard Joe Gary Frank, Geoff Johns
Ocena 7,9
Junkyard Joe Gary Frank, Geoff J...

Na półkach:

Wojna w Wietnamie i wszystkie przedsięwzięcia amerykańskiej armii od dawna są w kręgu moich zainteresowań. Wynika to przede wszystkim z faktu mojego zainteresowania tym państwem, jego historią, tradycjami i kulturą, ale nie o tym dziś mowa. Dotykając kwestii wojny, za sprawą wydawnictwa NAGLE! mamy okazję poznać kolejny tom serii autorstwa Franka i Johnsa, opowiadającą o tzw. Bezimiennych, którzy mają uratować świat. Kolejnym z nich jest Junkyard Joe.

Gwoli przypomnienia, pierwszy tom zatytułowany Geiger przeniósł nas w postapokaliptyczną przyszłość, gdzie poznaliśmy radioaktywnego wojownika, dla którego najważniejsze na świecie jest dobro jego rodziny. Tym razem poznajemy historię w zupełnie innych klimatach. Zdecydowanie bardziej wojennych, z elementami thrillera, akcji, ale także sci-fi. W końcu bohaterem jest tutaj pewien niezwykły… robot.

Myślę, że większość osób kojarzy wojnę w Wietnamie, jej rezultat oraz skutki, jej wpływ na amerykańskie wojsko i jego morale, a także na całe społeczeństwo USA. Na pewno widzieliście jakieś filmy, czy dokumenty albo czytaliście książki w tej tematyce. Autorzy komiksu właśnie to wydarzenie w historii świata stawiają za punkt wyjściowy fabuły Junkyard Joe. Wyobraźcie sobie, że wyruszacie na kolejną misję. Może ona być waszą ostatnią. Wszystko idzie nie tak jak trzeba, aż tu nagle znikąd pojawia się tajemniczy robot, który ocalił wasz tyłek. To właśnie przeszedł Morrie „Muddy” Davis.

Po latach, Davis stworzył komiks oparty na swoich doświadczeniach wojennych i umieścił w nim robota żołnierza, Junkyard Joe. Nie wierzył jednak, że to co zobaczył w Wietnamie wydarzyło się naprawdę. Po latach przeszłość nawiedza jednak bohatera, a u progu drzwi emerytowanego komiksiarza i weterana pojawia się ów tajemniczy robot! Skąd się wziął? Czego chce? I kim tak naprawdę jest? O tym przekonujemy się z lektury komiksu.

Junkyard Joe w bardzo fajny i oryginalny sposób łączy elementy sci-fi, historii spiskowych i powieści akcji z wpływem jaki wojna ma na żołnierzy. Jest tu zatem coś pouczającego, ale i rozrywkowego. Ta kombinacja autorom komiksu wychodzi po prostu świetnie. Gdzieś w tę fabułę wplatają również spore dawki humoru. No bo kto nie uśmiałby się patrząc jak ten niegdyś zabijający wszystkich swoich wrogów robot teraz zajmuje się praniem, czy sprzątaniem domu?

Co ciekawe, podobnie jak Geiger tak i Junkyard Joe jest opowieścią o rodzinie. Zupełnie się tego nie spodziewałem, zaczynając lekturę komiksu o nadzwyczajnym robocie. W historię tytułowego bohatera zostają wmieszane dzieciaki, które dopiero co wprowadziły się ze swoim ojcem do miasteczka. A że ich sąsiadem jest bardzo popularny twórca komiksów, to logiczne, że prędzej czy później jedno z nich zainteresowało się starszym panem. Co prawda fakt, że jedno z nich zupełnie przypadkiem dostrzegło robota u „Muddy’ego” za oknem trąci nieco schematem, ale mi w ogóle to nie przeszkadza.

Komiks okazał się historią o rodzinie i budowaniu społeczności. Oczywiście, nie brakuje w nim akcji i ucieczek, a momentami jest naprawdę krwawo i brutalnie. Twórcy starają się by historia wyglądała naprawdę oryginalnie i wiarygodnie. Stylistycznie mamy tutaj powtórkę z Geigera. Kolorystycznie kadry świetnie odpowiadają tonowi poszczególnych fragmentów historii. Najważniejsze jest jednak to, że potrafią tytułowego bohatera uczłowieczyć, choć jego oblicze pozostaje w pełni sztuczne.

Junkyard Joe to świetny, w wielu miejscach zaskakujący tytuł. Małomiasteczkowy klimat idealnie miesza się z fantastyczno-naukową historią akcji. Są momenty naprawdę ciepłe i zabawne. Są także chwile krwawe i brutalne. Jako drugi tom serii i coś zupełnie innego i oryginalnego komiks usatysfakcjonuje nawet najbardziej wymagających czytelników.

Wojna w Wietnamie i wszystkie przedsięwzięcia amerykańskiej armii od dawna są w kręgu moich zainteresowań. Wynika to przede wszystkim z faktu mojego zainteresowania tym państwem, jego historią, tradycjami i kulturą, ale nie o tym dziś mowa. Dotykając kwestii wojny, za sprawą wydawnictwa NAGLE! mamy okazję poznać kolejny tom serii autorstwa Franka i Johnsa, opowiadającą o...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Saint-Elme. Tom 3 Serge Lehman, Frederik Peeters
Ocena 7,8
Saint-Elme. Tom 3 Serge Lehman, Frede...

Na półkach:

Są takie historie, które zaczynają się niepozornie, a z czasem rozkręcają się w coś naprawdę dziwnego, szalonego, nieprzewidywalnego. Taką historię opowiada komiks autorstwa duetu Lehman-Peeters, pt. Saint-Elme. Jeśli w trakcie lektury dwóch pierwszych tomów byliście zaskoczeni rozwojem fabuły, zaintrygowani spiskami i tajemnicami, przyciągnięci niczym magnes do nietypowych postaci, to lepiej zapnijcie pasy. Trzeci tom może wami nieźle potargać.

Ostatnim razem zastaliśmy jednego z głównych bohaterów komiksu, detektywa Francka Sangare w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Schwytany przez ludzi Saxów, rządzącej silną ręką rodziny, był poddawany naprawdę okropnym torturom. Poszczucie go psami i pobicie nie wystarczyło. Trzeba go było jeszcze podpalić. To jednak nie wystarczyło by cokolwiek powiedział. Pozostawiło jednak czytelnika z jednym bardzo ważnym pytaniem – czy uda mu się wyjść z tej opresji?

Rozwój wydarzeń komiksu w jego trzecim tomie po raz kolejny jest bardzo nieprzewidywalny. Wszystko zaczyna się od przybycia do miasta kolejnej szalenie ciekawej i charakterystycznej postaci. Jest nią Philippe, brat wspomnianego Francka. Już od pierwszej chwili rzuca nam się w oczy pewna tajemniczość jaką owiany jest ten bohater. Co więcej, szybko dowiadujemy się, że jest on przeciwieństwem swojego brata. Świetnie czyta ludzi i otoczenie, a także błyskawicznie wyciąga wnioski. W parze z inteligencją idzie u niego działanie, nie czeka bowiem z założonymi rękami i daje sobie radę w najtrudniejszych okolicznościach.

Trzeci tom Saint-Elme koncentruje się na konsekwencjach wydarzeń z tomu poprzedniego. Chodzi o porwanie Francka, działania Saxów i wszystko co z tym związane. Jednocześnie, autorzy komiksu nie wybierają dla swoich bohaterów łatwych i przyjemnych rozwiązań. Oczekujcie nieoczekiwanego. Tak można pokrótce zachęcić czytelnika do sięgnięcia po ten tom. Czołganie się po ciasnych korytarzach jaskini, krwawe zajścia w domu wspomnianej rodziny w Philippe w akcji, to tylko część z nich.

Znowu mamy okazję zachwycić się niezwykle oryginalną stroną wizualną komiksu. Philippe, którego oczy jakby nie istnieją, a są zastąpione bezdenną, mroczną pustką. Jak zwykle zmyślna kolorystyka, nadająca niezwykłego klimatu poszczególnym wydarzeniom, czy jest to ucieczka z niewoli, czy bójka w szpitalu, czy maniakalne zachowanie jednego z bohaterów. Saint-Elme to naprawdę hipnotyzujący obraz miasteczka pełnego tajemnic.

Kolejny raz złapałem się na tym, że lektura komiksu minęła mi błyskawicznie. Jednocześnie, wydarzyło się tak wiele, a chciałoby się więcej. Klimat, oczywiście pierwsza klasa. Saint-Elme to taki thriller z nieoczekiwanymi zwrotami akcji, który zarazem zachwyca drobnymi elementami. Krzywe spojrzenia danych postaci, jakieś elementy ich wyglądu, które rodzą więcej pytań niż dają odpowiedzi, np. blizna Romane. Nie sposób nie chcieć więcej!

Są takie historie, które zaczynają się niepozornie, a z czasem rozkręcają się w coś naprawdę dziwnego, szalonego, nieprzewidywalnego. Taką historię opowiada komiks autorstwa duetu Lehman-Peeters, pt. Saint-Elme. Jeśli w trakcie lektury dwóch pierwszych tomów byliście zaskoczeni rozwojem fabuły, zaintrygowani spiskami i tajemnicami, przyciągnięci niczym magnes do nietypowych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niebo możemy rozumieć jako przestrzeń nad naszymi głowami, miejsce, do którego wszyscy „dobrzy” ludzie trafiają po śmierci. Niebo możemy także interpretować jako miejsce, w którym znikną wszystkie nasze troski, nie będziemy musieli tam się niczym martwić, jako swego rodzaju utopię. Tam właśnie zmierza dwójka bohaterów najnowszej mangi wydawnictwa Waneko, pt. Złudne niebo.

Zanim poznajemy ową dwójkę bohaterów, dowiadujemy się, że manga będzie koncentrować się na dwóch wątkach. Pierwszy z nich posyła nas do tajemniczego miejsca. Sprawia ono wrażenie swego rodzaju domu dziecka. Przebywający tam nastolatkowie są identycznie ubrani niczym w szkolne mundurki. Czas spędzają na nauce, bieganiu, rysowaniu, rozmowach, a jako pierwszy w oczy rzuca nam się pomidor, co będzie później miało znaczenie.

Atmosfera tego miejsca i całej historii jak możecie się domyślić jest tajemnicza. Robi się nawet ciekawiej, gdy podczas rozwiązywania testu jedna z dziewczyn, Tokio odczytuje na ekranie swojego tableta pytanie „Czy chcesz wyjść poza to, co na zewnątrz?”. Po chwili owo pytanie znika, ale wprowadza bohaterkę jak i nas w konsternację. O co tu właściwie chodzi? Z czasem robi się dziwniej. Pewien chłopak rysuje bardzo dziwne postaci, inny pracuje nad jakimś nieznanym ustrojstwem. Jedna z nastolatek zdaje się mieć przeczucie na temat wydarzeń, które będą miały miejsce. Ma ona wizję, w której dwoje nieznajomych przychodzi z zewnątrz by ją uratować, a jedna z tych osób wygląda tak jak Tokio.

Lwia część tego pierwszego tomu skupia się na dwójce wspomnianych przeze mnie we wstępie bohaterów. Są nimi Maru i Kiruko. Maru to chłopak, który poszukuje „nieba”. Ma tam dotrzeć by przekazać komuś fiolkę z tajemniczą substancją. Towarzyszy mu dziewczyna-ochroniarz Kiruko. Razem przemierzają zgliszcza Japonii, która jak dowiadujemy się w trakcie ich podróży, przeszła jakąś katastrofę 15 lat wcześniej. Nie jest już bezpiecznym miejscem, wszędzie czają się potworne ludojady jak to określają nastolatkowie, ale każdy nieznajomy może okazać się zagrożeniem.

Złudne niebo, to wciągająca historia w bardzo tajemniczym klimacie. Może przywieść wam na myśl chociażby The Promised Neverland, choć według mnie atmosfera jest tutaj jednak cięższa. Bardzo fajnie wyglądają miejsca, które przemierzają Kiruko i Maru. Sama manga nie zdradza nam póki co zbyt wiele na temat tego co doprowadziło kraj, a może i nawet świat do takiego stanu, co nadaje całości wspomnianego klimatu. Jest też pewien element sci-fi związany z ludojadami, dziwną bronią, którą posługuje się Kiruko oraz zagadkową mocą Maru, który może te potwory ostatecznie zgładzić.

Jak na pierwszy tom Złudne niebo pod względem wizualnym prezentuje się bardzo dobrze. Manga dopracowana jest co do najmniejszych detali. Często na początku danej historii autorzy próbują jeszcze odnaleźć styl, który będzie do niej pasował. W tym przypadku Masakazu Ishiguro od pierwszych stron ten styl odnalazł.

Dwójka głównych bohaterów wciąż skrywa przed nami pewne tajemnice i to też bardzo mi się podoba. Autor nie zdradza nam zbyt wiele, tym samym wciągając nas do wykreowanego przez siebie świata. Przez kolejne rozdziały próbujemy lepiej zrozumieć Kiruko i Maru oraz łączącą ich relację. Zastanawiamy się dlaczego połączyli siły, jak długo razem podróżują, czy łączy ich coś więcej niż tylko relacja czysto zawodowa. Do tego dochodzi jeszcze zaskakujące zakończenie pierwszego tomu, w którym bohaterka zdradza nam co tak naprawdę siedzi w jej głowie.

Wielokrotnie wspominany tutaj przeze mnie klimat jest niepodrabialny. Autor tu i ówdzie wrzuca pewne elementy, które uważni czytelnicy wychwycą, a połączone ze sobą dają nam nowe spojrzenie na całość fabuły. Dotyczy to chociażby pomidorów, o których pisałem wcześniej, a które mogą mieć związek z niebem do którego zmierzają bohaterowie. Tylko czy na pewno? Nigdy nie mamy pewności, a to czyni lekturę Złudnego nieba bardzo wciągającą. Przekonajcie się sami.

Niebo możemy rozumieć jako przestrzeń nad naszymi głowami, miejsce, do którego wszyscy „dobrzy” ludzie trafiają po śmierci. Niebo możemy także interpretować jako miejsce, w którym znikną wszystkie nasze troski, nie będziemy musieli tam się niczym martwić, jako swego rodzaju utopię. Tam właśnie zmierza dwójka bohaterów najnowszej mangi wydawnictwa Waneko, pt. Złudne...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Batman: Pogromca sprawiedliwości. Tom 1 Eiichi Shimizu, Tomohiro Shimoguchi
Ocena 6,5
Batman: Pogrom... Eiichi Shimizu, Tom...

Na półkach:

Po filmach, serialach, grach wideo, a przede wszystkim komiksach, w końcu przyszła pora by najpopularniejszy bohater trafił na karty mangi! Tak. Za sprawą wydawnictwa Egmont ukazał się pierwszy tom historii, ukazującej losy obrońcy Gotham w charakterystycznej dla japońskiej kultury i sztuki formie. I jest to opowieść naprawdę ciekawa, oryginalna, w nieco innym świetle ukazująca Mrocznego Rycerza. Mamy okazję poznać ją w mandze Batman. Pogromca Sprawiedliwości.

Spokojnie. Nie musicie znowu znać całego uniwersum i zatrzęsienia przygód Batmana, przed zasiadaniem do lektury tej mangi. To swego rodzaju nowa historia i nowy początek dla tej postaci. Eiichi Shimizu oraz Tomohito Shimoguchi zabierają nas do swojej własnej wersji Gotham, gdzie główny bohater od trzech lat stara się być postrachem dla przestępców. Ostatnio pojawia się jednak coraz więcej wymagających rywali, więc zamaskowany bohater musi jakoś sobie z tym poradzić. Rozwiązanie okazuje się być nietypowe i niespodziewane.

Wielu czytelników z pewnością kojarzy Batmana z jego duetu z niezawodnym pomagierem jakim jest Robin. I to właśnie okazuje się być to wspomniane przeze mnie wyżej rozwiązanie problemów bohatera. Przynajmniej na papierze. No i mamy pierwszy zaskakujący zwrot akcji. Robinem nie jest bowiem żadna znana nam z filmów, czy komiksów postać. Nie. Robinem jest sztuczna inteligencja zaprogramowana przez Batmana by wspierać go w walce z rozrastającą się w Gotham przestępczością.

Bardzo spodobał mi się ten pomysł, który dodatkowo świetnie podkreśla charakter bohatera mangi Batman. Pogromca sprawiedliwości. Nie jest on bowiem harcerzykiem, ale gościem który jest w stanie przekroczyć pewne granice by oczyścić ulice Gotham z przestępczości. Tą granicą nie jest jednak śmierć, gdyż Mroczny Rycerz nie zabija. Co w pewnym stopniu przerażające, bohater twierdzi, że „Potrzebuję dokładnie kogoś takiego… Zdolnego do logicznego, chłodnego osądu sytuacji… Potrzebuje partnera„. Przerażające, bo unaocznia nam pewną pustkę, a może nawet zaślepienie herosa.

Na kartach pierwszego tomu mangi pojawia się wiele znanych postaci w naprawdę różnych wydaniach. Najbardziej oryginalna jest tutaj wersja Jokera, który nie jest jednak do końca złoczyńcą. No dobra, zabija ludzi, ale są to przestępczy. Z tego powodu niektórzy uważają go nawet za partnera Batmana, choć ten nie popiera jego metod. Mamy tu również Deathstroke’a, Killera Croca, czy Firefly’a. Jest również wątek pewnego młodego chłopaka i jego tajemniczego opiekuna, który świetnie pasuje do detektywistycznej historii. Nie zdradzajmy jednak wszystkich tajemnic.

Spodobała mi się ta wersja Batmana. Nie tylko ze względu na to, że jest to jego mroczniejsze wydanie, ale także ze względu na jego charakter, czy nawet strój. Twórcy wprowadzają do historii nowoczesną technologię, z którą pomimo wielu gadżetów jednak nie kojarzę bohatera. Wypada do jednak naprawdę wiarygodnie. Zresztą sam Batman stwierdza w pewnym momencie, że ciężko walczy się z peleryną i musi dokonać pewnych poprawek w swoim kostiumie.

Na kartach mangi panuje mroczny, ciężki klimat. Przyznam jednak szczerze, że o wiele bardziej odpowiada mi on od tego co w filmach zaprezentował nam Zack Snyder. Historia i zwroty akcji są nie tylko ciekawsze, co po prostu lepiej napisane. Pojawia się tutaj nawet wątek Ligi Sprawiedliwości, pewnego dziennikarza z Metropolis, a co się z tym wiąże, zaskakującej odpowiedzi głównego bohatera na zaproszenie do tej organizacji.

W Batman. Pogromca sprawiedliwości nigdy nie wiesz co wydarzy się na kolejnej stronie mangi. Mamy tutaj takie charakterystyczne dla komiksów DC mroczne kadry, ukazujące bohatera wyłaniającego się z cienia i w mangowym wydaniu prezentują się naprawdę zacnie. Poza tym czuć pewną atmosferę niepewności. Batman ma zapewnić bezpieczeństwo Gotham, a jednak czytelnik może odnieść wrażenie jakby nie mógł do końca mu zaufać, jakby ego bohatera przysłaniało mu pewne najważniejsze kwestie.

Manga świetna zarówno pod względem ilustracji jak i scenariusza. Czerpiąca z komiksów DC, a jednocześnie wprowadzająca własne zwroty akcji i modyfikacje. Bardzo klimatyczna historia, której początek zdecydowanie zachęca do sięgnięcia po następny tom Batman. Pogromca sprawiedliwości. Nie wiem jak wy, ale ja z całą pewnością tak uczynię.

Po filmach, serialach, grach wideo, a przede wszystkim komiksach, w końcu przyszła pora by najpopularniejszy bohater trafił na karty mangi! Tak. Za sprawą wydawnictwa Egmont ukazał się pierwszy tom historii, ukazującej losy obrońcy Gotham w charakterystycznej dla japońskiej kultury i sztuki formie. I jest to opowieść naprawdę ciekawa, oryginalna, w nieco innym świetle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zakładam, że słowo wiedźma większości z nas kojarzy się negatywnie. Słownik Języka Polskiego PWN definiuje wiedźmę jako kobietę podlegającą wpływom diabła, mającą moc rzucania uroków. To właśnie z wierzeń ludowych wypływa pejoratywnie nacechowany obraz wiedźm. Tylko, czy wiedźmy rzeczywiście były takie złe? Pewności nigdy mieć nie będziemy, ale bardzo ciekawe i oryginalne spojrzenie na ich wizerunek daje nam Jednotomówka Waneko zatytułowana właśnie Wiedźmy.

Wiedźmy to manga, na którą składa się pięć oryginalnych, fantastycznie ilustrowanych historii autorstwa Daisuke Igarashiego. Zabiera nas on w niezwykłą podróż, która odkrywa przed nami zapomniany folklor i kulturę różnych zakątków świata. Motywem przewodnim są wspomniane w tytule wiedźmy, ale nie mamy traktować ich jako zagrożenia dla ludzi i świata, ale także jako obrończynie.

Na kartach mangi przenosimy się do tętniącego życiem miasta, egzotycznej dżungli, czy na pokład statku. Poznajemy historie o zemście, o poświęceniu, o życiu w zgodzie z naturą, czy o tym jak to co jest niezrozumiałe można postrzegać jako zagrożenie. Rzeczywistość miesza się tutaj z fantazją, co idealnie pasuje do bardzo oryginalnego stylu ilustracji autora.

Najbardziej zaintrygowała mnie tytułowa historia, w której bohaterki są pokazane jako społeczne outsiderki, potępione przez ludzi, a nawet kościół, a ostatecznie to jedna z nich oddaje życie by ratować Ziemię. Do tego dochodzi jeszcze piękna puenta i słowa bohaterki, która mówi wprost, że tak naprawdę nie różnią się od innych i chcą być traktowane na równi z każdym.

Poetycka jest także przedostatnia z historii, która traktuje o jedności z całym otaczającym nas światem – zarówno ludźmi jak i z naturą. Wybieramy się w rejs, spotykając tajemniczą nieznajomą, która zdaje się wiedzieć o życiu więcej niż ktokolwiek inny. Panuje tutaj atmosfera niepewności, ale z drugiej strony mamy poczucie bezpieczeństwa, zmierzając do określonego przez bohaterkę celu podróży.

Ilustracje jakie zobaczycie w mandze Wiedźmy charakteryzują się bardzo specyficznym stylem. Bardziej przypominają szkice, ale pełne są niezwykłych detali. Hipnotyzują czytelnika, dając wrażenie jakbyśmy przenosili się do innego świata. Świetnie odpowiadają swego rodzaju duchowemu doświadczeniu jakim jest lektura tego komiksu. Zestawia on bowiem ze sobą przeciwieństwa jakimi są chłodne, wykalkulowane myślenie i podążanie za instynktem.

Choć historie są naprawdę interesujące, to są momenty gdy ciężko się w tym wszystkim połapać. Trochę tak jakby autor ostatecznie sam zapomniał co chciał powiedzieć. Dlatego też nie każdemu zaproponowana tutaj narracja będzie odpowiadać. Tym bardziej w zestawieniu ze wspomnianym przeze mnie charakterystycznym stylem mangi. Myślę jednak, że jest to tytuł ciekawy i oryginalny, który trzeba chłonąć na spokojnie, a nie w pośpiechu, i warto się nim zainteresować.

Zakładam, że słowo wiedźma większości z nas kojarzy się negatywnie. Słownik Języka Polskiego PWN definiuje wiedźmę jako kobietę podlegającą wpływom diabła, mającą moc rzucania uroków. To właśnie z wierzeń ludowych wypływa pejoratywnie nacechowany obraz wiedźm. Tylko, czy wiedźmy rzeczywiście były takie złe? Pewności nigdy mieć nie będziemy, ale bardzo ciekawe i oryginalne...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Joker: Operacja specjalna. Tom 1 Keisuke Gotou, Satoshi Miyagawa
Ocena 6,3
Joker: Operacj... Keisuke Gotou, Sato...

Na półkach:

W popkulturze nie ma chyba bardziej rozpoznawalnej pary wrogów od Batmana i Jokera. Na przestrzeni lat mieliśmy okazję obserwować ich rywalizację zarówno na kartach komiksów, jak i w grach, filmach oraz serialach. Teraz panowie spotkali się w mandze, którą z pewnością uznacie za jedną z najdziwniejszych historii o wspomnianej wyżej dwójce. Dlaczego? Dlatego, że Joker. Operacja specjalna opowiada o tym jak kultowy złoczyńca opiekuje się swoim nemezis zmienionym… w niemowlaka!

Przygotujcie się na naprawdę przezabawną historię, która wykorzystuje dwóch z najpopularniejszych postaci DC, tworząc naprawdę oryginalną mangę. Satoshi Miyagawa i Keisuke Gotou przechodzą tutaj samych siebie, czyniąc Jokera ojcem, a Batmana dzieckiem. Jak możecie się domyślić, rodzicielstwo to dla tego pierwszego wielka zagadka. Na odkrywaniu jego tajemnic skupia się właśnie najnowszy komiks wydawnictwa Egmont.

Wszystko zaczyna się dość schematycznie. Ot, obserwujemy kolejne starcie gdzieś w mroku Gotham. Batman jak zwykle niewzruszony, a Joker strojący sobie żarty, próbujący wyprowadzić wroga z równowagi. W wyniku rzadko spotykanego błędu Mrocznego Rycerza, ten wpada do kadzi z chemikaliami, a wychodzi z niej już jako niemowlę! I w sumie Joker mógłby sobie darować opiekę nad nim, ale w końcu to szaleniec, więc robi najbardziej szaloną i niespodziewaną rzecz, wcielając się w rolę ojca. Już on postara się wychować szkraba na godnego sobie rywala.

Wyobrażam sobie, że niektórzy czytelnicy mogą uważać, że taka absurdalna komedia nie przystoi tym dwóm kultowym postaciom, ale ja do tej grupy nie należę. Bardzo spodobał mi się pierwszy tom mangi! Joker. Operacja specjalna to fantastyczne poczucie humoru, mnóstwo niespodzianek, a przy tym wszystkim oryginalny komentarz na temat wychowywania dzieci.

Autorzy czerpią tutaj garściami z wykreowanego na kartach komiksów oraz produkcji DC uniwersum. Stąd też widzimy tutaj znajome obrazki jak chociażby Joker radujący się nad stosem płonących pieniędzy, czy nawet pojawienie się jednego z jego podwładnych, Jonny’ego Frosta. Po samym wyglądzie głównego bohatera należy z kolei wnioskować, że Miyagawa i Gotou inspirowali się filmem Batman Mroczny Rycerz, gdyż Joker wyglądem przypomina postać odgrywaną przez Heatha Ledgera.

Jak przewinąć pieluchę, uśpić niemowlaka i zająć czymś jego uwagę? Między innymi o tym przekonuje się w mandze Joker. Co więcej, ma również okazję przekonać się, że znalezienie odpowiedniej opieki dla malucha, nawet w postaci żłobka, nie jest wcale takie łatwe jak mogłoby się to wydawać. W iście absurdalnym zwrocie akcji, godnym tego złoczyńcy, jego podwładny okazuje się być dla niego swego rodzaju autorytetem w kwestii wychowywania dzieci!

Wizualnie Joker. Operacja specjalna prezentuje się bardzo poprawnie i solidnie. Nie jest to może przykład najbardziej charakterystycznej kreski, ale w tym przypadku zdecydowanie bardziej liczy się treść i humor, a te stoją już na wysokim poziomie. Jeśli chodzi o ilustracje, to na pewno w pamięć czytelnika zapadnie wizerunek Bruce’a Wayne’a w postaci niemowlaka, ubranego w batmańskie śpioszki, czy Joker bez charakterystycznego makijażu.

Doskonale wybawiłem się przy pierwszym tomie tej mangi. Gdy uśmiech zawitał na mojej twarzy, nie schodził z niej już do samego końca lektury. To zdecydowanie najzabawniejsza i jedna z najbardziej oryginalnych historii spod szyldu DC jakie przyszło mi poznać. Myślę, że po jej przeczytaniu zdecydowanie się ze mną zgodzicie!

W popkulturze nie ma chyba bardziej rozpoznawalnej pary wrogów od Batmana i Jokera. Na przestrzeni lat mieliśmy okazję obserwować ich rywalizację zarówno na kartach komiksów, jak i w grach, filmach oraz serialach. Teraz panowie spotkali się w mandze, którą z pewnością uznacie za jedną z najdziwniejszych historii o wspomnianej wyżej dwójce. Dlaczego? Dlatego, że Joker....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W 2024 r. mieliśmy już okazję zaznajomić się z oryginalną twórczością Shuzo Oshimi za sprawą mangi Krew na szlaku. Teraz mamy szansę zagłębić się w kolejną z jego wciągających historii psychologicznych, pt. Kwiaty zła. Co mają ze sobą wspólnego pewien nastolatek, Charles Baudelaire i przekraczające granice przyzwoitości dziewczyna? Między innymi o tym przekonujemy się z lektury pierwszego tomu.

Sama manga doczekała się 11 tomów, ale wydawnictwo Waneko przygotowało dla czytelników podwójne wydanie. To znaczy, w ramach polskiej wersji na Kwiaty zła będzie składać się więcej niż jeden tomik oryginału. Tak. Czeka nas zwiększona dawka wrażeń, a uwierzcie mi, że ten tytuł dostarcza ich całe mnóstwo. Warto tylko nadmienić, że już ten pierwszy tom to niemal 600 stron wciągającej historii!

Głównym bohaterem tej historii jest sprawiający wrażenie zupełnie normalnego i przeciętnego nastolatka Takao Kasuga. Generalnie, nie rzuca się w oczy. Lubi czytać książki i pozostaje na uboczu klasy. Nie jest jednak odludkiem, ma kolegów z którymi na bieżąco rozmawia, choć uważa, że większość rówieśników go nie rozumie. Podkochuje się też w najpiękniejszej i najmądrzejszej dziewczynie w klasie Saeki Nanako, którą idealizuje do granic możliwości.

Historia zaczyna się może dość niepozornie, ale wszystko zmienia się w momencie gdy Takao znajduje po lekcjach pozostawiony przez Nanako strój gimnastyczny. Wtedy też daje się ponieść swoim rządzom, niewątpliwie związanym z okresem dojrzewania. Dotyka go i wącha, czując że robi źle, ale nie mogąc się od tego powstrzymać. Ktoś jednak to dostrzegł, a spanikowany chłopak zabiera strój ze sobą i ucieka do domu. W tym momencie zaczyna się naprawdę nietypowa historia o dojrzewaniu i odnajdywaniu własnego ja.

Tym właśnie są Kwiaty zła. Przynajmniej na podstawie pierwszego tomu można tak wywnioskować. Shuzo Oshimi idealnie uchwycił to jak skomplikowany i pełny turbulencji jest ten okres w życiu nastolatków. Zarazem stworzył naprawdę złożoną, oryginalną i wciągającą historię psychologiczną, która jest tym bardziej wiarygodna, że inspirował się w niej niektórymi osobami, miejscami, czy nawet doświadczeniami z własnej przeszłości.

To niesamowite jak wyrzuty sumienia ścierają się z instynktem wewnątrz Takao. Z jednej strony chce wyznać wszystkie swoje winy, a z drugiej śmiertelnie obawia się tego, co się stanie gdy tego dokona. W tej atmosferze stresu, niepewności i pewnego zboczenia utrzymuje go pyskata, nie dająca sobie w kaszę dmuchać koleżanka z klasy, outsiderka pełną gębą Sawa Nakamura. To ona poznaje jego tajemnicę i zawiera z nim kontrakt, który rozpoczyna naprawdę dziwaczną grę między dwojgiem nastolatków.

Nakamura to wspaniała postać. Charyzmatyczna, oryginalna, charakterna, a jednocześnie nieprzenikniona. Drze kartkówki na oczach nauczyciela, wygarnia belfrom co o nich myśli, trzyma się z dala od wszystkich, a my nie mamy pojęcia dlaczego. Gdy nawiązuje nietypową relację z Takao pytań pojawia się jeszcze więcej, choć przynajmniej dostajemy pewien wgląd w jej psychikę. Zdaje się bowiem, że chciałaby uciec od wszystkiego, od szkoły i małego, zapyziałego miasteczka, w którym mieszka, ale czy aby na pewno?

Kwiaty zła to niesamowita huśtawka emocji. Autor te emocje doskonale uchwycił i świetnie nimi balansuje. W jednej chwili Takao może myśleć, że w końcu wszystko zaczyna się układać tak jakby tego chciał, by w następnej pojawiła się Nakamura i nakazała mu udać się na randkę z Nanako, nosząc pod ciuchami skradziony strój gimnastyczny. Mamy tu więcej takich naprawdę porąbanych scen, które pewnie większości filozofów się nie śniły, a one tylko zwiększają naszą uwagę i jeszcze bardziej wciągają nas w historię opisaną na kartach mangi.

Fajnie, że autor nie spieszy się tutaj z niczym. Pozwala historii żyć własnym życiem i rozwijać się naturalnym tempem. To kolejny z plusów, który czyni lekturę wciągającą, na swój sposób przyjemną, ale momentami także straszną. Straszną bo dzieją się tutaj rzeczy, których większość dorosłych nie chciałaby doświadczyć ze strony nastolatków, czy swoich dzieci. Z drugiej strony Kwiaty zła mogą odkryć przed nami prawdę o nas samych, bo kto w dzieciństwie, np. nie kłamał, bojąc się jednocześnie konsekwencji jakie takie kłamstwa mogą przynieść? To tytuł, który emocjonalnie was wytarga, ale z pewnością zachwyci każdego miłośnika mangi.

W 2024 r. mieliśmy już okazję zaznajomić się z oryginalną twórczością Shuzo Oshimi za sprawą mangi Krew na szlaku. Teraz mamy szansę zagłębić się w kolejną z jego wciągających historii psychologicznych, pt. Kwiaty zła. Co mają ze sobą wspólnego pewien nastolatek, Charles Baudelaire i przekraczające granice przyzwoitości dziewczyna? Między innymi o tym przekonujemy się z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Król Deadpool Chris Bachalo, Gerardo Sandoval, Kelly Thompson
Ocena 6,8
Król Deadpool Chris Bachalo, Gera...

Na półkach:

Gdy zobaczyłem jednego z moich ulubionych komiksowych bohaterów w królewskim stroju, pozującego do portretu z małym rekinem u boku, wiedziałem, że muszę sprawdzić w jakież to niesamowite przygody artyści z Marvela tym razem wpakowali popularnego wśród czytelników najemnika. Kolejną nietuzinkową historię z Wadem Wilsonem w roli głównej poznajemy na kartach komiksu Król Deadpool.

Deadpool zostaje królem! Pomyślałby kto, że tę postać umieszczono już we wszelkiego rodzaju najdziwniejszych, najbardziej niespodziewanych scenariuszach, ale twórcy wciąż prześcigają się w wymyślaniu nowych przygód bohatera. Tradycyjnie, nic nie dzieje się tu zgodnie z jego planem i niczego nieświadomy najemnik, wykonując kolejną robotę zabija króla potworów, tym samym stając się jego następcą.

Jak nasz bohater poradzi sobie z rządzeniem potworami na Staten Island? O tym przekonujemy się właśnie z lektury wydanego w Polsce przez Egmont komiksu. Nie jest to jednak jedyny wątek przewodni tej historii. Pojawia się tu urocza łowczyni Elsa Bloodstone, nowym najlepszym przyjacielem Deadpoola zostaje rekin Jeffrey, a naprzeciw miłościwie panującego króla stają maziowate demony przypominające Venoma, syn Kravena, a w historię zostają wplątani nawet X-Meni.

Król Deadpool pióra Kelly Thompson, to komiks, który robi doskonały użytek z charakteru tytułowego bohatera, jego niezwykłych umiejętności, a przede wszystkim jego wygadanej gęby. Humoru jest tutaj oczywiście co nie miara, bo Deadpool niczego i nikogo nie bierze w pełni na poważnie. Nawet swojej nowej fuchy jako króla potworów. Możecie sobie wyobrazić jego reakcję, gdy musiał przyjąć na audiencję potwory, przychodzące do niego ze swoimi problemami. Jest wulgarnie, brutalnie i zabawnie, czyli Deadpool w formie.

Deadpool ma swój okrągły stół z oryginalną grupą potworów, od rycerza wilka, przez wielki galaretowaty portal, aż po bałwana. Gdzieś po drodze pojawia się Gwenpool, która podrzuca mu wspomnianego przeze mnie młodziutkiego rekina Jeffa. Ten zresztą jest w moich oczach cichym bohaterem komiksu i wyrasta na więcej niż tylko maskotkę. Z kolei najlepszy w całym komiksie jest fakt, że Wade Wilson na swój pokręcony sposób naprawdę stara się być dobrym królem.

Z całej historii płynie bardzo fajny morał, który najlepiej obrazuje nam spotkanie z Kapitanem Ameryką. W dużym skrócie, potwory też mają prawo żyć i mieć swój zakątek na świecie, i to, że są potworami wcale nie musi oznaczać, że będą siały zamęt i zabijały ludzi. A Deadpool w pewnym momencie stwierdza, że sam jest jak te potwory i dobrze je rozumie.

Za ilustracje odpowiadają tutaj Chris Bachalo i Gerardo Sandoval. Król Deadpool w warstwie wizualnej, podobnie jak ma to miejsce w przypadku scenariusza, prezentuje się bardzo solidnie. Dobrze udało się oddać dynamiczną, kolorową i absurdalną akcję, której tempo nadaje główny bohater. Najfajniej wypadają te wielkie, epickie walki z potworami, w których Deadpool ściąga do pomocy swoich poddanych, trochę jak w filmie Deadpool 2.

Zdaję sobie sprawę, że z daleka fabuła może nie wydawać się nad wyraz oryginalna. To znaczy, mamy tutaj pewien schemat, który często przewija się w komiksach Marvela. Jak widać, nawet Deadpool, postać o moralnie wątpliwym charakterze ostatecznie walczy z jakimś większym złem. Uważam jednak, że i tak mamy tu do czynienia z kawałem dobrej rozrywki. Sam pomysł jest na tyle ciekawy, że warto dać mu szansę.

Gdy zobaczyłem jednego z moich ulubionych komiksowych bohaterów w królewskim stroju, pozującego do portretu z małym rekinem u boku, wiedziałem, że muszę sprawdzić w jakież to niesamowite przygody artyści z Marvela tym razem wpakowali popularnego wśród czytelników najemnika. Kolejną nietuzinkową historię z Wadem Wilsonem w roli głównej poznajemy na kartach komiksu Król...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Spider-Man Noir Paco Diaz, Juan Ferreyra, David Hine, Richard Isanove, Bob McLeod, Fabrice Sapolsky, Roger Stern, Margaret Stohl, Carmine di Giandomenico
Ocena 8,0
Spider-Man Noir Paco Diaz, Juan Fer...

Na półkach:

Wielki sukces filmu Spider-Man: Uniwersum pokazał nam jak wielka siła tkwi w alternatywnych historiach, przedstawiających perypetie danych superbohaterów. Koncepcja ta jest źródłem nieskończonej ilości możliwych scenariuszy. Dzięki temu żadni nowych, oryginalnych komiksów czytelnicy mogą zaspokoić swoje kreatywne potrzeby. Najlepszym tego przykładem jest wydany właśnie przez Egmont album zatytułowany Spider-Man Noir.

Ten niemal 400-stronicowy album zabiera nas aż do 1933 r. i opowiada alternatywną historię Człowieka Pająka. W tej wersji Peter Parker żyje w czasach prohibicji i wielkiego kryzysu. Wraz ze swoją ciotką zachęca najbiedniejszych do walki o swoje prawa. W wyniku wplątania się w sprawy gangsterów zostaje ugryziony przez pająka, który obdarza go klątwą jaką jest wielka moc. Tak oto rodzi się kolejna wersja marvelowskiego superbohatera.

Sam album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach:

Spider-Man Noir #1–4,
Spider-Man Noir: Eyes Without a Face #1–4,
Edge of Spider-Verse #1,
Spider-Geddon: Spider-Man Noir Video Comic,
Spider-Verse Team-Up #1 oraz
Spider-Man Noir (2020) #1–5, a następnie zebrane w tomach „Spider-Man Noir: The Complete Collection” i „Spider-Man Noir: Twilight in Babylon”.

Na jego kartach mamy okazję przeczytać historie takich autorów jak David Hine, Fabrice Sapolsky, Roger Stern i Margaret Stohl. Z kolei ilustracje w komiksie stworzyli Juan Ferreyra, Carmine Di Giandomenico, Richard Isanove, Bob McLeod i Paco Diaz. Jak zatem widać, ten nowy wariant bohatera wpadł w ręce wielu różnych, utalentowanych artystów. W większości pozostają oni jednak wierni pewnej wizji tej konkretnej wersji postaci Marvela.

Zacznę od tego, że najbardziej spodobała mi się pierwsza z historii zawartych w tym albumie, przedstawiająca genezę bohatera, który żyje w latach 30. ubiegłego wieku. Wspaniałe są alternatywne wersje złoczyńców naprzeciw których staje Spider-Man. Uważam, że wspaniałym pomysłem było uczynienie z nich swego rodzaju dziwaków rodem z trupy cyrkowej. W jej skład wchodzą Kraven i Vulture, a przewodzi im Goblin – Norman Osborn.

Sporo elementów tej historii przypadło mi do gustu. Przede wszystkim Peter Parker jest tu znacznie odważniejszy i poważniejszy niż znane mi jego wersje. Bierze sprawy w swoje ręce jeszcze zanim zyskuje niezwykłe moce. Przez dużą część tej historii nie jest takim harcerzykiem jak w innych komiksach. Do pewnego momentu używa nawet broni palnej! Z czasem, za sprawą słów ciotki May zaczyna przechodzić przemianę i bardziej przypominać inne warianty Pajączka. Naprawdę spodobał mi się ten mroczniejszy i poważniejszy ton komiksu.

W albumie Spider-Man Noir pojawiają się jeszcze inne znane z komiksów Marvela postaci. Mamy doktora Octopusa jako owładniętego nazistowską ideologią naukowca eksperymentującego na czarnoskórej ludności. Jest Felicia Hardy, prowadząca popularny wśród gangsterów klub nocny. Wspomniany przeze mnie Vulture jest kanibalem, bardziej bestią niż człowiekiem. Cameo zaznacza Kameleon, którego oczywiście nie rozpoznajemy od razu. W dość krótkim wydaniu pojawia się też Mysterio. Jest też James Jonah Jameson, którego charakter niespecjalnie różni się od innych jego wersji, ale to akurat uznaję za plus.

Generalnie, zdecydowanie mniej do tego opracowania pasują mi historie związane z multiwersum. W nich, nasz nowy wariant herosa ginie w tłoku. Są bardziej fantazyjne i zdecydowanie mniej wiarygodne, a tym samym mniej pociągające. Tak zachwyciłem się tymi pierwszymi historiami toczącymi się w latach 30., klimatycznymi ilustracjami i oryginalnymi rozwiązaniami, że te ostatnie zeszytu spod znaku multiwersum uważam za największy minus tego albumu.

Pierwsze zawarte w Spider-Man Noir zeszyty powinny zdecydowanie usatysfakcjonować fanów pajączka. Przynajmniej jeśli chodzi o scenariusz, bo ten jest po prostu świetny. Styl ilustracji nie musi jednak przypaść wszystkim do gustu. Jak bawić się wariantami tego superbohatera, to właśnie w taki sposób jaki ma to miejsce w komiksie wydanym przez Egmont. Czeka was grubo ponad 300 stron pełnej dramatu, akcji i rozrywki lektury. Czegoż chcieć więcej?

Wielki sukces filmu Spider-Man: Uniwersum pokazał nam jak wielka siła tkwi w alternatywnych historiach, przedstawiających perypetie danych superbohaterów. Koncepcja ta jest źródłem nieskończonej ilości możliwych scenariuszy. Dzięki temu żadni nowych, oryginalnych komiksów czytelnicy mogą zaspokoić swoje kreatywne potrzeby. Najlepszym tego przykładem jest wydany właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jako miłośnik fantasy niejednego autora miałem już okazję czytać. Nie będę jednak ukrywał, że większość przeczytanych przeze mnie lektur z tego gatunku to powieści takich uznanych pisarzy jak Tolkien, Sanderson, Gaiman, Martin czy Pratchett. Jak zatem możecie się domyślić, jeśli chodzi o tego rodzaju historie w moim przypadku poprzeczka postawiona jest wysoko. Zauważycie również, że brakuje tu polskich twórców. Postanowiłem jednak nadrobić te zaległości i akurat w moje ręce trafiła książka zatytułowana Cymelia Smoków.

Książka wydawnictwa Novae Res to pierwsza część większej historii, której autor/autorka ukrywa się pod pseudonimem K. J. Beta. Jest to debiut, na co zresztą wziąłem poprawkę podczas czytania. Choć nie miałem wielkich oczekiwań, a Cymelia Smoków nie okazała się być arcydziełem literatury, to jednak jej lektura pozostawiła we mnie dość pozytywne wrażenia.

Główną bohaterką książki jest Iliana. Nastolatka przyjeżdża do swojej babci z Bydgoszczy, aż do Bieszczad. Czekają ją zatem nie lada zmiany, a do tego trzeba jeszcze dorzucić okres dojrzewania, czyli buzujące hormony. Z pozoru wydaje się ona być zupełnie zwyczajną dziewczyną, ale skrywa niezwykłą tajemnicę, którą odkrywamy na kartach tej historii. Posiada niezwykłe moce i opiekuje się smokiem!

Wraz z rozwojem fabuły dowiadujemy się, że Iliana przyjechała na południe Polski by trenować pod okiem babci Danuty, która również posiada specjalne zdolności. O tym kim tak naprawdę są, czym się zajmują i skąd wzięły te nadprzyrodzone zdolności dowiadujemy się dość późno. Książka trzyma pewne fakty w tajemnicy przez dość długi czas co pozytywnie wpływa na odbiór fabuły. Z zaciekawieniem przewracałem kolejne strony, choć przyznam szczerze, że w tej części historii nie dzieje się zbyt wiele nadzwyczajnych rzeczy.

Cymelia Smoków, to tytuł, który czyta się naprawdę łatwo, szybko i przyjemnie. Napisana mitycznym „lekkim piórem” idealnie nadaje się przede wszystkim dla młodszych czytelników, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z fantasy. Nie jest toporną lekturą, zarzucającą czytelnika wiązankami kwiecistych opisów, czy wymyślnymi terminami wymyślonymi przez autorkę.

Polski czytelnik dobrze odnajduje się w tej rzeczywistości. Wątki poruszające kwestie relacji szkolnych oraz romantycznych nastolatków są naprawdę wiarygodne i stanowią jeden z mocnych punktów książki. Nieco gorzej wypadają te elementy fantastyczne, ale to głównie ze względu na fakt, że nie ma ich tutaj aż tak wiele jakbyśmy się początkowo tego spodziewali.

Główni bohaterowie są charakterni, nie da się zaprzeczyć. Zdecydowanie są jacyś, choć na pierwsze miejsce wysuwa się babcia Danuta. To prawdziwa „baba z jajami”, która potrafi rzucić sprośnym żartem, ale także rozłożyć swojego przeciwnika na łopatki z szybkością jeża Sonica. Naprawdę zapada w pamięć jako babcia, którą niejeden wnuk/wnuczka chciałby mieć.

Cymelia Smoków nie jest najbardziej oryginalną opowieścią fantasy jaką czytałem. To jednak naprawdę solidna historia, tym bardziej, że to zdaje się być dopiero początek epickiej opowieści. Finał jest naprawdę ekscytujący i pozwala wierzyć, że będzie jeszcze lepiej. Dla początkujących czytelników jak znalazł, ale wymagającym raczej bym jej nie polecił.

Jako miłośnik fantasy niejednego autora miałem już okazję czytać. Nie będę jednak ukrywał, że większość przeczytanych przeze mnie lektur z tego gatunku to powieści takich uznanych pisarzy jak Tolkien, Sanderson, Gaiman, Martin czy Pratchett. Jak zatem możecie się domyślić, jeśli chodzi o tego rodzaju historie w moim przypadku poprzeczka postawiona jest wysoko. Zauważycie...

więcej Pokaż mimo to