-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2023-11-24
2022-06-23
"Dla Laury, która nigdy nie zapomniała, jak to jest być dzieckiem. Ania".
Od lat śledzę i podziwiam wszystkie publikacje Anny Golus, dlatego tak bardzo cieszy mnie ta osobista dedykacja od Autorki. Tak, nie zapomniałam, i to wielka ulga, że już dzieckiem nie jestem. Dziś, jako 42-letnia kobieta jestem w dużo lepszej sytuacji. Zarabiam pieniądze za moją pracę, nie muszę odrabiać żadnych zadań z pracy w domu. Nikomu nie wolno mnie klepać po pośladkach, wolno mi myśleć na własny rachunek, sama decyduje z kim mieszkam i nie jestem skazana na stałe towarzystwo zboczonego psychopaty. W dodatku nikt taki nie sprawuje nade mną bezkresnej WŁADZY.
Władza rodzicielska - twór słów, a takie twory- jak słusznie zauważa Anna Golus - zawsze tworzą a zarazem odzwierciedlają rzeczywistość. Jeśli jest władza - to jest tez władca i jest poddany.
Wszechobecny dyskurs adultystyczny niepostrzeżenie gruntuje przypisane od wieków role: dziecko to nie jest osoba do rozmowy, której wolno wyrażać emocje, uczucia, którą trzeba wysłuchać, zrozumieć jej punkt widzenia.
Dlatego właśnie Anna Golus swoja prace doktorska - która stała się podstawa dla omawianej książki - napisała z perspektywy dziecka.
W mojej własnej książce ("Jedenaste nie dotykaj") pierwszą połowę każdego rozdziału napisałam w podobny sposób. Użyłam metody retrospekcji, jak gdybym pod wpływem hipnozy znów patrzyła oczami malej dziewczynki, którą byłam. Po publikacji, oprócz licznych pochwał, przeczytałam, ze byłam "chora", i ze "rodzice powinni iść ze mną do lekarza", oraz: "Rozumiem, ze dorosły może poczuć podniecenie w takiej sytuacji, ALE DZIECKO?!"
Dziecku według wielu dorosłych nie wolno być sobą. Nie wolno czuć podniecenia, gdy jest dotykane przemocą. Powinno cierpieć w milczeniu, rowniez wtedy gdy dorosnie, i wstydzić się naturalnych, seksualnych reakcji swojego ciała na niechciany dotyk. Zaś rodzic ma prawo sprawować nad nim władzę.
Dogłębna analiza Anny Golus ukazuje sedno programów takich jak Superniania - wychowanie jest tu ukazywane jako WALKA O WŁADZĘ. Walka, którą dorosły powinien oczywiste wygrać, dziecko zaś ma zostać pokonane.
Dziecko - to osoba, do której mówi się (cytuje słowa matki po metamorfozie w tytułowym programie): "Kacper, MASZ teraz iść do sklepu i kupić chleb i bułki". A odnowiony Kacper idzie bez mrugnięcia okiem - pokazując jak cudownie wpłynęła na niego wizyta Superniani, kamerzystów i wielu innych osób, które nam - widzom - nie zostały pokazane.
Program Superniania jest klasyczny dla gatunku otumaniaczy, które maja tak sugestywna moc. Dziecko zgodnie z nurtem z poprzednich wieków nie ma głosu i zawsze musi byc GRZECZNE. A rodzice - choć raczej tego nie dostrzegają - również są posłuszni Superniani, oni również są tresowani i pozbawieni głosu.
W stosunku do minionych wieków w programie pojawia się wielka różnica - dzieci nie wolno bić. Rodzice jednak nie przepraszają ich za wcześniejszą przemoc. Jakby nic się nie stało. Tymczasem żal nie znika, nawet - lub może zwłaszcza - ten dobrze stłumiony, i wraca ukryty w zachowaniach określanych przez dorosłych jako "niegrzeczne". I znów to dzieci są obarczane winą.
Kiedy roślina źle rośnie, zmieniamy jej warunki, a nie samą roślinę. Czasem problemem jest niedobór słońca, lub jego przesyt. Nadmiar lub niedosyt wody, jałowa gleba, towarzystwo toksycznych, lub dominujących roślin, mszyce, za mala doniczka.
Zawsze szukamy źródła problemu, nie zwalamy winy na roślinę. W przypadku dzieci, gdy rodzice nie mogą poradzić sobie z wychowaniem, wina najczęściej leży właśnie w rodzicach. Jednak nie są oni sadzani przymusem na karnym jeżyku by przemyśleli swoje zachowanie. Z maniakalnym uporem są tam odnoszone płaczące dzieci.
Anna Golus ukazuje bezsens metody "karnego jeżyka" i jej szkodliwość, bo wzburzone (nieraz celowo) dziecko właśnie wtedy potrzebuje przytulenia i pocieszenia.
Superniania z cala mocą swojego medialnego autorytetu zaleca "przeczekanie", a wyrażanie żalu, złości, smutku - określa mianem "histerii".
Autorka omawianej książki słusznie rozbija ten fałszywy medialny obraz, jakby zdzierała zasłony oddzielające Thrumana od realnego świata.
To wszystko ułuda - mówi - jedyne, co tu jest prawdziwe to uczucia dzieci wkręconych w show.
Autorka wymienia inne szkody wynikające z metod zalecanych przez Supernianię: nauka kłamstwa - gdy dziecko przeprasza z przymusu, zaburzenie więzi, oraz te długoterminowe jak depresja (Anna Golus rozmawiała z dorosłymi już uczestnikami tytułowego programu).
To co mnie uderzyło w tym programie najbardziej to naga, niemal 6-letnia dziewczynka, której MIEJSCA INTYMNE, zostały zamazane wręcz minimalnie i inne dzieci, pokazywane całkiem nago.
Wiktoria miała 5 lat i 10 miesięcy gdy cała Polska mogla oglądać ją nago, doprowadzoną specjalnie do roztrzęsienia, by odcinek był ciekawy dla widzów.
Szokuje fakt, iż według Doroty Zawadzkiej Wiktoria była już na tyle dojrzała by chodzić do szkoły (dzieci urodzone pod koniec grudnia maja we wrześniu 5 lat i 8 miesiecy) i równocześnie można ją pokazywać nago w telewizji.
Ja w takiej sytuacji, w tym wieku czułabym się wykorzystana seksualnie. Tym, że obcy ludzie włażą mi do łazienki i patrzą na mnie. Ze mnie nagrywają(!) i uwidoczniają mój wizerunek(!).
Zakaz bicia dzieci skierowany przez Supernianie do rodziców, z pewnością był innowacja w kraju, w którym dotąd było to uważane za oczywiste. Niestety Superniania nie wyjaśnia w programie, z czego on właściwie wynika. Nie tłumaczy bijącym do tej pory rodzicom, jakie są następstwa tresury biciem. I niestety zamienia ja na tresurę poprzez odrzucenie. Najbardziej przykre były dla mnie momenty gdy maluszek płakał, wychodził z łóżka, błagał o życzliwą obecność rodzica. A rodzic zamieniał się w robota, jakby użądliła go stalowa osa z "Czasu robotów" Andrzeja Maleszki. Nie rozumiem - po co?
Ostatnio obejrzałam kilka starych odcinków Superniani, by móc odnieść się to tematu obiektywnie. Zobaczyłam rodziców dających "klapsa" dzieciom. I w tym momencie szczególnie uzmysłowiłam sobie, dlaczego niektórzy nie rozumieją mojej własnej książki.
Po tych rodzicach w Superniani bylo widać, ze klepiąc w pupę dziecko nie mieli żadnych intencji erotycznych.
Bo większość nie ma.
Oni byli sfrustrowani, bezsilni i bezradni. A jednak mimo to, DLA MNIE karny jeżyk nie jest czymś tak samo złym jak klaps. Są tacy, dla których klaps jest nieporownanie gorszy, (jak i tacy dla których gorszy jest karny jeżyk).
Jednak popieranie każdej z tych "metod" jest jak chwalenie się: "ja nieraz pływam w morzu przy czerwonej fladze i wcale nic mi się nie stało".
Stało się: jesteś siewcą złego przykładu.
Gdybym ja była na miejscu tamtych filmowanych dzieci, pomimo braku erotycznych intencji rodziców, takie klepnięcie w pośladki, odebrałabym jako napastowanie seksualne.
Dlaczego? Dlatego bo już wcześniej ktoś dotykał mnie w ten sposób z seksualna, dominującą intencją. Bo oglądałam takie poniżające seksualnie sceny w bajkach i to również nie pozostało bez echa. Bo moja dziecięca seksualność została naznaczona.
A gdyby to się nigdy nie stało?
Nie wiem. Byłam bardzo wrażliwym dzieckiem (przy takich awanturach to nie jest dziwne). Pod względem seksualnym tez byłam wysoko wrażliwa (układ nerwowy ma wielki wpływ na naszą seksualność).
Może nawet bez molestowania moja seksualność już dawałaby o sobie znać? Przecież człowiek od początku jest istota seksualna, lekarze podczas badania usg widzieli nawet płody masturbujące się w łonie matki. A masturbacja przedszkolaków jest całkiem naturalnym zjawiskiem.
W swoich wcześniejszej publikacji "Już bez bicia. Spór o klapsa" Anna Golus słusznie zauważa, że: Nie trzeba patrzeć na ilustracje w podręczniku do anatomii człowieka, by wiedzieć, w jak bliskiej odległości od pośladków znajdują się u obu płci genitalia. Gdy pośladki są bite, napływa do nich krew, wywołując zaczerwienienie. Krew napływa również w tak bliskie miejsca intymne, co ma miejsce także podczas podniecenia seksualnego. A kiedy podczas lania pupa jest wypięta, co często się zdarza, zwłaszcza podczas karania dziecka „przez kolano”, klapsy czy razy spadają nie tylko na pośladki, ale też na genitalia! I choć dla większości z nas ból niewiele ma wspólnego z rozkoszą seksualną, to faktem jest, że tego rodzaju „stymulacja” jest pierwszym doświadczeniem erotycznym dziecka!"
W "Dzieciństwie w cieniu rózgi" Anna Golus pisze:
"Bardzo istotną sprawą, o której rzadko się wspomina i o której najwyraźniej zapominają dorośli bagatelizujący klapsy, jest fakt, że pośladki to miejsce intymne. (...) Chyba w żadnej innej dziedzinie dziecko nie otrzymuje bardziej sprzecznych komunikatów. Uczy się, że dotykanie pewnych miejsc jest złe i niedozwolone, a bicie ich - dobre i dozwolone."
Autorka opisuje też historię Beth Fenimore, która czuła niechciane podniecenie kiedy jej ojciec - pobożny pastor - kazał się jej rozbierać do naga i uderzał ją rózgą w pośladki.
Nie znam odpowiedzi na moje drugie pytanie, jednak z cala pewnością zgadzam się z Anna Golus: dziecko jest człowiekiem i powinno być traktowane tak jak człowiek.
Po publikacji mojej własnej książki przeczytałam o sobie, ze bylam "zboczonym dzieckiem", skoro "klaps" pobudzał mnie seksualnie.
Tymczasem nikt nie pyta kobiety, którą dyrektor klepnął w pośladki, gdy pochyliła się nad biurkiem by wziąć długopis, lub gdy się spóźniła - czy poczuła podniecenie!
Odczuwanie podniecenia nie jest warunkiem, by ten dotyk został zakwalifikowany jako przemoc seksualna. Po prostu wiemy, ze kobiet nie wolno klepać po pośladkach, bo to naruszenie intymności.
A przecież każde 3-letnie dziecko wie już, które miejsca są intymne. Jeśli nie - to zdecydowanie powinno się dowiedzieć, dla swojego własnego bezpieczeństwa.
Jeśli tata klepie dziecko po pupie (daje klapsa), czerwona lampka nie zaświeci się mu wcale, gdy to samo zrobi pan w sklepie, sąsiad, trener, ksiądz, starszy kolega, kuzyn. Przecież dorosłym tak wolno!
Gdy Superniania była emitowana obejrzałam tylko kilka odcinków. Odrzucało mnie od tego programu, gdyż prowadząca odnosiła się do dzieci z góry, rodziców nie traktowała poważnie, była apodyktyczna.
Karny jeżyk był metoda udowadnia, kto ma władzę. Tylko temu służył time-out - jeśli nie, to czemu dziecko nie mogło się uspokoić w dowolnym miejscu lub zasnąć?
Niemoralność tego typu programów uwidacznia fakt, który zdradza nam Anna Golus: rodzicom nie było wolno przerwać nagrywania programu, gdyż groziły za to zbyt wysokie kary finansowe. Prywatność dzieci, ich spokój stały się produktami oddanymi pod zastaw.
W swojej książce Autorka często odwołuje się do słów Janusza Korczaka, który uczył, ze "nie ma dzieci. Są ludzie".
Ludzie niepełnoletni, potrzebujący opieki i ochrony ze strony dorosłych, potrzebujący przywódcy, a nie pana i władcy. Przede wszystkim ci mali ludzie potrzebują życzliwości i miłości.
Dziękuję Aniu, za całą Twoją pracę i działalność na rzecz dobrego traktowania dzieci, za to, że nie ma dla Ciebie tematów tabu.
"Dla Laury, która nigdy nie zapomniała, jak to jest być dzieckiem. Ania".
Od lat śledzę i podziwiam wszystkie publikacje Anny Golus, dlatego tak bardzo cieszy mnie ta osobista dedykacja od Autorki. Tak, nie zapomniałam, i to wielka ulga, że już dzieckiem nie jestem. Dziś, jako 42-letnia kobieta jestem w dużo lepszej sytuacji. Zarabiam pieniądze za moją pracę, nie muszę...
2022-04-12
Byłam absolutnie przekonana, że nigdy nie nauczę się pływać. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Będąc pierwszy raz nad morzem, w wieku lat 14, zanurzałam się na głębokość kolan, podczas gdy w swoich marzeniach byłam piękną, zwinną syreną, pląsającą z gracją w morskich głębinach. Wypływającą na powierzchnię do swojego księcia.
Książę miał na imię Michael – wyjątkowo imię niezmienione(!) – i swoją obecnością w wymarzonym, nieistniejącym świecie pozwalał mi przetrwać. Bo w świecie rzeczywistym nie było ani żadnego księcia, ani przyjaźni.
Była dziewczyna, która poruszała się jak kłoda drewna – lub może jak “trup” – co usłyszała w szkole od dobrej koleżanki. Zero gracji, zero wdzięku, wiara w siebie na poziomie minus nieskończoność. W sercu głęboka, krwawiąca dziura na wylot, a między nogami wciąż nawracające, rozdzierające ssanie wyzwalane nieustannymi flashbackami z doznanej niedawno seksualnej napaści.
Kłody drewna nie potrafią pływać. Mogą się co najwyżej przez jakiś czas unosić na powierzchni. Poudawać,że żyją.
Dwa miesiące temu otrzymałam książkę “Ocean uczuć” – piękny prezent, z dedykacją od Autorki – Marioli Sternahl. Ta lektura wzbudził we mnie tak ogromne zdziwienie ilością podobieństw między mną, główną bohaterką, że potrzebowałam wiele czasu, by móc o tym napisać.
Ocean uczuć. Ocean podobieństw, skojarzeń, wspomnień. Ocean myśli. Najważniejsza z nich – to ta, z jak wielką odpowiedzialnością wiąże się bycie CZYIMŚ RODZICEM. Jest nim zostać łatwo, a tak wiele osób nie jest na to gotowych, gdyż zamiast przygotowania niosą z sobą swoje własne, jak i te rozległe, pokoleniowe traumy. To, w jaki sposób byliśmy wychowywani, podąża za nami jak cień, nie uciekniemy od tego nigdy. Możemy przed nim uciekać, ale możemy też się zatrzymać i spojrzeć mu prosto w oczy. Tak jak bohaterka “oceanu uczuć” – Anna.
“…ogromny deficyt miłości Anny, w połączeniu z dorastaniem w domu, w którym kompletnie brakowało wsparcia(…),powodowały zmiany w jej psychice, mające poważne konsekwencje w dorosłym życiu. (…) Max chciał się kumplować, pójść do kina, (…) chodzić na imprezy, słuchać AC/DC wymieniać poglądy, grać w piłkę nożną (…) Ona chciała go mieć tylko dla siebie była zazdrosna o wszystko i wszystkich”.
Na mojej psychice brak akceptacji, zrozumienia, poczucia bezpieczeństwa odcisnął się tym samym piętnem. Nie umiałam żyć z ludźmi. Nie rozumiałam i bałam się ich. Kiedy z bezmiaru ludzkiego chaosu wyłaniał się jakiś przybysz, próbowałam go zaborczo usidlić, zupełnie nie mając o tym pojęcia. Nie wiedziałam jak powinno się budować zdrowe relacje, nie miałam przykładu.
“Anną i jej życiem rządził strach, dosłownie przed wszystkim i przed wszystkimi. (…) Nie opuszczał jej ani na chwilę”.
Zabrzmiało nazbyt znajomo, na akapicie zaznaczyłam 😮 i wykrzyknik. Nie wiedziałam, jak to jest się nie bać. To uczucie było zupełnie obce. Jak umieć się nie bać, gdy zgrzyt klucza w zamku jest równoznaczny z nadchodzącym wrzaskiem? Mój ojciec przekraczał próg i zaczynały się awantury. Grożenie śmiercią, terror, przemoc. To była codzienność, która odcisnęła głębokie piętno.
“Ania pragnęła rodziny niczym powietrza” (…) “Relacje matka -dziecko. (…) To zawsze funkcjonuje, ale ludzie często tego nie rozróżniają. (…) Od pewnego momentu musimy przestać nakazywać i zakazywać musimy być jedynie ich niemym drogowskazem. Kimś, kto zawsze wysłucha, kimś kto zawsze jest (…).”
Czy to dlatego, że Anna sama nie zaznała takiej rodzicielski bliskości, przyjaźni i zaufania, tym bardziej pragnęła i tym bardziej umiała dawać to swoim dzieciom? Z całą pewnością, gdyż wiedziała, jak bardzo dziecko czuje brak takiej bliskości, i pragnęła by jej dzieci nigdy tego nie zaznały. To kolejne podobieństwo ze mną, pragnienie szczęśliwej, wspierającej się rodziny.
Nieraz moje koleżanki za czyjąś namową rozdzielały kary, zakazy, który miały dobrze wpłynąć na zachowanie dzieci. Mówiłam wtedy, że to tak nie działa. Można kogoś zmusić do zmiany zachowania, ale nie do zmiany widzenia problemu, ani do moralności.
Tak jak Anna od początku starałam się być przyjacielem, przywódcą stada, a nie sędzią.
“(…) wnusia wstydziła się przed wszystkimi za swój wygląd starej dewotki. Kiedy jej rówieśnicy biegali w dżinsach i podkoszulkach, ona nosiła granatowe spodnie z kantem, na dodatek często przykrótkie. (…) Na zimę koniecznie kożuszek i czapeczka z futerkiem. To tak, aby koleżanki już naprawdę pękały ze śmiechu.”
To mogłoby się wydawać takie błahe i nieważne. Ale nie wtedy, gdy ma się 11, 12, 13 lat. Rozumiem Annę, bo ja też czułam się jak dziwadło. Moje włosy zawsze były krzywo przycięte i brudne (przecież włosów nie powinno się myć częściej niż raz w tygodniu. A jeśli przetłuszczają się tak, że po jednym dniu są zlepione w śliskie, lepkie stroki, to trzeba udawać, że się tego nie widzi), moje rajstopy nigdy nie były prane, fryzura – wysoko upięte kucyki z gumkami dla przedszkolanki. Jakieś falbaniaste spódnice, a w zimie wielki, damskie kurtki w stylu dojrzałych kobiet.
Dołóżmy do tego biust, który się pojawił dopiero w wieku 12 lat, gdy moje koleżanki nosiły już miseczkę D. Nienawidziłam mojego ciała, i wszystkiego związanego z cielesnością. Miałam ku temu inne, niż Anna powody, jednak rozumiem dobrze, że jak samotna czuję się nastolatka, która czuje się inna i jest traktowana przez koleżanki jakby była inna.
Całości dopełniało nieustanne poczucie winy. Bo przecież moja mama tak się starała, żebym pięknie wyglądała w tych dziecinnych, przedszkolankowych sukienkach i kucykach. nie potrafiłabym jej powiedzieć, że źle się w nich czuję, nie potrafiłabym jej zranić. Wolałam znosić złośliwe uśmiechy i komentarze.
Z bohaterką “Oceanu uczuć” było tak podobnie: “Gówniarz niczego docenić nie umie, a człowiek tak się stara, tak się poświęca!
Słowa tego rodzaju Anna słyszeć będzie na każdym kroku (…) Spowodują, że Annie już od dziecka towarzyszyć będzie poczucie winy”.
Słyszałam od mojego ojca wiele podobnych słów. A coś podobnego jak u Anny, w jakimś stopniu zostało mi do dzisiaj. Ten strach, by kogoś nie zranić. Nieumiejętność odmówienia, gdy starszy sąsiad łąpie złapie mnie za pierś, czy za pośladek. Żeby mu nie zrobić przykrości. Strach przed odrzucenie. Przed atakiem. Przed byciem złą.
Mogłabym wymieniać podobieństwa między mną i Anną jeszcze długo. Nieumiejętność wzięcia w swoje ręce swojego życia przez jej matkę, nieumiejętność rozmawiania z córką, nieznajomość własnych emocji, źródła jej problemów w relacjach z własnymi rodzicami, chęć odczarowania dawnej siebie poprzez romans Anny z chłopakiem z przeszłości, cień przeszłości padający na relacje Anny z mężem, jej ogromne pragnienie miłości i wpadnięcie w toksyczny związek w młodym wieku. Ja nie zaszłam wtedy w ciążę, a przecież niewiele brakowało.
Kolejne podobieństwo to wiara. Kościół zranił mnie, bo okazał się być niewierny. Zdradził mnie, oszukał i wykorzystał. Ale moja wiara to część mojego życia, i tak samo jak Anna bez niej nie dałabym rady.
Nie lubię gdy ktoś wyśmiewa czyjąś wiarę, jeśli jej założenia są oparte na miłości bliźniego – prawdziwej, bezinteresownej. Nie lubię nazywania Kościoła instytucją pełna zła. Owszem, ludzie Kościoła mają wiele złą na sumieniu. Jak ludzie należący do wszelkich ruchów, ideologii, a także, ci, którzy z żadnymi się nie identyfikują.
Ci, którzy najgłośniej krzyczą, wyzywają niewinnych księży, wyśmiewają religie – w imie obrony skrzywdzonych – nie przejmują się wcale, tym ze ranią uczucia i krzywdzą wielu starszych, ludzi i wszystkich dla których ta religia jest jedyna ostoją.
Też taka kiedyś byłam, też nienawidziłam Kościoła, gdyż głęboko mnie zranił.
Dziś widzę, że to, że mnie ktoś zranił nie daje mi prawa do ranienia innych. Tym bardziej, nie chcę tego robić, bo z perspektywy czasu, nie chcę by ktoś czuł się tak jak ja wtedy.
To jeszcze jedno podobieństwo do Anny. Z naszych doznanych w dzieciństwie zranień wyniosłyśmy wiedzę o uczuciach osoby skrzywdzonej, nie warto tego nieść dalej.
Ach, no i w końcu w wieku 30-paru lat nauczyłam się wreszcie pływać! Nie jest to pływanie dobre, ale utrzymuje się na wodzie, umiem nurkować, a co najważniejsze po długich ćwiczeniach w wodzie opuścił mnie strach.
Polecam gorąco lekturę “Oceanu uczuć”, ta książka pokazuje, ze nie możemy odrzucić przeszłości, ale gdy jej nie wypieramy, możemy zrozumieć samych siebie. I uwierzyć, ze nauczymy się pływać :)
Byłam absolutnie przekonana, że nigdy nie nauczę się pływać. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić. Będąc pierwszy raz nad morzem, w wieku lat 14, zanurzałam się na głębokość kolan, podczas gdy w swoich marzeniach byłam piękną, zwinną syreną, pląsającą z gracją w morskich głębinach. Wypływającą na powierzchnię do swojego księcia.
Książę miał na imię Michael – wyjątkowo...
Książka "Niecierpliwe" otrzymana w prezencie od Wydawnictwa NOWE od dawna cierpliwie czekała na mnie na półce.
"Co cię nie zabije to cię wzmocni".
"Munyial. Cierpliwosci dziewczęta".
Sama napisałam książkę z perspektywy ofiary. Powinnam "być twarda". Odporna na takie książki.
A przynajmniej udawać, że jestem. Nie chwalić się słabością. Tego oczekuje się od kobiet - nie tylko w Kamerunie. I nie tylko od kobiet.
A ja bałam się czytać. Wyrzut sumienia ostatecznie przywołał mnie z półki, a wtedy już nie mogłam się od niego oderwać.
"Kobieta musi być posłuszna mężowi".
"Dzieci i ryby nie mają głosu".
"Jeśli mąż się rozgniewa na żonę - to znaczy, że ona go rozgniewała".
"Szanuj ojca swego i matkę swoją".
"Mąż ma prawo bic żonę gdy jest nieposłuszna".
"Rózeczką Duch Święty dzieci bic radzi..."
"Cierpliwosci! Munyial dziewczęta! Znoście wszelkie przykrości. Nagrodą za cierpliwość jest raj".
"...Różdżka do nieba dzieci prowadzi".
Kobiety - bohaterki "Niecierpliwych" nie są pełnoprawnymi ludźmi.
W naszej kulturze pełnoprawnymi ludźmi nie są dzieci.
"Wszystkiemu winne 'bezstresowe' wychowanie".
"Tak się kończy, gdy córki zbyt długo chodzą do szkoły".
"Mężom wolno karać i bic nieposluszne żony. Tylko nie w twarz!"
"Jakie to piękne!" (Papież Franciszek).
Jednak znalazłam jeszcze jedna różnicę.
Nie znam się na religioznawstwie, ani na zwyczajach w Kamerunie, ale "niecierpliwe" bohaterki powieści były bite przez mężczyzn batem po plecach.
Dzieci w kulturze europejskiej i zachodniej są zwyczajowo bite po pośladkach.
Te dzieci mogą być również nastoletnie.
Dotyk nazywany "klapsem" trafia w okolice stricte intymne. I to jest nazywane wychowaniem, "prawem boskim". Jest "wspominane z estymą".
A jeśli jakaś nastolatka ośmieli się poczuć molestowana tym dotykiem - zostaje odesłana by poszła "się leczyć".
Kobiet w Kamerunie nikt nie broni.
Dzieci i nastolatki są w zachodnim świecie bronione - ale na zasadach dorosłych. Same nie mają głosu, "nie są kompetentne".
Ostatnio często słyszymy, że każda religia to zło, ale ja się z tym nie zgadzam.
To nie religia jest niemoralna. To my - ludzie - czesto tacy jesteśmy. Nierzadko zostajemy w to wkręceni - jak Hindi i jak Safira.
A odnośnie kontrowersyjnych tekstów w świętych księgach... Oddaję głos religioznawcom.
Książka "Niecierpliwe" otrzymana w prezencie od Wydawnictwa NOWE od dawna cierpliwie czekała na mnie na półce.
więcej Pokaż mimo to"Co cię nie zabije to cię wzmocni".
"Munyial. Cierpliwosci dziewczęta".
Sama napisałam książkę z perspektywy ofiary. Powinnam "być twarda". Odporna na takie książki.
A przynajmniej udawać, że jestem. Nie chwalić się słabością. Tego oczekuje się od kobiet - nie...