-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2022-06-08
2022-02-16
Opowieść Mike'a Carey'a to historia, która porusza się własnym tempem, a do której trzeba się niestety przyzwyczaić i z początku bardzo mało tu grozy. Jest raczej poczucie "dziwności" całej tej sytuacji i mały niepokój, bo tytułowy domek dla lalek służy tu nie tylko jako wystrój. Jest przyczyną wszystkiego złego co spotka rodzinę głównej bohaterki, czyli Alice.
A jednak historia ma drugie dno, które poznamy dopiero na końcu i trzeba przyznać, że robi ono piorunujące wrażenie, a rozwiane kawałki, które wydawały się nieważne, wskakują na swoje miejsce i tworzą przerażającą całość. Bo akcja za jednym wyjątkiem toczy się dwutorowo. Widzimy losy przodków Alice w XIX wieku, gdzie dzieje się dużo, począwszy od spotkania pradziada dziewczynki z pewną istotą, która za wszelką cenę chce się wydostać ze swojego więzienia.
Mamy tu siły, które mocno czerpią z mitologii Cthulhu, a jednocześnie opowieść jest oryginalna. Autor prowadzi nas przez część życia Alice, od dziecka po matkę, która będzie musiała finalnie stanąć na przeciw złu, które drzemie w feralnym domku dla lalek. A jest tam jeszcze rodzina lalek, która ożywa, gdy Alice jest sama w pokoju. Są magiczne słowa, które pozwalają wejść do środka modelu. Jest też pewien zaciemniony pokój, który pożąda dziewczyny...
Trzeba przyznać, że Carey nakombinował się jak mógł i mu to wyszło. W dodatku mamy tą niepokojącą kreskę, która z początku nie robiła wrażenia, jak cała historia, ale z biegiem czasu doceniam brudny kunszt rysownika. Wszystko to sprawia, że z trzech dotychczasowo przeczytanych pozycji spod Hill House Comics, ta podobała mi się najbardziej. Plusik za duszny klimat.
Opowieść Mike'a Carey'a to historia, która porusza się własnym tempem, a do której trzeba się niestety przyzwyczaić i z początku bardzo mało tu grozy. Jest raczej poczucie "dziwności" całej tej sytuacji i mały niepokój, bo tytułowy domek dla lalek służy tu nie tylko jako wystrój. Jest przyczyną wszystkiego złego co spotka rodzinę głównej bohaterki, czyli Alice.
A jednak...
2022-02-22
Mój kolejny Constantine w ciągu ostatnich tygodni i tom, który nie odstaje wysokim poziomem od poprzednich, mimo kontrowersji jakie ostatnio pojawiły się wokół autora.
Znaczna część tego zbioru zajmuje przede wszystkich jedna historia. Znajoma Johna zostaje brutalnie, wręcz bestialsko zamordowana. Mimo, że magik widział ją ostatni raz bardzo dawno temu, to postanawia zaangażować się w sprawę. Warren mimo, że wtłącza sporą dozę okultyzmu, to wraca na stare tory ku realizmowi, bowiem w szóstym tomie nie uświadczymy wielu ponad naturalnych wydarzeń. Mimo to nie będzie na co narzekać.
Tak też mimo, że to opowieść, która prowadzi Constantine'a na trop kochanka ofiary, który robi sobie z niej coś w rodzaju świętej do gwałtu, to opowieść snuta przez Johna, jako narratora, skupia się w głównie na Londynie, jako miejscu-katalizatorze. To miasto jest tu brudne, straszne, niebezpieczne. John jest tylko trybikiem, który wie jak podchodzić do tematu. Smutna opowieść, ale z relatywnie szczęśliwym zakończeniem.
Potem mamy kilka opowiadań, luźno że sobą powiązanych. Mamy pewien niepokojący pokój, gdzie morderca dokonywał już od lat swoich haniebnych czynów. Takie coś musi odcisnąć miejsce na tym... Miejscu? Jest też "oda" do byłych Constantine'a czy spowiedź pewnego zbrodniarza wojennego. Mamy też w końcu kołyskę, która ma więzić w sobie nie-martwy płód samego Antychrysta.
Mamy też dosyć słynny one-shot, który sprawił, że Ellis zakończył współpracę z DC, bo wydawnictwo nie chciało go wydać, zwłaszcza że w między czasie doszło do maskary w jednej z amerykańskich szkół. Jak łatwo się domyślić, tematyka tej historii jest powiązana z zabójstwami w placówkach wychowawczych, dokonanymi przez dzieci. Mocny temat, aktualny. Pozostawiający rany, ale też pozwalający trzeźwo patrzeć na to co się dzieje.
Ellis niczym nie ustępuje Ennisowi jeżeli chodzi o makabrę, choć trzeba przyznać że wirtuozeria tego drugiego autora robi większe wrażenie, być może też z faktu, że Garth dłużej pracował nad marką. Niemniej mimo swojego krótkiego występu autor odcisnął swoje piętno na postaci, równie ważne, jak te innych autorów.
PS. Jeżeli chodzi o kreskę to miałem zastrzeżenie tylko w jednym zeszytów, bo sporo odstaje od reszty. Ale okładki wynagradzają to uchybienie. Są boskie.
Mój kolejny Constantine w ciągu ostatnich tygodni i tom, który nie odstaje wysokim poziomem od poprzednich, mimo kontrowersji jakie ostatnio pojawiły się wokół autora.
Znaczna część tego zbioru zajmuje przede wszystkich jedna historia. Znajoma Johna zostaje brutalnie, wręcz bestialsko zamordowana. Mimo, że magik widział ją ostatni raz bardzo dawno temu, to postanawia...
2022-02-25
Przy kolejnym zakupie w ciemno jakiejkolwiek pozycji z serii DC Black Label, następnym razem poczekam na rzetelne recenzje i dopiero wtedy dokonam ewentualnego zakupu, bo Batman: Naśladowca czy tam Oszust, to mocno średnia historia, która chce być bardzo głęboka psychologicznie, a jednocześnie daje nam mocno przewidywalne "zwroty" akcji i nie oferuje nic fajnego, poza pracami Andrea Sorrentino, który jak zwykle jest boski, choć tu też mam jedno zastrzeżenia.
Odniosłem wrażenie, że rysownik miał mocno ograniczoną ilość miejsca do pracy, dlatego są tu strony wypełnione maleńkimi obrazkami. Nijak mi to pasuje do prowadzonej narracji. Niemniej pracę Sorrentino ratują ten tytuł przed gorszymi batami.
Mamy Panią psycholog, Dr. Leslie Thompson, która wie, że Batman to Bruce Wayne, gdyż po pewnej jego eskapadzie, odnalazła go rannego i opatrzyła. Nie zdradziła jego sekretu w zamian za sesje terapeutyczne, bo widzi że Bruce ma POWAŻNE problemy. Kostium, nocne wojaże i bicie po gębach. Prawie jak kryzys wieku średniego. Dla kobiety cała sprawa to wyzwanie. Uleczenie samego Batka byłoby nie lada przełomem w karierze...
Z drugiej strony mamy świat, w którym Batman funkcjonuje od jakiegoś czasu. Gordon jest na emeryturze, a w mieście pojawia się naśladowca ubrany w kostium nietoperza. Ten typ naśladowcy rodem z Mrocznego Rycerza Nolana, który na widok przestępcy odbezpiecza broń palną i robi to czego bohater Gotham nie chce...
A do tego mamy jeszcze zmysłową Pani policjant, Blair Wong, która nie jest obojętna serduszku Bruce'a i ma teraz chłopina spory orzech do zgryzienia. Trudno być z kimś, kto jednocześnie Cię ściga... Nawet jeżeli oboje postaci łączy jednakowe, traumatyczne przeżycia z dzieciństwa. Wątków jest tu jeszcze kilka, ale są one przewidywalne.
Wnerwiało mnie kilka rozwiązań fabularnych, które rozwiązano po macoszemu, jak motyw Arnolda Weskera aka Ventriloquista. Jest tu po to by być. Black Label to w końcu pole do popisu swojej kreatywności. I takowe występuje jedynie w wątku z Alfredem. Reszta praktycznie do kosza. No i Batman, który obrywa tyle razu, że powinien występować w stroju sera...
Batman: The Imposter to wizualny fajerwerk, przy jednoczesnej mieliźnie fabularnej. Kilka dobrych pomysłów nie wystarczy, aby poprowadzić fabułę na tyle składnie, aby nie odkryć najmocniejszych kart za wcześnie, jak chociażby przy przesłuchaniu "pomocnika" Naśladowcy. Prawdziwym wielbicielom alternatywnych historii wypada czekać do marca, kiedy na ekrany kin wjedzie filmowy The Batman. Ta pozycja Wam smaku na to nie narobi...
Przy kolejnym zakupie w ciemno jakiejkolwiek pozycji z serii DC Black Label, następnym razem poczekam na rzetelne recenzje i dopiero wtedy dokonam ewentualnego zakupu, bo Batman: Naśladowca czy tam Oszust, to mocno średnia historia, która chce być bardzo głęboka psychologicznie, a jednocześnie daje nam mocno przewidywalne "zwroty" akcji i nie oferuje nic fajnego, poza...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-16
Trzeci już i finałowy zbiór prac Garta Ennisa nad serią Hellblazer, który zawiera zeszyty: #72-83 oraz #129-133 plus Heartland plus mały dodatek w postaci Vertigo Winter's Edge #2. I to nadal fenomenalny zbiór, ale jednak nie ma tego pazura i miodności co tom drugi. Niemniej jest to nadal żelazna pozycja dla fanów tej postaci, bo Constantine namiesza tu jak zwykle w swoim stylu.
A jest tego naprawdę dużo. Na prawie 550 stronach autor upchnął masę historii, to mniejszych to większych, kończąc rozpoczęte przez siebie wątki jak na niego przystało. Jest krwiście, jest soczyście, to komiks zdecydowanie dla dorosłego odbiorcy, zresztą jak cała seria.
Po fiasku związku z Kit, John upadł i stoczył się do rynsztoka. Dosłownie. Pewne wydarzenia spowodowały jednak, że zawalczył o siebie. Mając po dziurki w nosie swoją okolicę, udaje się samolotem do Ameryki. Trafia do Nowego Jorku, gdzie zostaje przywitany iście królewsko przez samego Papę Midnite'a, który prowadzi tutaj własną gierkę. W tle motyw wędrówki, a przybocznym Johna będzie sam śp. prezydent Kennedy. Początek jest dobry, ale lepsze jeszcze przed nami.
Potem mamy ponowne nadejście Szatan i jego finalna volta, która ma na celu odebrać Contantine'owi wszystko na czym mu zależy. Więc ponownie znajomi Johna padają jak muchy, przypominając, czemu nie warto się z nim zadawać. Historia jest przewrotna i kończy się nieźle, ale wolałem chyba Diabła na etapie przygotowań. Nie musiał tam aż tak dogłębnie opisywać intrygi. I zdecydowanie nie oszalałbym od jego spowiedzi...
Potem mamy bardzo dużo treści byłej Johna, Kit. I jest to najsłabszy fragment całego zbioru. Ja tu czekam na tytułową postać, a Garth serwuje mi jakąś laskę, która ma problemy ze sobą. Widzimy jej przeszłość, gdzie sytuacja w rodzinie nie była dobra oraz teraźniejszość, gdzie potrafi nawet o mały włos co puścić się z chłopakiem siostry. Jest to napisane stylem autora, ale psuje mi tempo tomu.
Problemy Chasa to jak dla mnie też nieco zbędny fragment, gdzie przyboczny głównej postaci opowiadają jedną z historii o Constantinie, a która jest zupełnie bez puenty. I do teraz nie jestem pewny, czy to aby nie celowy zabieg...
Końcówka to wreszcie czysty Hellblazer, czyli heca z demonem w ciele martwego dziecka, którego spętał sam domorosły magik. Co oczywiście mogło pójść źle? A wszystko. Demon pozostawiony w ciele dziecka ma własny plan, nawet próbując sprowadzić na świat taką swoją wersję piekielnego mesjasza. Na tle wcześniejszych, nieco zanudzających fragmentów, ten jest boski. Nawet jeżeli dotyczy demonów. Hm...
Dillon. Rysownik do którego mam ambiwalentne odczucia (tak jak do Romity Jr.), który potrafił rysować na jedno kopytu, tu prezentuje się wyśmienicie. Zresztą nie tylko on, bo bodajże Higgins też robi swoje naprawdę dobrze, choć niekiedy wygląd postacie budzi wątpliwości. Coś się kończy, coś się zaczyna. Trzy tomy Hellblazera spod pióra Ennisa to cała masa konkretnej historii, która uczyniła postać taką jaka jest. Jedna z tych pozycji w świecie komiksu, która powinna być przeczytana przez każdego entuzjastę tej odnogi kultury. Miodzio.
Trzeci już i finałowy zbiór prac Garta Ennisa nad serią Hellblazer, który zawiera zeszyty: #72-83 oraz #129-133 plus Heartland plus mały dodatek w postaci Vertigo Winter's Edge #2. I to nadal fenomenalny zbiór, ale jednak nie ma tego pazura i miodności co tom drugi. Niemniej jest to nadal żelazna pozycja dla fanów tej postaci, bo Constantine namiesza tu jak zwykle w swoim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-15
Drugi tom interpretacji Constantine'a przez Gartha Ennisa i strzał w dziesiątkę. Widać było, że autor potrafi "obchodzić się" z postacią, ale się jeszcze dociera. Tutaj już nie było takiego problemu. Na przeszło 450 stronach mamy zbiór od 57 po 71 numer tej najdłuższej serii spod szyldu Vertigo plus opowiadanie Tainted Love.
John znalazł sobie miłość i nie. To nie Zatanna, a swojska Kit. Pamiętajcie, że pierwsza seria Hellblazer jest skierowana bardziej ku "realizmowi" postaci i historii, pomimo faktu, iż to komiks, przez co obecność aniołów i demonów nikogo tu nie dziwi. Mamy tu naprawdę dużo dobrych historii. Diabeł, który chce się odegrać na Constantine'ie za poprzednie zagranie, ale nie spodziewa się, że wróg szykował się na od jakiegoś czasu.
A bohaterowi stuknie za momencik czterdziestka, co go przeraża i jak się okazuje, pomimo charakteru ma całkiem sporo znajomy. Świetny zeszyt, przezabawny. Zwłaszcza motyw z Swamp Thingiem. Miód. Co tu mamy jeszcze, bo lektura Hellblazera to jak otwarcie bombonierki z łakociami. Mamy tu powrót Króla Wampirów, który został banalnie rozegrany, ale cała historia. Bomba. Mamy całą drakę wokół Gabriela, który na własnej skórze odczuje co znaczy zadawać się z bohaterem.
Mamy związek anioła i demona, który jest w niesmak tym u... góry? Plus jeszcze wiele naprawdę dobrych motywów, które odpowiednio wybrzmiewają, jak chociażby motyw stoczenia się na samo dno i powrót do akcji. Strony znikają w zastraszającym tempie, czemu towarzyszy pojawienie się artysty, z którym Ennis zwiąże się na długie lata i zaowocuje to m.in. Kaznodzieją czy Punisherem. Mowa tu o zmarłym już Dillonie, którego kreska jest tutaj świetna. Ale to tylko połowa tomu, bo wcześniej strony ilustrował Simpson i także dawał radę.
Jedna z najlepszych pozycji komiksowych na rynku, którą nie wypada, a trzeba mieć. Plus te okładki. Mistrzostwo świata.
Drugi tom interpretacji Constantine'a przez Gartha Ennisa i strzał w dziesiątkę. Widać było, że autor potrafi "obchodzić się" z postacią, ale się jeszcze dociera. Tutaj już nie było takiego problemu. Na przeszło 450 stronach mamy zbiór od 57 po 71 numer tej najdłuższej serii spod szyldu Vertigo plus opowiadanie Tainted Love.
John znalazł sobie miłość i nie. To nie Zatanna,...
2022-02-17
Dalsze losy Lucyfera, Gwiazdy Zarannej, który stworzył własny świat, gdzie zaprosił wolne istoty, aby stały się jego częścią. Opasł tomiszcze przeniesie czytelnika w wyobraźnię Carey, która rozciąga się niemal na 700 stron. I jest to prawdziwa epopeja. Od szczytu, po kolejny upadek, odrodzenie i poszukiwanie swojego miejsca.
Wątków jest tu tyle, że można samemu napisać książkę. Bo oto wracają karty tarota, które żyją w ludzkiej kobiecie. Wrogowie Lucyfera atakują go w najgorszym momencie, nieomal dochodząc swojego. Mamy Mazikeen, która jest teraz przywódczynią własnego ludu. Jest Elaine Belloc, która stanowi klucz do ratunku Upadłego, a także wobec której Lucyfer będzie miał spory dług, który będzie chciał spłacić wedle własnego honoru.
Będziemy mieli tu też sporo mitologii skandynawskiej, bo na niebo znów ruszy Naglfar, statek, którego budulcem są ludzkie paznokcie. Cel: Dworce Ciszy, mityczne miejsce, gdzie trzymana jest czyjaś dusza. Wreszcie mamy Boga, który ma tego wszystkiego dość i opuszcza niebo. I powstaje problem, bo szybko znajdują się chętni na miejsce Stwórcy. Lucyfer, chcąc nie chcąc będzie musiał połączyć siły z niechcianym sojusznikiem.
A to kropla w morzu fabularnym, jakim zalewa czytelnika autor. Jest to kreatywne, ciekawe i mocno nieprzewidywalne. Lucyfer to żelazna pozycja dla każdego, kto lubi komiksy. I wygląda wspaniale, choć kreska kresce nie równa, gdyż nad całością pieczę miało kilku rysowników. Ale i tak jest to spójnie wizualnie i nie zostaje mi nic jak tylko czekać na finalny tom. Równie masywny jak ten.
Egmont rozpieszcza swoich czytelników, zatem dajcie się ponieść tej przyjemności. Zupełnie jak w jakiejś reklamie ptasiego mleczka, czy innego batona.
Dalsze losy Lucyfera, Gwiazdy Zarannej, który stworzył własny świat, gdzie zaprosił wolne istoty, aby stały się jego częścią. Opasł tomiszcze przeniesie czytelnika w wyobraźnię Carey, która rozciąga się niemal na 700 stron. I jest to prawdziwa epopeja. Od szczytu, po kolejny upadek, odrodzenie i poszukiwanie swojego miejsca.
Wątków jest tu tyle, że można samemu napisać...
2022-02-16
Hill jest pisarzem, któremu poświęcam coraz więcej czasu, szykując się na Locke&Key, a potem pewnie wezmę się za Rogi. Chłopak ma talent, którym wypracowuje sobie pozycję, aby pozbyć się łatki, że jest synem Mistrza Grozy, jakim jest lub był niewątpliwie Stephen King.
Seria komiksów to wariacja na różne tematy. Za mną mam "Kosz pełen głów", który był przyzwoity, ale nie był dziełem sztuki. To samo ma się z "Tonią". Gdzieś na terenie półkuli północnej, w rejonie subarktycznym, Amerykanie odbierają sygnał od dawno zaginionego statku. "Derleth", bo taką nosił nazwę frachtowiec, który zniknął w latach 80. okazuje się być już wrakiem, osadzonym na mieliźnie, tyle że na terenie, do którego prawa rości sobie Rosja.
Dlatego też przedstawiciel firmy Rococo rekrutuje do misji ratunkowej załogę jednostki należącej do kapitana Carpentera i jest to grupka dosyć zróżnicowana. Mamy durnego gościa, który reprezentuje interesy firmy każdym kosztem, nawet ludzkim życiem, co przypomina serię Alien. Mamy nawet kobietę, która może aspirować do roli Ripley. Mamy poczciwego kapitana, który za wszelką cenę chce ratować swoją załogę. I jest w końcu tajemnica.
Czemu teraz sygnał znów nadaje? Gdzie jest załoga feralnej, zaginionej jednostki? Jakie okropieństwa spotkamy na miejscu i czy zagrozi to istnieniu planety? I przechodzimy płynnie do wad, bo choć historia zaserwowana przez Hilla jest ładnie nakreślona i ma swoje tempo, to jest równie przewidywalna, jak reakcja polskiego polityka na malwersacje finansowe. Wszystko biegnie od punktu A do B, gdzie absolutnie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć.
To jest mój główny zarzut. Taką swoistą wadą jest też to, że to nie jest de facto horror. Makabreska. Pastisz, z pewną dozą humoru. Tak, ale nie horror. Niemniej jest to też piękny ukłon w stronę wielbicieli Lovecrafta czy filmowych arcydzieł gatunku, jak właśnie Obcy czy The Thing. Ba, jak ktoś przepada za Wielkimi Przedwiecznymi to coś w ten deseń się tu pojawi...
Zaraz obok książki skończyłem wczoraj grać z drugą połówką w cykl Path to Carcosa, z gry Arkham Horror Lcg, więc łatwo było mi wsiąknąć w ten klimat. Największa zaleta "Toni" tkwi jednak w warstwie wizualnej. Immonen ma świetną kreskę, która obrazuje te wszelkie okropieństwa, ale i nadaje charakteru postaciom. Szkoda tylko, że omawiany tytuł jest krótki, a postaci jest tu wiele, więc siłą rzeczy każda to jakiś stereotyp, bez większej historia stojącej za nią.
Więc pomimo, że finalnie kibicowałem, aby ludzkość wygrała, to nie żal mi ginących postaci. Reasumując. Fajny pomysł, świetne wykonanie i wygląd, przy jednoczesnym przewidywalnym miksie fabularnym kilku dobrze znanych motywów. Mają 30-tkę na karku, być może uronisz łezkę, bo to lata młodości. Dla reszty raczej taki luźny komiks na jeden wieczorek. Do odhaczenia i zapomnienia niestety.
Hill jest pisarzem, któremu poświęcam coraz więcej czasu, szykując się na Locke&Key, a potem pewnie wezmę się za Rogi. Chłopak ma talent, którym wypracowuje sobie pozycję, aby pozbyć się łatki, że jest synem Mistrza Grozy, jakim jest lub był niewątpliwie Stephen King.
Seria komiksów to wariacja na różne tematy. Za mną mam "Kosz pełen głów", który był przyzwoity, ale nie...
2022-02-02
Są takie tytuły, których brak znajomości stanowi ujmę dla komiksomaniaka. Do takich na pewno należy serii o Lucyferze, która powstała dzięki pomysłowi Neila Gaimana, jaki zaprezentował światu w czwartym tomie Sandmana. Lucyfer opuścił piekło i założył sobie luksusowy klub o nazwie Lux. I jest tu też Mazikeen. To tyle z podobieństw do serialowego odpowiednika. Komiksowy Lucyfer nie jest proceduralem. To horror. Boska rozgrywka istot, których ludzkość nie jest w stanie pojąć. To gra pomiędzy Lucyferem a Niebem. Misterna zabawa, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone.
Samo wprowadzenie zaprezentował nam ojciec pomysłu, czyli Gaiman. Jego wstęp jest niepokojący, wprowadza bohaterkę, która ma indiańskie korzenie i jest kluczem do tej rozgrywki upadłego anioła. Ktoś spełnia spontaniczne życzenia losowych ludzi. Sytuacja, która wymaga interwencji góry, a ta decyduje się na uzyskanie pomocy od Lucyfera. Amenadiel zleca mu zadanie i się zaczyna. To dopiero początek.
Potem mamy mozolne budowanie planu Lucyfera, który rusza w teren, aby ktoś wywróżył mu z specyficznej talii tarota. Mamy wizytę w zamku pewnej bogini, gdzie każdy spiskuje jak ubić bohatera serii, a który chce odzyskać swoje skrzydła. Mamy otworzenie pewnej bramy, której obecność wywołuje reakcję zastępów niebieskich, co doprowadza do inwazji anielskiej na Ziemię i konfrontacją pomiędzy aniołami. Mamy formę piekła, która wygląda jak wersja dworu rodem z XVI czy XVII wieku we Francji. Intrygi. Zabójstwa. Mamy też w końcu dziewczynkę, która ma specyficzne moce i która pełni tu ważną rolę, a jej losy kilka razy przetną się z Lucyferem, który odważy się nawet stworzyć pewną formię własnej Ziemi, gdzie zajrzymy do Raju w wersji Lucyfer Deluxe. A to ułamek ogromu wątków, jakie tu są.
Dużo tego, bo i tom zbiera ponad 20 zeszytów z serii, co przekłada się na bite ponad 500 stron fantastycznej rozrywki. Tylko, że mocno specyficznej. Carey bardzo się stara tutaj dorównać twórcy Sandmana i tworzy coś własnego. Coś dobrego, ale to jeszcze nie jest jego magnum opus. Niemniej wyobraźnia autora zaskakuje w wielu momentach, jak i sam Lucyfer, który jest fascynującą postacią. Upadły dąży do własnego celu, pomagając innym tylko wtedy, gdy mu się to kalkuluje. To postać interesowana i starając się zawsze wyprzedzać wrogów o te kilka kroków. A mimo tych negatywnych aspektów i tak się mu kibicuje.
Tom ilustruje cała gama artystów, ale co najważniejsze, całość jest zgrana stylistycznie. Nie mam tu faworytów, a to tylko świadczy o jakości tego tomu, bo kadry wyglądają fantastycznie. Takie wydanie to istny rarytas dla kolekcjonerów. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Jestem zachwycony, chociaż zdecydowanie nie wszystkie historie były grzechu warte. Gdyby nie słabsze momenty w fabule, to byłoby arcydzieło. A tak jest "tylko" piekielnie dobra lektura.
Są takie tytuły, których brak znajomości stanowi ujmę dla komiksomaniaka. Do takich na pewno należy serii o Lucyferze, która powstała dzięki pomysłowi Neila Gaimana, jaki zaprezentował światu w czwartym tomie Sandmana. Lucyfer opuścił piekło i założył sobie luksusowy klub o nazwie Lux. I jest tu też Mazikeen. To tyle z podobieństw do serialowego odpowiednika. Komiksowy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-01-22
Stephen King ma to do siebie, że wydał na ten świat wiele cudownie przerażających historii. W jego "bezpośredniej" zasłudze jest też to, że "dołożył się" do sprowadzenia na ten świat Joe Hilla. I syn wybitnie udowadnia, że niedaleko upadło jabłko od jabłoni. Cudowne Locke & Key i kilka innych opowieści sprawia, że młode pokolenie zaczyna wypierać to stare i z całym szacunkiem dla "Króla Horroru", ale powinien być dumny, że ktoś po nim przejmie schedę.
Ale. Ja tu pieję annały na temat synusia Kinga, a rzeczywistość nie jest tak kolorowa, bo "Kosz pełen głów" jest co prawda całkiem niezły, ale nie aż tak. Nie jest to też horror, a raczej swoista wariacja gatunkowa i ukłon dla twórczości lat. 80 XX wieku, co czuć. Mamy tu makabrę, slasher, elementy kryminalne, a całość podlano szczyptą humoru i ironii. Nie straszy. Owszem, ma klimat, ale nie taki, który niepokoi. Bardziej klimat tamtych lat. I sieczki.
Główna bohaterka, June, przyjechała do swojego chłopaka, Liama, który kończy staż w policji w jakimś nadmorskim kurorcie w stanie Maine. A że akurat Maine sobie ukochał ojciec Hilla, więc wiadomo że nie może być normalnie. Najpierw pewna dziewczyna popełnia samobójstwo. Niby nie powiązane z niczym. Dalej. Końcówka wakacji i wspólne plany pary niespodziewanie przerywa ucieczka więźniów z transportu. Para trafia do posiadłości szeryfa, z który chłopak żyje w dobrej komitywie. Jednak traf chce, że tą miejscówkę też upatrzyli sobie przestępcy. Na miejscu chłopak June gdzieś znika, zaś młoda kobieta zostaje sam na sam z napastnikiem, a za ladą obok pstrzy się topór z opasłej kolekcji szeryfa, który wydaje się mieć hopla na punkcie artefaktów Wikingów...
Topór, który dla czytelnika zdaje się mienić dziwnym blaskiem...
I się zaczyna. Festiwal przetaczania krwi i troszkę gore. W tle wierzenia ludów Północnej Europy, które odgrywają w tym całym zamieszaniu pewną rolę i napędzają całą historię poprzez zapełnianie tytułowego kosza czyimiś głowami.
Trzeba przyznać, że akurat ten aspekt "trzyma" głównie przy fabule. Co za tym się kryje i co tu się jeszcze odwali? Jakim cudem te głowy...? Przejawiałem tą ciekawość. Zwrotów akcji ta historia ma zaskakująco wiele, tyle że część jest bardzo przewidywalna, co rozczarowuje, jeżeli bierzemy pod uwagę, kim jest autor.
Bo gdyby wyciąć ten folklor i zostawić samą intrygę, to została bym nam bardzo sztampowa sieczka, co prawda z bardzo charyzmatyczną główną bohaterką, ale z kilkoma głupotkami, które finalnie psują odbiór.
Leomacs oraz Strewart. Panowie odpowiadają za warstwę wizualną i trzeba przyznać, że ta się broni. Jest krwawo, jest soczyście. Jest szczegółowo, choć trzeba przyznać, że miejscami kreska wygląda na zbytnio uproszczoną. Za to okładki zmiatają czapki z głów.
Niezły początek obiecującej serii, ale tylko "tylko". I aż tyle. Rozumiem hype na tytuł, ale do mnie on zupełnie nie trafia. Brak tu horroru, jest troszeczkę grozy i dużo makabry. Jest ładnie prowadzona historia, ale zdecydowanie na schemacie i bez fajerwerków. Można polecić, ale jest zatrzęsienie lepszych komiksów na rynku.
Stephen King ma to do siebie, że wydał na ten świat wiele cudownie przerażających historii. W jego "bezpośredniej" zasłudze jest też to, że "dołożył się" do sprowadzenia na ten świat Joe Hilla. I syn wybitnie udowadnia, że niedaleko upadło jabłko od jabłoni. Cudowne Locke & Key i kilka innych opowieści sprawia, że młode pokolenie zaczyna wypierać to stare i z całym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie ma to jak serwować nam jeszcze raz to samo, tylko w nieco innych ubraniach. Przyzwyczaiłem się, że pani Garcia serwuje nam bardzo młodzieżowe historie, w thrillerze raczej poszło jej tak sobie.
Mamy policyjną konsultantkę, która zajmuje się psychologicznym profilowaniem sprawców zbrodni, tak aby niebiescy mieli nieco łatwiej w schwytaniu przestępcy. Szkopuł w tym, że akcja dzieje się w Gotham, więc raczej normalnie nie będzie. W dodatku Batman przewija się tylko gdzieś w tle, nie wspomagając aktywnie Gordona, jak to zwykle miał w zwyczaju. To na plus.
A wszystko dlatego, że Joker nie jest tu jeszcze jego arcyłotrem. Klaun obiera sobie na cel zupełnie inną postać i nie jest to żadnym novum. Szkopuł w tym, że metody jakie stosuje są rodem wyjęte jak z pierwszego sezonu Dextera albo serialu Hannibal. Rozczłonkowane ciała, które mają wyrazić artyzm mordercy plus kryć ukryte przesłanki, coraz to zuchwalej sobie poczynającego psychopaty. Zatem finalna volta jest rozczarowująca.
Spoiler!!! [ zwłaszcza gdy kobieta ma Jokera na celowniku i nie strzela w sytuacji zagrożenia, a... poddaje się. Mordercy, który rozczłonkowuje swoje ofiary... Jakie to było głupie.]
To co wyszło dobrze to kulisy "powstania" Jokera, który stracił w dzieciństwie matkę i musiał zmagać się z patologicznym ojcem, który na co dzień stosował politykę ciężkiej ręki za wszystko co mu się nie spodobało. Do tego sytuacja w szkole nie była klarowna. Chłopak dusił w sobie gniew, który musiał znaleźć w końcu jakiś upust. I się zaczyna. Makabryczna gra w kotka i myszkę.
Kreska jest obłędna. Postacie wyglądają fotorealistycznie, tak jakby ktoś nałożył tu prawdziwe wizerunki ludzi, a kadrom praktycznie wszędzie towarzyszy mrok. Niepokój sączy się ze stron, czyniąc szatę wizualną najmocniejszym atutem tego komiksu. Szkoda, że fabularnie to jakoś nie pykło, chociaż autorka dwoiła się i troiła, aby wyglądało to dobrze. Czułem tu vibe "Siedem" Finchera, ale vibe to za mało, abym był zachwycony.
Bo jednocześnie czuć tu nutę "ale to już było", bo koniec końców mimo makabry tu zawartej, relacja obojga postaci jest odtwórcza i nie wnosi nic nowego. A w samym DC Black Label mamy już historie pomiędzy tą parą, jak chociażby Harleen czy Batman: White Knight, gdzie te dwie kultowe figury zaliczają lepsze występy.
Nie ma to jak serwować nam jeszcze raz to samo, tylko w nieco innych ubraniach. Przyzwyczaiłem się, że pani Garcia serwuje nam bardzo młodzieżowe historie, w thrillerze raczej poszło jej tak sobie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toMamy policyjną konsultantkę, która zajmuje się psychologicznym profilowaniem sprawców zbrodni, tak aby niebiescy mieli nieco łatwiej w schwytaniu przestępcy. Szkopuł w tym, że...