Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Dobra. Nieszablonowa. Wciągająca. Te i wiele innych pięknych słów nie opisują książki K. N. Haner. Fabuła sklecona na kolanie, postaci, relacje między nimi, a nawet dialogi płytsze niż kałuża po wiosennej mżawce. Losy bohaterów budzą współczucie, ale nie z takich powodów, z których powinny. Jest mi po ludzku przykro, że te postaci w ogóle zasiliły szeregi kreacji literackich.
Niskiej oceny nie uratuje nawet moja miłość i ogromny szacunek do słowa pisanego. To musi być 1/10.

Dobra. Nieszablonowa. Wciągająca. Te i wiele innych pięknych słów nie opisują książki K. N. Haner. Fabuła sklecona na kolanie, postaci, relacje między nimi, a nawet dialogi płytsze niż kałuża po wiosennej mżawce. Losy bohaterów budzą współczucie, ale nie z takich powodów, z których powinny. Jest mi po ludzku przykro, że te postaci w ogóle zasiliły szeregi kreacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzieje się. Mięsistej fabuły tyle, co w filmowej części drugiej „Diuny”. Więcej romansu, emocji i zwrotów akcji niż w części pierwszej, ale czy właśnie nie tego oczekujemy od tego gatunku?
Kogo nie rozczarowało Fourth Wing, ten i tu znajdzie sporo dobra dla siebie.

Dzieje się. Mięsistej fabuły tyle, co w filmowej części drugiej „Diuny”. Więcej romansu, emocji i zwrotów akcji niż w części pierwszej, ale czy właśnie nie tego oczekujemy od tego gatunku?
Kogo nie rozczarowało Fourth Wing, ten i tu znajdzie sporo dobra dla siebie.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Kosodom” to drugi tom serii „Żniwa śmierci” autorstwa Neala Shustermana. Z każdą kolejną publikacją autor nie przestaje mnie zachwycać. Mogę porównać to do zauroczenia czy zakochania, kiedy nie dostrzega się wad ukochanej osoby. Tak samo czuję się względem tych książek. Czytam je z szybko bijącym sercem i różowymi okularami na oczach, nawet nie chcąc dostrzegać jakichkolwiek błędów. Wierzę wręcz, że ich tam nie ma.

Neal Shusterman po raz kolejny pokazuje nam inną wizję otaczającego nas świata, a właściwie wizję jego możliwej przyszłości. Ludzie stali się nieśmiertelni, lecz pomimo tego śmierć nadal jest obecna w ich codzienności. Umrzeć jest stosunkowo łatwo. Po kilku dniach następuje odrodzenie z pełną sprawnością organizmu. Problem zaczyna się w momencie, gdy dochodzi do zbioru, który w skrócie oznacza śmierć bez możliwości powrotu. Jest to konieczne ze względu na możliwe przeludnienie. Zbiorami zajmuje się grupa wybrańców – kosiarze. Należą do niej Citra i Rowan, których poznaliśmy w pierwszym tomie serii. W „Kosodomie” spotykamy też wiele innych postaci – starych i nowych. W przypadku „Podzielonych” (inna seria autora) darzyłam sympatią nawet czarne charaktery i uważałam to za niezwykłą umiejętność - potrafić stworzyć postać tak, że pomimo jej złego postępowania nadal jest lubiana. Nie spodziewałam się, że poza tym ten autor sprawi również, że inną postać wręcz znienawidzę całym sercem, co stało się w przypadku „Kosodomu”. Ciekawym okazał się również wątek wprowadzenia do lektury perspektywy Thunderheada, bytu panującego nad utrzymaniem świata w równowadze. System zobowiązał się częściowo nie ingerować w samodzielność społeczeństwa. Jednak kiedy wszystko zawodzi nawet on otwarcie rozpacza nad nieuniknionym upadkiem ludzkości, co skutkuje pozostawieniem nas w napięciu i oczekiwaniu na kontynuację historii…

Mimo początkowego znudzenia warto przebrnąć przez mniej interesującą część książki, by dotrzeć do… soczystej literatury. Autor porusza też ważne kwestie moralne, w końcu poruszamy się w sferze dotyczącej śmierci, a więc tematu delikatnego. Dodatkowo zostajemy uraczeni obrazem konfliktów oraz spisków na wyższych szczeblach władzy. Nie jest to głównym wątkiem, ale podane jest w interesujący i przystępny sposób. To nie jest TYLKO lektura na leniwe popołudnie. Moim zdaniem może doprowadzić ona do ciekawych refleksji, a z całą pewnością momentami przyspieszy bicie serca czytelnika. Wystarczy postawić się na miejscu bohaterów – ile w świecie nieśmiertelności byłoby dla mnie warte ludzkie życie?

„Kosodom” to drugi tom serii „Żniwa śmierci” autorstwa Neala Shustermana. Z każdą kolejną publikacją autor nie przestaje mnie zachwycać. Mogę porównać to do zauroczenia czy zakochania, kiedy nie dostrzega się wad ukochanej osoby. Tak samo czuję się względem tych książek. Czytam je z szybko bijącym sercem i różowymi okularami na oczach, nawet nie chcąc dostrzegać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moja styczność z książkami polskich autorów była do tej pory znikoma. Nie wiem skąd wzięła się moja niechęć do twórczości rodaków, ale długo nie mogłam się przełamać i czytałam tylko lektury. Tym razem nie mogłam jednak zignorować płomiennej rekomendacji. Tak oto pierwszą polską książką, niebędącą lekturą, jaką przeczytałam w życiu stał się „Behawiorysta” autorstwa Remigiusza Mroza. Teraz wiem jak dużym błędem było unikanie ojczystej literatury.

Historia zaczyna się niepozornie, bo zajęciem przedszkola i wzięciem dzieci jako zakładników. Na pewno znalazłoby się kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt książek z takim wątkiem. Jednak już po chwili „Behawiorysta” udaje się w innym kierunku. Gerard Edling to były prokurator, postać bardzo elegancka, przez co można pomyśleć, że jest nudny. Nic z tych rzeczy - wbrew pozorom mężczyzna jest bardzo interesującym bohaterem. Ciekawości dodają mu niezaprzeczalnie jego umiejętności. Edling dosłownie czyta ludzi. Zna doskonale mowę ciała, nie można przed nim nic ukryć. Choć… Może jednak można? W dniu zamachu na przedszkole Gerard poznaje godnego sobie przeciwnika – Horsta Zeigera. Mężczyzna zachowuje się wbrew logicznym założeniom. Pozwala ująć się policji po pozbawieniu życia dwóch osób. Przesłuchanie nie dochodzi jednak do skutku. Przestępca chce rozmawiać tylko z jedną konkretną osobą. Były prokurator, nie chcąc przyznać się przed samym sobą, jest zainteresowany jego osobą. Rozmowa nie przebiega tak, jak tego chce Edling. Okazuje się, że zamachowiec uczęszczał na wykłady Gerarda i wyniósł z nich dużo nauki. Horst również zna na wylot mowę ludzkiego ciała i opanował sztukę manipulacji. Okrzyknięty „Kompozytorem” z dumą gra na uczuciach społeczeństwa i prowadzi swój krwawy koncert bez względu na służby porządkowe. Dla policji koncert stanowi wyścig z czasem. Przestępca pozwala ludziom na decydowanie kto powinien umrzeć, a kogo należy oszczędzić. Wybory sprowadzają się do trudnych dylematów psychologicznych, na które wpływa manipulacja Kompozytora. Starania wymiaru sprawiedliwości nie przynoszą żadnych korzyści. Zeiger jest zawsze o krok dalej. Sytuacja wydaje się przegrana, a ewentualne zwycięstwo doprawione będzie solidną dawką goryczy.

„Behawiorysta” to lektura, którą zdecydowanie poleciłabym miłośnikom tego typu literatury i nie tylko. Sama jestem dobrym przykładem dla poparcia tego, że książka może spodobać się dosłownie każdemu. Akcja trzyma w napięciu, nawet mimo pewnej przewidywalności. Remigiusz Mróz zdecydowanie przekonał mnie do sięgnięcia po więcej historii jego autorstwa oraz – przede wszystkim – do polskiej literatury.

Moja styczność z książkami polskich autorów była do tej pory znikoma. Nie wiem skąd wzięła się moja niechęć do twórczości rodaków, ale długo nie mogłam się przełamać i czytałam tylko lektury. Tym razem nie mogłam jednak zignorować płomiennej rekomendacji. Tak oto pierwszą polską książką, niebędącą lekturą, jaką przeczytałam w życiu stał się „Behawiorysta” autorstwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moim pierwszym spotkaniem z Tarryn Fisher była lektura książki "Never, never", której jest współautorką. Aktualnie może pochwalić się już kilkoma bestsellerami - "Margo", "Mimo naszych win", "Mimo twoich łez" oraz "Mimo naszych kłamstw". Szczerze powiedziawszy - nie powaliła mnie na kolana. Zazwyczaj nie skreślam autorów po jednym niepowodzeniu, więc do lektury "Bad Mommy. Zła mama" podeszłam neutralnie.

Książka dzieli się na trzy części, każdą prowadzoną przez inną postać w roli narratora. Mamy więc psychiczną "wcale nie jestem psychopatką" Fig, psychologa "no dobrze, może trochę jestem narcyzem" Dariusa oraz pisarkę "dobre serce" Jolene. Poza nimi ważną rolę odgrwa też Mercy Moon - córka Jolene i Dariusa. Jo jest pisarką, a jej mąż prowadzi własny gabinet psychologiczny (który wykorzystuje do niecnych celów...). Para stanowi zgrane małżeństwo, które prowadzi idealne życie. Życie, którego zapragnęła Fig. Z pozoru niewinne zainteresowanie w zawrotnym tempie staje się obsesją. Zagłębiając się w historię poznajemy prawdę. Odkrywamy, że każdy, nawet ten, komu ufamy najbardziej, może nie być taki, na jakiego się kreuje. Fig i Darius budują rzeczywistość z kłamstw. Szkodzą nie tylko sobie - ich ofiarą staje się także Jolene i mała Mercy.

"Jak daleko się posuniesz, aby zawładnąć czyimś życiem?".

Mam mieszane uczucia. O ile rozdziały z perspektywy Fig i Dariusa można nazwać interesującymi (a jednocześnie irytującymi), to lektura części poświęconej Jolene była dla mnie nużąca. Pośród książek reprezentujących literaturę tego typu "Bad Mommy" wyróżnia się głównie oprawą graficzną. Pomimo faktu, że nie zapoznałam się dotychczas z wieloma pozycjami, w których bohaterowie zmagali się z problemami psychicznymi, uważam, że mogę wymienić wiele książek lepszych od dzieła Tarryn Fisher. Fabuła jest przewidywalna. Nie mogę jednak stuprocentowo stwierdzić, że czas, który spędziłam z lekturą to czas stracony, zmarnowany. "Zła mama" ma zadatki na dobrą, może nawet bardzo dobrą książkę. Mnie do gustu nie przypadła, ale to zależy od czytelnika, więc mimo wszystko - polecam.

Dodatkowa gwiazdka za cudowną okładkę :)

Moim pierwszym spotkaniem z Tarryn Fisher była lektura książki "Never, never", której jest współautorką. Aktualnie może pochwalić się już kilkoma bestsellerami - "Margo", "Mimo naszych win", "Mimo twoich łez" oraz "Mimo naszych kłamstw". Szczerze powiedziawszy - nie powaliła mnie na kolana. Zazwyczaj nie skreślam autorów po jednym niepowodzeniu, więc do lektury "Bad...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

George Orwell był odważny, chcąc wydać książkę o takiej tematyce w czasach, w których żył. Ze strony wydawnictw przez długi czas czekały na niego jedynie odmowy i porady dotyczące rezygnacji z tego projektu. Mimo przeciwności losu, autor nie poddawał się i dzięki temu również moje pokolenie może korzystać z uniwersalnej formy i przesłania "Folwarku zwierzęcego", a dla autora otworzyły się nowe drzwi. Kilka lat później, dzięki przetartemu wcześniej szlakowi, wydał równie popularny i poczytny "Rok 1984".

Pierwsze reakcje przeciętnego nastolatka na słowa "umawiamy się na omawianie lektury..." to m.in. "psze pani, a ile ta książka ma kartek?", "a wystarczy streszczenie?", "dlaczego mnie tak ukarano, cóżem ci uczynił, najukochańszy polonisto/najukochańsza polonistko, aby zostać tak bestialsko potraktowanym?". Zgadzam się - istnieje wiele takich lektur. Tych, przy których odczuwa się chęć zaśnięcia (przykładowo: "Krzyżacy" to właśnie taka lektura, ale jak ja ją kocham... to aż przekracza ludzkie pojęcie) bądź wręcz przeciwnie, czynności bardzo aktywnej, jaką jest rzucenie książką o ścianę. Orwell nie pisał w ten sposób. Historia jest interesująca i myślę, że nawet przeciwnicy lektur (na wszelkich etapach ponadpodstawowej edukacji) powinni zaznajomić się z "Folwarkiem zwierzęcym", bo książka ta jest warta poświęcenia godziny czy dwóch.

Młodszych czytelników może nieco zrazić język, w jakim została napisana książka (i nie mam tu na myśli języka angielskiego), ale należy wziąć pod uwagę fakt, iż została ona napisana dosyć dawno, bo w czasach II wojny światowej (wydanie książki nastąpiło dwa lata później). Z drugiej strony - nie sądzę, że przystępniejszy język wpłynąłby jakkolwiek pozytywnie na lepszy odbiór treści. Jest dobrze tak, jak jest i choć może nie są to odpowiednie słowa, moim zdaniem styl autora dodaje powieści pewnego uroku, sprawia, że całość staje się niepowtarzalna. Pod osłoną metafor ukrywa się brutalna dosadność tego, co autor chciał przekazać. Orwell pod postaciami zwierząt pokazuje ludzi i poszczególne warstwy społeczne. Mamy więc przywódców, ich kółeczko wzajemnej adoracji, ogłupionych propagandowymi treściami chłopów oraz wyróżniające się z tłumu inteligentne jednostki. Początkowa idea obalenia rządów ludzkości brzmi idealnie. "Wszystkie zwierzęta są równe". Miesiące pracy, której efektów nie trzeba oddawać ludziom tylko podnoszą morale grupy. Mimo częstych spięć, wszystko zmierza w dobrym kierunku. Zasady obowiązują każdego, w tej materii nie istnieją wyjątki. Jednak kiedy na horyzoncie pojawia się możliwość całkowitej kontroli nad społeczeństwem... "Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre są równiejsze od innych".

"Folwark zwierzęcy" to bezpośrednia satyra nie tylko na rewolucję rosyjską, ale samą ideę tego rodzaju rewolucji. Autor na tyle umiejętnie posłużył się piórem, że jego dzieło stało się uniwersalne, niezależnie od czasu czy warunków. Pomimo pewnej przewidywalności, lektura nadal przysparza czytelnikowi emocji, zarazem pozytywnych, jak i negatywnych. Relacje między zwierzętami oraz ich zachowania można odbierać różnorako i na wielu płaszczyznach. Z tego powodu mam zamiar czasem wracać do tej lektury, by zastanowić się nad tym, czy właściwie cokolwiek w ludzkości uległo zmianie.

George Orwell był odważny, chcąc wydać książkę o takiej tematyce w czasach, w których żył. Ze strony wydawnictw przez długi czas czekały na niego jedynie odmowy i porady dotyczące rezygnacji z tego projektu. Mimo przeciwności losu, autor nie poddawał się i dzięki temu również moje pokolenie może korzystać z uniwersalnej formy i przesłania "Folwarku zwierzęcego", a dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze spotkanie z "Lewą Ręką Boga" autorstwa Paula Hoffmana odbyłam już jako uczennica szkoły podstawowej. Po ponownym przeczytaniu czuję, że te kilka lat zmieniło nieco sposób, w jaki teraz patrzę na lekturę. Wtedy zwracałam uwagę na zupełnie inne aspekty książki. Niesamowitym zdarzeniem było już samo to, że z własnej woli sięgnęłam po tak opasły twór. Aż 448 stron, jak na dziesięcioletnią mnie - nie tak źle, choć zapewne połowy treści i tak nie zrozumiałam. Książka wchodzi w skład trylogii o takiej samej nazwie.
Głównym bohaterem "Lewej Ręki Boga" jest młody akolita, Thomas Cale. Chłopak mieszka w Sanktuarium, jak wielu jemu podobnych. Ale Cale wyróżnia się z tłumu młodych mężczyzn. Nie chodzi o jego wygląd, bo choć nie jest wymuskanym przystojniakiem - raczej nie można mu niczego zarzucić. Thomas jest wręcz genialnym zabójcą. Odkupiciele, pełniący rolę opiekunów, trenują tysiące chłopców, ale żaden nie równa się głównemu bohaterowi. Przez szczególny... talent... mogłoby się zdawać, że Cale jest wychwalany i traktowany specjalnie. Otóż nie - przez to Odkupiciel Bosco (odpowiednik naczelnika) znęca się nad nim bardziej, chcąc stworzyć z niego maszynę do zabijania. Chłopak studiuje mapy, strategie odbytych przez Odkupicieli bitew oraz trenuje wszelkie sposoby szybkiego uśmiercania. Na szczególną uwagę zasługuje trzysekundowe zabójstwo. Jeśli pojedynek nie skończy się w kilka chwil zbyt wiele pozostaje rzeczą przypadku, więc można popełnić łatwy błąd bądź nie dostrzec ataku przeciwnika. Całkiem ciekawe, jakby na to nie spojrzeć. Dla dostojnych rodów walka ma być sztuką. Dla Thomasa to tylko zabij lub zgiń. Po ucieczce z Sanktuarium musi się ukrywać. Odkupiciele nie odpuszczają nikomu, nawet po latach, więc dotychczas monotonne życie Cale'a, doznaje zupełnie nowego tempa.
Lektura pierwszej części trylogii zdecydowanie zachęciła mnie do powrotu do pozostałych dwóch. Myślałam, że wcześniej nie do końca obiektywnie patrzyłam na książkę i że nie warto czytać jej po raz kolejny. No cóż, człowiek jest istotą omylną. Teraz mogę z czystym sumieniem polecić ją każdemu i odświeżyć sobie kolejny tom.

Pierwsze spotkanie z "Lewą Ręką Boga" autorstwa Paula Hoffmana odbyłam już jako uczennica szkoły podstawowej. Po ponownym przeczytaniu czuję, że te kilka lat zmieniło nieco sposób, w jaki teraz patrzę na lekturę. Wtedy zwracałam uwagę na zupełnie inne aspekty książki. Niesamowitym zdarzeniem było już samo to, że z własnej woli sięgnęłam po tak opasły twór. Aż 448 stron, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moje wrażenia związane z publikacjami wydawnictwa Papierowy Księżyc są niezmienne (poza tym, że ostatnia lektura zawierała tylko jedną literówkę - mamy progres!). Czegokolwiek nie przeczytałam - momentalnie pokochałam albo przynajmniej polubiłam. "Silos" autorstwa Hugh Howey'a nie stanowi w tym polu wyjątku. Tym bardziej cieszy mnie znajomość faktu, że to dopiero pierwsza część trylogii. Jeśli lubi się książki, w których jest mało bohaterów, to polecam zdecydowanie - średnia to jeden zgon na sto stron, więc przy objętości ponad sześciuset stron, ilość postaci znacznie się uszczupla (pod tym względem to wygląda trochę jak zubożona wersja "Gry o Tron"). Ku rozczarowaniu sadystycznej części czytelników, "Silos" obejmuje również zmartwychwstanie, ale spokojnie - tylko jedno. Zacznijmy od początku.

Znamy silos jako budowlę do przechowywania zboża. Cóż, bohaterowie lektury znają go jako dom. W książce to budynek znacznie większy od nam znanych, ale jednak to nadal silos. Czym może różnić się od takiego, który możemy zobaczyć na farmie? Otóż zdziwienie(!!!) - parę różnic można wyodrębnić. Na zewnątrz nie ma urodzajnych pól, rosłych drzew, nie ma nawet trawy, czy świeżego powietrza. Jak głosi sam opis książki: "Ziemia stała się toksycznym pustkowiem". Silos można nazwać rozbudowaną metropolią. Pola uprawne, dział IT, Maszynownia i stołówka to tylko część mechanizmu, który pozwala na utrzymanie się przy życiu. Sam budynek zdaje się być maszyną, dla której nienaoliwione części lub ich brak staje się usterką, przez którą całość nie działa prawidłowo. Ludzie żyjący w iluzji i strachu przed zewnętrznym światem nie widzą celu w doszukiwaniu się czegoś więcej. Mieszkają w silosie, przestrzegają zasad i tak po prostu jest, było i będzie. Ale są też inni. Jak w każdym społeczeństwie, tak i w tym, istnieją jednostki, które się wyróżniają. Sposobem myślenia, marzeniami o pozornie nieosiągalnym oraz samym faktem zarażania innych swoimi przemyśleniami. Przez system są postrzegani jako wirusy komputerowe. To od nich zaczyna się awaria. Nie sądzę, żeby można było wyróżnić jedną główną postać tej książki. Poznajemy życie garstki ocalałych od kuchni. Zapewne ludzi byłoby więcej, gdyby nie kontrola, którą sprawują władze nad praktycznie każdym aspektem życia. Perspektywy zdarzeń, przedstawiane przez kolejnych bohaterów pozwalają na stopniowe odkrywanie prawdy, która wcale nie jest tak oczywista, jak może wydawać się na początku. Tajemnice sięgają kilku pokoleń wstecz, więc zadanie, jakie wyznaczają sobie mieszkańcy tytułowego silosu wcale nie jest łatwe.

Akcja, romans, dramat, kryminał, można rzec, że "Silos" jest lekturą bardzo różnorodną, choć nie jest to wielkim zaskoczeniem. Dla każdego coś dobrego. Gdybym miała szansę na wprowadzenie zmian w fabułę książki, to prawdopodobnie nie zmieniłabym nic. Jakkolwiek nie zabrzmi to w kontekście treści - całość ma pewien urok, który nie pozwolił mi na odłożenie jej na dłużej niż kilka minut. Ta część trylogii dostarczyła mi tak wielu emocji, że z pewnością sięgnę po kolejne dwa tomy, bo czuję, że mogę spodziewać się czegoś jeszcze lepszego.

Moje wrażenia związane z publikacjami wydawnictwa Papierowy Księżyc są niezmienne (poza tym, że ostatnia lektura zawierała tylko jedną literówkę - mamy progres!). Czegokolwiek nie przeczytałam - momentalnie pokochałam albo przynajmniej polubiłam. "Silos" autorstwa Hugh Howey'a nie stanowi w tym polu wyjątku. Tym bardziej cieszy mnie znajomość faktu, że to dopiero pierwsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Duże obietnice, więc i duże oczekiwania. Jak głosił opis „najlepsza humorystyczna powieść fantasy lat dziewięćdziesiątych”. Ale czy na pewno? Cóż, jeśli nie wydano żadnej innej książki tego gatunku, to owszem – na pewno. Trzeba przyznać, że Gaiman potrafi zainteresować, a humor, którym emanuje książka można pokochać (tak samo jak jej język i „czekuladki”). Mimo niewielkiego formatu i trzystu stron, zapoznanie się z treścią lektury zajęło mi trochę więcej czasu, niż przy innych tworach o podobnej objętości. Jestem prawie pewna, że odpowiada za to język, jakim autor się posłużył. Jest... specyficzny. Może to wina tego, że książka powstała dobrych parę (paręnaście) lat temu, a może po prostu tak wygląda maniera autora. Z czasem można się przyzwyczaić i to polubić.
Jednym z moich ulubionych bohaterów tej powieści został Richard Mayhew Mokry, ale to chyba dość oczywiste – nie sądzę, żeby znalazło się wiele osób, którym ta postać nie przypadła do gustu. Sympatię zaskarbili sobie u mnie również Stary Bailey, Islington i Łowczyni. Głównym powodem jest fakt, iż dialogi i sytuacje, w których wymienieni bohaterowie brali udział, wywołały u mnie skrajne emocje. Anioł jako czarny charakter nie zdobył zapewne uznania, ale właśnie dlatego go polubiłam – w żadnej z moich teorii nie wystąpiło podejrzenie, że to on jest zdrajcą.
Nie jestem stuprocentowo zadowolona, bo nie tego oczekiwałam, więc myślę, że dam Gaimanowi jeszcze jedną szansę i wkrótce sięgnę po jego inne dzieło. W książce znajduje się też parę wątków, których zupełnie się nie spodziewałam i były pozytywnym zaskoczeniem – Londyn Pod i Londyn Nad, szczuromówcy, tak dobry humor... Uważam, że pomimo wszystko warto zapoznać się z tą krótką historią Richarda Mayhewa. Można ją znienawidzić, mieć mieszane uczucia (jak ja), albo zupełnie pokochać, bo częściowo - w mojej opinii - na to zasługuje.

Duże obietnice, więc i duże oczekiwania. Jak głosił opis „najlepsza humorystyczna powieść fantasy lat dziewięćdziesiątych”. Ale czy na pewno? Cóż, jeśli nie wydano żadnej innej książki tego gatunku, to owszem – na pewno. Trzeba przyznać, że Gaiman potrafi zainteresować, a humor, którym emanuje książka można pokochać (tak samo jak jej język i „czekuladki”). Mimo niewielkiego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ze względu na mój wiek (i literackie zainteresowania) nie miałam jeszcze okazji do sięgnięcia po książkę napisaną w ramach tego gatunku (wciąż powtarzam sobie "nie, to nie dla mnie", ale jednocześnie myślę, że teraz bardziej się nim zainteresuję), więc mój odbiór może być trochę wyolbrzymiony. Nie mam do czego porównać dzieła Blake'a Croucha i prawdopodobnie wpływa to negatywnie na tę opinię. Podsumowując ten krótki wstęp, mogę wydawać się zbyt rozanielona, choć lektura niekoniecznie na to zasługuje.
Jestem z tych książkoholików, którzy cierpią na nawyk oceniania książki po okładce, więc nie zdziwię się, jeśli podświadomie Mroczna materia otrzymała w ten sposób dodatkowy punkt. Muszę przyznać, że w tej oprawie graficznej jestem nieodwołalnie zauroczona.
Pierwsze sto stron było dość mozolną przeprawą, nie licząc zwrotów akcji, z którymi można zmierzyć się łatwo. Przez ten fakt odłożyłam książę na półkę na parę tygodni, a ta przesyłała w moim kierunku tęskne spojrzenia za każdym razem, gdy sięgałam po inną lekturę. Jednak i na nią nadszedł czas pewnego styczniowego wieczoru. Ostatnie dwieście stron pokonałam w tempie ekspresowym, lecz z ograniczeniem, którym była próba zrozumienia treści związanej z zagadnieniami fizycznymi. Nie jestem jeszcze aż tak rozwiniętym umysłem ścisłym, więc pewne fragmenty musiałam analizować kilkukrotnie, by wiedzieć z czym mam do czynienia.
Główny bohater - Jason - wzbudził we mnie pozytywne odczucia, więc zagłębiając się w fabułę mogłam wczuć się w jego przemyślenia i to dla mnie jeden z większych plusów poza, oczywiście, treścią i wykonaniem. Myślę, że w tej kwestii nie ma rzeczy, do której mogłabym się przyczepić - bohaterowie w stu procentach mi odpowiadali.
Ocena zaniżona przez ten mały falstart, który na początku ukształtował u mnie złą opinię o lekturze. Cieszę się, że jednak sięgnęłam po Mroczną materię raz jeszcze. Jeśli ktoś, jak ja, poczuje się zniechęcony przez początek - nie powinien od razu skreślać tej pozycji. Warto się z nią zapoznać nawet pomimo tych wad. Wielu zapewne poczuje rozczarowanie, ale znajdą się również tacy jak ja, którzy podejdą do niej bez większych wymagań i ostatecznie przeczytają ostatnią stronę z uśmiechem i zadowoleniem wypisanym na twarzy.

Ze względu na mój wiek (i literackie zainteresowania) nie miałam jeszcze okazji do sięgnięcia po książkę napisaną w ramach tego gatunku (wciąż powtarzam sobie "nie, to nie dla mnie", ale jednocześnie myślę, że teraz bardziej się nim zainteresuję), więc mój odbiór może być trochę wyolbrzymiony. Nie mam do czego porównać dzieła Blake'a Croucha i prawdopodobnie wpływa to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Myślę, że warto zacząć od małego wprowadzenia. Długo czekałam, aż książka dostanie się w moje ręce i właściwie nie liczyłam na przeczytanie jej w roku 2016 – biblioteka nie wspierała moich poszukiwań. Nie mogłam być szczęśliwsza niż w momencie, gdy ujrzałam okładkę z rozwartą dłonią i czerwonym napisem w świątecznym pakunku. Mimo, iż z Podzielonymi zaznajomiłam się dopiero pod koniec grudnia – książka (i jej kontynuacja) stały się moim odkryciem roku.
Co tu dużo mówić, Neal Shusterman wzbudza w czytelniku emocje, o które sam by się nie posądził. Konstruuje postaci w taki sposób, że mimo wszelkich starań nie możemy ich nie polubić lub nie próbować zamordować ich w myślach na setki sposobów (bardzo kontrastowo jak widać). Jednak ostatecznie, śmierć bohaterów, do których czujemy jedynie nienawiść i wszelkie pochodne – negatywne – uczucia, staje się czymś, przez co łzy spływają po policzkach gorącymi strumieniami. Momentami wszystko wydaje się przewidywalne, ale to tylko złudzenie. Po chwili sytuacja zmienia się diametralnie i chyba to stanowi urok tego typu literatury. Dodatkowo, wszyscy mogą znaleźć tu coś dla siebie – wątek miłosny, tajemnice do rozwiązania i wiele, wiele więcej.
Streszczanie fabuły w tym przypadku nie ma większego sensu. Każdy, kto choć trochę zainteresował się opisem książki powinien jak najszybciej po nią sięgnąć i dołączyć do dzikiego tłumu, który z niecierpliwością oczekuje na wydanie kolejnych tomów w wersjach polskojęzycznych lub pokusić się na czytanie w oryginale.
Dlaczego Podzieleni nie 10 otrzymali ode mnie gwiazdek? Jeden stopień kosztowały Neala Shustermana przeskoki między bohaterami. Przyzwyczajenie się do tej konstrukcji trochę mi zajęło, ponieważ do tej pory nie spotkałam się z książką, w której otrzymujemy wgląd do aż tylu perspektyw. Z drugiej strony ten zabieg jest dobry, bo możemy odpowiadać się za stanowiskami danych postaci, poznawać ich odczucia, dotyczące przedstawionych sytuacji. Książka jak najbardziej zasługuje na „dyszkę”, ale nie ode mnie (ta ocena czeka na lekturę, która zadowoli moje oczekiwania w dwustu procentach). Czegoś brakowało, choć w ostatecznej ocenie ten ubytek nie przeszkadza aż tak bardzo.
Podsumowując, polecam miłośnikom tematyki i nie tylko. Ostrzegam - może porwać nawet tych, którzy nie gustują w literaturze tego typu.

Myślę, że warto zacząć od małego wprowadzenia. Długo czekałam, aż książka dostanie się w moje ręce i właściwie nie liczyłam na przeczytanie jej w roku 2016 – biblioteka nie wspierała moich poszukiwań. Nie mogłam być szczęśliwsza niż w momencie, gdy ujrzałam okładkę z rozwartą dłonią i czerwonym napisem w świątecznym pakunku. Mimo, iż z Podzielonymi zaznajomiłam się dopiero...

więcej Pokaż mimo to