Kompleks polski; Mała Apokalipsa

Okładka książki Kompleks polski; Mała Apokalipsa Tadeusz Konwicki
Okładka książki Kompleks polski; Mała Apokalipsa
Tadeusz Konwicki Wydawnictwo: Ossolineum Seria: Biblioteka Narodowa: Seria I literatura piękna
688 str. 11 godz. 28 min.
Kategoria:
literatura piękna
Seria:
Biblioteka Narodowa: Seria I
Wydawnictwo:
Ossolineum
Data wydania:
2021-05-27
Data 1. wyd. pol.:
2021-05-27
Liczba stron:
688
Czas czytania
11 godz. 28 min.
Język:
polski
ISBN:
9788366267411
Średnia ocen

8,5 8,5 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
8,5 / 10
15 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
144
115

Na półkach:

Gdybym ją czytał w czasie komuny, ocena byłaby pewnie znacznie wyższa, ale teraz jakoś mnie nie porwała. Widać że autor pisanie ma we krwi, ale fabuła jakaś taka rozmyta.

Gdybym ją czytał w czasie komuny, ocena byłaby pewnie znacznie wyższa, ale teraz jakoś mnie nie porwała. Widać że autor pisanie ma we krwi, ale fabuła jakaś taka rozmyta.

Pokaż mimo to

avatar
678
343

Na półkach:

Przygodę z Konwickim i tym wydaniem zacząłem od końca, bo od "Małej apokalipsy". Była moją lekturą szkolną, stąd podszedłem do niej z lekką niechęcią. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim stosunek autora do homoseksualizmu i kobiet. Trafną uwagę zawarł we wstępie autor opracowania Przemysław Kaniecki, który przewidywał, że młode pokolenia inaczej będą odczytywały prozę Konwickiego. To już się dzieje, widzę na własnym przykładzie. Mizoginia i otwarta homofobia są trudne do zaakceptowania i jak dla mnie zdecydowanie przesłaniają wartość historyczną.

Sama "Mała apokalipsa", wyłączając rażący i narzucający stosunek autor do gejów oraz przedmiotowe traktowanie kobiet, jest dla mnie mocno średnia. Rozumiem jej wymowę, podobają mi się liczne aluzje do Biblii, jednak wydaje się być jednopłaszczyznowa. Skupia się na jednym wątku i kilku pomniejszych, które są z nim powiązane. Momentami proza Konwickiego zwyczajnie nudzi. Dla mnie męcząca jest także konwencja oniryzmu.

Następnie sięgnąłem po "Kompleks polski", który już bardziej mnie wciągnął i zaciekawił. Za warte uwagi uważam kilka, jak nazywa Kaniecki, intermediów, czyli tekstów, które niejako pełnią rolę retardacyjną, ale jednocześnie to chyba one przekazują więcej niż główna linia fabularna. Na te intermedia składa się kilka esejów, list oraz dwa opowiadania historyczne. Bardzo sobie cenię takie książki, które zostawiają pole do dyskusji, a "Kompleks polski" niewątpliwie wywołał we mnie kilka polemicznych przemyśleń, które przelałem na papier jako notatki do lektury. Pod tym względem "Kompleks polski" jest bezdyskusyjnie lepszy od "Małej apokalipsy".

Do wstępu i uwag interpretacyjnych Przemysława Kanieckiego nie mam żadnych zastrzeżeń. Jak to bywa w wydaniach tzw. BN-ek, opracowania są niezwykle dokładne. Przeczytałem je i podsunęły mi wiele nowych sposób interpretacji czy to konkretnych wątków, czy to całości utworu.

Przygodę z Konwickim i tym wydaniem zacząłem od końca, bo od "Małej apokalipsy". Była moją lekturą szkolną, stąd podszedłem do niej z lekką niechęcią. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim stosunek autora do homoseksualizmu i kobiet. Trafną uwagę zawarł we wstępie autor opracowania Przemysław Kaniecki, który przewidywał, że młode pokolenia inaczej będą odczytywały prozę...

więcej Pokaż mimo to

avatar
509
509

Na półkach:

„Kompleks polski” i „Mała Apokalipsa” powstały w końcówce lat 70-tych i zostały wydane w obiegu niezależnym. Oba utwory są gorzką refleksją nad kondycją ówczesnego polskiego społeczeństwa, jego leniwym zepsuciem, bezwolnością, gnuśnością. Narratorem obydwu jest autor, pisarz rozczarowany światem, zgorzkniały, który mówi o sobie „znudziło mnie już porozumiewanie się z bliźnimi, braćmi mędrcami i idiotami, braćmi prorokami i szubrawcami, braćmi dręczycielami i ofiarami”. W obu utworach można dostrzec wiele autobiograficznych odniesień, wątków, począwszy od nostalgicznych opisów wileńskich pejzaży, z których bije tęsknota do krainy „gdzie kwiaty były większe niż na innych ziemiach, gdzie ludzie byli bardziej ludzcy niż na całym świecie”, przez nazwiska przyjaciół, fragmenty wcześniejszej prozy aż do rozliczenia z błędów młodości: „Zdradziłem starą wiarę dla nowej. Potem nową dla starej. Ale ja nigdy i nikogo nie chciałem zdradzić”.

Polska zarówno w „Kompleksie polskim”, jak i w „Małej Apokalipsie” jest smutna, szara i nijaka. Czy to wigilijny wieczór, czy letnie święto 22 Lipca, nie czuje się radości świętowania. Bardziej widoczny jest pewien przymus, sztuczny uśmiech przyklejony do zmęczonej twarzy, nerwowe spoglądanie przez ramię, mówienie szeptem, przez zaciśnięte usta. Po ulicach snują się zawiani mężczyźni, którym kilka kieliszków pomogło obłaskawić wigilijną depresję, spacerowym krokiem stąpa bosa kobieta w szlafroku w chryzantemy, podpita matka pcha wózek z niemowlęciem, szepcząc „Spij maleńki, śpij, bo dam kopa”, a bohatera co chwilę zatrzymuje milicjant, aby go wylegitymować. Choć i on robi to bez zapału, od niechcenia. Wszystko tu brzydkie, pospolite, wulgarne, przaśne. Krajobraz oglądany oczami narratora przygnębia: „sczerniałe wierzchołki domów na Powiślu (…) trujący zalew rzeki, plaże Pragi i skołtuniona, pożółkła roślinność Grochowa i Gocławka”.

Mamy tu mnóstwo realiów połowy lat 70-tych, czasów PRL-u, które część czytelników zapewne pamięta, a dla reszty mogą stanowić pewną ciekawostkę. Choćby długa kolejka pod sklepem Jubiler, oczekująca godzinami aż „rzucą” radzieckie złoto. A w tej kolejce cała Polska, przekrój indywiduów zaiste godny podziwu. Jest tu noktowid, czyli współpracownik tajnych służb (oni są wszędzie),jest dawny śledczy, obecnie zaprzyjaźniony ze swoją ofiarą, jest harmonista orkiestry ulicznej upozowany na Rejtana, jest stara kobieta, która okazuje się niestara oraz wieśniaczka w karakułowym futrze, która wcześniej była artystką estradową, a teraz prowadzi fermę gdzieś między Radością a Miłosną. Jest też kuzyn z Wileńszczyzny, którego narrator nigdy wcześniej nie spotkał, a mimo to od razu rozpoznał i wycieczka ze Związku Radzieckiego, mająca w kolejce bezapelacyjne pierwszeństwo, mimo że zjawiła się ostatnia. „Kompleks polski” to utwór mocno teatralny, co stanowi jego wielką zaletę, bowiem wszystkie cechy polskiego społeczeństwa skupiają się tutaj na niewielkiej powierzchni przed sklepem jubilerskim niczym w soczewce mikroskopu, zostają wyolbrzymione, przerysowane, przeradzają się wręcz w groteskę nabrzmiałą kpiną, ironią i czytelną aluzją. Drwina ta zdaje się jednak podbarwiona sentymentalną czułością. Kontrapunktem są tutaj wtrącenia, jakby antrakty, spełniające rolę uzupełniającą, podkreślające istotę rzeczy, a jednocześnie przydające scenom cechy marzenia sennego, iluzoryczności, jakby duch wigilijnej nocy zszedł na ziemię, aby pokazać ludziom to, co na co dzień trudne do zauważenia. A więc jest tu fragment oparty na wspomnieniach Zygmunta Mineyki – powstańca styczniowego, wzbogacony zapamiętanymi migawkami z własnej wileńskiej młodości autora, z licznymi nawiązaniami do patriotycznej klasyki polskiej literatury. Jest fragment pokazujący pożegnanie Romualda Traugutta z żoną. To podkreśla różnicę w pojmowaniu polskości wtedy i teraz, przeciwstawia tamten niepowstrzymany pęd ku wolności, przedłożenie jej nad własne szczęście i spokój, obecnemu bezwładowi, niezdolności do działania.

„Mała Apokalipsa” posuwa się w tej krytyce o krok dalej, nie jest już tak aluzyjna, a prawie zupełnie dosłowna, kiedy czytamy: „Nasza nędza to łaska totalnego państwa, łaska, z której żyjemy”. Tutaj narrator przemierza ulice Warszawy niczym Drogę Krzyżową. Poszczególne przystanki w jego powolnej, jakby nierzeczywistej wędrówce są niczym stacje Męki Pańskiej, a zwieńczeniem, mającym odkupić ludzkie winy ma być samospalenie na placu przed Pałacem Kultury. Tylko taki gest może wstrząsnąć w czasach, gdy w proteście stać ludzi jedynie na publiczne rozebranie się. Stąd też słowa: „Ktoś musi przerwać letarg, Janie. Dzikim krzykiem obudzić drzemiących”. Pałac Kultury jest tu symbolem ucisku, symbolem szpetoty, która zastąpiła piękny pałac kultury europejskiej i próbuje straszyć swą wielkością, a przecież to „tylko wielki barak, postawiony na sztorc. Zżarty przez grzyb i pleśń stary szalet zapomniany na środkowoeuropejskim rozdrożu”. Narrator obnaża jego słabość i brzydotę odzierając go z emblematów pozornej posągowości i siły. Symboliki jest tu o wiele więcej, jak choćby plakat z całującymi się dwoma gołębiami, z których jeden jest cały czerwony, a drugi już prawie cały, pozostał mu tylko maleńki biały ogonek.

Są też ucieszne sceny niczym z filmu Barei. Kelner obsługujący klientów ze wściekłą miną i mruczący pod nosem „wszyscy żrą, a ja pracuję”, kucharz, który odbierając od klienta niejadalną potrawę rozbrajająco przyznaje, że nie umie, a nawet nie lubi gotować, czy też motorniczy, zatrzymujący tramwaj na rondzie i ogłaszający pasażerom: „Po prostu mi się odechciało i już. Idę do domu”.

Nie sposób nie wspomnieć o pięknym języku, wysmakowanym literacko, bogatym słownictwie, fragmentach cudownie stylizowanych na XIX wieczną modłę. Można zachwycać się określeniami typu: „W studzienkach ulicznych scedza się resztka odwilży”. To wszystko oraz symbolika i pewna oniryczność, jakby senna stagnacja, płynna granica między realizmem szarego, zapyziałego PRL-u, a marzeniem sennym romantyka, czynią te dwa utwory niepowtarzalnymi i pozwalają zaliczyć je do klasyki, która nie tylko się nie starzeje, ale w obecnej rzeczywistości nabiera nowego znaczenia, staje się znów aktualna. Pozwala mieć nadzieję, że będzie takim przyczynkiem do refleksji nad współczesną Polską i Polakami, nad światem, gdzie „dobro jest powolne jak obłok, a zło jest szybkie jak piorun”.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/

„Kompleks polski” i „Mała Apokalipsa” powstały w końcówce lat 70-tych i zostały wydane w obiegu niezależnym. Oba utwory są gorzką refleksją nad kondycją ówczesnego polskiego społeczeństwa, jego leniwym zepsuciem, bezwolnością, gnuśnością. Narratorem obydwu jest autor, pisarz rozczarowany światem, zgorzkniały, który mówi o sobie „znudziło mnie już porozumiewanie się z...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    31
  • Przeczytane
    18
  • Posiadam
    2
  • Scan [całość 600 dpi]
    1
  • Polska
    1
  • 📚︎ Posiadam
    1
  • Biblioteka Narodowa
    1
  • Głębokie
    1
  • MUSZĘ przeczytać / priorytet
    1
  • Legimi
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Kompleks polski; Mała Apokalipsa


Podobne książki

Przeczytaj także