cytaty z książek autora "Karl Ove Knausgård"
...życie czasami wydawało się wręcz nie do życia i spokój zapewniały mi wyłącznie książki - opisywały innych ludzi, inne miejsca i czasy, w których byłem nikim i nikt nie był mną.
Codzienność z jej obowiązkami i rutynowymi czynnościami wytrzymywałem, lecz nie czerpałem z niej radości, nie przydawała ona sensu mojemu życiu ani mnie nie uszczęśliwiała. Nie chodziło o brak ochoty do umycia podłogi, czy zmienienia dziecku pieluchy, tylko o coś bardziej zasadniczego, o to, że nie przeżywałem wartości codziennego życia, lecz chciałem się od niego oderwać; tak było zawsze. Życie, które wiodłem, nie było więc moim życiem. Starałem się uczynić je swoim, toczyłem o to ze sobą walkę, bo przecież chciałem tego, ale mi się nie udawało, tęsknota za czymś innym dziurawiła na wylot wszystko, co robiłem.
Koło czterdziestki owo życie dotąd tymczasowe, stawało się prawdziwym życiem, a to kładło kres marzeniom, wszelkim wyobrażeniom o tym, jak będzie wyglądało prawdziwe życie, do jakiego człowiek jest przeznaczony, jak będzie wyglądała ta wielkość, którą ma osiągnąć. W wieku czterdziestu lat człowiek zaczynał rozumieć, że prawdziwe życie jest tutaj, w tej małości i codzienności, gotowe i ukształtowane, i że na zawsze takie pozostanie, jeśli się czegoś nie zmieni. Jeśli nie zrobi się ostatniego zwrotu.
...w ciągu życia patrzymy w tysiące par oczu, z których większość przemyka niezauważona, aż tu nagle trafiasz na takie, w których jest coś, co ci się podoba, i dla których byłbyś gotów zrobić niemal wszystko, by przebywać w ich pobliżu. Co to takiego? W takiej chwili nie widzisz źrenic ani tęczówki, ani twardówki. Widzisz duszę, to jej archaiczne światło wypełnia oczy, i właśnie to, patrzenie w oczy osobie, którą kochasz, gdy miłość jest najsilniejsza, jest największym szczęściem.
Życie to kalka, powiedziała stara babka, która nie wymawiała "w".
Nigdy czas nie płynie tak prędko jak w dzieciństwie, nigdy godzina nie jest tak krótka jak wtedy. Świat stoi otworem, biega się raz tu, raz tam, robi się to jedno, to drugie, tymczasem słońce zachodzi i nagle człowiek staje wśród zmierzchu, a czas spada mu przed nosem jak szlaban: o nie, już dziewiąta? Ale też czas nigdy nie płynie równie wolno jak w dzieciństwie i żadna godzina nie dłuży się tak jak wtedy. Kiedy znika otwartość, te możliwości biegania raz tu, raz tam, czy to w myślach, czy w fizycznej rzeczywistości, to szlabanem staje się każda minuta, a czas klatką, w którą człowiek zostaje schwytany.
Jak można przyjmować oklaski za coś, co się zrobiło, ze świadomością, że to nie jest dostatecznie dobre?
Sam stałem po stronie miękkości, przeciwny wojnom i autorytetom, hierarchiom i wszelkim formom twardości, w szkole nie chciałem się uczyć niczego na pamięć, uważałem, że mój intelekt powinien rozwijać się bardziej organicznie, politycznie stałem daleko na lewo, niesprawiedliwy podział zasobów świata strasznie mnie wkurzał, chciałem, żeby wszyscy mogli korzystać z dóbr, a zatem kapitalizm i rządy pieniądza traktowałem jak wroga. Żyłem w przekonaniu, że wszyscy ludzie mają taką samą wartość, a wewnętrzne zalety człowieka są ważniejsze niż zewnętrzne. Innymi słowy, byłem za głębią, a przeciwko powierzchni, za dobrem, a przeciwko złu, za miękkością, a przeciwko twardości.
Czasem życie sprawia ból, ale zawsze jest po co żyć. Postarasz się o tym pamiętać?
Oszukiwanie samego siebie to chyba najbardziej ludzka cecha.
A ja naprawdę serdecznie nie znosiłem, gdy ktoś wiedział lepiej, bez względu na formę, w jakiej się to przejawiało. Przecież jednocześnie miało mi to uświadomić, że wiem mniej.
Jeśli ma się wtedy szesnaście lat, wszystko to robi wrażenie, wszystko zostawia ślad, bo to jest pierwsza wiosna, kiedy się wie, że ona jest, kiedy czuje się wszystkimi zmysłami, że jest wiosna i że to ostatnia taka wiosna, bo w porównaniu z tą pierwszą wszystkie następne będą blakły.
Alkohol nie pomógł mi osiągnąć nastroju, w którym wszystko pasuje i nic nie stanowi przeszkody, chociaż na ogół tak działał, tylko sprawił, że opadłem na dno studni swojego umysłu i w tym stanie nie potrafiłem się z niej wydostać.
Ludzie, z którymi dzieliłem pracownię byli sympatyczni, ale tak pełni radykalnej, lewicowej dobroci, że aż gębę otworzyłem ze zdziwienia, że człowiek, który sprząta ich pokoje, ściera brudy w kuchni i myje ich kible, jest czarny. A przecież [...] kiedy [...] użyłem słowa "Murzyn", zostałem natychmiast skorygowany.
To, co ludzkie, jest jednakowe dla wszystkich, ale życie, które wiedziemy, przenika nas na różne sposoby.
Właściwie o czym, do diabła, rozmawiają ludzie?
Pamięć nie stanowi w życiu żadnej obliczalnej wielkości. A jest tak z tego prostego powodu, że pamięć wcale nie ceni prawdy najwyżej. To nie wymóg zgodności z prawdą decyduje o tym, czy pamięć odzwierciedla jakieś zdarzenie w sposób właściwy lub nie. Decyduje o tym korzyść własna. Pamięć jest pragmatyczna, przebiegła i zdradziecka, chociaż nie działa wrogo czy złośliwie, przeciwnie, czyni wszystko, aby zadowolić swego gospodarza. Pewne rzeczy usuwa w nicość zapomnienia, jedne przekształca nie do rozpoznania, inne w kapitalny sposób źle rozumie, a tylko niektóre – tych jest tak mało, że prawie w ogóle ich nie ma – zapamiętuje ostro, wyraźnie i prawidłowo. Ale decyzja o tym, co zostaje prawidłowo zapamiętane, nigdy nie zależy od nas.
Myślę to, co myślę, nie ma rady na to, co myślę, prawda?
Czytanie to postrzeganie słów jako latarni, słowa świecą w ciemności, jedno za drugim, a czytanie to jakby wędrowanie za tym światłem. Ale to, co się widzi, nigdy nie funkcjonuje w oderwaniu od tego, kim się jest; w umyśle istnieją ograniczenia, są one osobiste, lecz również kulturowe, zawsze więc będzie coś, czego nie można dostrzec, zawsze znajdą się miejsca, do których nie można dotrzeć. Jeśli jednak ma się dostatecznie dużo cierpliwości, jeśli bada się poszczególne słowa i ich otoczenie z odpowiednią dokładnością, to można zauważyć te ograniczenia i wówczas objawia się to, co znajduje się poza czytającym. Celem czytania są właśnie te miejsca. Na tym polega uczenie się, na dostrzeganiu czegoś, co znajduje się poza własnymi granicami. Dojrzałość nie opiera się na większym zrozumieniu, lecz na świadomości, że jest więcej rzeczy do zrozumienia.
Relacje istniały po to, by wyeliminować indywidualność [...]. Moja matka nigdy tak się nie złościła, jak podczas rozmów o wolności. [...] Ale przecież ta idea stworzyła owo na wskroś usystematyzowane życie, które było naszym udziałem, w którym [...] drogę od przedszkola, przez szkołę i uniwersytet, aż do pracy mogliśmy przebyć niczym w tunelu, z przekonaniem, że dokonaliśmy wolnego wyboru, podczas gdy w rzeczywistości już od pierwszego dnia szkoły ludzi odsiewano jak ziarenka piasku [...], a jednocześnie wpajano nam, że wszyscy są równi. Właśnie ta idea sprawiła, że przynajmniej moje pokolenie o c z e k i w a ł o pewnych rzeczy od życia, żyliśmy w przekonaniu, że coś się nam należy, naprawdę należy, i jeśli jakieś sprawy nie przebiegały zgodnie z planem, szukaliśmy winy w przeróżnych okolicznościach, ale nigdy w sobie. Kiedy nadeszło tsunami, a ludzie nie otrzymali natychmiastowej pomocy, wściekaliśmy się na państwo. Czuliśmy rozgoryczenie, gdy nie dostawaliśmy takiego stanowiska, na jakie zasługiwaliśmy. [...] Właśnie owa idea sprawiła, że upadek przestał być ewentualnością dla wszystkich, z wyłączeniem tych najsłabszych, bo pieniądze dostawało się zawsze, a egzystencja w czystej postaci, proste życie, w którym staje się oko w oko ze skrajną nędzą czy innym niebezpieczeństwem, przestało istnieć. Ta idea przyniosła nam kulturę, w której najwięksi przeciętniacy perorowali w mediach, głosząc swoje niby-odkrywcze myśli..
Śmierć czyni życie bezsensownym, bo wszystko, o co kiedykolwiek zabiegaliśmy, przestaje istnieć wraz z nią, a zarazem nadaje życiu sens, ponieważ jej bliskość sprawia, że ta niewielka ilość życia, jaką mamy, jest bezcenna, droga jest każda chwila.
Ile to, co ludzkie, było warte we wszechświecie? Czymże był człowiek na ziemi, jeśli nie robakiem wśród innych robaków, istnieniem wśród wielu istnień, życiem przejawiającym się równie dobrze jako algi w morzu, grzyby w lesie, ikra w rybim brzuchu, szczury w norze czy kolonia małży na szkierze? Dlaczego mieliśmy coś robić, a czegoś innego nie robić, skoro i tak istniał tylko jeden kierunek, tylko jedna miara – łączyliśmy się, żyliśmy, a potem umieraliśmy? Kto pytał o wartość życia wtedy, gdy znikało na zawsze, przemienione w garść wilgotnej ziemi i kilka pożółkłych, kruchych kości? Trupia czaszka – czyż nie uśmiechała się drwiąco w grobie? Jaką rolę z takiej perspektywy odgrywało kilku umarłych więcej czy mniej? O, istniały inne perspektywy, bo czyż tego samego świata nie można było postrzegać jako cudu chłodnych rzek i rozległych lasów, spiralnie uformowanych muszli ślimaków, głębokich na wysokość człowieka kotłów wirowych, naczyń krowionośnych i zwojów mózgowych, bezludnych planet i powiększających się galaktyk? Owszem, można było, bo sensu nie otrzymujemy, sens nadajemy.
Obojętność to jeden z siedmiu grzechów głównych, właściwie największy ze wszystkich, bo właściwie jako jedyny sprzeciwia się życiu.
Chyba każdy raz, albo kilka razy w życiu odczuł tęsknotę za wolnością. Tęsknota za wolnością jest jak sprężyna, ściska się ją coraz mocniej i mocniej, aż osiągnie punkt, w którym skompresowane siły zostają uwolnione i sprężyna odskakuje.
Dostojewski stał się pisarzem nastolatków, pytanie o nihilizm stało się ich pytaniem. Trudno stwierdzić, jak do tego doszło, lecz w efekcie ów ogromny problem przestał być dozwolony po ukończeniu osiemnastu lat, a jednocześnie cała siła krytyczna kieruje się w lewo, gdzie rozprasza się w wyobrażeniach o sprawiedliwości i równości.
Wiele można powiedzieć o obrazie samego siebie, lecz na pewno nie to, że kształuje się on w chłodnych salach rozsądku. Umysł może go zrozumieć, ale władzy, by nim sterować, nie ma. Obraz samego siebie to nie tylko to, kim się jest, lecz również to, kim się chce być, mogłoby się być lub kiedyś się było. Dla obrazu samego siebie nie ma różnicy między tym, co realne, a tym, co hipotetyczne. Miszczą się w nim wszystkie okresy rozwojowe, wszystkie uczucia i wszystkie popędy.
A ja naprawdę serdecznie nie znosiłem, gdy ktoś wiedział lepiej, bez względu na formę, w jakiej się to przejawiało. Przecież jednocześnie miało mi to uświadomić, że wiem mniej.
Przez pierwsze pół godziny siedziałem jak skamieniały, sztywny z niechęci, bo ona była niczym wampir, który nareszcie napił się krwi, widziałem to, naprawdę tak było: życie w nią wracało, po kolei wypełniało jej członki. To przerażało, naprawdę przerażało. Ale potem sam poczułem działanie alkoholu, myśli mi zmiękły, świadomość bardziej się otworzyła, i to, że babcia siedziała tu i piła zaledwie dwa dni po znalezieniu w salonie martwego syna, nie wydawało się już takie straszne.
A ja naprawdę serdecznie nie znosiłem, gdy ktoś wiedział lepiej, bez względu na formę, w jakiej się to przejawiało. Przecież jednocześnie mało mi to uświadomić, że wiem mniej.
Alkohol nie pomógł mi osiągnąć nastroju, w którym wszystko pasuje i nic nie stanowi przeszkody, chociaż na ogół tak działał, tylko sprawił, że opadłem na dno studni swojego umysłu i w tym stanie nie potrafiłem się z niej wydostać.