Autor ilustracji do książek "Koan" i "Marność: malarstwo, grafika i pojęcia". Wydawał komiksy z własnym tekstem i ilustracjami w USA i Japonii.http://www.jonjmuth.com/
„Dzienniki gwiazdowe” autorstwa Stanisława Lema są jedną z moich ulubionych książek. Każdy rozdział stanowił zamkniętą opowieść o przygodach gwiezdnego podróżnika Ijona Tichego. Jednym z najbardziej charakterystycznych rozdziałów jest „Podróż siódma”. Jak ta opowieść przedstawia się w wersji komiksowej?
Ijon Tichy w trakcie lotu statkiem kosmicznym ma wypadek i dochodzi do poważnej awarii. Można ją naprawić tylko z pomocą drugiej osoby, ale gwiezdny obieżyświat akurat leci sam, a w pobliżu nie ma żadnych innych statków. Na dodatek na statku zaczynają występować pętle czasowe.
Pod względem fabularnym jest to kopia tekstu Stanisława Lema. Nie ma tutaj żadnych nowych rozwiązań scenariuszowych. Warto jednak zauważyć, że nie dokonano tutaj żadnych cięć i można w pełni docenić całość tego rozdziału „Dzienników gwiazdowych”. Jest naprawdę zabawnie i pomysłowo. W pewnym momencie jednak można się pogubić w kwestii paradoksów czasowych, co jednak można odczytywać jako celowy zabieg, szczególnie biorąc pod uwagę to co dzieje się pod koniec.
Za rysunki odpowiada tutaj Jon J Muth znany w Polsce z komiksu „Moonshadow”. Jego rysunki przywodzą na myśl akwarele – wszystko jest lekko rozmazane. Nadaje to całości bajkowego klimatu, a także dobrze udaje się tu podkreślić komizm poszczególnych scen.
Całkiem fajne są dodatki. Wstęp informuje, że komiks jest tak naprawdę dziełem… komputera pokładowego. Na dodatek zostaje opisane jak to w przyszłości ceni się bardziej rysunki niż fotografię. Dosyć oryginalny pomysł na wstęp. Poza tym w posłowiu rysownik opowiada o swojej relacji ze Stanisławem Lemem i kulisach powstania komiksu.
Jest to bardzo wierna adaptacja, która jest zgodna z duchem oryginału. Jeśli jednak ktoś szuka czegoś nowego, to może czuć się rozczarowany.
J. M. De Matteis jest znany polskiemu czytelnikowi głównie z komiksów o Spider-manie, które stosunkowo niedawno zostały wydane zbiorczo przez Mucha Comics. Jego komiksy poruszały zaskakująco dojrzałą tematykę. Jednakże jest on też autorem historii „Moonshadow”¸ którą chciał odejść od zbyt sztywnej jego zdaniem konwencji komiksu superbohaterskiego. Co właściwie chciał przekazać w swoim autorskim dziele?
Tytułowy bohater to syn hipiski i wielkiej świecącej kuli należącej do rasy wszechpotężnych istot porywających żywe istoty z niewyjaśnionych przyczyn. Moonshadow wychowywany do tej pory w czymś w rodzaju kosmicznego zoo musi w końcu wyruszyć w podróż za towarzysza mając wulgarnego i egoistycznego Irę.
Jest to bardzo groteskowa historia. Niektóre zaprezentowane pomysły mogą bawić swoją zmyślnością. Jednakże są one przeplatane mniej udanymi czy wręcz wulgarnymi dowcipami. Kiedy jednak czytelnik czuje się zniesmaczony, pojawia się jakiś ciekawy koncept science-fiction czy element obyczajowy.
Świat przedstawiony jest bardzo umowny. Nie jest dokładnie wyjaśnione jak działa dana technologia. Wiele gatunków kosmitów ma wyolbrzymione pewne cechy i ciężko je brać na poważnie.
Jednakże pod warstwą dowcipu i fantastyki jest to tak naprawdę historia o dorastaniu. Zostają tu odhaczone wszystkie typowe elementy, które jednak autor stara się podać w dosyć oryginalny sposób.
Za warstwę graficzną odpowiada tu John J. Muth znany w Polsce z „Podróży siódmej” czy „Havok i Wolverine – Stopiony”. Jego malunki naprawdę robią duże wrażenie i nadają nawet najbłahszym scenom epickiego wymiaru. Czasami jest może mało dynamicznie, ale mi to nie przeszkadzało.
Dosyć interesującym zabiegiem jest epilog złożony niemal wyłącznie z tekstu. Być może miało to pokazać jak różne jest codzienne życie bohatera w stosunku do jego kosmicznych przygód.
Po lekturze poczułem się trochę rozczarowany, że tak naprawdę jest to typowa opowieść o dorastaniu. Autorzy starają się tu dodać jak najwięcej fajerwerków, ale nie udaje im się uciec od pewnych schematów. Mimo to i tak warto się zapoznać dla samej formy.