Ex Machina. Tom 1 Tony Harris 7,3
ocenił(a) na 82 lata temu Odkrycie biblioteki w pobliżu mojego nowego miejsca zamieszkania otworzyło mi całkiem nowe możliwości dostępu do tytułów o jakich zakup nie zdecydował bym się normalnie. Daje to możliwość "przyoszczędzenia", bo pozwala mi wykluczyć z zakupu tytuł, który mi się ewentualnie nie spodoba.
Ale czasem pozwala natrafić na perłę. I tak jest z Ex Machiną, która mimo że romansuje z tematyką super-bohaterską, to jedna ma bardzo wiele z thrilleru/dramatu politycznego jak jakieś House od Cards, tylko że nieco ugrzecznione, choć w pewnych miejscach poziom brutalności będzie bardzo wysoki. Ex Machina porusza też zaskakująco ważne i trudne tematy.
Mitchell Hundred jest inżynierem, który poproszony o rzeczową opinię pewnego zjawiska, wystawia się na działanie nieznanej siły, która obdarza go mocą. Polega ona na tym, że potrafi się porozumieć z każdym elektronicznym mechanizmem i wydawać mu polecenia. Dzięki temu i wsparciu kilku osób staje się "Potężną Maszyną", pierwszym bohaterem Ameryki.
Momentem przełomowym w jego życiu była atak na WTC, gdzie udało mu się zapobiec uderzeniu w drugą wieżę, przez co w Nowym Jorku samotnie nadal stoi jeden z budynków. Ta tragedia jest też impulsem do zmiany dla samego Mitchell, który postanawia spróbować swoich sił w polityce. Udaje się to mu i staje się burmistrzem NY. Vaughan prowadzi akcję na kilku torach. Główne wydarzenia w tym tomie dzieją się w 2002 roku, choć autor cofa się do 2001 i wcześniej, kiedy zachodziły bardzo ważne wydarzenia dla postaci.
Co ważne, nie ma tu standardowego trykociarstwa, bo postać niejako wyrzekła się swojego kostiumu, aby działać jawnie, przez co jest wystawiona na wiele niebezpieczeństw. Bo ktoś w mieście zabija ludzi, a te działania wpływają negatywnie na wizerunek. Piastowane stanowisko nie jest dożywotnie i już trzeba dbać o zaplecze na potrzeby ewentualnej reelekcji. Plus tematyka ślubów par homoseksualnych lub kontrowersji w sztuce opłacanej z publicznej gotówki.
Jak widać działo Vaughana nie należy do tych lekkich, bo tematy tu poruszone potrafią przytłoczyć lub zdołować. Nie jest to jednak poziom brudnych gierek typu ze wspomnianego House of Cards. Hundred stara się być inicjatorem realnych zmian na lepsze, co nie zawsze wychodzi. Czy to przełom w komiksie? Może i tak, pod wieloma względami czytało mi się go inaczej od wszystkich moich dotychczasowych komiksów.
Całość też wygląda naprawdę dobrze. Kreska jest ostra, szczegółowa. Prace Tony'ego Harrisa potrafią zauroczyć jakością wykonania. W oczy rzuca się też ambicja tego tytułu, w związku jestem ciekaw jak całość dalej się potoczy. Widać, że autor ma to wszystko dobrze rozplanowane, bo mimo licznych zmian w osi czasu historii, ani razu się nie pogubiłem.
Czyta się to przyjemnie, dialogi są piekielnie dobre, a muszą być, bo jest ich tu od groma. Mimo zazwyczaj spokojnego tempa całość nie nuży i dlatego wypada mi ten tytuł polecić. Nie dla wszystkich, bo to specyficzne dzieło, ale ambitne. Pytanie tylko czy na ambicji się skończy?