Urodzona na Kubie, mieszkająca i tworząca w Puerto Rico dziennikarka, autorka zbioru opowiadań i kilku powieści. Debiutowała w 1987 roku. Dwukrotnie brała udział w cenionym hiszpańskim konkursie na powieść erotyczną Premio La Sonrisa Vertical, raz dochodząc do finału, a w 2000 roku go wygrywając powieścią "Púrpura y profundo".
Uznawana za jedną z najważniejszych pisarek karaibskich. Jej utwory, porównywane z twórczością A. Carpentiera, G. Greena i J. Cortazara, tłumaczone są na angielski, niemiecki, francuski i włoski.
Ta ziemia ciągle ostrzega a czerpanie z jej źródeł pradawnych lęków stanowi dla mnie ogromną przyjemność. Nazwałbym ją rozkoszną trucizną, paraliżującą ze strachu ale jednocześnie wzbudzającą fascynację głosem tajemnicy. Poszukiwanym od lat i trudnym do zarejestrowania śpiewem ostatnich egzemplarzy wymierającego gatunku, nie ma znaczenia czy chodzi o ludzi czy zwierzęta. Ważne jest przesłanie spotykanych na każdej stronie znaków. Po haitańskiej ziemi należy stąpać bardzo ostrożnie, wręcz z namaszczeniem oddając się przeżywaniu pojedynczych słów, wypowiedzianych wśród potu i gorąca. A także łez, ponieważ nagromadzenie śmiercionośnego jadu sprzyja płaczom i lamentom słabszych. Nie żałuję, że będąc wmieszanym w tropikalną historię Mayry Montero mogłem na nią spojrzeć z tej zupełnie innej, laickiej strony. Nauczyłem się przy tym, że frustracji cywilizowanego świata nie można topić w zagarniętym przez symbole i rytuały kręgu magii.
Na długo zapamiętam szmery nie z tego świata, wydobywające się z "Przybądź, ciemności" odgłosy przeklętych miejsc. Na zboczach Casetaches czai się niepokój, tak wielki, że nawet naukowa pasja musi ulec sile przeznaczenia. Ponieważ stare przepowiednie Montero zawsze mówią prawdę i zupełnie nie ma powodu do ich lekceważenia. Kto zbagatelizuje upomnienia, ten musi się liczyć na porachunki z żywymi, a może i nawet z umarłymi. Na Haiti jest duszno a naładowana oczekiwaniem na coś ostatecznego atmosfera przytłacza natężeniem obsesji. Odniosłem wrażenie, że w powieści urodzonej na Kubie pisarki, ci co umarli, tak naprawdę nigdy nie odchodzą. Ich historia nie kończy się na utracie twarzy po śmierci, dopiero wtedy zaczyna się nowe życie.
Jako czytelnik poczułem się niezastąpionym obserwatorem herpetologicznej ekspedycji. Przypuszczałem, że jako jedyna osoba z wyprawy będę w stanie zachować zdrowy rozsądek i z mieszaniny wiary z nauką wydestylować przydatne dla mnie informacje. Pomyliłem się. Z mającego wyostrzone zmysły tropiciela egzotycznych faktów, wpadłem w sidła wilgotnej i obcej ziemi. Mayra Montero potrafi diametralnie odmienić punkt widzenia, już po kilkunastu stronach lektury można zmienić zdanie o celu powieści. Przetykana łacińskimi nazwami historia płaza to tylko przyczynek do utraty rozumu. Bo do obłędu tu bardzo blisko. Przykuł moją uwagę sposób przekazywania przez pisarkę pewnych praw. Niczym w transie, jej bohaterowie dokonują tego, jakby za chwilę mieli się rozpłynąć w nicości. Jak duchy.
Żeby przeczytać tę książkę, to wcale nie trzeba się interesować herpetologią. Pod płaszczykiem wiedzy o żabach Mayra Montero ukryła mroczne aspekty, dotyczące zakazanych dla obcych ludzi miejsc. Jeśli ktoś zaryzykuje przeczytanie "Przybądź, ciemności", to musi się liczyć z konsekwencją "przyjazdu" na Haiti. Ponieważ lektura książki sprowadza się nie tylko do tropienia śladów żaby ale przede wszystkim do zrozumienia motywów działania bohaterów Montero. Więc wszystko odbywa się tak, jakby samemu przyszło uczestniczyć w łańcuchu ciemnych wróżb. Nie każdy ma tak silne nerwy, żeby grzebać się w zapachu śmierci. Nie dla wszystkich ta książka o długo noszonym bólu. Jednak wytrwali doczekają nagrody a jest nią satysfakcja z odwiedzenia miejsc z nienaruszalną tradycją.
Po ostatnim akapicie przez kilka sekund pozostawałem z oczami szeroko otwartymi ze zdumienia. Świetna opowieść! Bardzo spodobała mi się jej konstrukcja z rozdzialikami poświęconymi wymarłym gatunkom żab. To (a także zakończenie) połączyło ją z rzeczywistością, dodało jej akcentu literatury faktu. Z kolei na płaszczyźnie fabularnej mocno marquezująca - momentami miałem wrażenie, że wszystko dzieje się w Macondo, wśród znajomych rodziny Buendiów. To historia o pasji, obsesji i poświęceniu, z nutą typowo latynoskiej magii codzienności.
Więcej gwiazdek dać nie mogę, ze względu na objętość - mam wrażenie, że historię można by jeszcze bardziej dokręcić na kolejnych 100-150 stronach, bo na to zasługuje.