Śmierć przychodzi nawet latem Zsuzsa Bánk 7,9
ocenił(a) na 929 tyg. temu „Zawsze myślałam, że ludzie umierają między listopadem a styczniem, po pożegnaniu ze słońcem, gdy temperatura spada i robi się ciemno. Śmierć to zima, nie lato. Lato to życie. Ale w jakiś absurdalny sposób ludzie umierają także latem, nawet w gorące, jasne dni bez skazy. Śmierć jest humorzasta, stale trzeba się z nią liczyć. Wiele osób próbuje złagodzić mój ból, uśmierzyć go, zdjąć mi z ramion jakąś jego część. Wszyscy się angażują, oferują pomoc, współczują, współcierpią, współopłakują. Czuję taką falę solidarności, jakiej ostatni raz doświadczyłam po narodzinach pierwszego dziecka, kiedy każdy chciał wpaść i współuczestniczyć, wziąć coś z tego szczęścia albo coś do niego dodać. Narodziny i śmierć - nic większego nam się nie przydarza.”
Chyba mało, która literatura trafia we mnie tak, jak rumuńska oraz węgierska. Ze względów osobistych już sam tytuł najnowszej powieści Zsuzsy Bank „Śmierć przychodzi nawet latem” uderza we mnie ze zdwojoną siłą. Autorka przeprowadza nas przez intymną podróż żegnania się z ukochanym ojcem. Poczynając od kilometrów, które musi przebywać między Węgrami a Niemcami poprzez najlepszą opiekę, jaką stara się zapewnić ojcu poprzez najtrudniejsze decyzje dotyczące wyboru hospicjum czy płyty nagrobnej. Zbiera wszystkie zdania dotyczące ojca, zabiera ja ze sobą, wkłada do torby i wyjmuje je w domu, ponieważ „każdy rzuca nam słowa nad kuchennym stołem, przez płot, nad świeżymi kanałami, nad rowem, każdy coś do nas woła”, zatem autorka ma co zbierać i z czego stworzyć ten ujmujący pomnik ze słów ku czci swego ojca. „Życie bez niego musimy dopiero wymyślić” - wyznaje, i jak lepiej to zrobić niż za pomocą tak wyjątkowej książki? Chcę Wam powiedzieć, że pomimo niepowetowanej straty i łez, które przelewają się przez ból autorki na karty jej powieści, wypływa z niej przede wszystkim miłość. Śmierć na początku wbija się w człowieka pazurami, ale człowiek potrafi się wyrwać z jej bolesnych szponów.
W języku węgierskim istnieje sformułowanie „dobre pływanie”, które trudno przetłumaczyć, ale istnieje w nim całe piękno węgierskiego lata, to pływanie daleko, za ratownicze boje. Zsuzsa swoją książka zapewnia sobie, czytelnikom, a przede wszystkim swojemu ojcu, piękne, a zarazem smutne ostatnie, dobre pływanie.
Grzechem jest mu się nie poddać.