Najnowsze artykuły
- Artykuły„Psychoza”, „Lśnienie”, „Zagłada domu Usherów”, czyli różne oblicza motywu szaleństwa w literaturzeMarcin Waincetel17
- ArtykułyCzytamy w weekend – Światowy Dzień Zwierząt 2024LubimyCzytać365
- ArtykułyReese Witherspoon i Harlan Coben piszą wspólną powieść. Premiera thrillera już w przyszłym rokuKonrad Wrzesiński33
- Artykuły„Smok Diplodok” już w kinach, czyli komiksowi bohaterowie na wielkich ekranachLubimyCzytać5
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Edyta Czepiel
1
5,9/10
Pisze książki: literatura piękna
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
5,9/10średnia ocena książek autora
515 przeczytało książki autora
191 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Jasne błękitne okna Edyta Czepiel
5,9
Ksiazke bardzo trudno sie czyta ze wzgledu na jezyk, jakim jest pisana. Musze przyznac, ze poddawalam sie chyba ze cztery razy i ciagle do niej wracalam, bo nie umialam zcierpiec faktu iz taka malutka ksiazka mnie pokonala. Niestety, jest tak "ciezko " napisana, ze nie nie siegnelabym po nia jeszcze raz... daje 5 gwiazdek tylko dlatego, ze temat ma potencjal...
Jasne błękitne okna Edyta Czepiel
5,9
Edyta Czepiel napisała książkę na podstawie gotowego scenariusza. Zabieg nader ryzykowny. Mierzyłam się już z takimi kuriozalnymi dziełami. Każde z nich musiałam odchorować. Każde z nich było niepojęcie nieudolne; literackie popłuczyny, grafomański pomiot.
Zaskoczyły mnie „Jasne, błękitne okna”. Ich mistrzowska konstrukcja, głębia psychologiczna, wewnętrzna prawda w oprawie zmysłowego, bujnego języka nie przywodzą myśli o jakiejkolwiek wtórności. To wielkie wyzwanie stworzyć ze scenariusza rzecz osobną, świeżą, niepotrzebującą wsparcia ani pierwowzorem tekstualnym, ani formą wizualną.
Ta książka we mnie zapadła i idzie ze mną tak blisko, że nie jestem pewna, czy to ona niesie mnie w sobie, czy ja ją dźwigam w torbie. Poetyckość mnie uwiodła. Poetyckość, która się nie złamała nawet w obliczu spraw najtrudniejszych. I o chorobie umiała opowiedzieć i dla śmierci właściwe słowa znalazła. I dla miłości.
W „Jasnych, błękitnych oknach” nie choruje tylko ciało. Choruje wszystko. Cały świat zaropiał. Strupy, rany i ropa nawet w delikatnej koronce chmur na pogodnym niebie. Dusza się dusi. Dusza świata. Dusza podzielona na bohaterów, nad którymi nawet łez nie wylejesz, bo już za późno. Długo za późno.
Sygita – co to za imię! – nie może być normalna wedle żadnej reguły, bo w jej domu nic się realiów nie trzyma. Ten dom nie jest uszyty na żadną miarę. Matka – niespełniona artystka. Ojciec - zakochany w drobiu. W kogutach, ściśle rzecz ujmując. Kogutom przyznaje wyższość nad człowiekiem i daje im pierwszeństwo w łożu, przy stole, w sercu. Z nimi rozmawia, je wybiera. Sygita dorasta między goryczą matki a dewiacją ojca. Jej dusza kurczy się i zwija, powoli robiąc miejsce dla niedobrej przyszłości.
Beata – córka trumniarza. Jej ojciec pije i hebluje. Trumny hebluje. Zalewa je spirytusem. Do wewnątrz. Tak przed śmiercią ucieka, dłońmi dla śmierci obstalowując posłanie. Jego żona, pieszczotliwie zwana Panią Pierdolińską, próbuje wychować córki między alkoholem a trumnami. Jest jeszcze Babcia. Babci starcza pamięci na codzienne, nieustanne odszeptywanie pacierzy, ale nie starcza mądrości, by nie błogosławić Beaty barszczem. Barszcz nie zastąpi wody święconej. Krople barszczu na białej bluzce to zła przepowiednia. Wypełni się po latach w powodzi krwi, zwiastującej utratę dziecka.
Jest Marek. Marek nie potrafi wybrać między Sygitą a Beatą. Nie potrafi, bo nic o sobie nie wie. Wie tylko, że wódka smakuje lepiej niż oranżada i że nie podoła temperamentowi Beaty, która swoją przyszłość widzi w wielkim świecie. Marek potrafi uratować dziecko, ale nie umie ocalić własnego życia. Jego prawdy, jego godności. Nie ma w nim miejsca na żadną ze społecznych ról. Nie umie być mężem. Nie umie być ojcem. Potrafi tylko pić. I ranić. Został z Sygitą. Zostając, zrujnował jej serce i osłabił tak, że gładko otworzyła się przestrzeń dla śmierci.
Beata wyjeżdża, Sygita zostaje. Z Markiem, ze zgorzkniałą matką i z kogutami ojca. Potem jeszcze z córką. Z Marysią. Marysia przed nienormalnością domu chroni się w świecie „duszaków”. Wyobraźnia ratuje rzeczywistość.
Beata robi karierę i ucieka. Przed trumnami ojca, przed podległością matki, przed zaśniedzeniem małego miasteczka, przed Markiem. Wraca, kiedy wrócić powinna. Kiedy w głowie Sygity poczyna rozpierać się potwór. Beata walczy o Sygitę jak siostra. Żeby potwora pokonać cyrograf podpisze, sięgnie po antymaterię. Nie wie, że Sygity już nie ma. Poddała się. Cierpienie, które zawładnęło jej ciałem nie dało jej wyboru. A może dało. Może tylko taki.
Kiedy ojciec Sygity gadał z kogutem, ojciec Beaty niósł w deszczu trumnę. Ostatnią sukienkę. Dla nie swojego dziecka.
A potem Marysia. Marysia nie chce Beaty. Najeżona, chropowata. Odsuwa się. Żeby mocniej przylgnąć. Przypomnieć dorosłej ciotce o zapomnianym w niej dziecku. I o tym, które odpłynęło w strumieniu krwi. Marysia zastąpi wszystkie dzieci.
Doznać takiej przyjaźni. Która tylko daje. I trwa. Nawet potem.