Za sprawą załączonej pozycji oraz przeczytanego zimą „Drezna 1945” Sinclaira McKaya z coraz większą ciekawością spoglądam na „Rzeźnię numer pięć” Kurta Vonneguta, którą literacki świat określił jako antywojenną, a samego autora uznano za wyjątkowo nieznośnego pesymistę. Dotychczasowe spotkania z prozą amerykańskiego czarnowidza utwierdziły mnie w przekonaniu o jego zwątpieniu w świat. W obliczu współczesnych kryzysów przekonania Kurta Vonneguta nabierają nowego znaczenia. Wysuwany przez niego pogląd o bezsensie wojny, jaką symbolizuje dramatyczny nalot w Dreźnie, skłania do poszukiwań innych światów, zwłaszcza tych wykreowanych ludzką wyobraźnią. Ryan North oraz Albert Monkeys stawiają na żywe kolory, dość standardowe kształty i szkice. Ich komiksowa adaptacja „Rzeźni numer pięć” wydaje się bardzo zachowawcza w stosunku do wizjonerskiej powieści Kurta Vonneguta. Nawet Billy Pilgrim, któremu powierzono rolę narratora, nie hipnotyzuje swoim wyglądem i zachowaniem, choć nie ma to większego znaczenia w kontekście doświadczanych przez niego podróży w czasie. Można odnieść wrażenie, że II wojna światowa była dla Pilgrima tak samo rzeczywista i namacalna, co spotkanie z istotami pozaziemskimi. Wejście z Tralfmadorczykami w przedziwną komitywę zmieni jego pogląd na sens istnienia. Załączony komiks nie jest obszerny, wobec czego zaryzykuję twierdzenie o przedstawieniu przez twórców najistotniejszych scen z „Rzeźni numer pięć”. Czuć w nim świeżość oraz lekkość w obrazowaniu powieści Kurta Vonneguta, w której wyjaśnienie smutnych scenariuszy kolejnych postaci zastąpiono najpewniej zdawkowym „zdarza się”, a co trafnie oddaje banał tego świata.
Czytając komiks zdałem sobie sprawę, ze chyba nie czytałem książki, bo w ogóle nie kojarzyłem fabuły. A ta jest dość... dziwna. Na pewno oryginalna, na pewno warta poznania, ale trochę jednak mnie rozczarowała. Komiks bardzo poprawny - bardzo "przeźroczysty" - nie kształtuje historii, ale ją po prostu opowiada i ilustruje. Przeczytać warto, ale do kolekcji nie trafi.