Jesteśmy społecznością, która kocha książki

Niezła faza. Garth Ennis ("Kaznodzieja") gra tutaj na nosie wszystkim, którzy liczyli, że twórca "Boysów" podłapie absurdalne tony z filmu i serialu Jamesa Gunna. "Peacemakerowi" znacznie bliżej do krwistego ochłapu mięsa z czasów ennisowego "Punishera MAX". Kolejny monumentalny facet w kostiumie został wypuszczony z twórczej klatki Irlandczyka. Tylko czekać, aż zrobi komuś krzywdę. Fabuła jest śmiertelnie poważna - z serii przesadnie nadętych filmów sensacyjnych na VHS. Finał tragiczny. Ale w tym szaleństwie jest jakaś metoda. Ennis wyraźnie szydzi z amerykańskiego mitu spokojnych przedmieść oraz pięknych łobuzów z bronią palną w ręku; takich z mitów o Bonny i Clydzie. Autor odwraca konwencję gangsterskich legend miejskich. Wyśmiewa definicję "pokoju" łączonego z łapaniem za spust. Szkoda, że seria skończyła jako one-shot, który średnio klei się do któregokolwiek z wcieleń Peacemakera pośród wszelkich uniwersów DC.