3 (trzy) Łukasz Kamiński 9,0
Trzecia książka Łukasza Kamińskiego, o zaskakującym tytule – „3”, składa się z – a jakże! – trzech części. To zbiór (wierszy i krótkiej prozy),w którym autor składa hołd swoim literackim (zakopiańskim) mistrzom.
Kamiński kojarzony jest z Podhalem i tutaj też wyraźnie wybrzmiewają echa górskiej fascynacji.
„Tetmajer” zawiera wiersze poświęcone osobie i twórczości autora „Melodii mgieł nocnych”. Podmiot Kamińskiego wyraża, podobną mistrzowi, uważność w obserwacji świata. Współdzieli także podskórne pragnienie kierowanie się w rejony dziewicze, skryte w półmrokach.
Wiersze z „Tetmajera” (ale i z „Zycha” także) to poezja zmysłów. Wszystko ma znaczenie – barwy, zapachy, tekstura itd. Podmiot poddaje się rytmowi natury, zatraca w majestacie przyrody. Subtelność łączy się z nieodwracalnością biegu rzeczy, jakby Kamiński chciał tutaj nieco odwlec w czasie to, co nieuniknione, jak np.:
lód pęka tak powoli delikatnie
delikatnieję
lekki wiatr mnie stąd zabierze lekko
przerzuci stronę
(„***wącham skały przykryte śniegiem” – fragm.).
Bardzo ciekawa jest kreacja samego podmiotu (tego głównego, opowiadającego). To on przecież jest naszym przewodnikiem po świecie poetyckim, ujawnia nam się wielokrotnie, ale jego tożsamość pozostaje tajemnicą. A dzięki sprytnym zabiegom autora, niej jesteśmy nawet pewni, czy głos mówiący należy do człowieka, czy może to inny byt?
Podmiot odrzuca lokalne mity, nie brnie w opowieści powielane w poezji – „nie wierzę już w tutejsze smoki / strzygi płanetniki duchy / już nie ranią”. Ale z kolei jest wyczulony na wszelkie (o)znaki (braku, śmierci),symbole, np. „puchacz niósł zło / dziś spokojnie leci w noc”.
Jest w tych wierszach swoista ambiwalencja. Są zachwyty podmiotu, jest próba odszukania spokoju (choć nie błogości),być może to swoista potrzeba dojrzenia odrobiny światła, pomiędzy mrokiem drzew, szczelinami gór. Ale jest też pogodzenie z tym, że tego spokoju nie można osiągnąć, gdy kroczy się przez glebę, którą „użyźniają nasze prochy”; puenta wiersza „***raniuszek” pokazuje to zjawisko najpełniej:
nirwano najpiękniejsze
są poranki zimowe
największe szczęście
nie istnieć.
To bowiem poezja kontrastu – ulotne, piękne, fascynujące istnieje obok nieżywego, zmurszałego, śmierdzącego, jak np. „motyle rusałki / żerują na padlinie byka”.
Ważne miejsce w tej poezji zajmuje przerzutnia, która dynamizuje liryczną opowieść i wprowadza wieloznaczność. Dzięki niej wiersz rozrasta się poza ramy słów, tworzy przestrzenie dla rozmaitych kombinacji, dla skojarzeń i fantazji czytelnika.
Druga część, „W.”, to zbiór krótkiej prozy poetyckiej. Tu od razu czuć ducha Witkacego – w słowach, kompozycji, treści, atmosferze. Nie brakuje sznytu filozoficznego, ale i rubasznego. Tu odbija się Zakopane, co się zowie! Tak się bawią artyści! Wieczne nienasycenie.
Zasiadamy więc w ławie i obserwujemy ten „komiczny spektakl” karczmiany. Polityczne dysputy przeplatają się z niewyszukanymi żartami, przewijają się sylwetki kobiece, wszystko sowicie podlewane. A Witkacy jest jednocześnie w centrum i zupełnie poza czasem. Bliski i odległy. Najmocniej osadzony wewnątrz siebie, choć i ze sobą jakby konkurujący.
Znakomite są te prozy! Nie wiem co jest wyłącznie kreacją autora, co anegdotkami, a gdzie wplecione są cytaty (z tekstów artystycznych, ale i listów, szkiców, zapisków) – wszystko tak idealnie skrojone na miarę. Tak, że wcale nie ma się ochoty tropić motywów, ale po prostu – zanurzyć się w opowieści, przycupnąć gdzieś z boku i chłonąć te zakopiańskie rozmowy, czuć klimat bohemy, przyglądać się postaciom znanym z historii (literatury). A przede wszystkim być TAM, gdzie „spotykają się święci i szaleńcy”, gdzie „nie ma granic między snem a jawą”.
No, ale przede wszystkim to proza dobrze napisana. Świetnie się Kamiński bawi językiem, brzmieniami, ry(t)mem! Wyczuwamy jego frajdę, ale i sami czerpiemy mnóstwo przyjemności!
Książkę zamyka „Zych” – część, w której spotkamy Żeromskiego. Kamiński powraca do formy poetyckiej, ale od razu rzuca się w oczy bardziej klasyczny zapis, tu wiersz jest bryłą, scalającą rozmaite frazy, myśli i wrażenia.
Pojawia się tu kasprowiczowska wizja świata i zachwyt nad wszelkim stworzeniem. Podmiot prowadzi nas przez górski krajobraz z perspektywy Żeromskiego – jego fascynacji, ale i polemiki z artystami, jego poczucia obowiązku wobec historii, ciekawego spojrzenia na świat, ludzi, poezję, a przede wszystkim chyba – góry.
Łukasz Kamiński jest zarówno niezwykłym poetą, co i czytelnikiem. Bo trzeba mieć naprawdę wysokie kompetencje czytelnicze, by wyłapywać wszelkie te smaczki z twórczości (i życia) danego artysty. A potem jeszcze tak sprawnie i trafnie igrać sobie z tym, co już zapisane, przyjąć konwencję i (dobrze) bawić się literaturą.
Pozostaję w zachwycie!