Najnowsze artykuły
Artykuły
Wybory 2023. Pełna lista obietnic kulturowychKonrad Wrzesiński7Artykuły
Weź udział w konkursie i wygraj książkę „Doppelganger. Sobowtór“ razem z biletami do kina!LubimyCzytać2Artykuły
Thom Hartmann ostrzega nas wszystkich przed zagładą. Pytanie tylko, czy nie jest już za późnoRemigiusz Koziński1Artykuły
Poznaj Marikę Echidnas – premiera debiutanckiej książki Agnieszki SzmatołyLubimyCzytać1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Mikael Colville-Andersen

Źródło: http://architecture.eurobuildconferences.com/mikael-colville-andersen-gosciem-festiwalu-architektury/
1
7,1/10
Pisze książki: nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.)
Urodzony: 29.01.1968
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.plhttps://www.colville-andersen.com/
7,1/10średnia ocena książek autora
82 przeczytało książki autora
182 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma

2019
Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe
Mikael Colville-Andersen
7,1 z 66 ocen
273 czytelników 5 opinii
2019
Najnowsze opinie o książkach autora
Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe Mikael Colville-Andersen 
7,1

Taka ładna książeczka. Przyjemnie ją wziąć do ręki, uwodzi ładnym papierem i takimiż ilustracjami. Tak wygląda wzorcowe kuszenie przez szatana.
Będzie się czepiał, na pewno będzie się czepiał.
No pewnie, że będzie. Ważne, z jakich pozycji. Otóż bowiem, w przeciwieństwie do Autora, ewidentnego apostoła jednej, jedynej wiary, zatem zaprzysięgłego wroga każdej innej, uważam, że „zrównoważony rozwój” powinien mieć na względzie wyznawców różnych religii.
Konkretnie chodzi o to, że bywam na zmianę pieszym i kierowcą samochodu, a rowerem pokonywałem dzielnie miasto, gdy Mikaelowi nie śniło się jeszcze, że będzie urbanistą. Choć nie ma co ukrywać, że moje serce bije dla motoryzacji, to dostrzegam potrzebę i konieczność współżycia różnych środków transportu w miejskiej tkance. I nie mam nic przeciwko rowerzystom.
Tymczasem Mikael Colville-Andersen jest ekstremalnie wrogi wobec samochodów (skutery i motory pomija wzgardliwym milczeniem) i zupełnie nie tai, że stanem oczekiwanym i jedynym słusznym jest pozbycie się puszek na czterech kołach z miast, a jakby się dało, to w ogóle z powierzchni ziemi.
Patrząc z tej perspektywy „Być jak Kopenhaga” pełni rolę zaawansowanego podręcznika inżynierii społecznej (tak, nie inżynierii drogowej, a społecznej) dającego instrukcje do wprowadzenia w życie jedynie słusznej wizji.
Dlatego autor przechodzi z gracją nad wewnętrznymi sprzecznościami doktryny, wykazuje moralność Kalego, z lubością przytacza dowody anegdotyczne, wyśmiewa inne stanowiska. Umiarkowanie nachalnie, na ogół elegancko, czasem mu się tylko wypsnie coś, co odsłania gębę w miejscu uprzejmie uśmiechniętej twarzy.
A ja miałem zabawę, obserwując przejawy niespójności, pokryte płomiennym credo o remedium na problemy ludzkości. Przykłady?
Autor kompletnie lekceważy uwarunkowania kulturowe. Kopenhaga wyprodukowała najlepsze rozwiązania na świecie i basta. Nieważne, że Dania jest bogata i syta. Nieważne, że ten typ demokracji (zresztą fałszywej, różnice są, tylko skrzętnie ukrywane) poza Skandynawią nie funkcjonuje, nieważne, że ludzi na innych kontynentach i w innych państwach napędza inna aksjologia, że inaczej ustalane są hierarchie społeczne, choćby strojem, że styl i tempo życia nie pozwala na zakupy pięć razy w tygodniu, bo hurtowe zakupy mają też konkretny wymiar ekonomiczny. Zachłanność tego rowerowego marksizmu nie zna granic.
Po drugiej stronie duńskiej hygge, szwedzkiego lagom czy norweskiego A kose seg, z pozoru niezwykle atrakcyjnych, rozciąga się wypracowana mozolnie sfera tłumienia indywidualności, równania do średniej, nie gorsza, niż w wizji polskiego piekła, tłumaczona niegdyś walką z szatańskimi podszeptami, dziś – dobrostanem całej społeczności.
Gdy ustalanie maksymalnej prędkości dla samochodów odbywa się grupowo, to znaczy za pomocą obśmianej zasady osiemdziesiątego piątego centyla (nie większa, niż ta, z jaką jedzie 85% kierowców),to jest głupie. Kiedy ścieżki rowerowe wyznacza się na podstawie grupowych zachowań rowerzystów, to jest śmiałe i mądre.
Fajny jest język, zakłamujący, jak u myśliwych, w którym na przykład „uspokojenie ruchu” w rzeczywistości oznacza faktycznie odstrzelenie kierowców, któż bowiem chciałby poruszać się samochodem z prędkością pieszego?
Wielce pouczający wydaje się wykaz wrogów „cywilizacji dwóch kółek”. A to dlatego, że autor z nieukrywaną nienawiścią opowiada o „sektach” wewnątrz ruchu rowerowego. Motoryzacja? Wiadomo, niekwestionowany target dla dział i rakiet. Ale sam wkracza w sekciarskie klimaty, dodając:
a) autorów i propagatorów innych rozwiązań dla rowerów
b) rowerzystów rekreacyjnych, a zwłaszcza sportowych
b) pojazdy wspomagane silnikami elektrycznymi
c) kaski (tu akurat słusznie!)
b) architektów i urbanistów (aspekt artystyczny uważa za nieistotny, liczy się czysty utylitaryzm i czysta funkcjonalność).
O Chinach, w swoim czasie bicyklowym królestwie, gdzie wszyscy przesiedli się na skutery i do samochodów, a wypożyczalnie miejskich rowerów poniosły spektakularną klęskę – ani słowa.
Gdzieś roztopiły się hulajnogi i deski z silnikami.
Takich perełek w książce jest sporo.
Czy zatem czytać?
Tak, jak najbardziej. Zmiany w „sposobie użytkowania” miast są nieuniknione. Ciasne śródmieścia nie pomieszczą więcej samochodów. Kto je kocha, dla kogo są koroną wygody i wolności, będzie musiał odpuścić, wynieść się dalej od ścisłej zabudowy. A może przyzwyczaić do dwóch kółek.
Więc warto się przygotować.
Poza tym warto się uczyć. Jak robić rewolucję. Sztandary mogą się zmieniać, metody na rewolucyjną zmianę pozostają takie same, tylko się unowocześniają w zależności od zmiennego technologicznie świata.
Mnie się już nie chce, ale może młodsi skorzystają?
Ale – niezależnie od ideologicznego sosu – książkę czyta się z ciekawością, zawiera też sporo ciekawych obserwacji, sporo anegdot i całkiem interesujących liczb.
Ciekawe tylko, co się stanie, gdy i na rowery zabraknie miejsca.
Monocykle? Deskorolka dla każdego? Przyszłość może zgotować niejedną niespodziankę...
Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe Mikael Colville-Andersen 
7,1

Książka nieudana. Tak, jak nieudana musi być każda książka z tezą o wyższości świąt bożego narodzenia nad świętami wielkiejnocy. Autor nagina fakty, jest niemerytoryczny, ślepy na kontrargumenty. Denerwujący jest brak kompetencji wiedzy o mieście, jego urbanistyce, przestrzeni, rozplanowaniu. Dodam jeszcze jedno zdania o tym, że jest źle i koślawo przetłumaczona. Nie jest dobre nazwać mieszkańców stolicy Danii kopenhażanami. Lepiej zamiast czytania tej książki wsiąść na rower.