Deadly Class, tom 12: Czułe pożegnanie, cz. 2 Rick Remender 7,3
ocenił(a) na 827 tyg. temu Dwanaście tomów. Dwanaście odcinków wspaniałej historii o młodości, śmierci i przemijaniu. Kiedy Rick Remender rozpoczynał tę serię, nie sądziłem, że będzie to coś więcej aniżeli zwyczajna nawalanka z lekko młodzieżowym sznytem. To, co dostaliśmy, okazało się jednak komiksem, o którym niełatwo zapomnieć, z którym czytelnik coraz mocniej się zżywał, by w finale poczuć to nieokreślone, słodko-gorzkie uczucie. Druga odsłona „Czułego pożegnania” przynosi zarówno satysfakcję, że to, co właśnie skończyliśmy czytać było takie dobre, jak i żal, że dalszego ciągu nie będzie.
Marcus i Maria próbują oderwać się od szarej rzeczywistości. Ich podróż w odległe rejony świata ma jednak także inny cel – chcą zostawić za sobą dawne życie i dać swojej rodzinie szansę na nowy start. Przeszłość podąża za nimi krok w krok, zatruwając oparami niebezpieczeństwa perspektywę spokojnej, pokojowej egzystencji. Żeby zażegnać zagrożenie, oboje będą musieli znów, być może już po raz ostatni, stanąć do walki o własną przyszłość.
Czy finał „Deadly Class” jest równie wybuchowy, jak większość poprzednich tomów? Nie sposób odpowiedzieć na to pytanie w sposób jednoznaczny. Remender stara się, żeby perypetie Marcusa i pozostałych absolwentów King’s Dominion nadal były efektowne, ale przeniesienie akcji wiele lat do przodu w stosunku do początkowych części wymogło u czytelnika (choć także u twórcy) pewną zmianę percepcji. Nie są już nastolatkami, stracili wiele z posiadanej wcześniej młodzieńczej energii, i choć nadal starają się żyć tak, jakby nie dotyczyły ich żadne ograniczenia, to szybko okazuje się, że każdego z nich z czasem dopadają problemy charakterystyczne dla ich metryki. I choć może to być ograniczające, to muszą się do takiego stanu rzeczy przystosować, a to zależeć będzie od tego, czego oczekują od życia i jak na nie patrzą.
Remender w ciekawy sposób portretuje dorosłość. W przypadku każdego z bohaterów wygląda ona inaczej. Marcusowi i Marii zależy przede wszystkim na ochronie rodziny. Oboje pragną spokojnego życia, ale żeby zapewnić swoim bliskim stabilizację, nie cofną się absolutnie przed niczym. Autor w umiejętny sposób pokazuje, że zasłużyli na szczęście i stara się przekazać czytelnikowi, że jest to cel, o który warto walczyć. Zupełnie inaczej rzecz wygląda w przypadku Brandy i Shabnama – wydaje się, że oboje wynieśli z King’s Dominion wiele praktycznej wiedzy i stosują ją w praktyce, wykorzystując swoje zdolności ku temu, by pozostawać na szczytach władzy. Ale czy jest to wystarczający cel, by móc dążyć do niego po trupach? Remender daje w tej materii jasną odpowiedź, bo choć ustami jednej z postaci zdaje się w pewnym momencie sugerować, że nie czeka nas tu żaden happy end, a ostatecznie wygrywa nie tyle pragmatyzm, ile wręcz wyrachowanie i oportunizm, to ostatecznie tej tezie zaprzecza. Z perspektywy zżytego z głównymi bohaterami czytelnika to rozwiązanie okazuje się budujące i pożądane.
Pisząc o dramatis personae, nie sposób nie wspomnieć o Sayi, która jawi się w tym albumie jako postać tragiczna. Dziedziczka klanu Kuroki niby przeżyła, niby osiągnęła to, czego chciała i wspięła się na sam szczyt hierarchii przestępczej organizacji, ale nie ma w niej ani grama szczęścia. Sukces został okupiony utratą części siebie, której odzyskanie nie będzie raczej możliwe. Ten jakże smutny akcent jest zarazem bardzo realistyczny, pokazuje bowiem, jak ostrożnym trzeba być, kształtując swoją życiową drogę, i jak istotna jest tak prosta, wydawałoby się, rzecz jak zwyczajna chęć przejścia przez życie w szatach przyzwoitego człowieka. Jeśli się tego nie zrobi, można skończyć samotnie w tłumie pochlebców. Taki obraz jest szalenie przygnębiający. Zamknięcie wątku Sayi okazało się dość szybkie i zupełnie niespodziewane, wiele osób z pewnością rozczaruje, choć uważam, że jeśli przyjrzeć mu się z odpowiednią wnikliwością, będzie mimo wszystko bardzo satysfakcjonujące.
Wes Craig dostarczał nam niezapomnianych wrażeń wizualnych przez cały czas trwania serii i utrzymał ten wysoki poziom także na kartach albumu końcowego. Ilustracje zdobiące drugą część „Czułego pożegnania” wspaniale łączą ostrość (widoczną zwłaszcza w scenach akcji) z liryzmem (obecnym z kolei w momentach bardziej refleksyjnych). Graficznie to prawdziwa ekstraklasa, ale czy taki stan rzeczy stanowi jakiekolwiek zaskoczenie dla fanów „Deadly Class”?
Na przestrzeni dwunastu albumów seria Remendera i Craiga nigdy nie spadła poniżej pewnego, najczęściej bardzo wysokiego poziomu. Przy okazji kolejnych recenzji zachwalałem tempo tej opowieści i jej buntowniczy charakter, ewoluujący z czasem w coś znacznie bardziej złożonego i dojrzałego. Ta historia wyrosła na radosnej rozwałce, ale w ostatecznym rozrachunku przyniosła nam zarówno wzruszenia, jak i niebanalną refleksję. Nie wiem, czy „Deadly Class” to arcydzieło, ale z pewnością ten tytuł zostanie w głowie każdemu, kto się z nim zapozna. Kawał lektury. Szkoda, że to już koniec, ale zawsze lepiej odejść w glorii i chwale, niż rozmienić się na drobne. To była wspaniała jazda.
Recenzja do przeczytania także na moim blogu - https://zlapany.blogspot.com/2024/03/deadly-class-tom-12-czue-pozegnanie.html
oraz na łamach serwisu Szortal - https://www.facebook.com/Szortal/posts/pfbid02i7iKL6zvamJmHR2rtGYEswFb9kbhac7HJ1QqB1cHQAQVXN1ZQgRsMa9NYWoMhKn1l