Doskonała książka -podsumowanie kilkunastoletniej pracy kapituły Nagrody Literackiej Gdynia. Moim zdaniem najważniejszej nagrody literackiej w naszym kraju (Nike to nagroda pewnego tylko środowiska). Kto nie śledzi na bieżąco, co w polskiej literaturze piszczy, ten ma "streszczenie" tego, co ważnego ukazało się w ciągu 15 ostatnich lat. Mnie niektóre wybory kapituły trochę zdziwiły, ale to jest wybór nie jednej, ale kilku osób. Czytałem książki laureatów poszczególnych kategorii miałem mieszane uczucia, co do ich wyboru. Czy warto sugerować się tym, że ktoś taką nagrodę otrzymał , kiedy chcemy coś przeczytać? I tak, i nie. Tak, bo to jest zawsze propozycja ekspertów, nie, bo eksperci też się mylą. Co pozostaje, chyba tylko nos czytelnika, "wąchanie" tytułów przed przeczytaniem. Mimo wszystko chwała tym, którzy tę nagrodę powołali do istnienia. Bez tego kierunkowskazu literackiego, trudno w masie wydawanych książek połapać się, co jest godne przeczytania i omawiania. Zatem, kto jest głodny literatury, ten powinien skosztować coś, co na ząb czytelnika proponuje kapituła.
Teksty o bardzo różnych sprawach, dla których wspólnym mianownikiem miała być jakaś forma opisu współczesności. Czyniące swoją robotę poprzez przyjęcie wielu konwencji: od szydery Szczerka (miejscami nawet zabawnej choć zupełnie niekonstruktywnej),po rzeczy poważniejsze. Spektrum tematów również szerokie: od elegii dla papierowej prasy począwszy na opowieści nieocenionego Jakuba Dymka o nieheteronormatywnych faszystach z alt right skończywszy. Wszyscy autorzy próbują uwodzić elokwencja, formą, cięta fejsbukowa pointa lub piętrowym językiem. Czasem przesadnie gęstym od metafor i symboli. Bywa ze ocierajacych się o pretensjonalnosc (smoleńskie kłącza).
Wszystko to jest by tak rzec bardzo salonowo warszawskie. Cóż kiedy niewiele z tego wynika dla biednej czytelniczej głowy, która wszak musi jakoś poradzić sobie z wytłumaczeniem przyspieszajacej erozji otaczających go instytucji i systemów społecznych w dużo mniej idyllicznych krajobrazach niż dajmy na to Dolny Mokotów. A jaką to dostaje wskazówkę aby zrozumieć groźne znaki przetaczajace się za oknem? Ano taką ze Peter Sloterdijk oraz Jurgen Habermas już dawno owe zjawiska zbadali, nadając im bardzo błyskotliwe nazwy i na Dolnym Mokotowie każdy je juz zna, w przeciwieństwie do czytelnika dla którego są one wciąż nieoswojonymi czarnymi chmurami nad głową.
Reasumując: w warstwie diagnoz dość słabo. Rzuca sie natomiast w oczy zupełne nieumiarkowanie w przywolywaniu kolejnych zachodnich autorów i ich płodów. Powszechne jest również mylenie przyczyn ze skutkami (amerykańska demokracja weszła w okres ogólnej sraczki ponieważ na scenę wkroczyli barbarzyńcy z alt right a nie odwrotnie). To swietna gleba do myślenia w stylu: najlepiej w sumie gdyby istniała jakąś zewnętrzna metaprzyczyna. Na przykład Putin i jego trolle.
Słowem: biedny mieszkańcu sponiewieranego kolejami losu kraju w Europie Wschodniej gotuj się na najgorsze. Najtezsze głowy Twojej Ojczyzny nie mają choćby cienia oryginalnego pomysłu na Twoją w niej przyszłość.
PS.
A jednak i w tej beczce sztucznego miodu znalazła się odrobina całkiem przyzwoitego dziegciu. Jest nią esej Pana Michała Markowskiego między innymi o tym dlaczego akcje afirmatywne cieszą się takim entuzjazmem studentów ivy league.