Spekulacje o kinie Quentin Tarantino 7,7
ocenił(a) na 92 tyg. temu Najlepsza praca Tarantino od czasów pierwszego „Kill Bill”. Jest zabawna, przewrotna i, chociaż chwilami krwista, podana w bardzo lekki sposób. Mamy tu, podobnie jak we wszystkich pracach tego twórcy, sporo liter; główne wątki meandrują pomiędzy dygresyjnymi drugo- i trzecioplanowymi epizodami, ale Tarantino nie popełnia tu błędu ze swoich ostatnich – zwłaszcza „Django” i „Nienawistnej ósemki” – filmów: ani przez chwilę nie mamy wrażenia, że opowieść jest przegadana.
O wielkiej miłości twórcy „Pulp Fiction” mówiło się głośno od początków jego kariery. Przy trzecim filmie – „Jackie Brown” – zaczął z niego czerpać pełnymi garściami. Chętnie popisywał się wiedzą o kulturze pulp w wywiadach. Jednak wszystko to był poziom geekowski, typowa wiedza zachwycającego się czymś bezrefleksyjnie maniaka, jakich wielu, zwłaszcza w środowiskach, wielbicieli kina, muzyki i komiksów.
W „Spekulacjach o kinie” Tarantino pokazuje zupełnie inną twarz. Okazuje się eseistą i krytykiem równie sprawnym jak reżyserem. Nie ma tu fanowsko/geekowskiej czołobitności, jest za to wnikliwa analiza oraz próby osadzenia omawianych filmów zarówno w popkulturowej tradycji, jak i kontekście czasów, w których omawiane kino było tworzone. Już nie mówiąc o jeździe obowiązkowej w tego typu publikacjach, czyli analizie każdej z części składowych dzieł. I Tarantino pokazuje, że jest krytykiem filmowym bijącym o głowę dziewięćdziesiąt dziewięć procent parających się pisaniem o kinie i serialach w naszym kraju. Potrafi znaleźć niedoskonałości w swoich ulubionych filmach i docenić niektóre elementy dzieł których nie ceni, albo po prostu nie cierpi.
A ponieważ żyje w Stanach Zjednoczonych, gdzie retoryka jest jedną z najwyżej cenionych umiejętności, potrafi uatrakcyjnić swoje wywody o ruchach kamery, szerokich ujęciach czy sprytnych twistach w scenariuszu smacznymi plotkami z życia i pracy legendarnych gwiazd.
A ponieważ stosuje przy tym formułę języka mówionego, podczas lektury można poczuć się jak na spotkaniu z elokwentnym, wyluzowanym kolesiem.
Ta efektowna forma jest bardzo ważna. Same teksty idealne bowiem nie są. Zawsze świetne merytorycznie, czasem sprawiają wrażenie niedoszlifowanych formalnie: didaskalia zaburzają nurt wątku głównego, a puenty są wysilone, albo ich po prostu nie ma. Tak, jakby Tarantino było dużym dzieckiem (na takiego zresztą pozuje),które znudzone jedną zabawką odrzuca ją i zabiera się za kolejną.
„Spekulacje o kinie” są w jeszcze jednym podobne do filmów Tarantino. Wbrew temu, co podprogowo sugeruje reżyser, nie jest to kino klasy B. Od czasów „Pulp Fiction” mamy tu do czynienia z inteligentnie opakowanym maistreamem. Podobnie jest z filmami omawianymi w tej książce. Efektowne, błyskotliwe teksty Tarantino najczęściej są dużo lepsze, na pewno lepiej przystające do współczesności, niż filmy, którymi mały i nastoletni Quentin zachwycał się w młodości. Jednak kino to, obok smartfonów, najdynamiczniej rozwijająca się dyscyplina sztuki użytkowej. Dziś klasyki – nie tylko zresztą pulpowe – końca lat sześćdziesiątych i całej następnej dekady mocno tchną naftaliną, a chwilami po prostu śmieszą.
„Spekulacje o kinie” bawią, ale to smak nowoczesnej rozrywki najwyższych lotów, popkulturowej zabawy, która jest czymś więcej niż tylko zabawą. Dlatego, choć nie jest to rzecz bez wad, można spokojnie powiedzieć, że mamy do czynienia z absolutnym majstersztykiem.