Poeta, prozaik, dramatopisarz, dziennikarz i aktor teatralny.
W chwili wybuchu wojny był uczniem III klasy gimnazjum. W okresie okupacji zdał maturę na tajnych kompletach, po czym rozpoczął studia polonistyczne na (również tajnym) Uniwersytecie Warszawskim, których nie mógł ukończyć.
W czasie okupacji prowadził w latach 1942–1944 razem ze Stanisławem Swenem Czachorowskim konspiracyjny Teatr Swena. Po kapitulacji powstania warszawskiego został wywieziony razem z ojcem do obozu tymczasowego w Lammsdorf, następnie zostali przydzieleni do budowy w gazowni w Opolu, skąd uciekli do Częstochowy i powrócili do Warszawy w lutym 1945.
Pracował najpierw na Poczcie Głównej (przy ul. Nowogrodzkiej),potem jako dziennikarz w "Kurierze Codziennym", "Wieczorze Warszawy" i "Świecie Młodych". Współpracował także z redakcjami czasopism dziecięcych i młodzieżowych, dla których pisał wiersze i piosenki wraz z Wandą Chotomską.
Należał do tzw. pokolenia Współczesności. Wiosną 1955 Białoszewski wraz z Lechem Emfazym Stefańskim założyli tzw. "Teatr na Tarczyńskiej", gdzie wystawiał swoje cztery programy sceniczne, zawierające m.in. sztuki "Wiwisekcja" i "Osmędeusze". W inscenizacjach tych brał również udział osobiście (jako aktor) wraz z Ludmiłą Murawską.
Debiutował w krakowskim "Życiu Literackim" w 1955 w ramach Prapremiery pięciu poetów obok wierszy m.in. Herberta, a pierwszy tom jego wierszy, "Obroty rzeczy", ukazał się rok później. Następnie wydał tomy poetyckie: "Rachunek zachciankowy" (1959),"Mylne wzruszenia" (1961) oraz "Było i było" (1965). W tym czasie zdobył niemały rozgłos. Dzięki temu i dzięki staraniom wpływowych przyjaciół oraz protektorów otrzymał mieszkanie przy pl. Dąbrowskiego 7, w którym zamieszkał wraz z życiowym partnerem, malarzem Leszkiem Solińskim. Ich związek był powodem wyrzucenia Białoszewskiego w 1953 z redakcji "Świata Młodych" za rzekome naruszenie obyczajów.
Po rozpadzie Teatru na Tarczyńskiej założył w mieszkaniu przy pl. Dąbrowskiego z Ludwikiem Heringiem i Ludmiłą Murawską "Teatr Osobny", który działał do 1963.
W 1970 zasłynął jako prozaik - po wydaniu "Pamiętnika z powstania warszawskiego", w którym 23 lata po koszmarach wojennych spisał swe przeżycia powstańcze. Niebawem ukazały się dalsze tomy prozy: "Donosy rzeczywistości" (1973),"Szumy zlepy, ciągi" (1976) oraz "Zawał" (1977).
W 1976 Białoszewski już po raz ostatni zmienił miejsce zamieszkania, przeprowadził się na ul. Lizbońską 2 m 62 na prawym brzegu Wisły. Tam powrócił do poezji, wydał też wówczas nowe tomy wierszy. Zmarł 17 czerwca 1983 po kolejnym zawale serca.http://miron.art.pl/
" Jest 11 rano, 28 listopada. Strach? Pomyślałem, że może tym razem jeszcze nie umrę ".
Tym razem rzeczywiście, autor jeszcze nie umarł, zmarł dopiero po kolejnym zawale w 1983 roku. Tym razem trafił do szpitala i następnie do sanatorium w Inowrocławiu. I o tym właśnie jest ta książka. Autor, poeta zdaje w niej relację, fabularyzowaną z pobytu tamże i tamże też.
Książka dość ciekawa do przeczytania, dla tych, co znają tamte czasy, ale i dla tych, dla których kupowanie jedynego obecnego wzoru piżamy w całym mieście, czy jednego, jedynego kieliszka bez nóżki w sklepie, jest pewną egzotyczną impossible.
Pan Miron opisuje więc szpital i zapasy przynoszone przez rodzinę i trzymane między oknami, bo brak lodówki i watę również przynoszoną przez rodzinę, bo szpital nie miał, którą pacjenci darowali szpitalowi do ustrojenia choinki na święta i inne pewnie, dla niektórych dziwne ciekawostki.
Teraz trochę prywaty. Ta wata na choinkę przypomniała mi sytuację, tuż sprzed pandemii, kiedy moja ciocia leżała w szpitalu po zabiegu i szpital nie miał dla niej potrzebnych jej leków. Kuzyn dostał pięknie wypisaną przez lekarza receptę i sam musiał te leki kupić w aptece, oczywiście na własny koszt i zanieść do szpitala dla cioci... Zostawię ten fakt bez komentarza.
Jednak nie samymi zabiegami i tematami ściśle leczniczymi człowiek przecież żyje. Opisuje więc Białoszewski to, co robił poza szpitalem. Spacery, wypad do teatru, parki i obserwowane w nich kaczki, gołębie. Sprawili sobie nawet taką atrakcję w sanatorium jak wywoływanie duchów. Pewnym "zapomnianym" już faktem jest zapewne wspomnienie autora, o rozbitej w oknie szybie i o tym jak to nie mógł się doprosić pracujących obok na korytarzu robotników, by mu tę szybę wstawili. Kiedyś fizyczny robotnik to był KTOŚ 😁
Na uwagę zasługuje też język autora, którym się posługuje, chociażby dla opisu, na przykład jednej z kuracjuszek:
"Młodawa, duża pani w sweterku i w spodniach obciśniętych na wydatnym środku postaci, obracała się szybko w koło i na boki jak i jej szczupły młodawy partner. Najbardziej zdziwiło jej pochylenie z wypiętego profilu, szczupłe nogi, duży brzuch i pupa załapana w sylwetę ruchliwą, uważną. Stopy jej starannie kręciły się i dreptały dodatkowo luzem, trzymając się drewniaków. Popiersie tej pani, przy całej obrotności było nieruchome."
Reasumując, fajnie przeczytać, ale gorzko skonstatować, że mimo upływu ponad 40 lat (pierwsze wydanie książki miało miejsce w 1977 r.) w tak zwanej "służbie" zdrowia nic się nie zmieniło, a jeśli nawet, to raczej nie na lepsze.
„Jakość chleba znów się pogorszyła, często zdarzają się zakalce”
Warszawa się odbudowuje. Z obsypanych gruzami ulic, spod hałd pokruszonych cegieł, spośród czerwonawego dymu wyłaniają się pierwsze rusztowania i nowe budynki, a praca wre! Pomiędzy zawalonymi ścianami kamienic przechadza się Miron Białoszewski, dziennikarz i reporter „Kuriera Codziennego”, „Wieczoru Warszawy” a później i „Świata Młodych”. Obserwuje i zapisuje, rozmawia z uczniem, przekupką i pucybutem ale i junakiem, robotnikiem i „kobietą pracującą”. Pyta o troski dnia codziennego, odnotowuje prośby i zapotrzebowania, apeluje, zaznacza i zwraca uwagę.
„W pewnym gospodarstwie wściekła się krowa”.
Dzięki Mironowi Białoszewskiemu i Adamowi Poprawie, który zbiór krótkich form poety zebrał i opracował, Czytelnik przenosi się na ulice zrównanej z ziemią stolicy. Miasta, które w rytmie wybijanym uderzeniami kilofów i kielni, przy śpiewie piosenek i radości jego mieszkańców, rośnie z dnia na dzień. Owszem, jest to miasto pełne problemów, ale któż by dzisiaj o nich pamiętał? Właśnie tu gotyckie sklepienia toczą nierówną walkę z lanym betonem i kopanymi tunelami, to tu bawiące się dzieci napotykają bielejące kości powstańców, a w podwórkach spalonych kamienic tkwią mogiły obrońców Warszawy. To miasto zaskoczeń i zdziwień – w odkrytych piwnicach trwają przeniesione przez Niemców niespękane okna ze Szpitala Przemienienia Pańskiego, które cudem przetrwały Powstania – cudowna alegoria ludzkiego życia i warszawiaka, który powraca w gruzy, by odbudować swój świat.
„P. Sylwia zna się także na chiromancji”
Miasto nie pozostawia nikogo samemu sobie. Prężnie działa Caritas. Warszawa i jej mieszkańcy dbają o najbardziej potrzebujących, choć nie bywa to łatwe. Trwa walka z larwami komarów, które „tracą grunt pod nogami”, czujne komisje tropią wszelkie nieprawidłowości, w tym nieuczciwych sprzedawców fałszowanego mleka i śmietany albo karzą fryzjerów, w zakładach których zauważono włosy w puderniczkach i używano brudnych grzebieni. A pośród tego chaosu – pochody, śpiewy i marsze. Pierwsze, przeznaczone dla zwykłego człowieka, spektakle, poranki, koncerty i wystawy malarskich prac górników przybyłych do stolicy ze Śląska. Na cokoły wracają ukochane przez warszawiaków pomniki, rosną dzwonnice kościołów, a dziewiętnastoletnia ekspedientka marzy o założeniu własnej księgarni… I tylko drażni plaga plakatów na Marszałkowskiej, boli że „zapomina się o torach dla rowerzystów”.
„Na każdym rogu ta sama truskawka” to książka zawierająca nie tylko nieznane dotąd szerszej publice teksty prasowe Mirona Białoszewskiego, ale przede wszystkim to zapis niesamowitych, niepowtarzalnych podróży przez stojącą na progu wielkich zmian Warszawę (cytowane teksty obejmują okres od 1946 roku do 1950 roku, czyli czasów, kiedy dziennikarz nie musiał jeszcze ważyć każdego słowa, byleby nie podpaść cenzurze i partii, choć oczywiście im dalej w las, tym więcej zachwytów i krytyki starych czasów). Warszawę, która ginęła i która właśnie rodziła się na nowo. Wyjątkowy zbiór krótkich przecież historii, które potrafią nieść w sobie więcej treści i emocji niż kilkustronicowe reportaże. Polecam!
Książkę otrzymałem z portalu Sztukater.pl