Polscy władcy po ciemnej stronie mocy Iwona Kienzler 7,1
ocenił(a) na 24 tyg. temu Kiedyś dostałam ostrzeżenie na temat twórczości Iwony Kienzler, która jest uważana za damski odpowiednik Sławomira Kopra. Książek Pana Kopra trochę przeczytałam i nie uważam ich ani za wybitne prace historyczne, ani za odkrywcze dzieła, a raczej traktuję jako opierające się na plotkach i skandalach czytanki dla niezorientowanego odbiorcy. W związku z takimi rekomendacjami do tej pory omijałam twórczość pani Kienzler szerokim łukiem, jak miało się okazać po przeczytaniu "Polskich władców po ciemnej stronie mocy", całkiem słusznie.
Książka jest wtórna i odtwórcza, nie wnosi nic nowego do historii Polski zwłaszcza dla humanistów, którzy jak zakładam, znają ją w stopniu przynajmniej dobrym. Autorka przepisała trochę od Galla Anonima, trochę od Kadłubka i resztę od nadwornych kronikarzy opisywanych władców i uznała, że dzięki temu przedstawi czytelnikowi nieznane oblicze polskich panujących. Żeby poczuć się autorką swojego dzieła, co jakiś czas wtrąca melancholijne pytania "Co by było gdyby?... nie doszło do wojny, król zdecydował się na inne rozwiązanie, władca podjął inną decyzję, szlachta dokonałaby innego wyboru głowy państwa......itp. Do tego Kienzler rozśmiesza mnie swoim współczesnym podejściem do spraw, które miały miejsce przed wiekami. Jej wielkie zdziwienie i oburzenie np. na Bolesława Chrobrego, świetnie to obrazuje. Otóż według autorki był to władca mściwy i okrutny, a jego okrucieństwo przejawiało się najbardziej na polu bitwy. Nie wiem czego konkretnie oczekiwała od władcy, który musiał bronić Polski przed grabieżą terytorium przez obce wojska. Przypominam także, że wojny średniowieczne, to nie były potyczki na słowa, ani bieganie z karabinem po polach tylko krwawe bitwy przy użyciu toporów, drzewców, maczug itp......szlachetniejsze rycerstwo walczyło na miecze, ale fechtunek rozwinął się w późnym średniowieczu, a za czasu Bolesława Chrobrego pojawienie się na polu bitwy jednostkowego żołnierza dawało mu nikłe szanse na przeżycie, a nowych ziem czy skarbów nie otrzymywało się uprzejmością w stylu "Weź się przesuń drogi Panie, bo ja teraz będę tutaj rządził", tylko krwawą wyniszczającą walką. Ewentualnych jeńców też się nie wymieniało, tylko wyciągnąwszy od nich przydatne informacje zabijało lub okaleczało przez oślepienie, wyrwanie języka, czy odrąbanie kończyny. I nie tylko Bolesław Chrobry takich praktyk się dopuszczał, ale też wielu innych władców.
Kolejne co razi w tej publikacji to ubogie słownictwo. Każdy kronikarz zawsze jest "dziejopisem", a każdy król "udzielnym władcą". Kinzler napisała już grubo ponad 100 książek, a nie zdążyła się dowiedzieć, że język polski jest bogaty w wyrazy bliskoznaczne, które należy używać, choćby po to, aby unikać powtórzeń wyrazowych będących błędem nawet w wypracowaniach szkolnych, o książkach nie wspominając.
Książki słuchałam w audio i to niestety nie dodało jej atrakcyjności. Lektorka Izabela Peres czyta ją jak zakompleksiona uczennica wiejskiej podstawówki. Pomijając głośne przełykanie śliny, zjadanie końcówek, przekręcanie słów i niedbałość w zachowaniu liczby, osoby, czy rodzaju, posługuje się również żałosnym francuskim, dzięki czemu mamy takie kwiatki jak: Fontnenbly, Dumas, czy Margot wymawiane tak jak jest napisane. W czasach kiedy nawet tłumacz google podaje prawidłową wymowę jest to zwyczajnie żałosne.
Podsumowując: mierna historyczka została mierną autorką, miernej książki, którą w wersji audio przeczytała mierna lektorka. Dzięki temu powstał czytelniczo mierny bubel skierowany do miernego, niewymagającego czytelnika i tylko i wyłącznie takim osobom ową książkę polecam.