Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Bardzo fajna książka, która wreszcie nakarmiła nieco mój głód dobrego dark fantasy. Historia ciekawa, wartka akcja i przyjemny lekki styl pisania, dzięki któremu kartki same przewracają się dalej.
Jedynym zastrzeżeniem z mojej strony jest spłaszczenie postaci, ale rozumiem, że to historia podyktowała taki rozwój bohaterów.
Przeczytałam jednego dnia, polecam!

P.S.: jest mi szczególnie miło, że poznałam pana Marcina jakiś czas temu na targach i że dałam się przekonać, by sięgnąć po jego książki.

Bardzo fajna książka, która wreszcie nakarmiła nieco mój głód dobrego dark fantasy. Historia ciekawa, wartka akcja i przyjemny lekki styl pisania, dzięki któremu kartki same przewracają się dalej.
Jedynym zastrzeżeniem z mojej strony jest spłaszczenie postaci, ale rozumiem, że to historia podyktowała taki rozwój bohaterów.
Przeczytałam jednego dnia, polecam!

P.S.: jest mi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jako fanka wcześniejszych książek autorki nieco zawiodłam się na tej historii. Książka niby okej, niby pomysł jest, ale środkowa część (końcówka 1szego tomu i połowa 2giego) okropnie się wlekła, a potem rozwiązanie przychodzi na trzech stronach. Kompletnie zabiło to dla mnie dynamikę i w którymś momencie zaczęłam oglądać tom z myślą "ile jeszcze?".
Główna bohaterka też średnio przypadła mi do gustu, ale może dlatego, że nie jestem fanką postaci, które kreowane są na takie "bad bit*hes", są infantylne i nieodpowiedzialne, ranią bliskich, a potem dowiadujemy się, jakie te osoby są wspaniałe, mają złote serca, itp. Nie rozumiem co dzięki temu jest promowane.
Ogólna ocena: może być, ale przed kolejną częścią muszę sobie zrobić dłuższą przerwę.

Jako fanka wcześniejszych książek autorki nieco zawiodłam się na tej historii. Książka niby okej, niby pomysł jest, ale środkowa część (końcówka 1szego tomu i połowa 2giego) okropnie się wlekła, a potem rozwiązanie przychodzi na trzech stronach. Kompletnie zabiło to dla mnie dynamikę i w którymś momencie zaczęłam oglądać tom z myślą "ile jeszcze?".
Główna bohaterka też...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Od pewnego czasu wielką popularność zdobywają na świecie klimaty orientalne, szczególnie Chiny, Japonia i Korea, i również ta książka opowiada nam o alternatywnej Japonii. Nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie fakt, że za rozpowszechnianie wschodnich kultur biorą się zazwyczaj osoby, które niewiele o nich wiedzą. Wycieczka do Tokio i pełna lista 'odhaczonych' anime nie zrobi z nas znawców tematu.

Do Tancerzy Burzy mam kilka zarzutów (które rozwijam w pełnej recenzji):
- nieumiejętne używanie języka japońskiego
- nieumiejętne tłumaczenie
- wprowadzanie w błąd odnośnie japońskich wierzeń
- pakowanie wszystkiego, co tylko kojarzy się z Japonią
- nadużywanie japońskich określeń i niespójność zapisu

Podkreślę, że wiem, że jest to fantastyka i w fantastyce można wiele, ale nie wszystko.

Żeby nie było, że jedynie narzekam - były również aspekty tej książki, które wydały mi się ciekawe, lecz utonęły wśród rzucających się w oczy minusów. Fajny jest ogólny pomysł - przedstawienie świata dotkniętego katastrofą ekologiczną i pokazanie skutków nadmiernej eksploatacji zasobów naturalnych. Dbanie o środowisko jest bardzo ważne, choć wciąż wiele osób nie rozumie powagi sytuacji.

Książki nie polecam. Odradzam wręcz. Szczególnie osobom, które nie mają wiedzy dotyczącej Japonii i języka japońskiego, ponieważ mogą z niej wyciągnąć wiele błędnych informacji. Smuci mnie, że tego typu prace pojawiają się w zawrotnym tempie i z niezrozumiałych dla mnie powodów zyskują popularność.

Od pewnego czasu wielką popularność zdobywają na świecie klimaty orientalne, szczególnie Chiny, Japonia i Korea, i również ta książka opowiada nam o alternatywnej Japonii. Nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie fakt, że za rozpowszechnianie wschodnich kultur biorą się zazwyczaj osoby, które niewiele o nich wiedzą. Wycieczka do Tokio i pełna lista 'odhaczonych'...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przeczytanie ostatniego tomu Otchłani pozostawiłam sobie na "po spotkaniu" z Peterem, na którym autor oczarował mnie nie tylko swoją twórczością, ale także osobowością. To bardzo otwarty, miły mężczyzna, który pomimo że zdobył niemałą już popularność na całym świecie, pozostaje niezwykle skromną i ceniącą sobie prywatność osobą.


Tom II "Otchłani" zamyka pięciotomowy Cykl Demoniczny (w Polsce, z racji dzielenia tomów na pół - dziesięciotomowy) kończąc wspaniałą historię, która przez kilka ostatnich lat trzymała czytelników w napięciu. Czy Peter V. Brett poradził sobie z zakończeniem?

Moim zdaniem - jak najbardziej tak.

Choć samo zakończenie wywołało we mnie westchnienie i myśl "ech, szkoda", to mimo wszystko uważam, że jest to odpowiednie zakończenie dla tej historii. Książka nie pozostawiła mnie z uczuciem pustki ani niedosytu, czułam się zadowolona, że przeczytałam tak fascynującą historię.

Ostatni tom opowieści przedstawia kontynuację walk między ludźmi i demonami podczas wiekopomnego Nowiu, podczas którego ma się rozegrać ostateczna bitwa - albo zwyciężą ludzie i Rój zostanie pokonany, albo zwyciężą demony i ludzkość przepadnie na zawsze.


Każdy z ludzkich ośrodków kierowany jest przez kogoś innego - głównych bohaterów powieści: Leeshę, Ineverę, Elissę oraz Ragena, którzy odpierają ataki demonów na powierzchni i muszą zjednoczyć się przeciwko wspólnemu wrogowi. Arlen, Jardir, Shanvah, Shanjat i Renna wraz z księciem demonów wybierają się natomiast do podziemi, by stawić czoła Alagai'ting Ka, która szykuje się do wydania na świat jaj.

W tej części niestety pojawia się element męczący - opisy tego samego Nowiu i tych samych odkryć oczami różnych bohaterów. Akcja na powierzchni przechodzi pomiędzy różnymi ośrodkami ludzkimi zaczynając od Leeshy, przez Krasjan, kończąc na podwładnych Euchora i za każdym razem opowiada... dokładnie to samo. Na początku myślałam, że to inny nów, ale potem dotarło do mnie, że to to samo wydarzenie, tylko że w innym miejscu. Nie będę kłamać - pomimo wyjaśniania sytuacji politycznej, czytanie po raz trzeci takiego samego przebiegu bitwy i tych samych wniosków było zwyczajnie nudne.

* Bohaterowie
Podobało mi się to, że Peter V. Brett nie poszedł w ślady innych modnych obecnie autorów i nie uśmiercił 90% bohaterów. Kto zginął, ten zginął, ale starcie z demonami mogło mieć różne zakończenia, co Brett bardzo fajnie przypomniał.
Podczas spotkania, Peter Brett przekazał nam, że musiał uśmiercić Thamosa, by Leesha wreszcie nauczyła się żyć samodzielnie. Niestety oprócz tego, że chciała wszystko i wszystkich kontrolować, była nadopiekuńcza i momentami wręcz agresywna - nie zauważyłam w niej tak wielkiej zmiany, o której wspominał Brett.

Pozytywnym zaskoczeniem był natomiast wątek Abbana i Hasika, który pokazuje czytelnikowi, że nie trzeba być wielkim, silnym i sprawnym wojownikiem, by mieć wielki wkład w coś dobrego.

* Pożegnanie z serią
By nie zaspoilerować zbyt wiele z historii, zakończę stwierdzeniem, że Otchłań jest książką ukazującą zmiany - przewartościowanie życia, zmiany w postrzeganiu siebie i wszystkiego dookoła, kwestionowanie tego, w co wierzymy. Nie zawsze to, jak żyjemy i w co wierzymy od wieków jest poprawne. Brett podkreśla również, jak ważna jest wspólnota, walka ramię w ramię i wzajemne wsparcie. Choć dzieli nas prawie wszystko, jesteśmy równi.

Przeczytanie ostatniego tomu Otchłani pozostawiłam sobie na "po spotkaniu" z Peterem, na którym autor oczarował mnie nie tylko swoją twórczością, ale także osobowością. To bardzo otwarty, miły mężczyzna, który pomimo że zdobył niemałą już popularność na całym świecie, pozostaje niezwykle skromną i ceniącą sobie prywatność osobą.


Tom II "Otchłani" zamyka pięciotomowy Cykl...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem szczerze pod wrażeniem wszystkich tak pozytywnych opinii, które tutaj ujrzałam, a w szczególności stwierdzeń, że to must-have wszystkich fanów Japonii. Ja mam na ten temat zupełnie inne zdanie, bo po przeczytaniu kilku recenzji (zwykle tego nie robię, co już było złym znakiem) strasznie się zawiodłam.
To pierwsza książka Pani Mai, z którą miałam przyjemność (kończę obecnie 'Siewcę Wiatru'), a nasłuchawszy się od znajomych jak wspaniałe książki tworzy, byłam naprawdę szczęśliwa, że nareszcie mogłam przeczytać coś spod jej pióra. Wybrałam jednak bardzo niefortunnie, jak się zaraz miało okazać...

Zaczynając od plusów, bo pomimo tak brutalnego wstępu muszę przyznać, że ogólnie rzecz biorąc książka jest okej. Wciągnęła mnie sama historia, ciągle coś się działo. Gdy jeden wątek wydawał się kończyć, na jego miejsce zgrabnie wskakiwał następny i opowieść ładnie się domykała. Brak ciągnących się w nieskończoność opisów spotkań, planu dnia bohaterów, powtarzających się dialogów i tym podobnych to ogromny plus.
Świat przedstawiony w 'Takeshim' jest niezwykle piękny, ani wyblakły, ani płytki, choć trochę zagmatwany. Zgodzę się z jedną z moich przedmówczyń, że gdyby ktoś spróbował zekranizować tę książkę, otoczenie byłoby czymś zapierającym dech w piersiach.
Bohaterowie - pojawiają się i fajni, i nudni, a niektórzy nawet denerwujący.
Darzę szczególną sympatią tytułowego bohatera, który przypomina mi głównego bohatera serii "Mononoke" - Kusuriuri (wspominanym tu tak często fanom Japonii i klasyki polecam jako przykład, co nazywam must-see książką/filmem). Ma trochę ciężki charakter, jest ironiczny, świetnie wytrenowany, niegłupi i nieco dotknięty przez życie - jednym słowem ciekawy. Owiany tajemnicą youkai-przyjaciel Takeshiego także jest postacią ciekawą, bo nie możemy go rozgryźć na wstępie - jak to często bywa w tego typu opowieściach.
Wrzodem stają się jednak Haru i Fumiko. Przyznam się bez bicia, że nie jestem fanką postaci żeńskich w książkach, ale te dwie panie mnie przerosły. Nie jestem w stanie pojąć praktycznie niczego z tego, co robią i mówią, ale może zrozumienie przyjdzie z czasem.

Kiedy jednak zaczynamy wchodzić w szczegóły jest już nieco gorzej.
Po pierwsze - język.
Po drugie - język.
I po trzecie - język.
Błagam. Litości. Po pierwszym rozdziale miałam wrażenie, że pomyliłam książki i autorów. Przez całą długość książki, na każdej jednej stronie, pomimo interesującej fabuły nie potrafiłam się w pełni skupić na czytaniu, bo co chwilę myślałam nad tym, jak prymitywnie to wszystko jest ujęte i jak bez sensu brzmi.
Czytając po raz pięćdziesiąty buddyjską wersję "c'est la vie" zastanawiałam się, czym JA sobie zasłużyłam na taką karmę.
Dialogi - nie. Po prostu nie. W większości są płytkie, sztuczne i makabrycznie nie z tej bajki. Czytając je słyszałam w głowie głosy wieśniaków z japońskich kreskówek, bo są mniej więcej na tym samym poziomie.
Był jednak jeden fragment, który rozbawił mnie do łez, a mianowicie wypowiedź Mariko na temat motyli. Może mam nietypowe poczucie humoru, ale ten tekst jest najlepszy z całej książki.
Kolejną rzeczą rzucającą się w oczy jest zastraszająca ilość przymiotników (synonimów?). Czasami wręcz ciężko czytało się zdania (albo i całe fragmenty), w których było więcej epitetów, porównań, metafor, ... niż samej treści. A wszystko to na przykład o oczach.

Była jeszcze jedna rzecz, której nie mogłam przeboleć - japońskie i japońsko brzmiące nazwy oraz współczesne zjawiska kulturowe. Z tej książki wynika, że Pani Maja ma niestety znikomą wiedzę na temat języka, wierzeń i kultury, choć może zwyczajnie porwała się na coś, co brzmi wystarczająco egzotycznie.
Co kole w oczy kogoś, kto ma choć trochę pojęcia o kulturze jest paradująca ulicami feudalnej Japonii różowiutka Hime Gyaru. To za żadne skarby świata do siebie nie pasuje, nawet jeśli opowieść miała być osadzona w klimatach steampunkowych (miała?).

W tym miejscu chyba zakończę podsumowując, że historia jest naprawdę fajna i mogłoby to być coś bardziej wciągającego i ujmującego, gdyby poprawić język i doszlifować szczegóły merytoryczne. Niestety przy ocenie książki przeważyły negatywne odczucia, ale dam szansę kolejnej części - z czystej, ludzkiej ciekawości ;)

Jestem szczerze pod wrażeniem wszystkich tak pozytywnych opinii, które tutaj ujrzałam, a w szczególności stwierdzeń, że to must-have wszystkich fanów Japonii. Ja mam na ten temat zupełnie inne zdanie, bo po przeczytaniu kilku recenzji (zwykle tego nie robię, co już było złym znakiem) strasznie się zawiodłam.
To pierwsza książka Pani Mai, z którą miałam przyjemność (kończę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tę mangę (jak również i anime) wzięłam do ręki, żeby nieco poprzekomarzać się ze znajomym, który strasznie dał się w nią wciągnąć.
Zastanawiałam się, co tak ciekawego może być w mandze o... pracy administracji?, i zostałam pozytywnie zaskoczona (jak zresztą zawsze dzięki temu znajomemu).

Ta seria to typowy Seinen ze sporą dawką humoru zarówno tego inteligentnego, jak i łatwego w odbiorze.
Opowiada o przygodach trójki zupełnie różniących się od siebie bohaterów: Yamagami Lucy (...), Hasebe Yutaki i Miyoshi Sayi, w nowej (dla niektórych z nich PIERWSZEJ) pracy - w biurze administracji - oraz ich relacjach z współpracownikami i 'klientami'.
Choć manga została napisana w Japonii (a modelem biura jest Shiroishi Kuyakusho w Sapporo) to spokojnie można ją porównywać do przygód z polskimi biurami administracji - może jedynie pracownicy mniej palą się do pomocy ;)
Warto wspomnieć, że jej dowcip zaczyna się już od imienia (imion?) jednej z głównych bohaterek, której rodzice nie mogli się zdecydować na jedno, więc nadali jej WSZYSTKIE imiona z przygotowanej wcześniej listy, a któryś z leniwych pracowników administracji zatwierdził je w takim kształcie, przez co dziewczyna chce się na nim zemścić - pracując w administracji!
Sens? Ciężko mi określić, ale dalej jest zabawnym, gdy bohaterowie wymieniają "Lucy Kimiko Akie Airi Shiori Rinne Yoshiho Ayano Tomika Chitose Sanae Mikiko Ichika... Yamagami"...

Polecam wszystkim miłośnikom mangi, którzy chcą się zwyczajnie odstresować przy czymś lekkim i łatwym - bez przemocy, bez potworów, bez dziwactw - a również zabawnym. Nie jest to może wybitne dzieło, ale coś w sam raz na odprężenie się po ciężkim dniu.

Tę mangę (jak również i anime) wzięłam do ręki, żeby nieco poprzekomarzać się ze znajomym, który strasznie dał się w nią wciągnąć.
Zastanawiałam się, co tak ciekawego może być w mandze o... pracy administracji?, i zostałam pozytywnie zaskoczona (jak zresztą zawsze dzięki temu znajomemu).

Ta seria to typowy Seinen ze sporą dawką humoru zarówno tego inteligentnego, jak i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejna świetna książka z serii o przygodach Jarlaxle'a i Artemis'a Entreri.

Teoretycznie, po przeczytaniu kilku(nastu) poprzednich mogłoby się wydawać, że wiemy co nas czeka, ale niekoniecznie.

Sama historia jest bardzo ciekawa, miałam nieraz problem z oderwaniem się od niej, nie ma w niej niepotrzebnego przeciągania, ani zbyt długiego wstępu - po prostu dynamiczna opowieść, w której trzeba trochę ruszyć głową (jeśli ktoś lubi rozwiązywać zagadki wraz z bohaterami, a nie czekać na odpowiedź na końcu). Kilka razy, przyznam, zostałam miło zaskoczona rozwiązaniami, jakie wymyślił autor i to jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to kolejna świetna książka, którą naprawdę warto przeczytać i polecić.

To, co BARDZO mi się nie podobało i nigdy mi się nie spodoba była ta 'przemiana' Artemisa Entreri, którą wielu tak zachwala.
Entreri był do tej pory typem postaci negatywnej, zimnej, praktycznie obojętnej, kierującej się własnymi zasadami - skrzywdzony przez los, usprawiedliwiony czy nie, czytelnicy i bohaterowie odbierają go jako postać złą. (Ja nie uważam go za postać negatywną i jest on moim ulubionym bohaterem pana Salvatore, może właśnie dlatego tak dotknął mnie SZCZEGÓLNIE epilog)

Nie podoba mi się, że magia fletu, którego zadaniem jest odkrywanie głęboko zakopanych ludzkich uczuć zrobiła z Entreriego nagle, z godziny na godzinę kogoś, kogo pociągają wszystkie kobiety, jest zazdrosny o ich względy, zachowuje się jakby zakochiwał się w przypadkowo napotkanych bohaterkach - to jest po prostu niesmaczne i bardzo krzywdzi postać Entreriego.
A epilog, w którym NI STĄD NI ZOWĄD Entreri spędza noc z Calihye, bo "nagle, po przeszło 35 latach życia zapragnął tego na poważnie i wygląda to tak, jakby było mu generalnie wszystko jedno z kim, byle była fajna" jest zwyczajnym nieporozumieniem. I jak uwielbiam pana Roberta, tak muszę przyznać z bólem, że do pisania romansów to on nie ma zdolności, więc niech lepiej nie próbuje tego praktykować...

Tak więc z jednej strony cieszę się, że Entreriemu została darowana możliwość poznania kilku nowych ludzkich uczuć, ale z drugiej strony jestem szczerze rozczarowana, jak niektóre sprawy zostały rozwinięte.

Kolejna świetna książka z serii o przygodach Jarlaxle'a i Artemis'a Entreri.

Teoretycznie, po przeczytaniu kilku(nastu) poprzednich mogłoby się wydawać, że wiemy co nas czeka, ale niekoniecznie.

Sama historia jest bardzo ciekawa, miałam nieraz problem z oderwaniem się od niej, nie ma w niej niepotrzebnego przeciągania, ani zbyt długiego wstępu - po prostu dynamiczna...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wrzucam to na półkę z przeczytanymi, aczkolwiek nie dobrnęłam do końca (może kiedyś się zmuszę, choć szczerze w to wątpię). Zwyczajnie nie mogę jej przełknąć. Nie pasuje mi ani obraz, ani sposób, w jaki jest on przekazywany czytelnikowi.

Jako że siedzę w tematach Japonii (od środka) od dość dawna, jest mi niezmiernie ciężko czytać tą książkę, której autor potwierdza opinię o typowym amerykańskim (jak kto woli - kanadyjskim) patrzeniu na wszystkich z góry i byciu ignorantem, i uraza autora z powodu wrzucania go do jednego worka z mieszkańcami USA pokazuje tylko, że kompletnie nie zdaje sobie sprawy z tego, co sam robi generalizując zachowania Japończyków i przedstawiając ich jako głupich, dziwnych i nietolerancyjnych (et cetera) - taka jest jego ocena, w większości spraw wyolbrzymiona, po jedynie pobieżnej analizie (lub jej braku) i rzadko wytłumaczona - typowe dla osób, które szukają - może rozgłosu? - pokazując co raz to większe dziwactwa i prostactwo, licząc na aplauz społeczeństwa, które w generalnym ujęciu lubi być szokowane.
Jest to o tyle niebezpieczne, że laik przeczytawszy tę książkę pomyśli, że tak to wszystko wygląda naprawdę...

Nie będę się zbytnio rozpisywać (bo świetnie skomentowała to już moja poprzedniczka - holly_woodlawn), ale chciałabym zauważyć tylko, że pan Ferguson wciąż pozostaje jedynie 外人, a z takim podejściem na pewno nie dowie się niczego wartościowego, nie mówiąc już o przekazaniu swojej wiedzy innym.

Wrzucam to na półkę z przeczytanymi, aczkolwiek nie dobrnęłam do końca (może kiedyś się zmuszę, choć szczerze w to wątpię). Zwyczajnie nie mogę jej przełknąć. Nie pasuje mi ani obraz, ani sposób, w jaki jest on przekazywany czytelnikowi.

Jako że siedzę w tematach Japonii (od środka) od dość dawna, jest mi niezmiernie ciężko czytać tą książkę, której autor potwierdza...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to