-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński2
-
ArtykułyNie jestem prorokiem. Rozmowa z Nealem Shustermanem, autorem „Kosiarzy” i „Podzielonych”Magdalena Adamus9
-
ArtykułyEdyta Świętek, „Lato o smaku miłości”: Kocham małomiasteczkowy klimatBarbaraDorosz3
-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
Biblioteczka
2024-05-09
2024-03-24
„Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy”.
To ostatnie zdanie dramatu zrobiło na mnie wrażenie. No i Filip klęka, i wraca do dworskiej formy.
A Iwona? Prawie nie mówi nic, prawie nie robi nic, „jest w niej jakaś niedomoga organiczna”, a mimo to nokautuje dworskich pozerów i udawaczy. Krępuje, dekoncentruje, wyprowadza z równowagi i komplikuje uformowane, do tej pory, życie dworskie. I wcale nie jest intrygantką! Ona, jedyna, nie udaje. Jest przyziemną, zwyczajną i bardzo przeciętną postacią, ale właśnie poprzez brak „formy” burzy pozorny dworski ład i porządek. To modelowa persona non grata. „Jej biologiczna dekompozycja rodzi niebezpieczne skojarzenia, nasuwa każdemu na myśl własne lub cudze braki i defekty”.
Z trzech napisanych przez Gombrowicza dramatów (pomijając niedokończoną „Historię”) „Iwona…” jest najstarsza i według mnie, niestety, najsłabsza. Akcja dramatu, poszczególne sceny i perypetie sklecone są dość nijako, nieudolnie i jakby przypadkowo. Myślę, że nadrzędnym atutem tego tekstu jest gombrowiczowska ironia i słowo oraz trafne pokazanie relacji międzyludzkich — jak na siebie wpływamy, jak się na sobie wzorujemy, jak na siebie oddziałujemy — czyli to, co Gombrowicz lubił najbardziej. Najbliżej „Iwonie…” do farsy i groteski, chociaż czuć w niej także szekspirowskiego ducha, bo ten nóż w ręku Filipa przed pokojem Iwony, ten kosz trzymany przez Cyryla. I te tajemnice, i spiski prowadzące do tragicznego finału, wywołanego wręcz na zamówienie.
Dla mnie „Iwona…” nie jest mistrzostwem gatunku, ale jej siła tkwi w przekazie. I, jak w przypadku każdego z dramatów Gombrowicza, warto obejrzeć spektakl, bo dopiero wtedy tekst nabiera znaczenia.
WYZWANIE CZYTELNICZE III 2024
Przeczytam książkę literackiego patrona z lat 2020 - 2024
„Nie możesz sam jeden stać, kiedy wszyscy klęczymy”.
To ostatnie zdanie dramatu zrobiło na mnie wrażenie. No i Filip klęka, i wraca do dworskiej formy.
A Iwona? Prawie nie mówi nic, prawie nie robi nic, „jest w niej jakaś niedomoga organiczna”, a mimo to nokautuje dworskich pozerów i udawaczy. Krępuje, dekoncentruje, wyprowadza z równowagi i komplikuje uformowane, do tej...
2024-02-23
Jeżeli ktoś nie słyszał o głodowej zagładzie na Ukrainie w latach 1932 – 1933 i nie zna jej przyczyn, warto przed czytaniem „Wieku czerwonych mrówek” sięgnąć po opracowanie, które przedstawi przynajmniej zarys tego wstrząsającego fragmentu historii. Wtedy też obraz skali Hołodomoru będzie bardziej zrozumiały.
Lektura Tani Pjankowej bez uprzedzenia wrzuca czytelnika na głęboką wodę. Od pierwszych stron wchodzi on do wsi Macochy, w sam środek klęski głodowej, by za sprawą trójki bohaterów, a zarazem narratorów tej historii, poznać głód, jego rozmaite rodzaje i oblicza, łącznie z tym spersonifikowanym.
To książka przede wszystkim o niezawinionej ludzkiej tragedii, bezsilności i niemożności wyrwania się z beznadziejnego kręgu losu, perfidnie zaplanowanego przez sowiecką władzę.
Wysłuchałam książki w wersji audio, w bardzo dobrej interpretacji trojga lektorów, którzy do tego stopnia nadali życia i indywidualizmu swoim bohaterom, że przytłumili główną wadę tego utworu, jaką jest brak zastosowania odmiany językowej charakterystycznej dla przedstawicieli niejednorodnych środowisk społecznych. Prominenci i kułacy mówią tym samym, bardzo ładnym, literackim językiem. A przecież nie tak powinno być.
Zachęcam do zapoznania się z posłowiem, w którym Marek Zadura „opowiada” o swojej pracy nad przekładem.
Aguirre, dzięki za stylistyczne oświecenie. :)
WYZWANIE CZYTELNICZE II 2024
Przeczytam książkę nominowaną w Plebiscycie Książka Roku 2024
Jeżeli ktoś nie słyszał o głodowej zagładzie na Ukrainie w latach 1932 – 1933 i nie zna jej przyczyn, warto przed czytaniem „Wieku czerwonych mrówek” sięgnąć po opracowanie, które przedstawi przynajmniej zarys tego wstrząsającego fragmentu historii. Wtedy też obraz skali Hołodomoru będzie bardziej zrozumiały.
Lektura Tani Pjankowej bez uprzedzenia wrzuca czytelnika na...
2024-02-16
Mnie często nie podoba się to, co podoba się innym, jednak w przypadku tej opowieści popłynęłam pod prąd jak nigdy dotąd.
Andrzej Mularczyk napisał kiedyś: „Czytając reportaż, czytamy niejako opowieść o bohaterze, o autorze i sobie samym”. A w „reportażu” Zbigniewa Rokity czytamy głównie opowieść o samym autorze. Jego nonszalanckie bajanie, okraszone zwrotami w stylu brata łaty: „bądź tu mądry i pisz wiersze” albo „coś tu jest nie halo”, niemiłosiernie mnie drażniło. Chaos i miszmasz informacyjny nie ułatwiały odbioru treści. A na tę surrealistyczną nazwę, nadaną przez autora dołączonym do Polski po II wojnie światowej ziemiom, będę mieć alergię na zawsze, dlatego postarałam się jej w opinii nie przytaczać.
Wpływ na to, ewidentnie krytyczne odczytanie tekstu Rokity, na pewno miała moja niedawna lektura reportaży innego autorstwa, opisująca wysiedlenia znad Bugu i z Bieszczadów. Ich autor skupił się przede wszystkim na bohaterach swojej opowieści, zadbał o uczucia czytelnika i dzięki temu o sobie nie musiał „mówić” nic, bo i tak powiedział więcej niż Zbigniew Rokita.
Książka trafia na listę rozczarowań bieżącego roku.
Czemu nie posłuchałam intuicji, która przed czytaniem szeptała: nie.
Upodobania i oczekiwania literackie są bardzo indywidualne, dlatego każdy oceni tę książkę po swojemu. Poniżej niewielka próbka tekstu dla niezdecydowanych.
„Uświadomiłem sobie, że Odrzania jest znacznie piękniejsza dziś niż była kiedykolwiek wcześniej. Być może jest najpiękniejszym miejscem na świecie. Byłem na kazachskim stepie, perskiej pustyni, włóczyłem się po zaułkach Jerozolimy, irackich bazarach. Kucałem z ukraińskimi żołnierzami w okopach Donbasu. Płynąłem między górami Arktyki. Raz spotkałem Boga w Etiopii. Piłem wódkę w Moskwie i rum na Kubie. W Kairze byłem na rewolucji, a w Londynie na zmywaku. Widziałem te wszystkie Paryże i Stambuły, i dlatego wiem, że wszystko tamto jest większe i wspanialsze, piękniejsze pięknem oczywistym, pięknem pornograficznym, którego nie trzeba szukać, a które narzuca się samo. Tymczasem moja odrzańska kraina, moje Brzegi, Gorzowy, Słubice, to piękno wysmakowane, erotyczne, na którego dostrzeżenie musiałem sobie zasłużyć latami wpatrywania się w nie. Odrzania zbudowana jest według stylu znanego światowym marszandom jako historyzujący rozpizdziel. Architektura fusion wśród zabudów świata. (…) Ja wyznaję Odrzanię”. *
*przepisane ze słuchu, dlatego interpunkcja może szaleć ;)
Mnie często nie podoba się to, co podoba się innym, jednak w przypadku tej opowieści popłynęłam pod prąd jak nigdy dotąd.
Andrzej Mularczyk napisał kiedyś: „Czytając reportaż, czytamy niejako opowieść o bohaterze, o autorze i sobie samym”. A w „reportażu” Zbigniewa Rokity czytamy głównie opowieść o samym autorze. Jego nonszalanckie bajanie, okraszone zwrotami w stylu brata...
2024-01-15
#WyzwanieLC2024 styczeń
Przeczytam książkę, której akcja dzieje się zimą
„Są ręce i jest drzewo”.
A potem jest siekierezada.
A proza ta jest surowa i nieociosana.
Postaci zwyczajne, dni mijają bezbarwnie.
Nic się nie dzieje.
Współczesny odbiorca, właśnie takie może odnieść wrażenie. Przeciętności. Nudy. Przeżytku. Oceni książkę jako zapis nikomu dzisiaj niepotrzebnych głupstw.
Żeby chociaż język był wyszukany i wyjątkowo literacki, ale też nie.
A może to prawda? Może tak właśnie z „Siekierezadą” jest? Zestarzała się?
Myślę, że, jak to w przypadku literatury bywa, znaczenie ma indywidualna suma wrażeń pojedynczego czytelnika.
Ta zwyczajność dnia powszedniego w lekturze, w zderzeniu z dzisiejszym pędem, gonitwą i przebodźcowaniem może znokautować wszystkich tych, którzy od czytanej powieści wymagają mocnych wrażeń.
Mnie „Siekierezada” urzekła spokojem. Rozumiałam potrzebę poszukiwania przez głównego bohatera swojego miejsca w świecie. To jego przeglądanie się w nowych sytuacjach, mierzenie z samym z sobą. Janek Pradera miał nareszcie czas na przemyślenie wielu spraw, bez pośpiechu, bez presji, bez wielkomiejskiego dygotu.
Szeroko omawiana i rozważana przez podróżnych pociągu i samego Janka, tragiczna śmierć Zbigniewa Cybulskiego, od której rozpoczyna się książka, robi wrażenie, szczególnie w kontekście życiorysu samego Stachury.
Świetne są miniaturki obyczajowe: wizyta u fryzjera, spotkanie w gospodzie, czy przyjazd objazdowej biblioteki. No i pojawiający się na koniec zagadkowy Michał Kątny.
Poza tą jednostajną prozą życia jest też poezja. Ta walka Janka z mgłą i dymem. Te zapewnienia dawane w myślach i w listach Gałązce Jabłoni, że: „zawsze i teraz absolutnie służy tobie Emanuel Delawarski”.
I jeszcze tytuł. Dopiero okładka audiobooka uświadomiła mi, że znany mi dotąd tytuł ma ciąg dalszy, który brzmi: „Siekierezada albo zima leśnych ludzi”.
Na koniec moje ulubione zdanie:
„I niech sobie będą wszyscy mądrzy ze swoimi rozumami, a ja z moją miłością niech sobie będę głupi”.
PS
I mimo iż w treści wyraźnie stoi, że wydarzenia dzieją się na Ziemiach Zachodnich, że Odra, że Głogów, to przez adaptację filmową często podaje się Bieszczady jako miejsce akcji „Siekierezady”. A w książce jest przecież mowa (nie wprost oczywiście) o przesiedleniach rusińskich mniejszości narodowych z przygranicznych południowo - wschodnich terenów Polski, na te ziemie odzyskane. Na nich to właśnie, trzymające się solidarnie wspólnoty zajmowały wsie i osady.
#WyzwanieLC2024 styczeń
Przeczytam książkę, której akcja dzieje się zimą
„Są ręce i jest drzewo”.
A potem jest siekierezada.
A proza ta jest surowa i nieociosana.
Postaci zwyczajne, dni mijają bezbarwnie.
Nic się nie dzieje.
Współczesny odbiorca, właśnie takie może odnieść wrażenie. Przeciętności. Nudy. Przeżytku. Oceni książkę jako zapis nikomu dzisiaj...
„Ojciec Sergiusz” to ciekawe studium przypadku. Tołstoj przedstawił w nim historię ambitnego i dążącego do perfekcji księcia, Stiepana Kasatskiego. Najpierw jest on wspaniale rokującym młodym oficerem idealizującym cara i swoją narzeczoną Marię. Jednak rozczarowany brutalną życiową prawdą wstępuje do monasteru, przyjmuje święcenia i chce oddać się życiu duchowemu. W tym przedsięwzięciu również próbuje osiągnąć doskonałość. Nie jest mu łatwo. Przychodzi nań rozczarowanie przełożonymi i ogólne zwątpienie. A żeby zwalczyć i poskromić grzeszne zapędy, ucieka się nawet do okaleczania. W ostatecznym rozrachunku pokusa wygrywa i wówczas bohater chce zniknąć, przestać istnieć, wtopić się w lud i być anonimowym bożym sługą.
Ciekawe opowiadanie prezentujące religijną filozofię samego Tołstoja. A że przeżycia głównego bohatera, jego przemyślenia, emocje i rozwój osobowości są tematem przewodnim tego utworu, czynią ten tekst ciągle aktualnym. Równie uniwersalny wymiar ma postawienie w opozycji wiary i struktury kościelnej.
Fragment, w którym ludzie tłumnie oblegają ojca Sergiusza w oczekiwaniu na błogosławieństwo i cud oraz energiczne poczynania dyżurnych „opiekunów ładu i porządku” przywiodły mi na myśl analogiczne fragmenty z „Kultu” Orbitowskiego.
„Tłum ludzi […] tłoczył się na zewnątrz, czekając ukazania się ojca Sergiusza i jego błogosławieństwa. […] Kupiec, posadziwszy ojca Sergiusza na ławeczce pod wiązem […] zaczął bardzo stanowczo rozpędzać ludzi. […] Mówił stanowczo i gniewnie: - Wynoście się stąd! Wynoście! Pobłogosławił, no to, czego jeszcze chcecie?! Marsz! A jak nie, to naprawdę dam w kark! […] Jutro będzie, jak Bóg da, a dziś, wszyscy precz!”
„Ojciec Sergiusz” to ciekawe studium przypadku. Tołstoj przedstawił w nim historię ambitnego i dążącego do perfekcji księcia, Stiepana Kasatskiego. Najpierw jest on wspaniale rokującym młodym oficerem idealizującym cara i swoją narzeczoną Marię. Jednak rozczarowany brutalną życiową prawdą wstępuje do monasteru, przyjmuje święcenia i chce oddać się życiu duchowemu. W tym...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to