-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Biblioteczka
2011-05-28
2011-04-05
2011-02-11
Pocałunek cienia jest jedną z książek, którym bez wahania przyznaję pięć gwiazdek od dłuższego okresu maksymalnie czterogwiazdkowego oceniania. w skali 10punktowej dostałaby 9.9, bowiem tylko Igrzyska śmierci zasługują na pełną dziesiątkę... :) mimo wszystko jest to jedna z lepszych pozycji, z którymi się kiedykolwiek spotkałam! brakuje mi słów, aby opisać to, co się w niej dzieje, bo to paleta różnobarwnych emocji - od śmiechu, po łzy, od radości, po rozpacz, od obłędu po niesamowitą odwagę. miała w sobie absolutnie wszystko i nawet znajomość najważniejszego faktu nie zaburzyła mojej fascynacji w trakcie przewracania kolejnych kartek (na marginesie, pozdrawiam 'uprzejmą' osobę, która uraczyła mnie spoilerem! może dzięki tobie zaoszczędziłam na chusteczkach, ale straciłam tą iskrę, którą chciałam tak bardzo poczuć przy tej scenie). Pocałunek cienia jest zdecydowanie najlepszą jak do tej pory częścią, bez wątpienia. warto przeczytać poprzednie choćby po to, aby sięgnąć po to cudo. idealnym przymiotnikiem, które ją określa jest FENOMENALNA. tak, z dużych liter moi drodzy :)
nie chcę się długo rozpisywać, bo trzeba przeczytać tą lekturę, ja dziękuję sobie, że nie odłożyłam serii po średniej Akademii Wampirów, pierwszej części, bo teraz urosła ona do grona moich faworytów. w Pocałunku cienia podobało mi się absolutnie wszystko, pani Mead przeszła samą siebie - nie spodziewałam się, że otrzymam coś równie pięknego, przejmującego. już sam początek zapowiadał niesamowitą, pełną wrażeń podróż. dodatkowo zauroczył mnie humor, który chyba występował najgęściej własnie w tej części. zmieniło się także moje podejście do niektórych bohaterów - Rose zaimponowała mi swoją odwagą, śmiałością, ciągłym wtrącaniem się w sam środek przerażającej akcji i ani trochę nie przeszkadza mi jej narwanie :) Dimitri także zyskał w moich oczach, choć zawsze był jedną z lepszych postaci w serii - w Pocałunku cienia... nareszcie nawiązałam z nim jakąś więź, przestał być tak mdły, neutralny. Lissa - do niej jedynej straciłam szacunek, choć do tej pory mogłam jej bronić. Nigdy więcej, nie wierzę, że nie chciała pomóc Rose, jej egoizm sięgnął szczytu. Adrian - mój ulubiony fragment świata wykreowanego przez autorkę :) nie stracił w moich oczach, ani także nie zyskał, bo od samego początku go uwielbiałam, trzymał swą formę, urozmaicając serię. Bez niego najprawdopodobnie nie patrzyłabym tak przychylnie na Akademię Wampirów, bo wprowadził do niej coś, co kocham w książkach. I muszę szczerze przyznać, że nie oczekuję jego związku z Rose, ale nie martwi mnie to o dziwo ani trochę :)
Pocałunek cienia - pogłębienie wiedzy o istniejących już 'zjawiskach', podróż pełna niespodzianek, zmiennych nastrojów (od smutku, po szczęście, od łez, po uśmiech...), walka na śmierć i życie (dosłownie!). coś niesamowitego, nie wierzę, że ktoś mnie na tyle kocha, że miałam okazję zapoznać się z tą książką! :)
powtórzę jeszcze raz: FENOMENALNA. nie mogę wytrzymać w oczekiwaniu na 4część...
Pocałunek cienia jest jedną z książek, którym bez wahania przyznaję pięć gwiazdek od dłuższego okresu maksymalnie czterogwiazdkowego oceniania. w skali 10punktowej dostałaby 9.9, bowiem tylko Igrzyska śmierci zasługują na pełną dziesiątkę... :) mimo wszystko jest to jedna z lepszych pozycji, z którymi się kiedykolwiek spotkałam! brakuje mi słów, aby opisać to, co się w niej...
więcej mniej Pokaż mimo to2010-11-11
Nawet nie wiem, jak powinnam zacząć, bo to święta chwila. Nareszcie, po tylu miesiącach oczekiwania Kosogłos pojawił się w księgarniach. Jestem świeżo po przeczytaniu, wciąż ledwo widząc na oczy od łez, lecz wciąż w pamięci mam wyraźny każdy szczegół, zatem nie powinnam niczego pominąć…
Płakałam prawie przez każdą stronę tej części. Żadna inna książka/seria nie miała tego zaszczytu. Na żadnej innej nie stawało mi z bólu serce, kiedy moje oczy dostrzegły coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Nie potrafię słowami oddać, jak wspaniała jest to książka, bo nie istnieje na świecie przymiotnik, którym można by było oddać to, co dzieje się w moim środku na myśl, że wreszcie poznałam zakończenie tej niezwykłej historii. To jest arcydzieło, choćbym nie do końca była zadowolona ze wszystkiego co przeczytałam, inaczej IŚ nie potrafię określić. Jest to arcydzieło, któremu inne serie nie sięgają nawet do rogu okładki. Żadna książka nie jest tak prawdziwa, tak bolesna i tragiczna, tak wzruszająca oraz doprowadzająca do białej gorączki, jak ta. Po prostu… majstersztykt, któremu nie potrafię przyznać innej oceny, niż ta najwyższa, pomimo faktu, iż wszystko wyobrażałam sobie zupełnie inaczej i wciąż po zakończeniu czuję kłujący niedosyt, pragnący odpowiedzi na pytanie: no, i co będzie dalej?
Bo według mnie jej nie dostaliśmy. Dalsza część będzie jednym wielkim S P O I L E R E M, zatem ten kto nie chce poznać treści Kosogłosa, proszony jest o przewinięcie mojej opinii ^^
Działo się dużo, czasami aż za dużo. Przemoc i śmierć wkroczyła na wyższy poziom, karty powieści były zroszone krwią oraz ostatnim oddechem cudownych postaci, które czasami ginęły zupełnie niezasłużenie. Od samego początku atmosfera w Kosogłosie zagęściła się w porównianiu do innych części - była pełna pustki, której wyjaśnienie znalazłam dopiero po przeczytaniu epilogu. Ową pustką były zupełnie zdezelowane wnętrza postaci, z którymi walczyłam na śmierć i życie przez poprzednie części. Ich rozsypana psychika (tutaj według mnie najbardziej mimo wszystko ucierpiała Katniss, widać to szczególnie po śmierci Prim (która nie zrobiła na mnie wrażenia, dopóki Peeta nie posadził w ogrodzie prymulek, bo po prostu to było ZA DUŻO). Jej uzależnienie, totalnie pokiereszowane myśli oraz próby samobójcze. Nie pasowało mi to do tej silnej dziewczyny, którą zawsze podziwiałam, lecz zrozumiałam, że ona jest zupełnym wrakiem, pustostanem oplecionym połataną skórą). Ich zniszczone doszczętnie ciała. Ich przerażenie nawet przed własnym cieniem i zapachem. To było dobijające, bo choć podziwiam poprowadzenie danej części, która w równym stopniu zaskakiwała jak poprzednie (np. to co się stało z Peetą! Moje serce dosłownie rozrywało się na strzępy), uważam iż autorka jednak przedobrzyła z tragizmem. Po tym co ci ludzie przeżyli, powinni otrzymać choćby częściowe ukojenie, mały happy end, który pozwoliłby mi się na końcu uśmiechnąć a potem spokojnie rozpłakać. Nie było uśmiechu, a jedynie moje łzy - bo zakończenie w tym epilog nie były według mnie szczęśliwe. Nie dostaliśmy odpowiedzi na wiele pytań (jak teraz wygląda Panem? Czy ludzie powrócili do względnej normy, mieli wreszcie co jeść i nie bali się o swoje życie? Czy władze powoli znów zaczynają przypominać Kapitol? Jak mają się teraz dystrykty, czy dalej jest tak silny podział i restrykcyjne prawa? Czy Peeta odnalazł wreszcie prawdę w swojej głowie?), a emocje jakie w nim się pojawiały nie różniły się od tych w poprzednich rozdziałach. Był znów strach, nienazwana pustka, jakieś dziwne napięcie oraz totalne zagubienie Katniss.
Jej decyzja (a raczej jej brak, w końcu Gale za nią ją podjął) nie zaskoczyła mnie, bowiem przez całą część widoczna była różnica pomiędzy jej uczuciem do Gale’a, a Peety. O tym pierwszym nie myślała tak często i na pewno nie w ten specyficzny, delikatny oraz uczuciowy sposób. Nie martwiła się tak o niego, nie pragnęła tak mocno jego obecności, jak tego drugiego. Nie zaskoczyło mnie to, lecz zdziwiło mnie dziwne milczenie Katniss, która tak naprawdę przestała już żyć. Obecność Peety u boku przez następne lata wydawała mi się dla niej niejako koleją losu, z którą nie powinna się kłócić. Jakby po prostu pogodziła się z tym z obojętnością. Nie podobało mi się to, bo jeszcze do czasu w Kosogłosie tak o niego walczyła, a kiedy wreszcie mogli być razem - brakowało im szczęścia, które powinni otrzymać. Tak jak już mówiłam, według mnie najgorszą przemianę przeszła Katniss, na której trochę się zawiodłam, bo tęsknię za tamą waleczną, silną dziewczyną i wizja jej totalnej rozsypki mnie dobija.
To co przytrafiło się Peecie było koszmarne. Na każde wspomnienie o nim od razu zalewałam się łzami. Nikt nie dostał tak w tyłek, jak on, ale pomimo tego, czułam dalszą obecność jego tożsamości, której chcieli go pozbawić. Odczuwalne było jego ciepło, a walka z samym sobą, doprowadzała mnie na skraj załamania nerwowego. Jak oni mogli mu to zrobić… Dlaczego on zawsze najmocniej obrywał? Ale mimo wszystko podniósł się, czym jeszcze bardziej urósł w moich oczach, choć gdy próbował udusić Katniss, miałam w nich wyłącznie śmierć…
Ogólnie cały świat przedstawiony był jednym wielkim bałaganem, który szokował mnie, zabijał kiedy ginęły kolejne świetne postacie (przede wszystkim Finnick). Obraz nędzy i rozpaczy, który myślałam, iż doprowadzi nas do innego miejsca - do Katniss, która wkrada się do rezydencji Snowa, zabija go z zimną krwią, wcześniej mówiąc mu to co dawno chciała mu powiedzieć, wylewając swój cały ból, a następnie przewrót w państwie oraz ogólną radość, pomimo strat, które ponieśli. A dostaliśmy coś innego, co w sumie napełniło mnie nie tylko zaskoczeniem, ale jakimś dziwnym niepokojem - czy nie powinniśmy dostać pokrzepiającej wizji, ukazującej iż dobro zawsze zwycięży zło? Świat po obaleniu Snowa był jeszcze gorszy, niż za jego rządów, bo pomimo tego, iż każdy był już wolny, tak naprawdę takowy nie był. Fatum igrzysk wisiało nad nimi, a ich życia wciąż były areną, która powinna się skończyć wraz ze zniszczeniem Kapitolu. Według mnie autorka jednak przesłała nam zbyt ciemną i przygnębiającą wizję, bo po tylu cierpieniach powinno zaświecić światełko nadziei. A ono się nie pojawiło i to mnie tak dobija, szczególnie, iż wiem, że kontynuacji nie będzie, a Katniss skończy jako wrak samej siebie, Peeta wciąż będzie walczył ze swoimi wspomnieniami, Gale będzie uciekinierem oraz niejako tchórzem, a cała reszta wciąż będzie żyła w koszmarze.
Pomimo tego wszystkiego, ta część jest przepiękna, bo żadna inna książka nie była w stanie przekazać tyle bólu, a w tym jego piękna oraz tragizmu, wywołując w czytelniku istne katharsis. Ja nigdy nie będę taka sama, jak przed przeczytaniem serii Igrzysk Śmierci. I wątpię, iż kiedykolwiek coś je przebije, bo magia w tych książkach podszyta pod cierpienie ludzkie oraz dążenie do zwycięstwa w walce o swoją godność i wolność, po prostu poraża.
Nawet nie wiem, jak powinnam zacząć, bo to święta chwila. Nareszcie, po tylu miesiącach oczekiwania Kosogłos pojawił się w księgarniach. Jestem świeżo po przeczytaniu, wciąż ledwo widząc na oczy od łez, lecz wciąż w pamięci mam wyraźny każdy szczegół, zatem nie powinnam niczego pominąć…
Płakałam prawie przez każdą stronę tej części. Żadna inna książka/seria nie miała tego...
2010-12-07
kiedy pierwszy raz miałam ją w ręce zupełnie nie wiedziałam, czego powinnam się spodziewać. Autorka była mi nieznana, tytuł - intrygujący, niemówiący zbyt wiele, okładka - klimatyczna i idealnie pasująca do wnętrza. Poza tym to co przed wypożyczeniem o niej czytałam, jakoś nie zapadło mi w pamięci, poza tym, że była dobra. i nie zawiodłam się zupełnie, nie żałuję żadnej minuty poświęconej na przeczytanie tego ogromnego tomiska (prawie 700str, byłam zaskoczona, kiedy ją dostałam!).
historia jest niebanalna, pozorny nastrój normalności i codzienności zostaje przerwany w tak brutalny sposób, że odczuwa się każdą emocję przelewaną na strony książki, jakby się było bezpośrednim uczestnikiem masakry w Sterling High. w kolejne osłupienie i karuzelę uczuć, ścierających się ze sobą myśli wprawiły mnie retrospekcje - świetny dodatek do bieżących wydarzeń, który przedstawił genezę tragedii. do tej pory nie mogę się otrząsnąć, jak bardzo KAŻDE słowo może mieć wpływ na choćby ułamek przyszłości. każde banalne, rzucone ot tak zdanie, każdy gest czy sytuacja, która nam może się wydawać błaha, zupełnie nieistotna. zadziwiające jest to jak podświadomie kodujemy w sobie cały ten 'arsenał' doświadczeń, jaki kiedyś może pchnąć nas do rzeczy, o które być może sami byśmy siebie nie podejrzewali.
historia jest tragiczna i to w najwyższym stadium tego słowa. nie ma nadziei, radości, nie ma ani odrobiny słońca w tej książce, co pozwala wczuć się idealnie w jej klimat. jest w niej śmierć i zniszczenie - zdewastowane życia, charaktery, ciała, które niczym sobie na to nie zasłużyły. Dziewiętnaście minut wydaje mi się także powieścią o prawdziwym życiu, bo postacie są tak realne, a sytuacje tak rzeczywiste, że szczerze mówiąc obawiam się, że to może przydarzyć się dosłownie każdemu - także mi, choć do tej pory wydawało się, iż chroni mnie przed złem jakaś niewidzialna, nienaruszalna bariera. ale ludzie w Sterling byli tacy jak ja, jak my wszyscy - a jednak nic ich nie uchroniło przed końcem ich życia (które, co pokazuje powieść, nie zawsze musi być śmiercią, ale traumą która odbiera nam cząstkę nas, nie pozwala powrócić do świata). im bliżej jesteśmy końca opowieści, tym bardziej nie możemy doczekać się odpowiedzi na pytania - jak to naprawdę było? kto jest winny? jak to się skończy?! Autorka wg mnie w idealny sposób zarysowała sylwetkę mordercy, ale zarazem i ofiary - z jednej strony okazuje okrucieństwo i totalną bezwzględność (gra?!), ale przez większą część to jemu bardziej współczujemy, niż ludziom których zabił. Bo gdyby oni nie zapoczątkowali tej tragedii przed kilkunastoma laty, zapewne do niczego by nigdy nie doszło. trudno jest ocenić Petera, lecz dla mnie jest on wyłącznie ofiarą, owszem, ofiarą która musi ponieść karę za swoje czyny, ale współczułam mu bardziej, niż np. Mattowi, Johnowi, Courtney itd...
sama końcówka - w pewnym momencie łatwo dało się jej domyślić, wydaje mi się, że Josie zawsze kłamała, także pod koniec, bo nie raz wydawało mi się, iż o wszystkim pamiętała, lecz zwyczajnie wypierała to ze świadomości (lub jak to sama określiła 'przybierała maski, aby nie być ocenianą, niepopularną'). zakończenie jest równie przygnębiające i smutne, jak początek, lecz jak inaczej miałaby skończyć się ta historia, zaczęta od poniżania oraz mordu?
trudno mi jest cokolwiek więcej napisać o Dziewiętnastu minutach, bo to po prostu trzeba przeczytać, aby poczuć ogrom konsekwencji każdej, najmiejszej podjętej w życiu decyzji. emocje nie chcą przelać się na klawiaturę, nie potrafię ubrać w słowa reszty przemyśleń.
niektóre wątki wg mnie były nazbyt przeciągnięte lub zbędne, a autorka wiele razy pisała o tym samym i przeżywałam niejako deja vu. ponad to trochę zniesmaczył mnie obraz związku Josie i Matta, ale to już moje bóle, które być może dla innych okażą się plusem. czysto subietkywna ocena poszczególnych płaszczyzn fabuły, ot co. podejrzewam, że tą książkę będzie się wspominało do końca życia, bo nigdy nie odczułam tak dogłębnie odbieranego komuś życia - jakby to działo się tuż obok mnie. wspaniała wędrówka od zarania tragedii, po jej niespodziewany, przerażający finisz.
gdyby nie drobne minusy oceniłabym ją maksymalnie.
kiedy pierwszy raz miałam ją w ręce zupełnie nie wiedziałam, czego powinnam się spodziewać. Autorka była mi nieznana, tytuł - intrygujący, niemówiący zbyt wiele, okładka - klimatyczna i idealnie pasująca do wnętrza. Poza tym to co przed wypożyczeniem o niej czytałam, jakoś nie zapadło mi w pamięci, poza tym, że była dobra. i nie zawiodłam się zupełnie, nie żałuję żadnej...
więcej mniej Pokaż mimo to
kiedy dostałam tą książkę w swoje ręce (jeden z moich ulubionych, najciekawszych cyklów powieści) od razu wiedziałam, że szybko się z nią uporam. jednak stopień 'wciągnięcia się' w fabułę, a także niemożność przestania o niej myśleć przekroczyło moje oczekiwania. o rany, jakże jestem szczęśliwa! ;) poprzednia część pozostawiła we mnie lekki zawód, ale Plaga zapełniła go po same brzegi! pokuszę się nawet o określenie, iż jest to najlepsza z dotychczasowych 'faz', bo choć każda jest jedyna w swoim rodzaju, nieporównywalna do poprzedniczek, ta wysuwa się na piedestał wszystkim tym, co opiszę poniżej...
śmierć. namiętność. upadek. ambicja. niemoc. Gone wskoczyło na wyższy poziom, obroty się podkręciły i chyba nikt nie ma złudzeń, że poprzednie fazy były jedynie rozgrzewką. jeszcze nigdy nie czytałam książki równie dynamicznej, buchającej akcją, pędzącą bez wytchnienia, od pierwszej strony już wpadamy do tej chorej karuzeli, która z każdym rozdziałem przyspiesza. jest coś okrutnie pasjonującego w śledzeniu staczania się, popełniania błędów przez bohaterów, wpadania w pułapki bez wyjścia, utknięcia w koszmarnej rzeczywistości, w której nie ma prawych rozwiązań. jest tylko ostateczność, przeklęta śmierć, która także nie jest tak pewna, jak dla nas, normalnych ludzi w normalnych warunkach. trudno jest oceniać tamtejsze wydarzenia, bo jaką miarą powinno się je traktować? to ETAP, tylko etap-owe miary mogą pozwolić nam nie załamać rąk nad okrucieństwem państewka pod kopułą. ale choć nie powinno się o tym zapominać, wciąż echem odbija się jeden, najgorszy fakt - bohaterowie mają po 10-15lat! to jeszcze dzieci, nie mają na tyle wykształconego kręgosłupa moralnego i wrażliwości, aby móc sobie z tym wszystkim poradzić...
w Pladze zupełnie zmienia się 'aura', każda z części ma swoją charakterystyczną iskrę. ja wyczułam w tej Fazie sfrustrowanie, szczególnie to odczuwane niższymi partiami naszych ciał ;) od razu uderzeni jesteśmy natłokiem kumulujących się (przez poprzednie części), często ze sobą sprzecznych emocji, które wreszcie wybuchają - stąd coraz gorsza sytuacja, choć czy wcześniej nie była już katastrofalna? kiedy uporano się poniekąd z głodem, nadszedł czas na spragnienie. brakuje wody, a nad całym miasteczkiem unosi się groźba powrotu uwięzionej Drako-Britney, która nie panuje nad swoją drugą twarzą, domagającą się zemsty. nikt nie chce otwarcie rządzić, dojrzalsi wiedzą, iż poświadczenie nowego prawa swoim imieniem może grozić całkowitą utratą godności, a może nawet i życia. organ sprawiedliwości także nie funkcjonuje jak powinien - podszyty jest pieniężnymi i handlowymi koneksjami, a miastem zarządza osoba, która w porę ogarnęła się z paniki i postanowiła wykorzystać to, co dał im ETAP. nie ma już bohaterów - nikt nie chce oglądać już swoich herosów, którzy przyszliby na ratunek w chwili zagrożenia. a zagrożenie czyha nie tylko u bram, ale także wewnątrz. dzieci ETAPU są same dla siebie największym zagrożeniem.
tak jak wsześniej Gone opierało się na walce, tak tutaj Plaga jest nią wręcz przesycona. powracają starzy wrogowie, zmieniają się siły w mieście. ambitni, stają się jeszcze ambitniejsi. przeciętni stają się sfrustrowani. najinteligentniejsi stają się bezradni. urodzeni do rządzenia są coraz bardziej chciwi. ale nikogo nie musi spotkać kara za to całe okrucieństwo i bezmyślność - jesteśmy w Perdido Beach. jedyne co mnie dziwi to ich wciąż imponująca populacja jak na ogrom walk, epidemii, nieurodzaju, które ich spotkały. logicznie powinna zostać jedynie garstka osób ;)
fani każdej pary oraz postaci znajdą coś dla siebie. nic pod tym względem się nie zmieniło - wciąż narracja skacze po różnych punktach widzenia, nikt nie wysuwa się na pierwszy, strategiczny plan, bo wszyscy są równie ważni. autor zaimponował mi taką kreacją, wszystko staje się takie... naturalne, rzeczywiste! jakbym była jedną z nich i przyglądała się osuwającemu spod stóp gruntowi, bo tak można nazwać koleje akcji, jaka dzieje się w tej części. także szokuje poziom brutalizacji w powieści dla młodzieży, często sadystycznej i sięgającej możliwego do wytrzymania zenitu. przeraża, to dobre określenie. Gone przeraża, ale przy tym tak fascynuje, iż nie można się oderwać. potrzeba przeżycia kolejnego dnia z bohaterami w Perdido Beach jest najsilniejsza, u mnie w odstawkę poszła nawet nauka, czy sen... ;) co zaskakujące liczne są tutaj także humorystyczne wstawki, które naprawdę mnie rozbawiły - choć sytuacje, w których wystąpiły do żartów średnio się nadawały. wątek fantastyczny niestety wciąż jak był zwiły, tak dalej jest. nie chcę zdradzać zakończenia, lecz powiem krótko: jak niejasna była sytuacja z Gaiaphage i Petem, tak niejasną pozostaje. bo nic się nie wyjaśniło - a może nic, czego bym nie podejrzewała. choć samo zakończenie nie wycisnęło ze mnie łez, wbiło mnie trochę mocniej w fotel, bo wbita w niego byłam od chwili przewrócenia pierwszej strony.
i ostatni plus za okładkę, która według mnie jest najlepszą z dotychczasowych.
jak przeżyję do kolejnej części? ;) idę poszukać spoilerów...
kiedy dostałam tą książkę w swoje ręce (jeden z moich ulubionych, najciekawszych cyklów powieści) od razu wiedziałam, że szybko się z nią uporam. jednak stopień 'wciągnięcia się' w fabułę, a także niemożność przestania o niej myśleć przekroczyło moje oczekiwania. o rany, jakże jestem szczęśliwa! ;) poprzednia część pozostawiła we mnie lekki zawód, ale Plaga zapełniła go po...
więcej Pokaż mimo to