Biblioteczka
2015-04
2015-03
Zacznijmy od truizmu: każda kobieta i dziewczyna od czasu do czasu ma ochotę przeczytać niezobowiązujące romansidło z podtekstem erotycznym (a nawet nie tylko z podtekstem), sporą ilością dramy i gorącokrwistymi bohaterami (zwłaszcza męskimi). Sukces 50 twarzy Greya pokazuje, że lektura nie musi być ambitna, ale za to ma grać na emocjach młodziutkich dziewcząt i lekko znudzonych kobiet jak na syntezatorze – tu nacisnąć, tam posmyrać i rzesze czytelniczek będą szczęśliwe.
After. Płomień pod moją skórą ma ciekawą historię – analogiczną do tej, jaką przeszło 50 shades of Grey. Autorka, 26-letnia już Anna Todd, zaczęła pisać fanfik. Z jednej strony jest wielką fanką młodzieżowego zespołu One Direction, z drugiej najwyraźniej pozostawała pod ogromnym wpływem literatury około-greyowej, więc połączyła oba te elementy w romantyczno-erotyczny miszmasz osadzony na kampusie Uniwersytetu w Waszyngtonie. Trzeba jej też przyznać, że ma talent do tworzenia nagłych zwrotów fabularnych, cliffhangerów, budowania napięcia i tworzenia męskich bohaterów rodem z co przyjemniejszych snów młodych pań. Dzięki temu jej publikowany na Wattpadzie (amerykańskim portalu społecznościowym dla – powiedzmy - młodych twórców) fanfik błyskawicznie przyciągnął uwagę czytelników, zyskał niemal miliard odsłon, a sama autorka została szybko zakontraktowana przez wydawnictwo. Książka After – po korekcie, zmianie imion bohaterów i innych redakcyjnych fikołkach – sprzedaje się jak świeże bułeczki. Ale czy warto ją przeczytać? Ha, oto jest pytanie!
Fabuła jest, jakby nie patrzeć, standardowa. Młoda Tessa przyjeżdża na studia. W akademiku dostaje pokój ze Steph, dziewczyną z zupełnie innej subkultury, lubującą się w czarnych, obcisłych sukienkach i weekendowych imprezach. Tessa poznaje też znajomego Steph, Hardina, do którego od pierwszego wejrzenia zaczyna pałać ogromną niechęcią. W miarę, gdy Tessa zaczyna przyzwyczajać się do studenckiego życia, poznawać lepiej znajomych Steph i uwalniać się spod wpływu despotycznej matki, okazuje się, że Hardin ma o wiele więcej interesujących cech, niż jej się wydawało. Jednak ten związek – o ile w ogóle dojdzie do skutku – zdaje się nie mieć przyszłości.
Książka kipi od emocji, bohaterowie są temperamentni, a fabularne klisze, których w tego typu powieści po prostu nie da się uniknąć, nie przeszkadzają – co jakiś czas Todd zaskakuje ich ciekawym wykorzystaniem. After nie tyle się czyta, co pochłania, temu nie można zaprzeczyć. Jest tu trochę ciekawych pomysłów, znajdziemy pikanterię na różnych poziomach, a większość młodych czytelniczek pokocha Hardina.
Jednak nie da się ukryć, że poza tym After jest jednym wielkim kłębkiem wad. Część to wina niedoświadczonej, debiutującej autorki. Przede wszystkim kreacja postaci: Tessy i Hardina. Zbudowano ich na zasadzie kontrastu, ale posuniętego niemal do granic śmieszności. Tessa, delikatna blondynka, wychowana bez ojca, pod kloszem, zawsze idealna córka swojej matki, z najlepszymi ocenami, idealnym chłopakiem (takim w pastelowych kardiganach i z blond grzywką), pedantka z dniem zaplanowanym co do minuty, a do tego – jak się okaże – histeryczka i furiatka, na dodatek wieczna dziewica. Hardin z kolei to wytatuowany superprzystojniak, zbuntowany, agresywny, zaliczający dziewczynę za dziewczyną, często imprezujący, momentami niebezpieczny, nie panujący nad emocjami i odruchami, a jak się dowiemy w trakcie – także mocno bipolarny i schizofreniczny, chorobliwie zazdrosny, o apodyktycznych i stalkerskich zapędach. Przez większość książki – pisanej, o zgrozo, w pierwszej osobie, w czasie teraźniejszym – kłócą się, wrzeszczą na siebie, nienawidzą lub uprawiają seks (tudzież podchody do niego). Można było ich napisać o wiele lepiej – zwłaszcza Hardina. Czytając, nie raz i nie pięć ma się ochotę jęknąć do Tessy "dziewczyno, w co ty się, kurna, pakujesz?”. Całość bywa wręcz groteskowa. Naprawdę – otwierając książkę w dowolnym miejscu mamy 95% szans, że trafimy na awanturę, płacz lub erotykę.
Dałoby się to jednak przeżyć. Bohaterowie Zmierzchu nie wypadali o wiele lepiej, a sporo lepszych pisarzy miewało podobne wpadki. Do tego takie książki też mają swój urok, zwłaszcza, gdy akcji jest dużo i ciągle coś się dzieje. Jednak tym, co tę powieść zabija, są redakcja i tłumaczenie. Językowe koszmarki są na porządku dziennym. Standardowa konstrukcja zdania, która powoduje zgrzytanie zębów to na przykład "Kiwam głową, przede wszystkim do siebie, i wysiadam za nią, wygładzając sukienkę” albo "Oparł się piętami o brzeg łóżka, po czym na nim usiadł”. Do tego dochodzi szereg kalek z angielskiego, czasami wręcz do bólu zabawnych. Faworytem jest chyba "Pozwalasz, żebym ci robił brudne rzeczy” (z ang. dirty things – sprośne, niegrzeczne rzeczy). Pierwszym oczywistym skojarzeniem jest tu układanie górki brudnych skarpetek... Naprawdę, czy ktokolwiek kontrolował pracę tłumacza? Takiej fuszerki można się było spodziewać po debiutujących wydawnictwach, ale Znak? To wielkie rozczarowanie. Zwłaszcza, gdy czytając, co chwila ma się ochotę wołać o pomstę do nieba nad dziwaczną stylistyką i leksyką zdań.
Należy też wspomnieć o co najmniej dziwacznym doborze słownictwa. Albo autorka uwielbia synonimy, albo przy tłumaczeniu w ruch poszły internetowe słowniki. Zestawianie nieśmiałości Tess z "tam na dole” w odniesieniu do jej krocza jest zrozumiałe. Podobnie można zrozumieć "łechtaczkę” (chociaż Anna Todd wyraźnie starała się unikać dosłownych określeń). Jednak "popatrzył na moją płeć” brzmi już komicznie. Do tego Afterowi wyraźnie brakuje... przypisów. Nie każda z czytelniczek zna Wichrowe wzgórza czy Dumę i uprzedzenie, do których ciągle są tu odniesienia, podobnie jak realia amerykańskiego systemu edukacji, który miejscami jest istotny dla fabuły. Jakiekolwiek wyjaśnienia pozwoliłyby osadzić całość w rzeczywistości, pomogłyby zrozumieć niektóre wątki i dialogi. Szkoda.
To mogłaby być naprawdę przyjemna, miejscami porywająca powieść o studentach, dziwacznej (pokracznej nawet) Wielkiej Epickiej Miłości, ludzkich dramatach, histerii, seksie, tajemnicach z przeszłości, przystojnych chłopakach, nierealistycznym szczęściu (staż/praca z własnym biurem i nienajgorszą pensją dla osiemnastolatki zaczynającej studia – come on!) i innych przyjemnościach - zadziwiająco jednak wciąż też wciągająca. Jednak kiepska redakcja (amerykańska i polska) oraz tłumaczenie z piekła rodem marnują ten potencjał. Oczywiście, jeśli doczytało się do końca, będzie się chciało sięgnąć po kolejną część – w ostatnim rozdziale Anna Todd zafundowała czytelnikom taki numer, że nie ma mowy, żeby nie sprawdzić, co będzie dalej. Ale naprawdę szkoda, że literacko, stylistycznie i językowo całość jest tak słaba.
Zacznijmy od truizmu: każda kobieta i dziewczyna od czasu do czasu ma ochotę przeczytać niezobowiązujące romansidło z podtekstem erotycznym (a nawet nie tylko z podtekstem), sporą ilością dramy i gorącokrwistymi bohaterami (zwłaszcza męskimi). Sukces 50 twarzy Greya pokazuje, że lektura nie musi być ambitna, ale za to ma grać na emocjach młodziutkich dziewcząt i lekko...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-07
Co za dużo, to niezdrowo
Felietonista to bodaj najtrudniejszy zawód w dziennikarskim światku. Z jednej strony potrzebna jest ogromna erudycja, oczytanie, bycie zawsze na bieżąco z najnowszymi tematami, trendami i wydarzeniami. Z drugiej – literackie zacięcie, lekkie (i ostre) pióro, umiejętność językowego grania na słowniku jak na harmonijce. Dodatkowo, co wcale nie ułatwia sprawy, felietonista nie bierze się z nikąd – musi mieć za sobą jakiś dorobek: literacki, dziennikarski czy polityczny, ugruntowane już w jakiś sposób nazwisko, które pozwoli czytelnikowi uznać go za wiarygodnego partnera do dyskusji. Jednocześnie nie każdy felietonista, nawet z dobrymi podstawami, może odnieść sukces.
Agata Passent, zdaje się, erudycję i talent wyssała z mlekiem matki – niemal dosłownie; jest córką Agnieszki Osieckiej i Daniela Passenta, znanego ze świetnych tekstów w tygodniku Polityka. Od ponad 17 lat pisze dla Twojego Stylu, nic więc dziwnego, że co jakiś czas jej teksty ukazują się w zbiorach.
Kto to pani zrobił? to felietony zebrane w rozdziałach (mniej lub bardziej) tematycznych. Teksty dotyczą spraw różnych, z rzadka politycznych, raczej kobiecych i domowych: życia i pożycia z mężem, dzieci, mieszkania lub jego braku, społecznych przemian, mediów, zakupów, internetu... Wydaje się, że w każdym temacie Agata Passent ma coś do powiedzenia. Jako matka i żona mówi to z perspektywy uczestnika zdarzeń, co tym bardziej może być liczone na plus.
Autorce nie można zarzucić braku erudycji. Jak z rękawa rzuca cytatami, tytułami, motywami literackimi i nie tylko, krążąc wokół tematu i snując dowcipne rozważania. Bez trudu dostrzegamy także zawodową wprawę w pisaniu – tę profesjonalną lekkość tworzenia, charakterystyczną dla długoletnich dziennikarzy i publicystów.
Jednocześnie trudno ocenić tę pozycję wyłącznie pozytywnie. W wielu tekstach teza jest niejasna, trudno wskazać, co miała na myśli autorka. A nawet, gdy już ten temat znajdziemy, to okazuje się, że tonie on pod prawdziwym słowotokiem, zupełnie jakby Passent lubiła czytać samą siebie i napawała się natłokiem liter pod własnym nazwiskiem. Tonie w tym też i jej erudycja, i dowcip. Teksty zaczynają po prostu męczyć. Należy je sobie dawkować - może nie w ilości jednego na miesiąc, jak podczas lektury Twojego Stylu, ale najwyżej po kilka za jednym razem – mimo że są krótkie i zajmują raptem kilka stron każdy.
Kto to pani zrobił? to lekkie rozczarowanie. Może ze względu na zgromadzenie tekstów w jednym miejscu (bo pojedynczo, to trzeba przyznać, czyta się je świetnie), może przez zbyt wysokie oczekiwania. Nie jest to zbiór w żaden sposób zły – raczej po prostu przeładowany. Na pewno spodoba się czytelnikom, którzy lubią dawkować sobie lekturę, wracać do niej co jakiś czas (na przykład w autobusie albo podczas gotowania), ale na jeden seans czytelniczy – stanowczo zbyt nużące. Jednak, by nie było niedomówień, podkreślmy raz jeszcze – samodzielnie teksty te są błyskotliwe i prawdziwie rozrywkowe.
Zobacz też: http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/agata-passent/kto-to-pani-zrobil/recenzja
Co za dużo, to niezdrowo
Felietonista to bodaj najtrudniejszy zawód w dziennikarskim światku. Z jednej strony potrzebna jest ogromna erudycja, oczytanie, bycie zawsze na bieżąco z najnowszymi tematami, trendami i wydarzeniami. Z drugiej – literackie zacięcie, lekkie (i ostre) pióro, umiejętność językowego grania na słowniku jak na harmonijce. Dodatkowo, co wcale nie...
Szczerze? To na pierwszy rzut oka interesująca książka z fabułą osadzoną w ciekawych realiach.
Jednak w trakcie lektury wychodzi szydło z worka: jest sztywno, nielogicznie, nijako i nudno. Gorąco nie polecam.
Szczerze? To na pierwszy rzut oka interesująca książka z fabułą osadzoną w ciekawych realiach.
Pokaż mimo toJednak w trakcie lektury wychodzi szydło z worka: jest sztywno, nielogicznie, nijako i nudno. Gorąco nie polecam.